….. czyli kolejna szansa by
się poprawić.
Był to mój trzeci Harpagan w
życiu. Dokładnie rok wcześniej był mój debiut w rowerowych zawodach na
orientacje, w HARPAGANIE 44. Zawsze jak tylko będę mógł będę startował w
HARPAGANIE.
Tym razem nie musiałem
robić specjalnych przygotowań. Piątek po pracy byłem w dupę zajęty. Zaraz po
pracy skończyłem przygotowanie rowera, spakowałem swoje rzeczy i przede
wszystkim zamontowałem bagażnik na nowym samochodzie. Tak na nowym samochodzie,
dokładnie dzień wcześniej odebrałem w firmie nowego FORDA GALAXY. Rano przed
robotą kupiłem specjalny bagażnik (500PLN) a po powrocie do domu zamontowałem
go na samochodzie i przekręciłem jedno mocowanie na rower ze starego samochodu.
Łatwo nie było ale wszystko udało się zrobić i po godzinie 20:00 mogłem
wyruszyć na pierwszy etap extremalnej wyprawy, samochodem do Kwidzynia.
Wybrałem trasę autostradową: A2, A1, Wocławek, A1, Grudziąc i w końcu Kwidzyń.
Chciałem być przed północą by zdążyć się jeszcze zarejestrować. Niestety przez
korek we Włocławku nie udało się. Tuż przed Kwidzyniem na malowniczej wąskiej
drodze przejechałem kota albo rysia. Jechałem naprawdę stosunkowo wolna ale nic
zrobić nie mogłem, wariat wbiegł prosto pod koła samochodu. Szkoda zwierzaka.
Na miejsce przyjechałem lekko po północy. Parking znajdował się stosunkowo
blisko szkoły na trawniku pomiędzy blokami a drogą. Jedyną wadą tej lokalizacji
była ciemność. Trzy razy wybierałem się do bazy: pierwszy raz celem rozeznania
sytuacji, za drugim razem zaprowadziłem uzbrojony rower do przechowalni a za
trzecim razem z ekwipunkiem wybrałem się na salę gimnastyczną celem przespania.
Baza (szkoła) była ogromna. Trudno było się zorientować w topografii. Kilka
wejść, kilka wyjść i przynajmniej dwa poziomy. Całe szczęście, że sala
gimnastyczna, miejsce noclegu, było po właściwej stronie, blisko parkingu. Pierwszy
raz spałem na materacu samo pompującym. Było super, materac zdecydowanie się
sprawdził. Spałem stosunkowo krótko ( 4 godziny ) ale się wyspałem. Wstałem o
godzinie 5:oo. Zjadłem kilka kanapek, które zrobiła mi Bogusia, popiłem ciepłą
herbatą. Potem poszedłem się zarejestrować. Problemów nie było. Skorzystanie z
kibla też nie było problemem. Start zaplanowany był na godzinę 6:30. Wcale nie
miałem za dużo czasu. W ostatnich minutach szukałem miejsca startu. Nie był
przy szkole jak myślałem a na boisku znajdującym się po przeciwległej stronie
ronda.
Przed rozdaniem map zdążyłem
jeszcze tylko stwierdzić, że zapomniałem spakować latarki. Bardzo by mi się
przydało do planowania trasy. Mapy zostały rozdanie punktualnie. Było jeszcze
ciemno. Podszedłem do latarni, postanowiłem, że do świtu będę poruszał się głównymi
drogami. Jako pierwszy wybrałem PK8 i w jego kierunku się skierowałem, prosto
na północ.
PK9: Zdziwiłem się, wcale
dużo osób nie wybrało mojego kierunku. Wokół mnie przejechało zaledwie 3
rowerzystów. Dwóch skręciło w prawo a jeden cały czas jechał przede mną. Ja
kierowałem się znakami na miejscowość Brachlewo. Jak miałem wątpliwości to
zatrzymywałem się pod latarniami. W pewnym momencie dojechałem do dużego ronada.
Zdziwiłem się gdy zawodnik jadący przede mną skręcił w prawo. Zatrzymałem się i
raz jeszcze przemyślałem trasę. Na drugiej stronie Wisły były 3PK i aż 11 punktów
do zdobycia. Szkoda było je zostawić. Zmieniłem plany. Postanowiłem
zweryfikować swoją trasę. Skierowałem się w kierunku PK14. Ruszyłem szeroką asfaltową
drogą w kierunku Wisły. Zaczynało świtać. Niestety nie było za ciepło a
dodatkowo była straszna mgła. Nawigacja była stosunkowo prosta wystarczyło
kręcić. Przejechałem przez Wisłę. Na pierwszym skrzyżowaniu wymierzyłem sobie następne
miejsce skrętu z drogi głównej. Minęło mnie dwóch kolejnych zawodników. Oni
pojechali na północ ja skierowałem się na południe. Bez problemu znalazłem
miejsce gdzie należało skręcić z drogi głównej. Dojazd był prosty. Niestety od
skrętu droga cały czas prowadziła pod górę. Dałem radę, za skrzyżowaniem
dostrzegłem mały namiocik. Niestety do zaliczenia pierwszego PK potrzebowałem
więcej niż 60 minut. PK9, 7:32:19.
PK17: Zjechałem na dół tą samą drogą. Zjazd był super szybki ale o tym już wiedziałem gdy podjeżdżając mijałem zawodników wracających z PK. Bałem się tylko, choć bezpodstawnie, że w czasie zjazdu rozwali mi się rower. Po dojechaniu do drogi głównej skierowałem się na południe asfaltem. Przez chwilę jechałem z grupką innych uczestników rajdu ale mnie wyprzedzili i zostałem sam. Na drugim rozwidleniu dróg zacząłem myśleć. Błędnie zjechałem z głównej drogi. Boczna droga miała doprowadzić mnie prosto na punkt. Może by i doprowadziła gdyby ona tam w ogóle była. Najpierw droga z płyt zamieniła się drogę polną, potem droga polana zmieniła się w dróżkę a dróżka po prostu znikła. Wylądowałem w lesie na skarpie Wiślanej. Przeszedłem koło tajemniczego małego domku. Potem skierowałem się w kierunku odgłosu innych zawodników. Dogoniłem ich. Też byli zdziwieni zanikiem drogi. Słusznie postanowiliśmy dojść do drogi głównej. Był tylko jeden problem- skarpa wiślana. Nigdy pod tak stromą górę nie wpychałem swojego roweru. Całe szczęście, że nie byłem sam. Potrzebowałem kilku przerw do dotrzeć do krawędzi. Całe szczęście, że na końcu ktoś mi pomógł i wciągnął mój rower. Do drogi było jeszcze lasem kilkaset metrów. Dotarłem tam stosunkowo szybko. Tutaj rozstałem się z grupą. W przeciwieństwie do nich uważałem, że PK17 znajduje się jeszcze bardziej na północy. Mijani zawodnicy potwierdzili słuszność moich idei. Problemem było tylko zgadnięcie w którym miejscu należy zjechać z asfaltu. Nie skorzystałem z pierwszej możliwości. Wyjeżdżający zawodnik powiedział, że tą drogą nie będzie łatwo i będzie konieczne prowadzenie roweru. Skręciłem w następną leśną drogę. Od mijanego zawodnika dowiedziałem się, że do punktu trzeba jechać „cały czas w lewo”. Tak też tam dojechałem. Nie myślałem tylko, że punkt będzie aż tak daleko od drogi asfaltowej. PK17, 8:36:13.
PK17: Zjechałem na dół tą samą drogą. Zjazd był super szybki ale o tym już wiedziałem gdy podjeżdżając mijałem zawodników wracających z PK. Bałem się tylko, choć bezpodstawnie, że w czasie zjazdu rozwali mi się rower. Po dojechaniu do drogi głównej skierowałem się na południe asfaltem. Przez chwilę jechałem z grupką innych uczestników rajdu ale mnie wyprzedzili i zostałem sam. Na drugim rozwidleniu dróg zacząłem myśleć. Błędnie zjechałem z głównej drogi. Boczna droga miała doprowadzić mnie prosto na punkt. Może by i doprowadziła gdyby ona tam w ogóle była. Najpierw droga z płyt zamieniła się drogę polną, potem droga polana zmieniła się w dróżkę a dróżka po prostu znikła. Wylądowałem w lesie na skarpie Wiślanej. Przeszedłem koło tajemniczego małego domku. Potem skierowałem się w kierunku odgłosu innych zawodników. Dogoniłem ich. Też byli zdziwieni zanikiem drogi. Słusznie postanowiliśmy dojść do drogi głównej. Był tylko jeden problem- skarpa wiślana. Nigdy pod tak stromą górę nie wpychałem swojego roweru. Całe szczęście, że nie byłem sam. Potrzebowałem kilku przerw do dotrzeć do krawędzi. Całe szczęście, że na końcu ktoś mi pomógł i wciągnął mój rower. Do drogi było jeszcze lasem kilkaset metrów. Dotarłem tam stosunkowo szybko. Tutaj rozstałem się z grupą. W przeciwieństwie do nich uważałem, że PK17 znajduje się jeszcze bardziej na północy. Mijani zawodnicy potwierdzili słuszność moich idei. Problemem było tylko zgadnięcie w którym miejscu należy zjechać z asfaltu. Nie skorzystałem z pierwszej możliwości. Wyjeżdżający zawodnik powiedział, że tą drogą nie będzie łatwo i będzie konieczne prowadzenie roweru. Skręciłem w następną leśną drogę. Od mijanego zawodnika dowiedziałem się, że do punktu trzeba jechać „cały czas w lewo”. Tak też tam dojechałem. Nie myślałem tylko, że punkt będzie aż tak daleko od drogi asfaltowej. PK17, 8:36:13.
PK6. Postanowiłem pominąć
PK10. Zapewne łatwy do znalezienia ale trzeba było przejechać dużo ponad 10km
by go zdobyć. Wróciłem znaną drogą do mostu na Wiśle. Trochę gryzła mnie myśl,
że można było łatwiej i szybciej zaliczyć pierwsze dwa punkty korzystając z
innego mostu na Wiśle. Nie było to prawdą ale przekonałem się o tym dopiero po
rajdzie. Prawie przez cały czas jechałem sam, dopiero tuż przyed PK6 wyprzedziło
mnie dwóch uczestników rajdu. Załapałem się na koło i razem z nimi dotarłem do
PK6, który zlokalizowany był na krawędzi nie istniejącego już mostu. O tym, że
nie ma tego mostu usłyszałem od kogoś na starcie. PK6, 9:36:49.
Pk18. Dalej realizowałem swoją
trasę. Nawigacja nie była ciężka, trzeba było po prostu kręcić. Dodatkowo wiatr
był w plecy a droga asfaltowa prowadziła wzdłuż wału Wiślanego. PK18 znajdował
się w bardzo ciekawym miejscu. Zlokalizowane są tutaj zabytkowe, zapewne
poniemieckie budowle inżynierskie. Problemem były tylko ostatnie metry, do
punktu trzeba było zjechać po schodach albo ze stromej skarpy. Powinienem tu kiedyś jeszcze przyjechać
najlepiej z rodziną i odrobiną wolnego czasu. PK18, 10:13:25.
PK14. Dojazd do PK14 był
ciężki bo trzeba było jechać rowerem przez cały czas pod mroźny wiatr. W
pierwszej fazie wyprzedziłem dwóch młodych rowerzystów. W drugiej fazie
zostałem dogoniony przez „znajomego” zawodnika z Braniewa. To on mnie poznał.
Ja też go trochę kojarzyłem. Był strasznie zmrożony ale kręcił ode mnie
mocniej. W przeciwieństwie do mnie zaliczył już też PK10. Jechaliśmy razem.
Trochę gadaliśmy. Chyba miał kryzys, myślał o zjechaniu z trasy i gorącej
kąpieli a przede wszystkim o łyku gorącej herbaty. Nie mogłem mu pomóc. Niestety
trudno mi się z kimś nawiguje. Ja byłem przekonany, że w lewo powinniśmy
skręcić wcześniej, on twardo powtarzał „dalej, dalej”. Gdy dojechaliśmy do
rzeczki musieliśmy się cofnąć, jednak trzeba było skręcić wcześniej. Po tej
korekcie już bez trudu znaleźliśmy PK. PK14, 10:52:24.
PK8. Do tego punktu ruszyłem
pierwszy. Chciałem jechać sam. Za mną pojechał jakiś młodzian. Nawigacja nie
była ciężka. Drogami asfaltowymi dojechaliśmy do lasu. Tutaj on skręcił w lewo
wcześniej. Ja chciałem pojechać trochę inaczej. Niestety po 400m musiałem się wrócić.
Straciłem kilka minut ale przynajmniej po raz pierwszy się opróżniłem. Punkt
zlokalizowany był w lesie nad pięknymi jeziorkami. PK8, 11:34:09.
PK16. Na kolejny PK ruszyłem
z moim znajomym. Zrobiliśmy jeden błąd, najpierw ruszyliśmy a potem zaczęliśmy
myśleć. On zdecydował się wrócić ja trwałem w swym obłędzie. Zamiast na
południe wybrana przeze mnie droga wyprowadziła mnie na północ. Byłem
zdeterminowany by się nie wracać. Straciłem dobre 30 minut i na pewno 10km przejechałem
niepotrzebnie. Szkoda ale kto nie ma w głowie to musi mieć w nogach. Dalsza
nawigacja nie była trudna. Drogami asfaltowymi a potem po kocich łbach dotarłem
do PK. Zrobiłem sobie tutaj krótką przerwę. Razem ze mną krótką przerwę zrobił
sobie następny dzielny młodzian. Pochwalił się, że on wykonał już swój plan,
zaliczył 10 punktów. Kiedy ja mu powiedziałem mu, ze ja mam już ich ponad 20
lekko się zdziwił. Dopiero wtedy dowiedział się, że każdy punkt w HARPAGANIE ma
swoją wartość. Dziwne ale tak naprawdę po głębszym przemyśleniu to on miał
rację, tak naprawdę to liczy się fan. PK16, 12:32:36.
PK12. Nawigacje do PK12
miałem bezbłędną. Punkt nie był łatwy, szczególnie jeżeli podejście do tego
punktu ktoś robił od strony północnej. W moim przypadku punkt zdobywałem od
południa. Zlokalizowany był na krzyżówce dróg w środku lasu. PK12, 13:07:29.
PK20. W drodze do
tego punktu najtrudniejszy był początek czyli dojechanie do właściwej drogi.
Nie wykonałem tego idealnie. Myślałem, że doprowadzi mnie do tego celu droga
bezpośrednio z PK12, przynajmniej tak wskazywała mapa. Niestety droga z wolna
zanikała tak by w końcu zostawić mnie w gęstym lesie. Idąc na azymut dotarłem
do drogi prowadzącej do miejscowości Orkusz. Tutaj spotkałem kilku zbłądzonych
zawodników. Co poniektórym podpowiedziałem jak dotrzeć do PK12, nie jestem
pewny czy moje podpowiedzi im pomogli. Ja skierowałem się najpierw drogami
gruntowymi, potem drogą asfaltową do PK20. Nie było trudno, w nawigacji
pomagali mi zawodnicy jadący przede mną.
PK20, 13:51:44.
PK15. Zdecydowanie
była to największa odległość pomiędzy punktami kontrolnymi. Do przejechania
miałem ponad 20km. Trasa była ciężka, pierwsze kilometry co prawda prowadziły
po drodze asfaltowej o małym natężeniu ruchu ale ten pieprzony zimny wiatr cały czas wiał prosto w twarz. Jechałem za jakimś zawodnikiem. Kręcił ode
mnie mocniej ale co jakiś czas się zatrzymywał się i wtedy ja go doganiałem.
Tuż przed Prabudami wpadł w zupełną panikę. Gdy zobaczył tabliczkę z nazwą
miejscowości, której nie było na mapie stwierdził, że źle jedzie i chciał się
wracać. Zasiał wątpliwości także u mnie ale szybko wytłumaczyłem sobie i jemu,
że wszystko jest OK. By dotrzeć do PK15 trzeba było przejechać przez miasteczko
o dosyć istotnej dla mnie nazwie, PRABUTY. Tak naprawdę to nie miejscowość ale
jedna z mieszkanek tej miejscowości odegrała znaczącą rolę w moim życiu. Był
rok 1984. Zdałem maturę i egzamin na Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki
Warszawskiej. Właśnie jechałem na obowiązkowe praktyki studenckie w
Bieszczadach. Na dworcu Zachodnim czekałem na pociąg do Sanoka. Peron był długi,
otwarty. Na peronie było kilka osób. Wśród nich ona, Agata Pytlarczyk. Wysoka
dziewczyna o długich kasztanowych włosach. Marzyłem by ją poznać, snułem swoje
fantazje bo na pociąg musiałem czekać stosunkowo długo. Marzenia spełniły się
szybciej niż mogłem sobie jakkolwiek wytłumaczyć. Jeszcze w podróży okazało
się, że ona także jedzie na te same praktyki. Potem nasze drogi się rozeszły.
Już na pierwszym roku zbliżyła się z
Barankiem, studentem drugiego roku, wyszła za mąż. Dzisiaj nie wiem nawet czy
skończyła studia, pewnie nie. W każdym razie Prabuty jako miejscowość zawsze
będą kojarzyć mi się z dziewczyną z długiego peronu. Nigdy wcześniej tutaj nie
byłem. Fajnie, żę rowerem na rajdzie zaliczyłem po raz pierwszy tą miejscowość.
Rozczarowałem się. Kilka kilometrów za Prabutami musiałem skręcić w prawo.
Drogami gruntowymi początkowo wśród pól, potem w lesie dotarłem do PK15. Na
punkt wjechałem razem z kolegą, który pojawiał się i znikał podczas całego tego
odcinka. PK15, 15:17:49.
PK11. Na PK15
zrobiłem sobie krótką przerwę, zjadłem dwie kanapki, które zrobiła mi Bogusia. Porozmawiałem
z kilkoma zawodnikami. Rozmowy te podbudowały mnie psychicznie. Od dwójki
młodych zawodników (20-30 lat) dowiedziałem się, że muszą jechać do bazy bo
jednemu kolana drugiemu nogi nie pozwalają kontynuować zawodów. A ja prawie 50
letni gość po przejechaniu ponad 130km czułem się świetnie i byłem gotowy
jechać dalej, zdobywać kolejne PK. Po konsumpcji skierowałem się w kierunku południowym,
jako jedyny z kilku zawodników, którzy przemknęli podczas mojej przerwy. Początkowo
droga było fatalna. Wąsko, nierówno i błotniście. Musiałem prowadzić rower.
Potem było już OK. Nie wybierałem najkrótszej drogi, jechałem pewnymi,
szerokimi traktami, od czasu do czasu kontrolując miejsce gdzie jestem. Podczas
jednej z takich kontroli wydarzył się nieprzyjemny wypadek. Po skręcie w lewo
na równej asfaltowej drodze zatrzymałem się tuż przy jej krawędzi by sprawdzić
czy dobrze jadę i kiedy powinienem wykonać następny skręt. Od pewnego czasu
jechała ze mną grupa kilku zawodników. Prawie wszyscy mnie wyprzedzili gdy ja
wertowałem mapę. Nagle po mojej lewej stronie usłyszałem dźwięk padającego
zawodnika, na asfalcie po mojej lewej stronie wyłożył się ostatni zawodnik z
tej grupy. Przeleciał przez kierownicę. Nie miał kasku. Poobijał się strasznie,
twarz i kolano miał zakrwawione. Powiedział, że przeglądał mapę, gdy nagle mnie
zobaczył. Zdążył skręcić ale niestety się wywalił. Miałem wyrzuty sumienia.
Całe szczęście, że mógł kontynuować zawody. Całe szczęście, że nie jechał sam.
Koledzy na pewno mu pomogli jeżeli takiej pomocy potrzebował później. Z grupą
tą rozstałem się na PK11. PK11, 16:16:02.
PK7. Niestety to
był mój ostatni PK, chociaż wcale taki nie miało być. Już od dłuższego czasu zastanawiałem się co
po PK11. Początkowo myślałem o zaliczeniu tylko PK13 ale patrząc na zegarek i
swoje samopoczucie wydawało mi się realne zaliczenie PK7 i PK13. Chciwość
zwyciężyła. Możliwe, że przesądziło o tym to co usłyszałem od grupy zawodników,
która towarzyszyła mi do PK11. Wyglądali niewzględnie i też planowali jechać do
PK7. Czy ja jestem gorszy, nie, postanowiłem zaryzykować. Czułem się super.
Kryzysik, który miałem minął na PK15. Szybko ruszyłem w kierunku PK7. Postanowiłem
na kręcenie. Pomimo, że krótszy był dojazd od południa wybrałem dłuższą trasę z
zaliczeniem PK7 od północy. Jechałem szybko, dopiero w końcówce miałem mały
problem. Musiałem się trochę cofnąć, za wcześnie skręciłem w lesie. Po drobnej
korekcie trasy odszukałem PK7 na krzyżówce dróg w lesie. PK, 17:06:14.
META. Niestety
było już późno. Wiedziałem, że nie dotrę do PK13 ale ostateczną decyzję
postanowiłem przesunąć do miejsca kiedy będę przejeżdżał koło drogi prowadzącej
do PK13. Od PK7 musiałem dojechać do drogi asfaltowej. Nie było to łatwe,
azymut północny. Ostatni kilometr pokonywałem po polu, całe szczęście, że nie
było ono za grząskie i szło jechać chociaż było ciężko. Po dojechaniu do
asfaltu prze chwilę miałem wątpliwości czy jestem w stanie zdążyć do METY przed
18:30. Najgorszy był początek. Musiałem dojechać do drogi głównej, a jej ciągle
nie było. Dopiero gdy zobaczyłem znak „KWIDZYŃ 14” uwierzyłem, że zdążę. Niestety
moja błędna decyzja na PK7 spowodowała, że zdobyłem 2 punkty mniej. Trudno,
zdarza się. Końcówka była łatwa, trochę ruchliwa droga asfaltowa. Zrobiło się
ciemno. Byłem przekonany, ze nie mam latarki, więc jechałem bez przedniego
oświetlenia. Jeden cholerny kierowca nawet mi zamrugał. Tuż przed linią mety
mrygnął flasz. Ciekawe czy uda mi się w necie znaleźć to zdjęcie. Bardzo bym
chciał. META, 18:04:36.
Potem było już
szybko. Zapakowałem rower na samochód. Oddałem chipa. Pożarłem pastę i kilka
minut po godzinie 19 wyjechałem w drogę powrotną do domu.
PODSUMOWANIE. W
sumie byłem zadowolony. Zrobiłem kilka błędów ale ustanowiłem swój rekord: 70
pozycja i 42 zdobyte punkty. Czy mogło być lepiej. Oczywiście że tak. Znajomy z
Braniewa zaliczył PK13 i uplasował się na pozycji 40, wcześniej zdobył także
PK19 do którego ja nie pojechałem. Mam nadzieję, że za pół roku będzie lepiej.
Biała Podlaska, 2 listopad 2013