wtorek, 24 listopada 2015

Nawigator .......

.......  czyli rajd w najbliższej okolicy.

Jestem w szpitalu po operacji a tekst ten piszę na telefonie. Operacja ponoć się udała, wycięli mi dwie torbiele koło jąder. Dzisiaj trochę mnie boli ale najważniejsze jest, że jutro wychodzę.
I tutaj kończę z teraźniejszością a krótko opisze mój ostatni rajd rowerowy w roku 2015. Rajd był super. Szkoda, że tak mało rajdów jest na Mazowszu. Wyjechałem po godzinie 7, zabrałem rower z Zapustnej, przejechałem rowerem 85km i wróciłem przed godziną 19. Super.
Na miejscu startu byłem po godzinie 8, start rajdu był o godzinie 9. Ledwo co zdążyłem. Wystartowało około 20 zawodników. Na początku myślałem nawet, że będę walczył o podium ale pojawienie się na liście startowej Witkowskiego i Brudło przekreśliły moje marzenia już długo przed startem. Najważniejszy błąd zrobiłem na samym początku, po wybraniu trasy pojechałem za grupką zawodników także jadących w kierunku tego samego PK. Zawierzyłem im a oni, zapewne miejscowi za bardzo pojęcia o orientacji nie mieli. Po ich pierwszej pomyłce dalej pojechałem sam. Ale zrobiłem to niezbyt roztropnie i zamiast 15 minut szukałem 20PK ponad godzinę. A punkt był naniesiony na typowej mapie na orientację w skali 1:15 000. Samo przeliczanie skali zajęło mi dużo za dużo. Dopiero powrót to drogi głównej i wybór trochę innego rozwiązania doprowadził mnie do celu. Trochę szkoda tych  60 minut ale tak się kończy błąd na początku. Powinienem się także poduczyć trochę czytania typowych map na orientacje.

Dalej poszło już prosto. Najpierw zaliczyłem pozostałe trzy punkty z mapy w skali 1:15000 czyli takiej do biegu na orientacje a następnie przeszedłem do normalnej mapy w skali 1:50000. Myślałem, że będzie  20PK, nie liczyłem tylko po kolei je zaliczałem. W pewnym momencie tylko trochę się zdziwiłem, że do końca zostało już ich tylko sześć. Wtedy uwierzyłem, że mogę zliczyć je wszystkie przed zmierzchem, przyspieszyłem nie chciałem za bardzo zatrzymywać się i zakładać dodatkowe oświetlenie. Tym bardziej, że zacząłem mieć wątpliwości czy mam je w plecaku, chociaż plecak jak zawsze był cholernie ciężki. Dodatkowo spostrzegłem, że podąża za mną trójka konkurentów. Bardzo chciałem być przed nimi na mecie. Na przedostatnim punkcie mieli do mnie tylko kilka minut straty, po zaliczeniu przeze mnie punktu ostatniego  ta przewaga znacząco wzrosła.
Dziwną historię miałem na jednym z ostatnich PK. Organizator umieścił go wrednie pod mostkiem a dokładnie na środku. Nie było możliwe dostać się do niego  bez zamoczenia przynajmniej jednej nogi.  I tak chciałem to zrobić. Postanowiłem poświęcić prawą. Lewą nogę postawiłem na jakimś wystającym z wody elemencie a prawą dziarsko postawiłem w wodzie do kostek. I nagle zdziwienie, ochraniacz i podeszwa buta stworzyły taką szczelną osłonę, że ani kropla wody nie dostała się do środka.
Do bazy przyjechałem jak było kompletnie ciemno, o 16:24, akurat na losowanie nagród. Dziwne ale nawet wylosowałem nagrodę pocieszenia, zestaw map i przewodników o Mińsku Mazowieckim. W czasie jazdy trochę padało więc szybko się przebrałem. Opłukałam też rower a na koniec zjadłem bigos z kiełbasą, piwa nie wypiłem chociaż dostałem na jego talon. Zmartwiła mnie tylko wiadomość, że były to ostatni NAVIGATOR . Mam wielką nadzieję, że organizator zmieni zdanie wkrótce bo zgłoszenia na rok 2016 już się rozpoczęły. Muszę wspomnieć o jednym elemencie, który wkurzał mnie na każdym PK, długość linek, do których zaczepione były kasowniki. Najczęściej było to zero cm i sztywna metalowa linka. Za każdym razem żeby podbić musiałem zdejmować kartę z głowy.
Podsumowując: bardzo fajna impreza i tak blisko domu. Szkoda, że najprawdopodobniej za rok jej nie będzie.
(niestety rajd nie został zgłoszony na rok 2016).

Warszawa, szpital Magodent, 24.11.2015

sobota, 14 listopada 2015

Szago, Osiek ............

.....................  czyli  moje przygotowania do Harpagana.

Baza rajdu była w Osieku, dokładnie w tej samej szkole co ostatnie zawody jesienne. Start był o godzinie 8.oo. Do Osieku miałem z domu dwie godziny i 30 minut samochodem. Postanowiłem pojechać dzień wcześniej i przespać się na miejscu, Wyjechałem koło godziny 20. Niestety kilka minut przede mną koło Kutna był wypadek i stałem na autostradzie w korku koło 2 godzin. Do bazy dotarłem lekko po północy. Akurat dobrze, zrobiłem posłanie, trochę zjadłem i poszedłem spać. Spałem całkiem nieźle, obudziłem się około godziny 6:30. Najpierw powalczyłem o kibel a krótka kolejka wynikała z małej liczby oczek. 
Był to mój pierwszy rajd na którym nie wydawali zawodnikom  numerów startowych. Chyba złośliwie bo właśnie zacząłem skanować wszystkie moje numery startowe.
Była jeszcze jedna niespodzianka. Mapy dostaliśmy na dwóch kartkach A4. Obejmowały one tereny na południe od Osieku. Niestety mapa była lekko przekoszona i na górze mapy zamiast północy był kierunek północno-wschodni. Zanim się zorientowałem co jest grane to trochę się pogubiłem. Chociaż to nie był główny powód mojej pierwszej i największej wtopy. Już przed startem podjąłem decyzję, że najprawdopodobniej nie będę w stanie zaliczyć wszystkich PK więc powinienem skupić się na tych najbardziej wartościowych za 4 i 3 punkty. Punkty takie jak zawsze na Szadze były umieszczone w jednym miejscu, najbardziej oddalonym bazy zawodów. Tam się też skierowałem. 
Do pierwszego PK zdecydowanie dojechałem pierwszy, zgubiłem się przez mapę. Pojechałem za daleko. Zatrzymałem się i zacząłem myśleć. Lekko się cofnąłem. Gdy się cofałem minął mnie staruszek, który bez namysłu skierował się na bagna. Ja byłem bardziej ostrożny. Szczęśliwie dojechała kolejna dwójka zawodników, która wskazała mi szukany punkt. Niestety ja wcześniej go minąłem. Straciłem blisko 25 minut. Dodatkowo nie podjąłem ryzyka i zamiast skrótem pojechałem drogami bitymi na około. Dotarłem do kolejnego PK. Był strasznie schowany, Dziwne kierunki na mapie nie ułatwiały zadania. Dalej szło mi już gładko. W zasadzie bezproblemowo zaliczałem kolejne PK. Przy wąwozie spotkałem Liszkę. Wyprzedził mnie na asfalcie pokazując uszkodzony wspornik przy kierownicy. Mu też kierunki zamieszały i nie zauważył jednego PK.
Zrobiłem kilka drobnych błędów ale na ogół inni zawodnicy pozwalali odszukać mi właściwą drogę. Piękna była dolina małej rzeczki. Źle oceniona odległość zmusiła mnie do spaceru wzdłuż jej koryta. Super widoki i jaka radość ze znalezionego PK, niezapomniane. 
Chciałem jechać szybciej niż normalnie i nawet na początku mi się to udawało. W końcu moje Moje nowe buty NORTHWAVE w końcu mnie nie męczyły. Włożenie póki w buty po prostu zadziałało. 
Kryzys nadszedł po około 50km. Było mi ciężko ale jakoś się przełamywałem, ale gdy było już naprawdę ciężko to po prostu prowadziłem rower. 
W sumie wszystko ułożyło mi się fajnie. Po zaliczeniu wszystkich PK o wadze 3 i 4 punktów w drodze powrotnej do mety miałem jeszcze cztery PK o łącznej wartości 6 oczek. Zaliczyłem wszystkie i 10 minut przed 16 byłem na mecie. 
Posiłek był super, zawsze lubiłem grochówkę a ta naprawdę był pyszna. Trochę się spieszyłem bo  bardzo chciałem obejrzeć 30 kolejkę ekstraklasy. Udało mi się w domu byłem o 18:30.
W sumie nie poszło mi najgorzej. Uplasowałem sie w środku stawki. Zdobyłem 46punktów z 54 możliwych, Niestety przejechałem tylko 90km co w kontekście HARPAGANA nie jest dobrą zapowiedzią. 
Warszawa, 11/4/2016

niedziela, 4 października 2015

Finał Mazovii 2015 .......

................   czyli kto wygrał.

Pogoda w niedziele była piękna, prawdziwa polska jesień, temperatura ponad 20 stopni i piękne słońce. Z domu wyjechaliśmy stosunkowo późno, bo w połowie nocy zaczął dzwonić budzik a ja nie potrafiłem go wyłączyć. Początkowo chciałem przyjechać wcześnie bo chciałem z maluchami przed startem przejechać ich trasę. Nie udało się ale może o dobrze bo trasa była stosunkowo długa.
Na miejsce przyjechaliśmy już po wpół do dziesiątej. Czasu nie mieliśmy za dużo, Oskar ledwo co zdążył ustawić się w trzecim szeregu. Dla Oskara było to ważne bo walczył o podium. Był na drugiej pozycji ale dwóch zawodników mogło go jeszcze wyprzedzić, jednemu wystarczyło wystartować, drugi musiał wygrać i liczyć, że Oskar straci więcej niż 7,5%. Na jego zmartwienie 7,5%  to strasznie dużo a dokładniej przy długości trwania wyścigu 20 minut to jest dokładnie 1,5 minuty. Oskar wiedział wszystko, dla większej pewności dostał mój rower i ruszył. Już na początku stracił dużo a jego rywal rwał do przodu jak rakieta. Ja czekałem na mecie. Najpierw przyjechał grupa z rywalem Oskara ale zaraz potem przyjechał Oskar. Stracił tylko 30 sekund i w klasyfikacji generalnej uplasował się na 3 pozycji.
Martynka też jechała z mamusią. Ponoć dała z siebie wszystko ale niestety nie pojechała rewelacyjnie co spowodowało, że nie udało nam się wyprzedzić w klasyfikacji rodzinnej Wacławków a szkoda bo można było. W sumie zajeliśmy ósme miejsce w klasyfikacji rodzinej.
Filip jeździ coraz lepiej aż szkoda, że koniec sezonu. Staruje z 3 sektora a dzisij osiągnął wynik na poziomie sektora 2. W klasyfikacji generalnej już tak rewelacyjnie nie jest ale może dlatego, że jest najmłodszy w swojej kategorii. Za rok powinno być lepiej.
Ja musiałem przejechać MEGĘ, do startu zaliczyłem zaledwie 7 MEG. Musiałem zaliczyć jeszcze jedną do klasyfikacji generalnej. Wystartowałem z siódmego sektora, z samego końca. Przed startem miałem bardzo mało czasu a dodatkowo 20 minut przed startem Bogusia zauważyła, że w przednim kole nie ma powietrza. Oskar, jak on to robi, trzy razy dostał rower, dwa razy przebił dętkę. Zdążyłem szczęśliwie ale na początku byłem ostatni. Wyprzedziłem kilku zawodników na początku. Potem już jechałem za, za kimś. Czułem się całkiem dobrze ale może dlatego, że początek był stosunkowo łatwy. Zgodnie z tym co powiedział Zamana ściganie rozpoczyna się od rozjazdu. Najpierw kawałek, który pamiętałem z jazdy 12 godzinnej. Dużo piachu. Potem wjechaliśmy na Wieliszewską trasę MTB. Ciekawy odcinek, początek fajny ale po pewnym czasie zrobiło mi się  ciężko. Kryzys mój zaczął się koło 35 kilometra. Nie dotrzymałem koła mojej grupie. A grupa była ciekawa. Prowadził ją niski grubasek. Jak ich doszedłem nie myślałem, że nie wytrzymam ale stało się to, nie wytrzymałem końcówki podjazdów. Do końca jechałem już sam. Walczyłem ze swoimi słabościami. Nogi wytrzymywały ale kłopoty miałem z plecami. Bolały mnie ale mnie ale dawałem radę  tym bardziej, że końcówka była już łatwa. Pomimo braku sił na stadionie dałem z siebie wszystko. Nie dogoniłem zawodnika przede mną ale strasznie się zmęczyłem. Na mecie byłem bardzo zmęczony. Rodzina na mnie nie czekała, może odbierali nagrody. Potem już było fajnie. Przebrałem się, obejrzałem kilka dekoracji w tym Filipa, odebraliśmy puchar za 8 miejsce w klasyfikacji generalnej, kubełek w KFC, Zapustna i lekko po 19 byliśmy w domu.
Szkoda, że sezon 2015 się już skończył. Za tydzień co prawda jest Kazimierz ale to jest daleko i nie liczy się do klasyfikacji.

Warszawa, 4 październik 2015

niedziela, 27 września 2015

MORDOWNIK, Jaśliska, 13 wrzesień 2014

....  czyli  o tym jak było ciężko ale dużo lżej niż myślałem.

Postanowiłem utrwalić tutaj to co jeszcze pamiętam z moich wakacyjnych eskapad.

MORDOWNIK. Nie planowałem w ogóle pojechać na te zawody. Bałem się gór. Decyzje o wyjeździe podjąłem 10 dni przed zawodami.
Zawody odbyły się w Beskidach na pograniczu z Bieszczadami.
Wyjechałem w piątek. Droga była okrutnie długa i kręta. GARMIN przynajmniej raz wyprowadził mnie na manowce. Przejeżdżałem przez Duklę, miejscowość z której pochodził Andrzej Typrowcz nasz już emerytowany technik z Janek. Z samochodu Dukla wyglądała co najmniej ciekawie.
Do Jaśliska przyjechałem już po godzinie 22. Tuż przed dotarciem do bazy spadł lekki deszczyk. Miałem kłopot z odnalezieniem szkoły. Musiałem prosić o pomoc Bogusię.
Szkoła była nowa i duża. Sala gimnastyczna w której spaliśmy była także wielka. Pomimo późnego przyjazdu znalazłem jeszcze miejsce przy ścianie. Mój materac samopompujący okazał się wyjątkowo twardy. Udało mi się przespać zaledwie kilka godzin. Miałem dużo czasu na rozmyślanie.
Poranek był ładny i bardzo rześki. Miałem wystarczającą ilość czasu na śniadanie i przygotowanie się do startu.
Do pokonania było około 130km z 14 PK.
Wystartowałem jako jeden z pierwszych. Trasy były raczej oczywiste w dwóch wariantach, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i przeciwnie do ruchu wskazówek. Ja jak i większość zawodników wybrałem wariant drugi. Razem ze mną jechali wszyscy najlepsi. Do czwartego PK byłem sukcesywnie wyprzedzany przez kolejnych zawodników. Liderzy wyprzedzili mnie już przed pierwszym PK. Od 3PK jechałem w zasadzie samotnie.
PK10. Pierwszy PK na trasie. Po krótkim odcinku asfaltowym należało skręcić w prawo i polną drogą pnącą się w górę podjechać około 2km. Podjechałem bo był to dopiero początek. Punkt znalazłem dzięki pomocy kolegów, którzy byli przede mną.
PK9. Najpierw musiałem wrócić tą samą drogą, którą przyjechałem. Zjazd wcale nie był łatwiejszy od podjazdu. Potem pokonałem kilkaset metrów asfaltem by następnie ponownie polna drogą wspiąć się do kolejnego PK. Tym razem droga była troszeczkę lepsza ale za to podjazd był znacząco trudniejszy. Już na początku podjazdu wyprzedziła mnie samotna dziewczyna. Nie miałem z nią żadnych szans. Po kilkuset metrach wymiękłem. Pokonałem wzniesienie z buta. Przy punkcie tym zrobiłem pierwszy znaczący błąd. Minąłem punkt kontrolny i musiałem wracać około 500m co w górach wcale nie jest łatwe. Dlaczego tak się stało? Punkt był sprytnie schowany za drzewem. Ja widząc zawodników przede mną nie zwróciłem uwagi kiedy zaliczyli oni PK. Nie patrzyłem na mapę. Nawet zatrzymałem się w miejscu gdzie był zlokalizowany PK ale go nie zauważyłem. Powrót był bolący, straciłem dużo sił i kilkanaście minut cennego czasu.
PK12 także znajdował się na górce. Nie podjechałem byłem już bardzo zmęczony a trzeba było przeciągnąć rower przez łąkę pod las. Gdy zjeżdżałem z górki minąłem kilku zawodników. To oni jako ostatni wyprzedzili mnie przed czwartym PK.

Warszawa, wrzesień 2014

Minął rok, Dzisiaj z Mordownika 2014 zostało mi jeszcze kilka wspomnień:
1. Zniszczone oświetlenie przednie podczas montażu i zaliczanie ostatnich PK z latarka w ręku. Bardzo męczące.
2. Zaliczanie ostatniego PK w ciemności. Bardzo przydał mi się wtedy kompas.
3. Chyba błąd na półmetku. Zamiast górą po drogach do przełączy zjechałem na dół by potem podchodzić pod wielką górkę.
4. Błąd na jednym z pierwszych PK i zamiast krótkiej drogi kilku kilometrowy objazd.
5. Jedna z górek na którą nie miałem siły nawet podejść.
6. Zjazd, na którym zrozumiałem co znaczy dobry rower.

W sumie rajd był bardzo fajny, Jest to niewątpliwie rajd dla wszystkich, pomimo gór każdy może zaliczyć wszystkie PK nawet ja.

Warszawa, 27 wrzesień 2015

Trudy, jeden z ostatnich rajdów w sezonie .............

...............   czyli przygotowanie przed Harpaganem.

Długo się zastanawiałem czy w nim wystartować. Decyzję podjąłem w ostatnim tygodniu. Przerażała mnie głównie odległość. Barlinek leży blisko Szczecina. Za było przetarcie przed moją najważniejszą imprezą, Harpaganem.
Postanowiłem pojechać autostradami. Wcale tak długo nie była, Przerażała mnie tylko cena: 10+17+17+25= 69PLN. Ale na miejsce dotarłem po czterech godzinach. Była już północ. Akurat została otwarta brama na dziedziniec szkoły. Tam zaparkowałem. Rejestracja była już zamknięta. Znalazłem miejsce na sali gimnastycznej. Dziwne ale wcisnąłem się jeszcze pod ścianą.
Wstałem kilka minut po godzinie 5. Zjadłem kanapki, odwiedziłem toaletę i poszedłem się zarejestrować. I pojawił się problem. Nie było biura zawodów. Myślałem, że otworzy się o godzinie 6. Ale 6 minęła i nic. Czekałem. Czas uciekał a biura nie było. Miałem jeszcze do przygotowania rower ale musiałem się wcześniej zarejestrować bo na zewnątrz też wyjść nie mogłem. Szkoła była szczelnie zamknięta. Zadzwoniłem do organizatora i biuro zostało otwarte po kilku minutach.
Rejestracja była bardzo uproszczona i przebiegłą bardzo sprawnie.
Rajd wystartował punktualnie. Prymitywna mapa była w formacie A3, skala 1:100 a na niej 19PK położonych poniżej Barlinka. Trasa byłą dosyć jednoznacznie określona. Wybrałem kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara. Ruszyłem za moim starym kolegą z brodą. Nie lubię początku, szczególnie gdy jest w jakiejś większej miejscowości, gubię kierunki. Razem za mną jechało jeszcze kilka osób. Nie potrzebowałem nawigacji wystarczyło tylko śledzić. Potem pozostało mi tylko liczyć na siebie. Na początku myślałem nawet, że zaliczę wszystkie punkty ale się nie udało. Miałem kilka wpadek nawigacyjnych. Największa to chyba czwarty z kolei PK. Wszystko wydawało mi się jasne. Zdziwiłem się tylko gdy zamiast lasu była polana a rzeki nigdzie nie było. Byłem przekonany, że wysokość jest właściwa, więc po pierwszych porażkach trawersowałem w kierunku zachodnim, Szczęśliwie wypatrzyłem zawodników powracających z punktu. Straciłem dobrych kilka minut.
Drugi poważny i głupi błąd nawigacyjny popełniłem w środkowej części rajdu kiedy byłem już nieźle zmęczony. Coś sobie ubzdurałem i jak głupek jeździłem w kółko. A wszystko wydawało się takie łatwe. Miałem się cofnąć do drogi obok, której już przejeżdżałem.
Kilka dojazdów miałem nieoptymalnych ale na pewno bezpiecznych. W ogóle doszedłem do wniosku, ze z nawigacją nie jest u mnie najgorzej, na pewni za wolni jeżdżę. Razem ze mną jeździli i ciągle się wyprzedzaliśmy z dwójką młodszych chłopaków. Rozstaliśmy się przed PK9. Oni pojechali go zaliczyć, ja postanowiłem go pominąć. Oni spóźnili się około 30 minut ja przyjechałem 6 minut przed końcem limitu czasu. Niestety czasu miałem za mało. Z zaliczenia dwóch PK zrezygnowałem chociaż byłem tuż przy nich. Końcówkę miałem ostrą. Walczyłem z czasem i ciemnościami. Całe szczęście nie pomyliłem drogi a końcówka była z górki. Bałem się, że nie zdążę gdy 25 minut przed limitem czasu zobaczyłem, ze do Barlinka jest jeszcze 8km. Bardzo się bałem, że nie znajdę bazy. Szczęśliwie tak nie było.
W środkowej części trasy mijałem się z jednym z zawodników, który zdecydowanie jeździł szybciej ode mnie. Jeździł super, nawet do najtrudniejszych PK dojeżdżał rowerem ale jego nawigacja tego dnia nie była najlepsza, dzięki niej przez kilka PK jechaliśmy razem,
W sumie zaliczyłem 16PK z 19. Dwa z tych trzech prawie zaliczyłem. Do jednego brakowało mi około 3km, do drugiego 700m. Niestety priorytetem było dotarcie  do mety na czas, Udało się. Przy okazji ustanowiłęm swój rekord przejechanych podczas jednego rajdu, ponad 190km. Bardzo dobry trening przed Harpaganem.
W bazie zostałem do rana. W domu byłem przed 11. W sumie kolejny fajny weekend.

Warszawa, 27 września 2015

niedziela, 20 września 2015

20 wrzesień 2015, Mazowia Rawa Mazowiecka,

.................
Na zawody do Rawy pojechaliśmy w trójkę: Filip, Oskar i Ja. Niestety Martynka zachorowała na ospę i nie mogła nam towarzyszyć. Szkoda bo to jest jedyne dziecko, które cieszy się z wyścigów.
Wyjechaliśmy o godzinie 8.oo, musieliśmy jeszcze zabrać rowery z Zapustnej.
Przed startem mieliśmy stosunkowo dużo czasu. Ze względu na problemy z Koną postanowiłem pożyczyć Oskarowi swój rower na start. Oskar ustawił się w drugim rzędzie. Do przejechania miał zaledwie 6km. Trasa chyba nie była ciężka. Na metę Oskar przyjechał piąty kilka sekund za zwycięzcą. W swojej kategorii zajął 3 miejsce. Dla rodziny zdobył dużo punktów.
Filip niestety musiał jechać Koną i stracił kilka sekund bo raz spadł mu łańcuch. Ale pojechał dobrze. Do zwycięzcy stracił około 10 minut i zajął miejsce 50.
Ja musiałem pojechać MEGĘ. By być sklasyfikowanym muszę zaliczyć jeszcze dwie MEGI. Całe szczęście, że dzisiejsza MEGA to zaledwie 47 nie najcięższych kilometrów. Niestety startowałem z 8 sektora co jest trochę obciachem. Początek asfaltowy ale po dwóch kilometrach pojawiły się górki, poczułem, że jadę. Po siedmiu kilometrach czułem się bardzo zmęczony ale raczej wyprzedzałem niż byłem wyprzedzany, Na 9km był rozjazd FITa. Zrobiło się trochę luźno. Prowadziłem. Za mną jechał gościu w kolorowej bluzce. Przede mną w dali byli jacyś zawodnicy. Z wolna ich doganiałem. Po kilku kilometrach chłopak w kolorowej bluzce mnie wyprzedził. Jechałem za nim. Chyba przyspieszył. Wyprzedziliśmy kilku zawodników. Tak dojechałem do 35km. Byłem zmęczony bardzo. W pewnym momencie podjąłem nawet decyzję, że nie dam rady i będę jechał na kole dziewczyny, którą właśnie wyprzedzaliśmy. I stał się cud. Pod lekką górkę, dziewczyna zwolniła, chłopak w kolorowej bluzce odpuścił i musiałem ich wyprzedzić. Nie wiem dlaczego ale kolorowa bluzka odpuściła. Już do samej mety jechałem sam. Tuż przed metą Zamana zafundował małą niespodziankę. Kilka razy przejeżdżaliśmy przez piaszczysty grzbiet. Miałem już dosyć. Tylko ambicja nie pozwalała mi zsiąść z roweru. Wjechałem na wszystkie górki. Już na starcie zorientowałem się, że mam kompletnie zepsuty przedni widelec. Przyklepł zupełnie. Na ostatnich kilometrach wyprzedziło mnie jeszcze trzech zawodników. Nie miałem siły jechać za nimi ale do samej mety trzymałem kontakt wzrokowy. Jak startowali z wcześniejszych sektorów to przegrali ze mną. Na finiszu dałem z siebie wszystko. Mój czas to 2:07 i miejsce pod koniec drugiej setki. Chyba nieźle. Jest nawet szansa, że dla rodziny zdobędziemy powyżej 1300pkt. W klasyfikacji tej bronimy 6 lokaty. Czy nam się uda? Chyba nie ale 7 miejsce jest możliwe.

Warszawa, 20/9/2015

sobota, 12 września 2015

12 września 2015, Mordownik, o tym jak chciałem zaliczyć wszystkie punkty........

.................  ale chyba nie za bardzo.

Był to mój drugi start w Mordowniku. Tym razem zawody odbyły się w Stanikach koło Dobczyc, na południowym wschodzie od Krakowa.
Chciałem bardzo ( ale nie za bardzo) zaliczyć wszystkie punkty. Jak zawsze do bazy wyjechałem w piątek po południu. Po przybyciu do bazy zdążyłem się jeszcze zarejestrować. Nocleg na sali gimnastycznej nie był najgorszy. Spałem dobrze. Wstałem lekko po godzinie szóstej. Miałem wystarczającą ilość czasu na przygotowanie roweru i siebie. Pogoda była fajna, może trochę w południe było za gorąco.
Do przejechania mieliśmy około 130km w 14 godzinnym limicie czasu.
Dostaliśmy dwie mapy w formacie A3. Do zaliczenia było 16PK. Jedynym problemem był PK numer 8. Położony był on dokładnie w środku i nijak nie pasował do planowanej trasy. Postanowiłem zaliczyć go na samym końcu.
Postanowiłem wybrać kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara. Pierwsze cztery punkty poszły mi rewelacyjnie dobrze, zaliczyłem je w niespełna dwie godziny. Pierwszy PK pojechałem jako jeden z nielicznych drogą, którą poznałem jak błądziłem szukając bazy. Pierwsze ciężkie podjazdy asfaltowe podjeżdżałem. Właśnie w tej części zrobiłem największy błąd nawigacyjny, skręciłem za wcześnie i dopiero po 2km zorientowałem się  że coś nie jest tak. Byłem wściekły. Kilkanaście minut poszło się jebać. Pierwsze podejścia miałem przy piątym PK (PK9). Wybrałem trochę niestandardowe rozwiązanie. Z ruin zamku wróciłem drogą, którą przyjechałem nie schodząc do drogi. Potem przedzierałem się szlakiem. Było strasznie ciężko, ledwo co pchałem rower. Nie był to chyba najgorszy wariant bo nie miałem za dużo zjazdów, po prostu PK9 był położony wysoko .
To przy tym punkcie spotkałem mojego "znajomego" dziadka z brodą po raz pierwszy, potem widzieliśmy się jeszcze kilkakrotnie, wszędzie byłem przed nim. PK16, szósty w kolejności był zdecydowanie najgorszy nawigacyjnie. Najpierw długi dojazd, końcówka stroma więc prowadziłem, potem stromy zjazd do rzeki. Ślady rowerów mówiły, że nie jest źle ale kierunek był trochę zły. W samej końcówce zejścia minąłem dwóch zawodników, którzy powiedzieli mi że się cofają bo za rzeką jest prywatna ogrodzona działka. Nie za bardzo chciało mi się ponownie wspinać, tym bardziej, że jak skręcałem to byłem przekonany, że droga jest dobra. Kiedy myślałem co robić zatrzymał się koło mnie traktor. Okazało się, że jest to właściciel zagrodzonego terenu. Zadeklarował mi pomoc. Podszedłem do nich z mapą. Niestety pomimo chęci nie potrafili mi pomóc a rzeczy o jakich przy mapie mówili świadczyli że albo nie widzą mapy albo ich znajomość okolicy jest bardzo ograniczona.  W końcu pojechałem w dół za zawodnikiem który także wybrał te wariant. Za rzeczką było ostre podejście. Niestety droga prowadziła w złym kierunku. Zacząłem przedzierać się przez las pod górkę na północny azymut. W końcówce wspinaczki ponownie spotkałem gościa z dołu. Poszedłem za nim. Bardzo szybko znalazła się droga i szukany PK.
Byłem już trochę zmęczony. Najpierw trochę na gapę szukałem asfaltowej drogi. Potem gdy ją znalazłem, musiałem długo pomyśleć w którym kierunku pojechać. Wybrałem dobry kierunek. Na asfaltowym zjeździe spotkałem pierwszych zawodników robiących kółko w przeciwnym kierunku. Do PK7 było ciężkie podejście na samym końcu. Zrobiłem je bez roweru.
Następny PK był w miejscowości o dźwięcznej nazwie Góra Św. Jana. Końcowy podjazd był ciężki, w końcówce nawet chciałem zejść z roweru ale zawodnicy za mną zmobilizowali mnie do dalszego wysiłku. PK był przy cmentarzu. Po raz pierwszy usiadłem by trochę odpocząć. Rozplanowałem dalszą drogę, wiedziałem, że co najgorsze to właśnie przede mną. Zdecydowanie PK14 był najwyżej położonym punktem całego rajdu. Przez cały czas zastanawiałem się jaką drogą do niego dotrzeć. Wybrałem wariant lepszy. Po dojechaniu do drogi krajowej zjechałem kilometr w dół a następnie od północnego wschodu zdobyłem wzgórze. Jak zobaczyłem końcowe podejście to omal się nie załamałem. Las, wąska, stroma dróżka bez końca. Po raz drugi usiadłem i odpocząłem. Strasznie byłem zmęczony. Po odpoczynku wszystko się poprawiło. Wąska dróżka bardzo szybko przekształciła się w szeroka drogę, niestety dalej pnącą się ostro pod górę. Kilka krótkich przerw wystarczyła by się wdrapać na grzbiet. Tam bez trudu znalazłem PK15, będący jednocześnie punktem żywieniowym. Wypiłem wodę, zjadłem dwa pyszne jabłka i porozmawiałem z sędziami. Dowiedziałem się, że pierwszy zawodnik w punkcie pojawił się o godzinie 10.oo, czyli dwie godziny wystarczyły mu na zaliczenie punktów, które mi zostały do odwiedzenia. Ale średni czas to około 5 godzin. Ja miałem jeszcze 6 godzin do końca i przed sobą siedem punktów. Byłem przekonany, że zaliczę tym bardziej, że bylem w najwyższym punkcie rajdu. Zjazd był długi i szybki. Małe problemy miałem na drodze dojazdowej do górki. Mapa trochę rozeszła się tutaj z rzeczywistością. Straciłem kilka minut. Potem z nogi pokonałem podejście. Bez trudu znalazłem kolejne dwa PK.
Do wieży widokowej początkowo prowadził zjazd. Myślałem, że dalej będzie płasko a tu niespodzianka. Na początku stosunkowo długi i stromy zjazd, potem podjazd i na drodze lokalnej ponownie ostry zjazd. Zajechałem za daleko. Wieżę pomyliłem z amboną. Musiałem zawrócić, straciłem kolejne minuty ale w dalszym ciągu byłem przekonany, że zdążę. Powrót był ciężki, ostatni podjazd podchodziłem. Potem błędna nawigacja spowodowała następne kilka minut straty. PK nad rzeką zaliczyłem bez problemów.
 Do końca było jeszcze ponad dwie i pół godziny. PK12 był stosunkowo blisko, 8 była na górce ale nie za daleko do startu. Bardzo chciałem do godziny 20,oo zaliczyć PK12. Ale na ogół samo chcenie nie wystarcza. Przy ostatniej latarni założyłem oświetlenie, wybrałem optymalny dojazd z wariantem awaryjnym. Do PK 12 miałem około 2,5km. Niestety końcówka źle mi się ułożyła. Optymalny dojazd prowadził na podwórko z groźną babą. W wariancie awaryjnym napotkałem tubylców, który przekonali mnie, że tam nie ma drogi. Ślady rowerów nie przekonały mnie. Zdecydowałem się zaliczyk punkt z drugiej strony. Niestety nie myślałem, że po drodze jest aż tak wielka góra. Długo podprowadzałem rower. Zmęczony byłem bardzo. Potem kilka kilometrów zjazdu i droga polna. Trafiłem łatwo ale dalej ponownie problemy. Przy pierwszej ambonie punktu nie było. Dołączył do mnie starszy brodacz. Szukaliśmy obaj. Po pewnym czasie zorientowałem się, że PK może być dalej. Ale dalej też była tylko ambona bez punktu kontrolnego. Całe szczęście, że trochę dalej była powalana trzecia ambona z PK. Znalazłem ją ale było już późno. Jar ruszałem dalej brodacz zapytał mnie czy jadę do 8 odpowiedziałem, że nie i to chyba przesądziło o komplecie. Bałem się góry. Do 8 miałem kilkaset metrów przewyższenia i około 6km. Dzisiaj mogę napisać śmiało: " Gdybym ruszył do punktu to bym zdążył", niestety się poddałem i jest mi wstyd. Nie powinno to się więcej nigdy powtórzyć. Nie byłem aż tak zmęczony by w 60 minut nie pokonać 13km po drogach asfaltowych.
Trudno stało się wyciągnę wnioski.
Zapomniałem napisać, że karta na której zbierałem stemple całkowicie mi się porwała, sędziom przekazałem niekompletną w dwóch kawałkach. Następnym razem karty powinienem podklejać bo wilgoć mojego ciała potrafi je całkowicie zniszczyć.
W bazie było tłoczno. Posiłek zjadłem razem z dziewczyną spotkana na trasie. Zaliczyła o 1 punkt mniej ale przejechała 40km więcej.
Noc spędziłem w sali gimnastycznej. O godzinie 4:00 ruszyłem do domu.
Wszyscy na mnie czekali.
Wnioski:
- walcz do końca, punkt ważniejszy od limitu szczególnie jeżeli jest ostatni,
- nie pytaj tubylców o drogę a już na pewno nie pokazuj im mapy.

Warszawa, 19/9/2015

niedziela, 30 sierpnia 2015

30 sierpień 2015, Mazovia w Ciechanowie ...........

............  czyli jak udało mi się przełamać.

Była to niedziela po rajdzie na którym przejechałem 110 łatwych kilometrów ale w niedziele byłem zmęczony. W Ciechanowie było strasznie gorąco. Niestety całe lato było strasznie gorąco i brakowało mi nardzo startów w Mega. Początkowo w ogóle nie chciałem jechać. Potem myślałem o FICIE by w końcu przejechać MEGA.
Jechałem wolno, juz na początku zostałem za siódmym sektorem, odrodziłem się jak dogonił mnie sektor ósmy i wjechał w krzaki. Potem miałem małą kolizję a dalej to już się tylko męczyłem. Trasa była ciekawa. Pomiędzy 10 a 40 kilometrem żadnej przerwy. Cały czas z górki i pod górkę, w lewo w prawo bez przerwy. Całe szczęście, że większość trasy prowadziła w lesie.
Większość trasy jechałem sam. Czasami mijali mnie jacyś zawodnicy. Rzadko mijałem ja. Największy zawód przeżyłem na 48 kilometrze kiedy pojawiła się informacja, ze do mety zostało jeszcze 3km. Zmęczony byłem bardzo ale dojechałem, Na mecie było straszne słońce i temperatura około 35 stopni Celcjusza. Schowałem się w cieniu. Długo dochodziłem do siebie i chyba do końca nie doszedłem.
Dzieci pojechały nieźle. Oskar pomimo późnego startu zajął 3 miejsce i zapewne gdyby normalnie wystartował to by walczył o pierwsze miejsce.
Martynka pojechała z mamą. Też nie było najgorzej.
Filip narzekał bo trzy razy spadł mu łańcuch ale tragicznie nie było.
W sumie w klasyfikacji rodzinnej walczymy o pierwszą dziesiątkę i mamy szansę. Aktualnie zajmujemy miejsce 6.
Po wyścigach pojechaliśmy na kurczaki. Były niezłe.

OZI, 31 wrzesień 2015

sobota, 29 sierpnia 2015

KoRnO .........

.............  czyli jak miało być łatwo i łatwo było.

KoRnO
Siedlec k. Częstochowy
29 sierpnia 2015

Rajd odbył się w okolicach miejscowości Siedlec położonej na wschód od Częstochowy. Nawet dla mnie był to wyjątkowo szybki sprint i to wcale nie dlatego że do pokonania było 100km a limit czasu wynosił 8 godzin.
Na start przyjechałem ponad godzinę przed startem. Żeby to zrobić musiałem wstać przed szóstą. Z domu wyjechałem pół godziny przed siódmą.
Pogoda była niezła chociaż mogło być trochę chłodniej.
Początkowo myślałem o zaliczeniu wszystkich PK. Ale po rozdaniu map myślałem, że to mi sie nie uda. Dostaliśmy dwie płachty A3 a na nich 19PK. Wybrałem trasę bezpieczną tak bym mógł na koniec bezpiecznie skrócić trasę.
Najbardziej górzysty odcinek miałem na początku. Myślałem, ze będzie trudno. W zasadzie jechałem sam. W pierwszej połowie trasy przede mną jechała para Czarnych w śmiesznych zjazdowych kaskach. Wiele razy ich pozdrawiałem a oni pozdrawiali mnie.
W zasadzie większość dojazdów prowadziła po drogach asfaltowych. Raz zrobiłem skrót i trochę się zagubiłem ale po wyjściu z bukowego lasu znalazłem właściwy kierunek.
Na metę przyjechałem po 6 godzinach i 42 minutach. Na koniec miałem ciężki podjazd i piekielne słońce.
Niestety znowu nie wygrałem. Do zwycięzcy straciłem ponad dwie godziny. Zwycięzcą został BUCIAK, którego nawet udało mi się raz na trasie wyprzedzić a na jednym krótkim odcinku szedł za mną do jednego z PK. 
Pomimo zaliczenia wszystkich PK i to w całkiem dobrym czasie zająłem dopiero 28 miejsce na 45 sklasyfikowanych zawodników.
Uważam, że KoRnO to fajny ale raczej prosty. Jest to niewątpliwie jeden z tych rajdów na którym za rok zdecydowanie chciałbym ponownie wystartować.

Obyewatelska, 31 wrzesień 2015

sobota, 22 sierpnia 2015

22 sierpnia 2015, Wieka Wyrpa ......

...........  czyli rajd w którym sam bałem się wystartować.

Długo się zastanawiałem czy zapisać się na rajd. Początkowo nie zamierzałem w nim wystartować. Potem gdy GOOGLE map pokazało, ze potrzebuje mniej niż 5 godzin by dojechać w Góry Izersie zacząłem zmieniać zdanie. Ostatecznie przekonał mnie kubek, na który udało mi się zapisać.
Do Świeradowa Zdroju wyjechałem w piątek. Jak zwykle podczas jazdy słuchałem listy przebojów trójki. Przyjechałem koło północy. Zaparkowałem samochód i się zarejestrowałem. Poszedłem po kubek a tu niespodzianka nie byłem na liście. Całe szczęście, że kubki jeszcze byłem, pokazałem maila, zawołałem kierowniczkę i udało się kubek wywalczyłem. Byłem dumny.
Warunki do spania były kiepskie. Nie było sali gimnastycznej tylko korytarz z kiblami. Szczęśliwie znalazłem całkiem niezłą miejscówkę przy drzwiach. Trochę pospałem chyba ze 4 godziny.
Wstałem przed godziną 5. Miałem około 50 minut na przygotowanie i szybki posiłek. Wykorzystałem ten czas w 105%. Spóźniłem się lekko na odprawę. Najważniejsze usłyszałem. " Mapy do odbioru kilkaset metrów wyżej". Prowadziła tam asfaltowa ale bardzo stroma droga. Wszyscy ruszyli jak na wyścigu. Trochę nawet przejechałem ale jako jeden z pierwszych zsiadłem z roweru. Dalej już go tylko prowadziłem. Na punkt wydawania map przybyłem jako przedostatni. Miałem nadzieję, że na mecie zajmę lepsze miejsce.
Mapy składały się z dwóch arkuszy A3 w skali 1:50 000.
Byłem blisko wierzchołków gór Izerskich na początek postanowiłem zaliczyć punkty położone najwyżej. Drogi były dobre tylko bardzo strome. Od samego początku postanowiłem wszystkie strome odcinki podchodzić. W związku z tym, że było ich dużo moje nogi zrobiły wiele kroków. W sumie ustanowiłem rekord w pokonanym przewyższeniu. W pionie pokonałem ponad 2600m.
Po zaliczeniu góry przemknąłem przez kolejne wzgórza i zjechałem na dół. Na dole zaliczyłem 4 punkty kontrolne i ponownie wdrapałem się na grzbiet górski. Tutał miałem jeszcze 6 PK do zaliczenia. Ciemność i brak czasu pozwoliły mi zaliczyć tylko 5. Wodospadów przy drodze juz nie znalazłem. Na metę przybyłem tuz przed godziną 22. Zaliczyłem 22PK z 35. Zająłem 23 miejsce z pośród 40 zawodników, którzy dotarli do mety. Zaczynam nawet podejrzewać, że czym ciężej tym lepiej.
Czy zrobiłem jakieś błędy? Na pewno. Chyba niepotrzebnie schodziłem do Szklarskiej. Drugi raz bym tak nie uczynił. Może powinienem znaleźć ten wodospad. Miałem jeszcze trochę czasu.
Co zapamiętam?
Rozmowę z Bogusia po przyjeździe do domu gdy myła moje rowerowe buty " wkładek nie miałeś?".
Kopalnię oddaloną kilka metrów od szlaku, widok niesamowity a dotarcie niemożliwe dla normalnego turysty.
Staruszka wyprzedzającego mnie prowadzącego rower pod długą górę. Ja prowadziłem a on po prostu jechał ale więcej ode mnie punktów nie zebrał.
Zjazd z jednego z PK. Rower jechał super.
W sumie było super i nie żałuję tego najcięższego rajdu jaki zrobiłem. Wytrzymałem 16 godzin bez przerwy. Przejechałem niewiele bo zaledwie 120km ale było super.

OZI, 31 wrzesień 2015


niedziela, 16 sierpnia 2015

16 sierpień 2015, Ełk ...................

..........  czyli miejsce gdzie naprawdę lubię jeździć na rowerze.

W tym roku start MAZOVII był w kompletnie innym miejscu. Również trasy poprowadzone były w nowym terenie.
Było chyba jeszcze cieplej niż w sobotę.
Na początek awaria w rowerze chłopaków. Oskar przebił dętkę i trzeba było ja wymienić. Całe szczęście, że gumy CONTINENTAL zdejmuje i zakłada się bardzo łatwo.
Potem przejechałem HOBBY z Martyną. Nie wiem co Bogusia chce od małej. Martyka jechała super. Jak zobaczyłem pianę w jej buzi to nawet się przestraszyłem. Gdyby nie blokowanie przy torze to zapewne jej wynik byłby jeszcze lepszy.
Jak Supraślu postanowiłem pojechać FITa. Początek miałem nawet dobry, Jechałem z grupą. Potem miałem mały kryzys ale w pewnym momencie dziewczyna w fioletowym stroju mnie podciągnąła. Jechałem za nią ponad 10km. Wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników aż nagle spadł mi łańcuch i to tak nieszczęśliwie, ze nie mogłem go wyciągnąć. Straciłem niemal 10 minut. Szkoda bo mogło być nieźle. Tak pozostało mnie wyprzedzić tylko kilku ostatnich zawodników.
Jechało mi się fajnie ale ta awaria trochę mnie rozbiła.
Rodzinnie pojechaliśmy nieźle. Zdobyliśmy niemal 1300 punktów, które na pewno będą się liczyć w klasyfikacji generalnej.
Potem  nie  było już wyścigu tylko strasznie długa droga do Mielna. Po drodze obiad w Olsztynie w postaci kurczaków. Na  miejscu byliśmy przed północą. Pożegnaliśmy Oskara i pojechaliśmy spac w przyczepie kempingowej. Utopia, ale daliśmy radę.
W poniedziałek do 14 podziwialiśmy uroki polskiego miasta nadmorskiego. Było gorąco ale kąpać się nie było można bo woda była za zimna. Ale może jest fajne i piwo nad woda coś fantastycznego.
Spotkaliśmy jeszcze Oskara jak szedł nad może. Szkoda, że wstydził się rodziców. Szkoda, że zmiany w Oskarze idą w niewłaściwym kierunku.

OZI, 1 wrzesień 2015


sobota, 15 sierpnia 2015

15 sierpień 2015, Supraśl .......

..........  czyli jak znowu siły nie miałem.

Sobotę, niedzielę i poniedziałek postanowiliśmy spędzić na rowerach, w samochodzie i na wyścigach. Dodatkowo mieliśmy zawieść Oskara na obóz do Mielna. Dużo jeżdżenia i to wcale nie na rowerze.
W sobotę musieliśmy wstać bardzo rano by zdążyć na start dzieciaków za Białymstokiem. Bardzo podoba mi się Supraśl ale ostatnio nie za bardzo on mi leży. Tym razem było standardowo. Pomimo, że już przed startem postanowiłem pokonać FITa.
Było strasznie gorąco jak zawsze w Supraślu.
Maluchy pojechali kiepsko. Martynka pokłuciła się na trasie z Bogusią. Nawet płakała. Oskar jak zawsze pojechał na poziomie ale dwóch harpagonów go wyprzedziło. Filip nie zawiódł ale razem zdobyli tylko 1200pkt co znaczy nie dobrze.
Ja nie za wiele pamiętam ale już od początku było ciężko. Wydawało mi się, ze trasa została całkowicie zmieniona i wszystkie najcięższe fragmenty zostały przesunięte z MEGI do FITa. Najpierw bardzo długi podjazd a potem już tylko gorzej i gorzej. Pagórki przed meta i pogoda mnie wykończyły. Czekałem kiedy wyjadę z tego górzystego lasu i zobaczę kopuły cerkwi i wieżę kościoła a widok jest to niesamowity szczególnie jak się na niego tak bardzo czeka jak ja czekałem.
Jak przyjechałem na metę to padłem. Pomimo, ze ktoś mi tłumaczył, że nie jest to zdrowe to przez kilkanaście minut nawet nie podniosłem głowy.
Supraśl jest piękny ale straszny. Czekam na dzień kiedy spokojnie pokonam MEGĘ.
Po wyścigu poszliśmy na lody a skończyliśmy na kiszce ziemniaczanej, kartaczach i czymś jeszcze. Fajne było ale żeby jakaś rewelacja to nie napiszę.
Po posiłku udaliśmy się samochodem do Ełku gdzie na polu namiotowym rozbiliśmy nasz ogromny namiot. Spało się super.

OZI, 31 września 2015


sobota, 8 sierpnia 2015

Rajd Konwalii, Czaplinek ..........

...............   czyli  mój pierwszy rajd razem z synem.

Już w Chorwacji postanowiłem zabrać Filipa na rajd razem ze mną. Bardzo mi zależy by z nim się jakoś porozumieć. Chyba nie za bardzo mi to wyszło ale było nie najgorzej.
Wybrałem Rajd Konwalii bo jest tam do przejechania zaledwie 100km
Do Czaplinka wybraliśmy się już w piątek. Samochodem jechało się bardzo długo, miałem dużo czasu by porozmawiać z Filipem ale rozmowa nie za bardzo nam się kleiła.
Do bazy rajdu przyjechaliśmy bardzo późno. Nie mogliśmy się już zarejestrować. Poszliśmy spać na sali gimnastycznej. Spało nam obu się całkiem dobrze. Filipowi  nie przeszkadzał nawet cienki materac.
Start imprezy był na ryku Czaplinka. Niesamowite, zadbane miejsce.
Niestety Filip nie miał mapnika. Ten co kupiłem dla niego okazał się za mały i musiałem go zwrócić. 
Było strasznie gorąco. Całe szczęście, że większość PK położonych było w lesie.
W ramach rajdu  było do wykonania jedno zadanie specjalne. Trzeba było przepłynąć pontonem na drugi brzeg. Filip się trochę bał tego zadania chociaż w przeciwieństwie do mnie całkiem nieźle pływa. Zadanie wykonaliśmy bezbłędnie.
Poważny problem nawigacyjny mieliśmy przy drugim z dwóch najbliżej położonych siebie PK. Zamiast 15 minut szukaliśmy go ponad 90 minut. W końcu po głębokiej analizie mapy znalazłem sam rozwiązanie tego rebusa ale kupę czasu uciekło.
Drugi kryzys mieliśmy po pontonie. Słońce mnie i Filipa wyczerpało kompletnie. Byliśmy tak zmęczony, że musieliśmy się przespać. Tak przespać, dzisiaj i mnie wydaje się to nie prawdopodobne ale spaliśmy około 30 minut. Była to bardzo dobra decyzja pozwoliła nam zregenerować siły.
Na jednym z ostatnich PK spotkaliśmy gościa, który jak tylko zobaczył Filipa doskonale opisał jego nastawienie. Po prostu spytał się go wprost czy już nienawidzi tatę czy stanie się to wkrótce.
Końcówka naszej trasy była bardzo burzowa. Pioruny waliły strasznie. Nawet ja się przestraszyłem i jak z Filipem przejeżdżaliśmy przez otwartą przestrzeń to poprosiłem go by zachował dystans by mama dwóch chłopów na raz nie straciła.
Muszę więcej czasu spędzać z moimi synami, są fajni.

OZI, 1 wrzesień 2015
k. OZI, 17 lipca 2017

wtorek, 7 lipca 2015

Bike Orient Przysyucha czyli ........

............  jak blisko może być ciężko.

Tego się nie spodziewałem. Marzyłem o zaliczeniu wszystkich PK a skończyło się na 13 z 20. Sportowo to kolejna moja prawdziwa klęska. Rekreacyjnie było super.
Najbardziej zdziwił mnie teren. Przysucha to miejscowość oddalona około 100km od Warszawy, pomiędzy Radomiem i Opocznem. Baza zlokalizowana była w jednym z ośrodków wypoczynkowych nad zalewem.
Najważniejsze był dla mnie był mój pierwszy start na moim nowym rowerze CAMBER. Rower jest super. Dużo wyższy od EPICA. Przygotowałem go sam do startu. Niestety dwa razy mi spadł łańcuch bo źle ustawiłem zakresy przerzutek. Po za tym rower spisał się w przeciwieństwie do mnie znakomicie. Szedł jak czołg przez najcięższe leśne ścieżki.
Ogólnie zacząłem nieźle. Pierwsze 5Pk zaliczyłem w półtorej godziny. Problemy ogromne zaczęły się na szóstym PK. Zamiast trochę naokoło pojechać drogami postanowiłem przedzierać się przez lasy. Już na początku za daleko pojechałem szlakiem w efekcie czego straciłem zupełnie kontakt z mapą. Mogłem go jeszcze odzyskać przy krzyżu ale byłem tak daleko od miejsca gdzie myślałem, że jestem że nie zauważyłem go na mapie. Chociaż on był znalazłem go dopiero w dom. Potem było juz tylko gorzej. Starałem się jechać na azymut. Chciałem wjechać na stawy ale nie wcelowałem. Po niemal godzinie jazdy spotkałem innego rowerzyście. On już zaliczył PK19. Niestety nie był w stanie powiedzieć mi gdzie jestem. Po długiej rozmowie określił jedynie kierunek i odległość do PK, około 1km. Pojechałem we wskazanym kierunku. Dojechałem do grupy innych zawodników. Myślałem, że oni też szukają 19 ale oni chyba już je zaliczyli. Kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem. Wybrałem dwóch zawodników i pojechałem za nimi. Po kilkunastu minutach zorientowałem się, że oni najprawdopodobniej już zaliczyli PK i że do PK19 już nie dotrę. Jadąc z nimi zobaczyłem coś niesamowitego. Na wąskiej leśnej drodze porośniętej wielkimi drzewami wyleciała nagle ogromna czapla szara. Przeleciała nad naszymi głowami około 3m, widok był niesamowity, ptak ogeomny a wszystko tak blisko. Jak w powieściach Tolkiena. Śledziłem ich aż dotarliśmy do kolejnego PK. Była to PK8. Następnie popełniłem kolejny błąd. Samodzielnie wybrałem dłuższą drogę oi do tego jeszcze ciężko przejezdną. Namęczyłęm się bardzo a na PK dojechałem później niż inni.

Azymunt Orient, Serock czyli

................  rajd najbardziej schowanych punktów.

to był mój pierwszy rajd nocny w tym roku. Początek o północy koniec w południe, 12 godzin na rowerze. Było strasznie gorąco. Całe szczęście, że rajd był nocny, szło wytrzymać do godziny 8, potem było ciężko. Przygotowany byłem dobrze, wszystko zadziałało. Do bazy stawiłem się półtorej godziny przed startem. Rejestracja była bezproblemowa. Zaparkowałem przy latarni. Czasu miałem w sam raz tyle by się dobrze przygotować. Rajd ten traktowałem jako przygotowanie do SZAGI, która odbędzie się sześć dni później. Chciałem jedynie wypaść lepiej niż rok wcześniej, kiedy zaliczyłem zaledwie 11 PK,
To był mój drugi rajd na moim nowym CAMBERZE. Rower też nie zawiódł.
Przed występem nietypowo był występ artystyczny, kobieta z ogniem na szkolnym boisku, ciekawe.
Wystartowałem jako jeden z pierwszych. Nigdy nie wyznaczam sobie szczegółowych tras. Nie chciałem tylko krążyć całą noc po ciemnym lesie. Ale zacząłem od trzech leśnych punktów. Już przy pierwszym PK spotkałem dwóch lokalnych zawodników, którzy wskazali mi gdzie dokładniej jest PK.  W zasadzie kilka kolejnych PK zaliczyłem razem z nimi. Na jednym odcinku jechaliśmy nawet razem. Po 5 PK się rozdzieliliśmy, ja pojechałem na południe a oni na wschód w lasy. Jak już wcześniej pisałem prawie wszystkie PK były bardzo dobrze pochowane. Nie było sposobu zobaczyć je z roweru. Nawet na najbardziej oczywiste PK trzeba było wyszukiwać.
Zrobiłem dwa wielkie błędy nawigacyjne. PK numer 20 pogrążył mnie najbardziej. Straciłem ponad jedną godzinę a punktu nie znalazłem bo jak w dzikim lesie można znaleźć studnie a przy niej miał być PK. Byłęm załamany ale pojechałem dalej.
Drugi błąd nie był już tak duży, źle odmierzyłem, za daleko pojechałem i w złym miejscu szukałem PK nr3. Znalazłem ale dopiero gdy zweryfikowałem swoje odmierzanie.
Niestety przez PK3 nie zdążyłem zaliczyć PK7.
W końcówce walczyłem z czasem, Najpierw 5km w lesie a potem koło 8km po asfalcie. Było strasznie gorąco, ja byłem strasznie zmęczony ale dzielnie jechałem bez przerwy. Na metę przyjechałem 7 minut przed czasem. Byłem straszliwie zmęczony. Przez pierwszą godzinę odpoczywałem. Potem się przebrałem i spakowam. Żarcie tym razem było straszne, makaron z sosem pieczarkowym, prawie nic nie zjadłem.
Około półtorej godziny po przyjechaniu rozpocząłem mój ostatni najtrudniejszy etap, samochodem 3 godziny do domu. Było strasznie. Kilka razy przerażony się budziłem. Na SZADZE będę musiał się trochę przespać po przyjeździe.
Wynik uzyskałem niezły, zaliczyłem 18/25PK. Byłem o 1PK lepszy od moich kolegów z początku rajdu. Niestety wystarczyło to zaledwie na 15 miejsce wśród 19 startujących. Pocieszające to, że byłem blisko czołówki, 2PK i byłbym w 10 a te dwa dodatkowe byłem w stanie zaliczyć. Przejechałem w ciągu 12 godzin niemal 160km. Było super.
Muszę wspomnieć o kilku rzeczach, które bardzo mi się podobały. Zdecydowanie na pierwszym miejscu kładka rowerowa w miejscowości Koronowo, długa wąska 50m ponad lustrem wody. Szkoda, że tak mało miałem czasu na dokładniejsze się jej przyjrzenie. Drugą to dolina i jaskinia koła miejscowości Marianpol. Będę pamiętał także małego dzika, który jakby trochę otumaniony temperaturą przez kilkanaście sekund biegł koło mojego roweru leśną drogą. Z daleka myślałem, że to pies.

Obywatelska, 7 lipiec 2015


piątek, 12 czerwca 2015

SZYBKI MÓZG 2, Lasek na Kole czyli ..........

............   fajna zabawa ale trzeba być do niej dobrze przygotowanym.


Zawody te rozpoczynały mój ciężki tydzień sportowy. Wciągu tygodnia miałem wystartować w czterech poważnych zawodach sportowych.
Miejskie biegi na orientacje właśnie rozpoczynały ten tydzień.
Na zawody pojechaliśmy wszyscy. Pogoda była super chociaż chmury na horyzoncie dobrze nie wróżyły. Skończyło się na małym deszczyku.
Niestety zrobiłem ogromny błąd. Nie zabrałem czołówki przeświadczony, że ciemno robi się dopiero koło godziny 21 zapomniałem, że zawody będą odbywać się w lesie. A lasek na kole to w wielu miejscach prawdziwa dżungla. Może ciemności zupełnych tam nie ma ale korzystanie z mapy w tych warunkach przyrody dla mnie było bardzo utrudnione. Wiele PK zliczyłem korzystając z kompasu, biegnąc przez gęstwinę w określonym kierunku. Raz nawet się przewróciłem.
Nie byłem zadowolony ze swojego startu. Obawiałem się o resztę ale zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy dali sobie pięknie radę. Filip pobiegł fantastyczne, uplasował się na 12 miejscu. Oskar minimalnie przegrał ze mną a Bogusia z Martyna doszły do mety.
Po biegach pojechaliśmy na lody na plac Zbawiciela. Były jak zawsze super. Nawet Martyna się do nich przekonała.

Targówek, 12 czerwca 2015

Leśne Dukty............

.............   czyli następna fajna sobota.

Leśne Dukty
Lipka
2015


Niestety Nadleśnictwo, które organizujące Leśne Dukty jest położone daleko od nowo wybudowanych autostrad. Na rajd musiałem wyjechać już w piątek. Na miejscu byłem przed północą. Nie lubię spania w namiotach. Nauczony poprzednią edycją przygotowałem się do spania w samochodzie. Nie jest to dla mnie problem bo w GALAXY jest stosunkowo dużo miejsca. Samochód ustawiłem w zaciemnionej okolicy. Przeniosłem rower ze środka samochodu na jego dach. Posłałem sobie łóżko i poszedłem spać. Spało mi się bardzo dobrze chociaż w nocy było bardzo zimno. Przez to budziłem się kilko razy by w końcu jako nakrycia użyć także koca. 
Rano miałem wystarczającą ilość czasu na umycie się, rejestracje, przygotowanie siebie i roweru do startu. Musiałem także zjeść śniadanie przygotowane przez Bogusię. Tym razem kanapki nie były  za dobre ale byłem tak głodny, ze ledwo starczyło mi ich do końca. Musiałem oszczędzać.
Leśne Dukty są stosunkowo specyficznym rajdem. Rozpoczynają się od typowej jazdy na orientację. Tym razem musieliśmy zaliczyć 15 punktów wagowych by przystąpić do następnego etapu. Niestety podczas jazdy w trudnym terenie z tylnej zębatki spadł mi łańcuch i zblokował się pomiędzy szprychami a zębatką. Nie mogłem go stamtąd wyciągnąć. Zmęczyłem się bardzo. Straciłem kupę czasu ale roweru nie uruchomiłem. Musiałem doprowadzić go do bazy po drodze zaliczając dwa brakujące punkty kontrolne.
W bazie odebrałem mapy na następny etap. Poszedłem do samochodu i ponownie zacząłem walczyć z łańcuchem. Pewnie walkę bym przegrał gdyby nie dobry człowiek, który mnie pomógł. Ja się męczyłem kilkadziesiąt minut on potrzebował na wyciągnięcie śrubokręt i kilka minut. Jeszcze raz dzięki  bardzo dobry człowieku. Przy okazji uszkodził mi się tylny hamulec, który udało mi się samemu zreperować. 
Na trasę wyjechałem przed godziną 11. Straciłem ponad godzinę. Wiedziałem już, ze nie wygram ale chciałem powalczyć. 
Już na pierwszym PK popełniłem poważny błąd. Nie wiem dlaczego skręciłem w złą drogę i przez kilkanaście minut szukałem czegoś czego tam nie było. Musiałem się wrócić i ciężką leśna drogą dotrzeć do brzegu strumienia. Potem już bez większych przygód zaliczałem kolejne PK popełniając mniejsze niż większe błędy. Zdziwiony byłem tylko brakiem na trasie jakiejkolwiek konkurencji. Wszystkie punkty na wschodzie zaliczałem w kompletnej samotności.
Okolica była całkiem przyjemne do jazdy.
PK zlokalizowane na południu także zaliczyłem bez większych przeszkód chociaż pod koniec zacząłem odczuwać coraz większe zmęczenie. Pojawiły się pierwsze znaczące błędy nawigacyjne. Nie wykorzystałem skrót, wjechałem na prywatny teren i trochę na nim błądziłem aż spotkałem grubego, obleśnego właściciela, który zaczął mi tłumaczyć, że już jutro postawi tabliczkę z napisem TEREN PRYWATNY. Szkoda, że nie zrobił tego wczoraj.
Przy okazji zaliczania jednego z punktów zmoczyłem się do kolan bu musiałem przejść na drugą stronę rzeczki. To od tej rzeczki towarzyszył mi fajny piesek z posiadłości, która mieściła się nieopodal.
Prawdziwy kryzys przyszedł na ciężkiej piaskowej drodze. Początkowo chciałem wracać do bazy. Odpocząłem. Postanowiłem zaliczyć odcinek specjalny i dwa dodatkowe PK i dopiero wtedy skierować się do bazy. To była słuszna decyzja. Odzyskałem siły i energię. Z każdym kilometrem odzyskiwałem chęć do dalszej jazdy. W zasadzie mógłbym zaliczyć jeszcze z jeden PK ale było już późno i byłem blisko bazy. Dotarłem na metę 15 minut przed limitem czasu. 
Początkowe problemy uniemożliwiły uzyskać mi dobry rezultat ale było super. Mam nadzieję, że nie będę miał więcej rowerowych problemów.
Po regionalnym posiłku przy ognisku wróciłem do samochodu i przed północą byłem w domu. Straciłem kilka minut przez błędne wskazania GPSa, który zamiast do Bydgoszczy kierował mnie do Tucholi.

Targówek, 12 czerwiec 2015

MAZURSKIE TROPY, Gierzwład ...............

............ czyli jak postanowiłem powrócić do blogowania dla samego siebie.
GIERZWAŁD, Mazurskie Tropy, trasa rowerowa 130km
Na imprezę wyjechałem o godzinie 5 z rana. Dojazd zajął mi dwie i pół godziny. Do ładnego miasteczka Gierzwałd przyjechałem przed godziną ósmą. Start mojego dystansu planowany był o godzinie 9:oo.
Swoje przygotowania rozpocząłem od roweru. Rower był po przeglądzie w AIRBIKu. Wymienili mi między innymi oponę. W/w opona pękła mi po napompowaniu do 3atm. Serwisowa dętka to pomyłka. Huk był ogromny. Wzbudziłem tym ogólne zainteresowanie. Całe szczęście, że tuż przed wyjazdem załatałem sobie dętkę continentala i zabrałem ja ze sobą. Bałem się, że bez zapasu ruszę na trasę ale zdarzył się cud i znalazłem zagubiony wcześniej mój pod siodełkowy zasobnik z narzędziami.
Pogoda była kiepska. Temperatura blisko 10 stopni Celcjusza. Niebo pochmurne. W trakcie jazdy kilkakrotnie zmoczył mnie deszcz. Co prawda, zabranej kurtki przeciwdeszczowej nie zakładałem.
Do zaliczenia było 27 punktów kontrolnych. Zaliczyłem tylko albo aż 22. Zająłem dobre 18 miejsce na 44 zawodników, którzy wystartowali.
Było super. Wytrzymałem do końca. Miałem siłę przejechać więcej. Nie bolało mnie kolano. Końcówkę miałem ostrą.
Tak naprawdę chciałem pisać tutaj tylko o popełnionych błędach. A było ich kilka oto największe według kolejności w jakiej się pojawiały:
1.
OPIS: początek trasy, po zaliczeniu pierwszego PK postanowiłem leśnym skrótem dojechać do następnego PK, z mapy wynikało, że droga miała dochodzić do innej drogi głównej, która po kilkuset metrach łączyła się z drugą główna drogą  ale istniały liczne odnogi łączące się z droga drugą, dla mnie najpierw w lewo potem w prawo, dodatkowo na drodze wyprzedził mnie jeden z zawodników z czołówki, widziałem go,
CO SIĘ STAŁO: po dojechaniu do drogi głównej on skręcił w lewo ja w prawo, minąłem kilku zawodników jadących w przeciwnym kierunku,
POPEŁNIONE BŁĘDY:
- nie pojechałem za zawodnikiem z czołówki, wręcz pojechałem w kierunku przeciwnym,
- źle określiłem swoją pozycję w terenie
POWINIENEM
- pojechać za zawodnikiem z czołówki,
- dokładnie przemyśleć kierunek jazdy po pojawieniu się pierwszych wątpliwości,
STRACIŁEM około 12 minut.
2.
paniczne szukanie punktu na końcu wyścigu i jego nie znalezienie, był to ostatni PK, który chciałem zaliczyć, miałem mało czasu, pod PK dotarłem dobrze ale  wybrałem złą drogę i punktu nie znalazłem,
- powinienem zachować więcej spokoju i lepiej wykorzystać kompas,
Do mety dotarłem na czas ale miałem trochę nerwówki.

Kończę tą opowieść prawie rok po rajdzie. Niestety nie dużo już pamiętam.

Targówek, 12 czerwiec 2015

środa, 27 maja 2015

Mazovia-2, Józefów ........

............. czyli walka z czasem.
To był dzień kiedy razem z Mazovią miał miejsce się Maraton Warszawski. Przed wyjazdem rzuciłem okiem na mapę z zamkniętymi drogami wydawało mi się, że nie będzie problemów. Ale to mi się tylko wydawało i mogło sie wydarzyć gdybym jechał głównymi trasami. Niestety Aleja Wilanowska była zamknięta. Zamknięte też były wszystkie równoległe do niej drogi. Długo kręciłem zanim dostałem się na most Siekierkowski. Dodatkowa ulica, której nazwę wpisałem okazała się być w innej miejscowości. W efekcie tego zamieszania Oskar ledwo co zdążył na start, ale zdążył. Pojechał też nieźle. Uplasował się na szóstym miejscu. Marta nie startowała gdyż w tym czasie była na pływackim obozie sportowym.
Dla Filipa był to pierwszy start w sezonie. Startował z 11 sektora. Niestety trasa była wyjątkowo ciężka do wyprzedzania. Udało mu się przebić do 6 sektora.
Dla mnie trasa była bardzo fajnie. Jechało mi się także rewelacyjnie szczególnie po rozjeździe FITa. Przez całą drugą połowie podążała za mną dziewczyna z PKO, która nawet w pewnym momencie trasy powiedział, ze super jej się za mną jedzie i tak jechała prawie do końca. Wynik mój był przecięty i w części zapewne wynikał z sektora z którego wystartowałem ale jazda była super. Zdecydowanie najlepsze miejsce do wyścigów mtb w okolicach Warszawy.

Janki, 27 maj 2015

Mazovia Mrozy .......

............   czyli działo się dużo.

Na wyścigi rowerowe tym razem pojechaliśmy wszyscy. Ja w zasadzie zaraz po powrocie z rajdu na orientację. Przyjechałem po godzinie 23 w sobotę jak się wykąpałem i poszedłem do łóżka zrobiła się już godzina 1 w nocy. Krótki sen, pakowanie, ubieranie i o godzinie 8:30 byliśmy wszyscy razem z trzema rowerami w samochodzie zmierzającym do Mrozów.
Nie mieliśmy za dużo czasu na przygotowanie rowerów dla dzieci. Poszedłem z Martyną na start. Oskar sam ustawił się w trzecim rzędzie. Niestety takie są efekty późnego przybycia. Bogusia nawet myślała o przejechaniu fita. Szczęśliwie zakończyła na hobby.
Oskar jak zawsze przyjechał bardzo zmęczony. Dał z siebie wszystko ale wyprzedziło go aż sześciu konkurentów. Ale to chyba pierwszy raz w tym roku kiedy pokonał wszystkie dziewczyny.
Martynka też dojechała do mety bez większych przygód ale niewątpliwie mogła dać z siebie więcej.
Bogusia była bardzo zmęczona. Dobrze, ze nie pojechała FITa.
Ja zdesperowany byłem pomimo zmęczenia pojechać MEGĘ. Myślałem, że będzie prosta i krótka. Krótka była ale kilka sekcji błotnych bardzo ja utrudniła. Pierwsze błoto rozpoczęło się po rozjeździe z FITem. Prze niemal dwa kilometry jechałem w błocie i wodzie po osie roweru. Było ciężko ale przejechałem chociaż moje tempo nie było za imponujące. Druga sekcja błota znajdowała się już na części wspólnej trasy z FITEM. Ją tez przejechałem bez zatrzymania, Udało mi się tutaj wyprzedzić nawet kilku konkurentów. Do tego momentu tempo moje było nawet nie najgorsze. Jechałem głównie w grupie a czasami sam. Przez duży kawałek trasy jechałem z parą. Częściej za nimi ale czasami prowadziłem. Niestety po drugiej sekcji, około 6 km przed metą osłabłem. Zostałem sam. Bardzo się męczyłem. Chociaż wyprzedził mnie tylko jeden zawodnik do mojej pary straciłem ponad 2 minuty na ostatnich sześciu kilometrach.
Filip miał pecha. W drugiej połowie wyścigu poważnie wywalił się na asfalcie. Zawodnik przed nim zahamował a on nie zdążył. Mocno obtarł sobie łokieć i lekko uszkodził dłoń. Teraz mogę napisać, że najgorsze to uszkodzenie roweru a dokładnie wygięcie wolframowej blaszki trzymającej tylne zawieszenie. Nie wiem ale mam podejrzenia, że usterka ta eliminuje rower z użytku.
Po wyścigu jak nigdy staliśmy ponad godzinę w kolejce by umyć rowery. Było to konieczne.
W domu byliśmy późno bardzo bo jeszcze zagłosowaliśmy na Bronka co wcale mu nie pomogło.

Janki, 27 maj 2015

On the run, tam gdzie ......

....... było ciężko.

na początku roku postanowiłem, ze przynajmniej raz w miesiącu przebiegnę dystans 5 km a ON THE RUN jest najlepszym miejscem realizacji tego celu. Muszę tylko uważać by nie przegapić rejestracji.
Na ten bieg zapisała mnie Bogusia bo ja miałem wizytę u lekarza.
Bieg odbył się w dzień matki o godzinie 22.oo.
Ja znowu nie byłem przygotowany. Po ciężkim tygodniu bieg ten zamykał mój "ciężki" tydzień: w środę "Szybki Mózg", w sobotę "Leśne  Dukty" a w niedzielę "Mazovia" w Mrozach. Chociaż przed startem to nie to było najgorsze. Bokiem wychodziły mnie dwie kanapki z pasztetem, które zjadłem godzinę przed startem.
Na biegi już tradycyjnie pojechałem z Bogusią.  Pogoda była średnia. Temperatura koło 12o C i lekko mżyło. Na starcie tłum. Imprezka pełną gębą. Chyba pojawił się nowy animator. Długo na start nie czekałem. Ruszyłem na końcu. Na początku była bardzo długa prosta. Od razu spostrzegłem, że biegnę głównie w towarzystwie kobiet i dziewczyn. Najgorsze dla mnie są początki a w szczególności okolice 1 i 2 kilometra. Przez głowę przychodziły mi nawet myśli o zatrzymaniu ale udało mi się je zwalczyć. Po trzecim kilometrze przebiegłem koło Bogusi. Pomachaliśmy sobie. Nie miałem siły ani ochoty na finisz. A szkoda bo może poprawiłbym swoja życiówkę. Skończyło się na 28 minutach i 32 sekundach czyli 8 sekund wolniej od mojego marcowego rekordu.
Prawie nic nie jadłem chociaż Bogusia zorganizowała jakiś makaron. Było zimno i dzięki temu zrozumiałem do czego służy folia, którą zawsze dostawaliśmy na mecie. Nie wiem tylko dlaczego moja była taka wąska.
W domu byliśmy po godzinie 23. Dziwne ale dzieci juz spały wszystkie a klucza w drzwiach nie było.
Dzisiaj wcale nie czuje się tak źle po ciężkim tygodniu. Gdyby nie pewna sztywność w nogach powiedziałbym, że czuję się normalnie.
Teraz będę miał tydzień przerwy, potem wyjazd w góry z rodziną, Mazovia w Puławach i Mazurskie Tropy, czyli dziać się będzie.

Janki, 27 maj 2015

piątek, 1 maja 2015

Harpagan, Kaliska czyli .......

...... jak zawsze fajnie było.

Tradycyjnie na rajd wyjechałem w piątek wieczorem. Niestety zdenerwowałem się podczas pakowania bo Bogusia mi nie uprała moich wewnętrznych majtek i bez nich musiałem pojechać.
Wyspałem się całkiem, na sali gimnastycznej za ciasno nie było.
Pogoda zapowiadała się nie najlepiej. Było tak źle, że zabrałem nawet kurtkę przeciwdeszczową. Ale było nie najgorzej, żeby nie powiedzieć, że było super. Kurtki nie użyłem a trochę gradu nie popsuło ogólnego wrażenia.
Najbardziej padało przy wydawaniu map. Dość długo szukałem optymalnej trasy. Po jej wybraniu trzymałem się jej do końca. Wybór był dobry ale mógł być lepszy.
Przez cały czas jechałem sam.
Kilka ciekawostek:
1. Pawła Brudło mijałem trzykrotnie, wydaje mi się, że on optymalnej trasy nie wybrał.
2. Jeden z większych błędów nawigacyjnych popełniłem przy przekraczaniu niewielkiego strumyka. To przez niego najpierw przedłużyłem sobie trasę a potem pojechałem w złym kierunku wzdłuż tego strumyka. Zobaczyła to pewna kobieta i powiedziała, że tam dalej drogi już nie ma. Było to końcówka strumyka przed jego ujściem do Wdy. Duży spadek powodował, że na prywatnych działkach ludzie zrobili sobie wodospady i małe retencje. Widziałem to gdy pytałem kobietę jak przekroczyć tą rzekę. Kobietę wyraźnie dziwiło to pytanie. Próbowała mi wytłumaczyć, że to jest tylko strumyczek ale ja kilkakrotnie powtórzyłem wyraz rzeka, który kobieta za każdym razem korygowała. W końcu przekroczyłem tą "rzekę", której szerokość w najszerszym miejscu nie przekroczyła 50cm. Z uśmiechem przypominam sobie ten dialog ale na tej rzeczce zgubiłem około 30 minut.
W sumie było nie najgorzej. Przejechałem ponad 180km. Zająłem 48 chociaż startujących było tylko koło 150. Szkoda tylko, ze wyprzedziły mnie dwie kobiety.
Warszawa, 1 maj 2015

sobota, 4 kwietnia 2015

Złoto dla Zuchwałych 2015 czyli

..................... mój pierwszy start na orientację w roku 2015.

Jak zawsze Złoto dla Zuchwałych zaczyna mój sezon rajdowy. Tym razem zawody odbyły się stosunkowo późno ale nie to było najgorsze. Nie wiem z jakiego powodu zawody zostały zaplanowane w niedzielę. Nie chodzi o to że właśnie przez nie musiałem zrezygnować ze startu w III etapie zimowej Mazovii ale po takim wysiłku odpoczynek w niedzielę należy się jak psu kiełbasa.
No więc jak już napisałem zawody odbyły się w niedzielę. Pobudkę miałem bardzo wcześnie. Już przed czwartą byłem na nogach. Bogusia zrobiła pyszne śniadanie. Zjadłem i ruszyłem w drogę. Na autostradzie niespodzianka. Zima chyba pierwszy raz w tym roku. Jak zatrzymałem się na stacji by zatankować mojego Galaxy samochód cały był w lodzie. A ja musiałem jechać ostro powyżej 100 by zdążyć na zawody. Całe szczęście pogoda się poprawiła gdy wjechałem na A1.
Start i baza rajdu była w miejscowości Tur. Byłem tu po raz pierwszy w życiu. Ogólnie muszę napisać, że jest to bardzo fajna okolica. W ciągu niecałych 8 godzin przejechałem zaledwie 75km i byłem skrajnie wyczerpany. Chociaż na liczniku wyszło mi przewyższenie poniżej 600m to zapewne drugie tyle przebyłem bez roweru by dotrzeć do PK umieszczonych na górkach i skarpach. Naprawdę nie myślałem, że te tereny mogą być aż tak zróżnicowane. Początkowo chciałem zaliczyć wszystkie 24PK. Dopiero po połowie dystansu zorientowałem się, że są małe szanse by mi się to udało. Zaliczyłem 19 PK. Mogłem zaliczyć jeszcze kilka jeden więcej ale w końcówce byłem strasznie zmęczony. Ze zmęczenia i zagapienia aż wywaliłem się na rowerze.
Moja nawigacja była średnia. Dużych błędów nie zrobiłem ale małe złożyły się na dużą stratę.
Ciekawsze przygody. Na jednym z PK spotkałem gadułę. Chyba debiutował. Zapytałem go op coś i wtedy się zaczęło. Powiedział mi jak dotrzeć do wszystkich PK i jeszcze dużo więcej. Potrzebowałem krótkiej przerwy ale gość gadał i gadał.Robił to z taką pasją, że szkoda było mu przerywać.
Pogoda była super. Temperatura bliska zera ale było też trochę słoneczka.
Pasta na mecie była super.
Poprawiłem się w stosunku do ostatniego mojego występu. Zaliczyłem 19PK o trzy więcej niż rok wcześniej. Zająłem 41 miejsce na 60 sklasyfikowanych ale wyprzedziły mnie aż 4 kobiety.
Za dużo czasu tracę na punktach kontrolnych.
To chyba wszystko. Dopisze jak sobie coś jeszcze przypomnę.

Andrzej Smejda, Biała 4kwietnia2015

Róża Wiatrów 2015 czyli

...............  najgorsze jest to wstawanie.

mój drugi tegoroczny start w zawodach na orientację. Scenariusz bardzo podobny jak niemal tydzień wcześniej.
Pobudka przed godziną 4. Bogusia wstaje jeszcze wcześniej. Szybie śniadanie, ostatnie dopakowanie i do samochodu. Rower czeka już w środku samochodu. Spakowałem go dzień wcześniej. Potem jazda samochodem. Baza Róży Wiatrów jest co roku w tym samym miejscu, w szkole podstawowej w Kozigłowach. Nic dziwnego, że przy trzecim starcie wiedziałem jak tam dojechać. Po przyjechaniu trochę się zdziwiłęm  bo bez problemu znalazłem miejsce do parkowania na terenie szkoły. Drugie zdziwienie to rejestracja, przebiegła bardzo sprawnie. Start był o godzinie 8.00. Miałem wystarczającą ilość czasu by przygotować się do startu. Ciepło nie było ale pomimo to założyłem swoje nowe spodenki rowerowe za kolana z czerwonymi paskami. Są super.
Na starcie dostaliśmy 2 mapy w formacie A3. Na mapach było 20PK. Jeden trochę wrednie położony na drugim brzegu Warty. To właśnie on najbardziej komplikował wybór właściwej kolejności zaliczania punktów. Blisko połowa PK znajdowało się stosunkowo blisko bazy. Zaliczyłem je w ciągu kilku pierwszych godzin. Niestety dwa najbardziej oddalone znajdowały się prawie w dwóch przeciwległych rogach drugiej mapy. Jechało mi się całkiem fajnie tylko nie wiem dlaczego tak wolno. Na koniec okazało się, że moja średnia prędkość nie przekroczyła 13km/h i nie tłumaczy nawet tego ponad 150km przejechanych i o dziwo około 1000m przewyższenia. Ale najważniejsze, że moje ciało dziarsko zniosło ten wysiłek. Za wyjątkiem skurczu mięśnia, który odnotowałem na początku przy głupim upadku na skutek nie wypięcia pedału wszystko pozostałe było OK. Nie myślałem, że tak bezproblemowo przejadę 150km szczególnie dlatego, że pamiętałem mój pierwszy start i ostatnie z 75km które pokonałem w 6 dni wcześniej w Złocie dla Zuchwałych. Jest to dobra zapowiedź przed kolejnym HARPAGANEM. Największy mój niewypał to nie zabranie tylnej czerwonej lampki. Cudowałem z czołówką, którą przymocowałem z tyłu. Całe szczęście, że światło było mi dopiero potrzebne po dotarciu do ostatniego PK. Końcówka też była ciekawa. Jechałem dwupasmowymi drogami wcale nie będąc przekonanym, że są dozwolone dla rowerzystów. Całe szczęście udało się. Na swojej drodze nie spotkałem policji.
Nawigacja moja chyba nie była najgorsza. Dużych błędów nie popełniłem. Miałem problemy ze znalezieniem jednego PK, trzeciego od końca ale się udało. Dotarłem do niego po śladzie innych rowerzystów ale najpierw trochę błądziłem. Mniejszych błędów było przynajmniej kilka. MUSZĘ PRZEANALIZOWAĆ MÓJ ŚLAD.
Ostatnie kilometry pokonywałem w kompletnych ciemnościach. Niestety zapomniałem tylnej lampki. Musiałem robić prowizorkę z czołówki.
Końcówka była straszna. Jechałem rowerem w zasadzie bez świateł po zatłoczonych ulicach Poznania. Ruch był wielki ale żaden policjant mnie nie zatrzymał.
Tuż przed metą zrobiłem bardzo głupi błąd i zaliczyłem dodatkowo kilkaset metrów.
W sumie zająłem 32 miejsce na piędziesięciu kilku zawodników. Zaliczyłem wszystkie punkty. Niestety wyprzedził mnie jedna kobieta, Blank. Trochę szkoda, że wyprzedził mnie jeden znajomy gość z Katowic ale jeszcze mu w tym roku pokażę.
Trochę szkoda, że pasta była nie za bardzo ciepła ale zapewne dlatego, ze długo byłem na trasie. Na metę dojechałem przed godziną 20.oo czyli pedałowałem blisko 12 godzin.
Dostałem pamiątkowy medal.
W domu byłem prze północą. Było super mimo, że nie wygrałem.