sobota, 26 sierpnia 2017

Coś nowego .......

.................. czyli pierwszy rajd z własnym namiotem.

KoRNO, Krotoszyn, 26 sierpnia 2017

Jestem trochę zarobiony. Za jeden miesiąc otwieram mój budynek. Ostatnio do piątku włacznie jestem w Poznaniu. Tak tez było 25 sierpnia 2017. W Poznaniu kupiłem mały namiot, namiot z pompką w Decathlonie. Potrzebować go będę na dwa kolejne rajdy: KORNO i ABENDORIE.
Do domu przyjechałem około godziny 16. Jak najwcześniej chciałem wyjechac do Krotoszyna bazy rajdu. Udało mi sie to dopiero koło godziny 18. Jak zawsze w wakacje w piątki po południu jest problem z wyjechaniem z Warszawy. Ruszyłem trasą katowicką straciłem ponad 30 minut na wszystkie przewężenia związane z przebudową drogi począwszy od Nadarzyna.
Na miejsce dotarłem w kompletnych ciemnosciach ale jeszcze przed zamknieciem biura. Szczęściem miałem plan i z kłopotami po ciemku znalazłem biuro. Dostałem dziwnie mało elementów, z ważanych jedynie zipy, numer startowy, talon na obiad i plakietkę gościa. Z kilku możliwych lokalizacji pól namiotowych wybrałem numer jeden zlokalizowana pomiedzy lasem a brzebiem zarośnietego jeziora. Ciasno nie było. Zaparkowałem bezposrednio przy miejscu planowanego rozstawienia namiotu. Wyciągnąłem namiot i przypominając film z YouTuba zacząłem go rozstawiać. nie było trudne. Juz po jego napompowaniu wydawało sie namiot jest OK ale należało jeszcze wbić 4 śledzie. Zabrałem rzeczy z samochodu i wlazłem do srodka. W środku zorientowałem się że trochę źle ustawiłem namiot. Nie chaciało mi się go już przestawiac ale chyba głowę miałem tam gdzie powinienem mieć nogi. Szczęśliwie byłem tak śpiący, że absolutnie to nie rzutowało. W namiocie rozłożyłem swój zestaw rajdowy: materac, koc, śpiwór i poduszki. Spało mi sie bardzo dobrze. Wstałem lekko pogodzinie 6.oo. Musiałem złożyć namiot i rzeczy do spania, zjeść śniadanie i przygotować rower i siebie do startu. Miałem jeden problem, przez wakacje zapomniałem konstrukcji pod mapnik ale udało mi się jakość zamocować blat bezpośrednio na kierownicy. Nie było optymalnie ale wydaje mi się, że wcale mnie to  ie spowalniało tylko przez cały czas strasznie stukało.
Pomysł na trasę miał Grzegorz Liszka. Super gość. Mój rówieśnik. Tydzień przed startem nawet do mnie zadzwonił bym nie przegapił ostatniego dnia niższych opłat. Niesamowite.
Zaczynam mieć poważne podejrzenia, że dla mnie atrakcyjnośc rajdu zależy od pomysłu na niego.
Grzegorz pomysł ma zawsze pokazał to juz w rajdzie Nadwiślańskim.
Tym razem na mapie zaznaczył tak dużo PK że nie sposób było ich zaliczyć. Dodatkowo punkty wagowo podzielone były na na 7 kategorii od 30 do aż 90 punktów za jeden PK. Dodatkowo poinformował, że warto się spóźniać i miał całkowitą rację.
Ogólnie trzeba było kombinować by wybrać i zaliczyć optymalną trasę. Początek wydawał mi sie oczywisty. Pojechałem na wschód by następnie skierować się na północ. Na trasie tej zlokalizowanych było dużo ciężkich PK. Na pierwsze 2 jechała cała ferajna, potem już tylko policzalna grupa zawodników. Wsród dnich było dwóch moich znajomych, którzy pokonali nas z Filipem w Czaplinku ale na trasie mijaliśmy sie kilkakrotnie. Tak samo było tutaj ale tylko na samym początku i w końcuwce, W końcuwce wyprzedzili mnie dwukrotnie, po prostu jechali szybciej ale na mecie się okazało, tym razem z nimi wygrałem. Bardzo mnie to ucieszyło.
Na trasie kilkakrotnie mijałem też Wojtka Hołdakowskiego, który jechał w parze z dobrym zawodnikiem. Do dwóch czy nawet trzech punktów jechałem nawet za nimi. Nie powiem by było ciężko, spokojnie wytrzymywałem jadąc na kole ale zdecydowanie nie wytrzymałbym takiego tempa na całej trasie.
Kilkakrotnie mijałem też parę w kaskach zjazdowych, dzisiaj jeżdżą chyba trochę szybciej ode mnie. Oboje są super. Pomogli mi przynajmniej dwukrotnie, raz mówiąc bym na hałdę nie targał roweru a drugi raz wskazując gdzie konkretnie szukać PK, na którego znalezienie straciłem już trochę czasu.
Okolica była płaska. Przez pierwszą połowę czasu  jechało mi się super. Kryzys przyszedł mniej więcej w 2/3 dystansu. Musiałem zweryfikować plany. Postanowiłem zrezygnować z najbardziej oddalonych punktów. Lekka górka czy trochę piasku strasznie mnie męczyły. Pomimo skrócenia trasy i tak nie udało mi się zaliczyć wszystkich cennych PK zlokalizowanych blisko bazy co znaczy, że mogłem zyskać więcej.
Mały zgrzyt miałem po przejechaniu trasy. Zawsze jestem bardzo ale to bardzo głodny. Każdy posiłek regeneracyjny stanowi dla mnie istotny element każdego rajdu. Tutaj jak zawsze po przekazaniu karty spytałem się gdzie mogę dostać posiłek. Wytłumaczono mi, że w pobliskim ośrodku ale powiedziano też, ze dotarcie do niego możliwe jest tylko z przekazaną kartą. Niestety kartę zostawiłem w samochodzie więc do niego się udałem. Jak tam już dotarłem postanowiłem się przebrać i spakować rower. Po 30 minutach zadowolony z kartą i żetonem udałem się po upragniony posiłek. Szok przeżyłem w jadalni. Okazało się, że posiłki wydawane były do godziny 19.30. Ja dotarłem o 19.50 i niestety nic juz nie było. Byłem wściekły. wkurzony wsiadłem do samochodu i pojechałem do biedronki gdzie kupiłem trochę gównianego jedzenia które w części zjadłem jadąc do domu.
Największy szok przeżyłem jednak w drodze powrotnej. Zadzwoniłem do Bogusi. Żona poinformowała mnie o śmierci Grzegorza Miecugowa, człowieka, który rzadziej lub częściej przewijał się przez moje życie niemal od daty moich urodzin. Zawsze szliśmy razem mniej więcej w tym samym kierunku, teraz będę szedł bez niego.
I tak było dobrze, by nie napisać, że był to jeden z bardziej moich udanych rajdów nie tylko w tym sezonie. Ale to jest chyba pewna prawidłowość. Rajdy gdzie trzeba trochę kombinować są dla mnie. Nie jestem dobry tam gdzie po prostu jest trasa i trzeba zaliczyć wszystko. Szkoda, ze Grzegorz nie układa więcej tras.
W sumie zająłem 19 miejsce na około 60 startujących mężczyzn . Wyprzedziłem nawet dziewczynę z Białej co zdarza mi się naprawdę rzadko. Zdobyłem około 1500 punktów, zwycięzca Paweł Brudło zdobył około 2100 czyli chyba powinienem dostać więcej niż 60% ale na to musze poczekać.

Poznań, 30 sierpień 2017

sobota, 5 sierpnia 2017

Tradycja rodzinna (???) ..........

................  czyli trzeci raz w Czaplinku z synem.

Rajd Konwalii, Czaplinek, 5 sierpnia 2017

To już stało się tradycją. W każdy pierwszy weekend sierpnia jedziemy z Filipem do Czaplinka zaliczyć wszystkie PK w rajdzie Konwalii.
W tym roku też się udał. Pojechaliśmy z Filipem do Czaplinka. W bazie raju (szkole) pojawiliśmy się jak było już kompletnie ciemno. Zdążyliśmy się jeszcze zarejestrować. Tradycyjnie oprócz rowera było jeszcze trzy rodzaje rajdów przygodowych. Maże by taką przygodówkę razem z Filipem kiedyś pokonać. Szkoda, że tylko ja tak myślę.
Rajd był trochę nietypowy, kolejność zaliczania PK była narzucona przez organizatora. Nikomu to nie pasowało ale miało to swoje plusy.
Jak co roku, start był ze starego rynku małego miasteczka. O punkt godzinie 9.oo ruszyliśmy dużą grupą. Na nasz wyjazd z miasteczka zamknięte zostały drogi. Początek był bardzo ciężki. Droga prowadziła dość ostro pod górę ale wyczerpujący był wiatr wiejący bardzo mocno prosto w twarz. Było to tylko koło 5 kilometrów ale kosztowało mnie bardzo dużo. Filip cały czas jechał za mną. Nie wiem czy ze zmęczenia czy z innych powodów. Początek był bardzo ciężki pod względem nawigacyjnym: drogi w lesie nagle się kończyły, jak były to już tylko w rzeczywistości a nie na mapie, trudno się było zorientować gdzie naprawdę jesteśmy długi dojazd sprawił że nie było już za kim jechać. Jechaliśmy też pod pewną presją bo za nami podążali też inni. Pierwszy PK przejechaliśmy i musieliśmy się wracać. Do drugiego pojechaliśmy naokoło. Na początku z nami podążała samotnie młoda dziewczyna bez licznika i kompasu.. Podziwiam takie osoby. Szkoda, że moje dzieci nie są takie. W zasadzie od 3PK jechaliśmy sami. Bez problemu odnajdowaliśmy kolejne PK. Szło nam tak dobrze, ze w połowie dystansu nabraliśmy już przekonania, że uda nam się ponownie zaliczyć wszystko.
Pewne problemy mieliśmy w połowie. Był tam odcinek specjalny na mapach w skali 1:15000. Problemem była lokalizacja. Gęsty dziewiczy las gdzie rower bardziej przeszkadzał niż pomagał. Do tego wszystkiego komary, straszne komary. Gryzły jak szalone, szczególnie jak się zatrzymaliśmy. Ja wytrzymywałem Filip nie wytrzymywał.
W końcówce dogoniliśmy naszych bezpośrednich przeciwników: dwóch starszych panów, którzy zawsze mówią mi dzień dobry i dwóch młodzieńców z dziewczyną. Chyba niepotrzebnie wtedy zarządziłem przerwę. Byłem zmęczony i chciałem coś zjeść ale właśnie wtedy straciliśmy już do końca z nimi kontakt.
Jechaliśmy sami. Byliśmy bardzo zmęczeni i właśnie w końcówce zrobiliśmy największy błąd nawigacyjny rajdu. Mineliśmy skręt drogi w lewo i zanim się zorientowaliśmy zjechaliśmy z górki koło 1km. Potem jeszcze beznadziejnie szukaliśmy ostatniego PK, jakieś początkujące dziewczyny pomogły go nam znaleźć.
Dodatkowo dzielny Filip nie wytrzymywał ciężkiej jazdy pod wiatr. Rzeczywiście było ciężko a Filip nie był w stanie jechać na moim kole, wlókł się samotnie. Dodatkowo zaczęło padać. Całe szczęście na początku był to tylko deszczyk i przed ulewą zdążyliśmy dotrzeć do mety. Szkoda tylko, że do naszych współkonkurentów na końcówce straciliśmy niemal 60 minut.
Początkowo planowaliśmy przespać się w bazie. Jednak wcześniejsze przybycie do bazy pozwoliło nam podjąć decyzję o wyjeździe do domu.
W domu byliśmy po północy.
Było super a najważniejsze, że Filip radzi sobie coraz lepiej.

Poznań, 30 sierpień 2017