niedziela, 29 września 2019

Orient Akcja czyli ........................

............................   koło domu też można fajnie pojeździć.

Przed startem tego rajdu chciałem rozpocząć nową świecką tradycję i pierwszy wpis wprowadzić jeszcze przed wyjazdem na rajd. Tak chciałem ale skończyło to się jak się skończyło. Może przed następnym rajdem uda mi się znaleźć troch wolnego czasu.
Szczęśliwie tym razem bazą tego rajdu była Rawa Mazowiecka. Samochodem niecałe godzinę dlatego postanowiłem pojechać do bazy w sobotę rano.
W piątek prawie się nie szykowałem. Wyciągnąłem tylko plecaki i włożyłem do nich kilka rzeczy. Bogusia obudziła mnie jajecznica trochę po 6.30. Po śniadaniu ubrałem się w strój rajdowy, dokończyłem pakowania i kwadrans po godzinie 7 wyszedłem z domu. W bazie rajdu byłem kilka minut po godzinie ósmej. Bez problemu znalazłem miejsce na samochód i się zarejestrowałem. Baza rajdu była dokładnie w miejscu skąd kilkakrotnie z rodzin startowaliśmy na Mazovii. Szybko przypomniałem sobie te chwile. Fajne to były czasy. Teraz zostałem sam. Reszta rodziny zostaje w domu i wydaje si być szczęśliwa. Tylko Martyna wspomina dawne czasy i wydaje się by czasami chciała by ponownie w czymś takim wsiąść udział.
Start rajdu przesunięty został o kilka minut. Dostaliśmy mapę w skali 1:60000 na jednym arkuszu A3. Tylko ta skala była wkurzająca. Szybko wybrałem wariant trasy i pierwszy PK do zaliczenia. Spokojnie czekałem na start. Jak zawsze ruszyłem jako jeden z pierwszych. Wiedziałem gdzie jechać, trochę pomogły mi finisze w Mazoviach w których tutaj wystartowałem. Od razu ruszyłem na jeziorko, wiedziałem gdzie jest mostek. Zaraz za mną ruszyła duża grupa zawodników. Co poniektórzy wyprzedzili mnie dopiero wtedy gdy dostrzegli mostek. Dużo się nie zastanawiałem, nie miałem nad czym jak zawsze na początku można podążać za szybszymi. Pierwszy PK był ulokowany na niezłej córce. Podjazd pod niego trochę dał mi w kość. Poczułem w kościach wszystkie cztery treningi które wykonałem w tym tygodniu. Całe szczęście że po przejechaniu kilkunastu kilometrów wszystko już było OK. Przypomniały mi się czasy startów w wyścigach, jak byłem przemęczony to zawsze te pierwsze kilkanaście kilometrów było najgorsze.
Pierwszy i zdecydowanie największy błąd popełniłem na 2 czy trzecim PK. Na mapie wydawał się w miarę prosty, po dotarciu do lasu powinienem przejechać koło 1800m prosto do drogi, potem droga w dół, w lewo i na PK. Przecinka nie była ciężka, szło ją wyodrębnić ale już po około 1200m na skrzyżowaniu z drogą, przy przecince którą jechałem spotkałem kilka osób szukających PK. Zdziwiłem się bo było zdecydowanie widać, że PK jest w odległości około 500m od przecinki. Nawet spojrzałem na licznik, zdziwiłem się trochę że jest to tak wcześnie ale pewnie przez nietypową skale przyjąłem to bez boleśnie. Zgodnie z moim zdaniem, zszedłem 500m w dół szukając przecinki. Szczęście w nieszczęściu jej nie znalazłem, jak wracałem zobaczyłem całą grupę dobrych zawodników z ............ na czele. To tylko mnie upewniło że PK musi być gdzieś tutaj. Wszedłem w las za innymi szukajacymi, szczęśliwie usłyszałem od jednego z zawodników, że chyba za blisko szukamy. I wtedy przypomniałem sobie o niezgodności odległości gdy zaczynałem poszukiwania PK. Ludzie mnie zmylili. Wszedłem na górę, znalazłem przecinkę i pojechałem dalej. Miałem wątpliwości bo nawet widziałem ludzi wracających, Dopiero po 750m dotarłem to drogi poprzecznej. Początkowo nie wierzyłem, ze jest to ta właściwa ale szczęśliwie zauważyłem dwie osoby wychodzące z rowerami z lasu. Tam się skierowałem i tam w dole była górka na której był szukamy prze ze mnie PK. Straciłem na pewno z 20 minut.
Potem w miarę bezboleśnie zaliczałem kolejne PK. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym przez różnych uczestników rajdu. Był wśród nich między innymi Gruby, fajny gość. Zauważyłem że gdy droga jest szybka on zdecydowanie szybciej jedzie ode mnie, ja go natomiast wyprzedzaj gdy droga staje się ciężka i trudna. Od autostrady do której dotarłem jechałem w zasadzie sam. Po jej przekroczeniu zacząłem się zastanawiać do których PK nie zdążę dojechać. W końcu zdecydowałem się opuścić dwa najdalej położone od bazy. Niestety już w momencie rezygnacji z ich zaliczenia czułem że trudno będzie mi dotrzeć do wszystkich pozostałych. Ale byłem blisko.
Na jednym z PK spotkałem parę, jechali trochę jak parowóz on ciągnął i nawigował a dziewczyna podążała za nim jak za wagonik. To oni pomagali zaliczyć kolejne 2 PK. Na tym drugim to ja wybrałem lepszy wariant i byłem przed nimi ale udało mi się dołączyć do innego zawodnika z którym bardzo szybko pokonałem dość długi dystans pomiędzy kolejnymi PK. Niestety dojazd do kolejnego PK był możliwy z dwóch stron od południa po asfalcie i zachodu ale droga polną. Oba wybraliśmy asfalt. Niestety drogi za lasem na północ nie było, cofnęliśmy się w las ale leśna droga szybko zniknęła i musieliśmy przedzierać się przez gęstwiny. Rozstaliśmy się on wybrał ciężki, dłuższy przejazd a ja trochę krótszy ale za to zdecydowanie pieszy wariant. Wyścig ten chyba przegrałem, ale w końcu dotarłem do polnej drogi a potem do leśnej autostrady. W związku z tym że cały czas kontrolowałem położenie bez problemu dotarłem do PK.
Muszę tutaj napisać, że końcówkę jechało mi się super. Jechałem szybko, wyprzedzałem wielu zawodników, bez większych problemów zaliczałem kolejne PK.
Dużo minut straciłem na bezpośrednie odnajdywanie PK. Wiele razy po podjechaniu po PK miałem problemy z odszukaniem konkretnego PK. Było tak przy brzegu jeziora, na granicy kultur, przy zakręcie rowu a także na rowie. Zdecydowanie tak straciłem kolejne 30 minut. Prawda jest że punkty były lekko ukryte ale po odnalezieniu większości z wymienionych PK stwierdzałem, ze na mapie były informacje, które umożliwiały szybsze odszukanie w/w PK. Szkoda bo przez takie szczegóły jest się wielkim zwycięzcą.
Na jednej długiej prostej postanowiłem odebrać telefon (na ogół tego nie czynię), to Oskar dzwonił już drugi raz. Bałem się że coś się stało. I stało się. Oskar wybrał się do lumpexów rowerem i pod halą Wola skradli mu mój kochana kolarkę B'TWIN TRIBAND 3 i to właśnie wtedy kiedy zacząłem ją poważnie jeździć a miałem tak jeździć przez następne dwa tygodnie celem przygotowania do październikowego HARPAGANA. Powiedziałem tylko jedno słowo "KURWA". Szkoda kolarki, szkoda chłopaka jako jedno z niewielu naszych dzieci próbuje coś robić w życiu.
Jak pisałem wcześniej jechało mi się super. Pomimo telefonu Oskara dalej jechało mi się świetnie, zaliczałem kolejne PK. Zauważyłem, że Bogusia też zaczęła do mnie dzwonić, tego już nie odebrałem, łudziłem się że może rower się znalazł w końcu nakleiłem na nim karteczkę z moim imieniem i numerem telefonu. Niestety po rajdzie dowiedziałem, ze Bogusia dzwoniła do mnie by się dowiedzieć co czuje po straceniu roweru.
Na koniec miałem około 29 minut, 3 kilometry do bazy i ewentualnie dodatkowe 2,5km jak chciałbym zaliczyć ostatni PK. I zgadnijcie co wybrałem, głupie pytanie. Oczywiście pojechałem prosto do mety. No trudno już taki jestem wszelkie ryzyka staram się minimalizować chociaż wiem, że taka postawa minimalizuje też zyski.
Na mecie zaczęło padać. Postałem w kolejce po żarcie, Strasznie długo stałem i jednocześnie byłem świadkiem sceny jak ojciec w obecności syna wyżywał się na córce bo zgubiła w czasie rajdu telefon, Straszne mam nadzieję, że ja taki  nie jestem i zachowałbym się inaczej. Ale czy na pewno. Najfajniejszy w tej scence był moment jak nagle spiker powiedział, ze na terenie bazy znaleziony został telefon. Radość tej zatłamszonej dziewczyno do niezapomnienia.
Pierogi były dobre nawet trzy za szpinakiem.
Na mecie spotkałem mojego projektanta. To on chyba do mnie krzyknął "Andrzej" jak zjeżdżałem z górki, Na metę przyjechał kilka minut po mnie i chyba też nie zaliczył trzech PK.
Potem było super. Przebrałem się, złożyłem rower i po 48 minutach byłem w domu.
Super. Stratę roweru tez jakoś sobie odbije i kupie sobie nową kolarkę. Jak wyprzedaże będą w DECATHLONIE to może nawet to zrobię w niedzielę bo będzie handlowa.
Niestety wyprzedaży nie było i będę musiał trenować na rowerze bez kierownicy kolarskiej.
Piszę to w niedzielę i nie znam jeszcze wyników chociaż zaglądam na ta stronę niemal co godzinę.

Obywatelska, 29 września 2019

PS
Wynik tez nie najgorszy, zająłem 28 miejsce pośród 69 sklasyfikowanych zawodników na GIGA. Zaliczenie tego dodatkowego PK w zasadzie nic by mnie nie dało, może awansowałbym o jedną pozycję ale tylko może.

niedziela, 22 września 2019

Szago 2019 czyli .....................

............................... moje nieznośne kikuty.

Moja definicja kikuta: Kikut to dublująca się trasa jazdy bez sensu.
Zacząłem od tej definicji bo w tym radzie moich kikutów było wiele.
SZAGO to jeden z ciekawszych rajdów pomimo tego, że trwa zaledwie 8 godzin i do przejechania jest zwykle około 100km. Zapewne jest wiele tego powodów ale na pewno jednym z głównych jest okolica w której jest organizowany. Organizuje go Uczniowski Klub Sportowy Włóczykij z Osieka.
Więc zapewne domyślacie się wszyscy wokół jakiej miejscowości odbywają się wszystkie rajdy.
Tym razem bazą rajdu była miejscowość Opalenie leżąca w odległości około 20km na wschód od Osieka. Z domu musiałem wyjechać po godzinie 19 bo organizator w komunikacie startowym poinformował, że baza rajdu zostanie zamknięta o godzinie 23. Zdążyłem ale tylko przyjechać, nie zarejestrowałem się bo chyba w piątek rejestracji nie było. Miejsce do spania trochę mnie zawiodło ale to właśnie chyba tym wyróżnia się SZAGO także. Bazy w małych wiejskich szkołach. Tym razem za wyjątkiem sali gimnastycznej krótkiego korytarza i toalet dla uczestników rajdu nie było więcej przestrzeni. Szczęśliwie zaraz po rozpakowaniu zostało zgaszone światło na sali konferencyjnej i mogłem spokojnie pogrążyć się w głębokim śnie. Spało mi się nie najgorzej, wstałem o godzinie 7.
Przed godziną 8 byłem przy samochodzie i rozpocząłem bezpośrednie przygotowania do startu. Żadnych niespodzianek nie było więc 30 minut przed startem byłem gotowy.
Start był równo o godzinie 9. Otrzymaliśmy dwie kartki A4 na których było 20PK o różnej wartości: 8 o wartości 1 punktu przeliczeniowego, 6 o wartości 2 i 6 o wartości 3 punków przeliczeniowych. Czyli w sumie było do zdobycia 38 punktów przeliczeniowych. Jak zwykle na SZAGO czym dalej oddalony PK tym był większej wartości czyli PK o wartości 3 punków przeliczeniowych były na samym końcu przekazanych map.
Taktykę miałem prostą jechać na koniec mapy pozbierać wszystkie PK o wartości 2 i 3 punktów przeliczeniowych a potem zastanowić się co dalej.
Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Ruszyłem ostro asfaltem pod górę. Już po kilku kilometrach jechałem sam. Związku z tym, że PK nr 7 o wartości 1 punktu przeliczeniowego leżał stosunkowo blisko trasy przejazdu postanowiłem w drodze wyjątku go zaliczyć. Pamiętałem dobrze, że na odprawie zostało powiedziane, że do tego PK konieczne będzie dojście. Stosunkowo szybko dotarłem do wiaduktu ale szybko stwierdziłem, że nie jest to ten wskazany na mapie bo właściwy powinien być 250m dalej. Dlaczego?
Dlatego że: 1. do właściwego PK trzeba było dojść na piechotę, 2. na nim miał znajdować się punkt żywnościowy, 3. nie wiem jak ale mapa potwierdziła, że jest to troszeczkę dalej, 4. w dole na starych torach zauważyłem wydeptaną ścieżkę, będąc pewnym, e prowadzi ona do PK.
Zaparkowałem rower przy wiadukcie i skierowałem się torami na zachód. Liczyłem kroki. Po przekroczeniu setki lekko się zaniepokoiłem. Wiaduktu nie było a teren nie zwiastował, że będzie w najbliższej odległości. Przeszedłem jeszcze z 200m i dopiero wtedy pomyślałem, że najprawdopodobniej poszukiwany wiadukt to ten przy, którym zaparkowałem rower. Wkurzony wróciłem i miałem racje PK był pod wiaduktem gdzie zaparkowałem rower. Punkt żywnościowy wyglądał skromnie: bezosobowy, kilka 5 litrowych butli wody i worek cukierków różnych. Nawet się poczęstowałem cukierkami. Wziąłem cztery krówki i muszę powiedzieć że były super. Były tak super że gdy dotarłem do drugiego punktu żywieniowego wybrałem wszystkie krówki, które zostały w worku.
Ale powracając do mojej pomyłki. Nie wiem ale czasami mam takie zaciemnienia nie tylko na rajdach na orientację.
Dalej jechałem dzielnie na zachód. Trzeci mój kikut na tym rajdzie zrobiłem przed przekroczeniem autostrady. Tak mi się dobrze jechało asfaltową drogą, że przez nie parzenia na mapę bez sensu pojechałem około 500m w złym kierunku.
Środkową część trasy pojechałem w calkiem dobrym tempie. Udało mi się zachować tępo lepszych ode mnie zawodników. Zaliczałem po kolei 6 PK o wartości 3 punktów przeliczeniowych. Na drodze powrotnej zostały mi do zaliczenia 2PK po dwa punkty przeliczeniowe i jeden bądź dwa PK po 1 punkcie przeliczeniowym. Na tym odcinku zrobiłem czwartego kikuta. Znowu najpierw pojechałem a dopiero później pomyślałem. Po drodze miałem tez problem techniczny. Z tylnego koła ciekło mi powietrze. Myślałem, że wystarczy dopompować i do mety dojadę. Niestety nie dało rady. Po 15 minutach znowu byłem bez powietrza. Całe szczęście, że zabrałem mleczko. Dostrzegłem tylko problem, z udrożnieniem buteleczki z mleczkiem. Musiałem trochę popracować. Straciłem kilkanaście minut.
Trochę minut straciłem także przez wybranie nie najlepszego dojazdu bo pojechałem za innymi.
Następne kilka minut straciłem na zdjęcia ale co miałem zrobić jak okolica była taka piękna z zachodzące słońce dodawało niezapomniany klimat. Zdjęcia powinny być fantastyczne.
Po tych kilku stratach okazało się że mogę mieć problem z zaliczeniem dwóch ostatnich PK. Tym bardziej że pierwszy z nich nie był łatwy. Musiałem wepchnąć rower na niezłą gorę gdzie dodatkowo trochę pobłądziłem.
20 minut przed kocem limitu czasu dotarłem do asfaltu. Do bazy miałem około/ 1 km. Do PK musiałem się cofnąć (najpierw asfaltem, potem drogami leśnymi) około 2km. Nie ryzykowałem. Pojechałem do bazy, szkoda bo ten 1 punkt przeliczeniowy zapewne dawał mi dużo.
Do bazy przyjechałem mało zmęczony. Posiłek był skromny, kawałek ciepłej kiełbasy z musztardą i keczupem.
Lekko po 18 ruszyłem w drogę powrotną do domu. Postanowiłem zrezygnować z autostrady. Straciłem przez to ponad 40 minut i prawdopodobnie ze 100PLN bo mam podejrzenia że radar na skrzyżowaniu zrobił mi zdjęcie.


Obywatelska, 22.9.2019

czwartek, 12 września 2019

Liszkor czyli .............................

................................   Czarne Krono bis.

Rajd odbył się 6 kwietnia 2019 roku.
Opis tego rajdu robię niemal sześć miesięcy po jego zakończeniu. Robię tego, e rajd był fajny i jest kilka historii które chciałbym uwiecznić na zawsze.
Napisałem, że było to Czarne Krono bis. Piszę to dlatego, że Liszkor odbył się dokładnie jeden tydzień po Czarnym Krono, baza rajdu była oddalona około 10km od Lanckorony a część terenów była wspólna dla obu rajdów.
Jak na każdym Liszkorze do zaliczenia była kupa PK. Świnna Poręba położona jest na granicy pogórza z terenami płaskimi. Oczywiście podjąłem decyzję o jeździe na południe i o ile możliwe pominięcie terenów północnych.
Jak postanowiłem tak pojechałem. Ale niestety na południowym zachodzie też było zlokalizowane niezłe wzniesienie. Razem ze mną wzniesienie to po asfalcie zdobywały dwie dziewczyny j jeden grubas. O ile dziewczyny udało mi się wyprzedzić to człowieka z większą wagą nie byłem w stanie wyprzedzić. Mogę napisać więcej, wzniesienie było długie, ja większość pokonałem z nogi mój przeciwnik znacznie więcej przejechał na rowerze. W każdym radzie początek miałem niesamowicie ciężki.
Ogólnie pogoda była bardzo zmienna, świeciło słonce i padał deszcz. Ale w pierwszej połowie tego deszczu było na tyle mało, że po każdym zmoczeniu spokojnie udawało mi się wyschnąć.
Po zdobyciu pierwszej góry dalsza część mojej trasy była stosunkowo płaska. Dzisiaj już nie pamiętam środkowej części tego rajdu.
Dzisiaj pamiętam jeden z ostatnich PK leżących na skraju platformy, platformy którą pamiętam z innego rajdu. Ciekawe co to jest za platforma i jak dokładnie przebiega bo jej granica jest naprawdę imponująca, 20m w dół.
Po zaliczeniu tego PK a było to koło godziny 17 w planie miałem do zaliczenia jeszcze kilkanaście PK leżących po drodze do bazy rajdu. Muszę powiedzieć, że odzyskałem formę, znowu jechało mi się fajnie. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że zbliżał się wieczór i powoli robiło się chłodniej.
Bez problemu zaliczyłem kilka kolejnych PK. Zaczęło lekko padać. Na kolejnym PK spotkałem dwóch znajomych. Oni zjechali z gór, powiedzieli, że było fatalnie bo na górze było tyle śniegu że nie szło jechać rowerem. Powiedzieli, że wracają do bazy bo są strasznie przemoczeni. Byłem z siebie zadowolony bo ja przemoczony nie byłem i miałem w planie jeszcze kilka zaliczeń. Niestety moja radość nie trwała długo, z wolna mały deszczyk przekształcił się w ogromną ulewę. Najpierw kompletnie przemokłem a potem założyłem moją cieniutką kurteczkę przeciwdeszczową. Przez kilkanaście minut siedziałem na przystanku bo ściana wody nie pozwalała na jakiekolwiek ruchy.
Na przystanku podjąłem decyzję o powrocie do bazy, chociaż miałem jeszcze kilka godzin do końca rajdu. Bałem się, że nie jeszcze zamarznę bo oprócz deszczu bardzo szybko zaczęło się oziębiać. Okazało się, że do bazy rajdu miałem dużo dalej niż mi się wydawało. Deszcz padał a ja kompletnie przemoczony i kompletnie wymarznięty jechałem i jechałem.
Do bazy wróciłem już w całkowitych ciemnościach.
Byłem całkowicie przemoczony i przymrożony.
W sumie zająłem 35 miejsce na 48 sklasyfikowanych zawodników ale tylko się potwierdziło, że góry nie są moim ulubionym miejscem do jazdy rowerem.

Obywatelska, 12 wrzesień 2019

sobota, 7 września 2019

Abentojra czyli ................

.................. nie tylko jazda na rowerze.

Kolejna Abentojra odbyła się w Olsztynku. Są to jedne z nielicznych komercyjnych zawodów gdzie startuje masa ludzi. Kilka lat temu jeździliśmy na te zawody całą rodziną. Ja z Filipem startowaliśmy na rowerach, reszta robiła trasę rowerową na piechotę. To na tych zawodach Martyna znalazła maszynkę do robienia waty cukrowej w lesie. Niestety dzisiaj mogę napisać, że tak było. Nie udało mi się utrzymać tej tradycji. Od kilku lat startuje sam.
W tym roku w ostatniej chwili wpadłem na pomysł by na zawody pojechała ze mną Bogusia ale Bogusia jak zawsze znalazła wiele powodów by nie pojechać.
Pojechałem sam.
Musiałem zabrać namiot bo noclegi organizator zapewniał w dużych wojskowych namiotach a ja wolałem we własnym.
Nie miałem za dużo pakowania bo nie zdążyłem jeszcze rozpakować się z ostatniego rajdu. Większość rzeczy musiałem tylko sprawdzi i ewentualnie dopakować.
Ze starego domu zabrałem rower i pompowany namiot.
Z domu wyjechałem po godzinie 19 w piątek. Jazda była w miarę miła za wyjątkiem kilku krótkich korków przy Warszawie, dalej trasa była OK. Na miejsce dotarłem lekko po godzinie 22. Zatrzymałem samochód przy pol namiotowym. Gdy wyszedłem z samochodu by spytać gdzie jest biuro przeżyłem szok klimatyczny. Było tak zimno, że założyłem długie spodnie bo przypadkiem zabrałem jedną sztukę do plecaka. Dziwne bo gdy wyjeżdżałem z Warszawy było strasznie ciepło.
Chciałem się zarejestrować. Pieszo skierowałem się w kierunku skansenu. Niestety gdy byłem przed wejściem trzech panów w wielkim czarnym SUVie zatrzymało się i poinformowało mnie, że biuro będzie czynne jutro od godziny 6.3o.
Wróciłem do obozu, prze parkowałem samochód i zacząłem ustawiać namiot. Było strasznie ciemno i okropnie zimno. Po otwarciu torby z namiotem przeżyłem szok. W środku nie było śledzi. Zdenerwowany zacząłem zastanawiać się czy namiot utrzyma się bez zakotwienia. Napompowałem konstrukcję. Zajrzałem do środka i tutaj lekko się zdziwiłem w środku była czołówka której nie mogłem znaleźć od kilku miesięcy. Pod względem stateczności też było nie najgorzej. Nie wiało więc stwierdziłem, że idzie wytrzymać i wtedy jeszcze raz zajrzałem do torby a tam cud, znikąd śledzie się pojawiły w torbie. Super, mogłem normalnie postawić namiot.
Do namiotu jak do sali gimnastycznej zabrałem materac, jedną torbę i dwa plecaki. Najpierw musiałem nadmuchać materac. Normalnie to około 50 wdechów, tym razem musiałem dmuchnąć ze 100 razy. Potem zjadłem kolację. Kanapki Bogusi okazały się dużo lepsze niż się spodziewałem. Zawiodłem się nieco na bułce z serem, była sucha i zapychająca. Herbata jak prawie zawsze mnie nie zawiodła, gorąca i bardzo smaczna. Po posiłku i przejrzeniu wiadomości zacząłem przygotowywać się do spania. Polacy przegrali pierwszy mech w eliminacjach do mistrzostw Europy za Słowenią. Wstyd ale ja od początku nie wierzę w tego trenera i jego drużynę. Na zewnątrz i wewnątrz namiotu było zimno, nawet bardzo. Pomimo to nie złamałem moich dwóch podstawowych zasad: zdjąłem skarpety i rozpiąłem śpiwór.
Gorzej było z ubraniem, w zasadzie nie miałem bluzki z długimi rękawami. Musiałem założyć bluzkę rowerową. Koc zamiast na materac położyłem na śpiwór. Gdy się położyłem było nie najgorzej, było mi tylko zimno w łysą głowę. Niestety miałem tylko czapkę z daszkiem, więc ją założyłem daszkiem do tyłu.
Zasnąłem szybko. Starłem się tylko ograniczyć moje ruchu. Jak pamiętam w czasie całego snu wykonałem tyko dwie zmiany pozycji, z pleców obruciłem się na brzuch a potem z brzucha na lewy bok. Wszystko robiłem na tyle delikatnie, że nie naruszyłem delikatnej struktury przykrycia. Szkoda,  tylko że nie zabrałem ciepłego śpiwora ale kto mógł się spodziewać takiej anomalii termicznej.
Rano jak wstałem to jeden z zawodników powiedział, że na jego rowerowym liczniku o godzinie 4 temperatura wynosiła 2,9 stopnia Celsjusza.
Wstałem lekko po godzinie 6.30. Zacząłem od śniadania. Śniadania jak kolacja było super, tym razem zrezygnowałem z bułki z serem. Po śniadaniu wybrałem się do biura zawodów. Bez problemu się zarejestrowałem. Przy okazji skorzystałem z kibelka. Było cywilizowanie. Gdy wróciłem na pole namiotowe, zdemontowałem namiot i zacząłem przygotowywać się do zawodów. Z pełną obawą zmierzyłem długość łańcucha, bałem się, że tuż przed zawodami będę musiał go zmienić. Byłem przygotowany ale nie zaszła taka potrzeba. Ograniczyłem się tylko do nasmarowania łańcucha.
Start przesunięty został na godzinę 8.4o. Dostaliśmy fajną wielką mapę, ze dwa połączone formaty A3+.
Na mapie było 24PK. Już na początku założyłem, że nie zaliczę wszystkich punktów. Pierwszy PK pominąłem już na samym początku był za bardzo oddalony od pozostałych. Pozostałe zaliczałem jak po sznurku. Nie miałem większych problemów ze znajdywaniem kolejnych PK. Trochę dłużej niż planowałem szukałem bufetu, dwa razy źle skręciłem. W końcu po namowie jednego z zawodników skręciłem we właściwą drogę. Miałem szczęście też na mokrej łące. Teoretycznie prowadziła przez niego droga ale jak wyszedłem z lasu zobaczyłem całe tabuny rowerzystów prowadzących rowery w różne strony. Pojechałem w ich kierunku. Po kilkuset metrach spotkałem wracającego zawodnika, który powiedział, że bagno jest nie do przejścia. Nie zastanowiłem się długo, wróciłem. To zrobiłem dobrze ale potem objazd wybrałem chyba w nie właściwym kierunku. Bałem się nowej autostrady. Niesłusznie bo najprawdopodobniej po obu stronach były drogi lokalne. Nie dość, że przy autostradzie droga była krótsza to dodatkowo można było zaliczyć dodatkowy PK.
Do dwóch PK jechałem na azymut. W pierwszym przypadku była nie zaznaczona na drodze mapa, która dorze mnie wyprowadziła. W drugim przypadku było gorzej. Na mapie była wrysowana główna droga leśna prowadząca z północy na południe, moim zadaniem było na nią wjechać. Niestety błędnie skręciłem za bardzo na zachód i po czterech kilometrach musiałem wykoncypować gdzie właściwie dojechałem. Szczęśliwie znalazłem się na skrzyżowaniu drogi z małą rzeczką co pozwoliło mi znaleźć się na mapie. Pomimo, że musiałem pokonać jeszcze kilka pagórków i jeden wąwóz szczęśliwie dotarłem do PK. Byłem wtedy bardzo zmęczony ale jakoś się pozbierałem.
Najciężej było zaliczyć górkę koło jeziorka. Najpierw musiałem zjechać z 50m w dół leśnymi drogami by zaliczyć PK na brzegu jeziora. Potem była wspinaczka, Dość ciężka bo rower wcale nie pomagał. Ale potem zjazd był całkiem fajny, z górki pod górkę tak kilka razy.
Końcówka ułożyła mi się całkiem fajnie. Najpierw zaliczyłem PK w lesie a potem trzy PK u źródeł Drwęcy.
Miałem wtedy zaliczonych 22PK, 8km do mety i około 60 minut czasu. 24PK nie był daleko ale na mapie nie było widać żadnej drogi dojazdowej. W rzeczywistości w jego kierunku prowadziła szeroka autostrada. Powinienem przynajmniej spróbować jego zaliczyć. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i długo myślałem. Ale się poddałem, z pomiarów wyszło mi około 14km i odszukanie PK w jedną godzinę. Było to obarczone ryzykiem ale powinienem przynajmniej spróbować. Nie spróbowałem i będę tego długo żałował. Zobaczę na google czy były drogi. Dopiero teraz dostrzegłem na mapie tą leśną autostradę. Była bardzo krótka a dodatkowo na zgięciu mapy i pewnie dlatego zobaczyłem ją tak późno.
Ludzie na trasie. W zasadzie nie miałem żadnych ciekawych spotkań tym razem na trasie. Największe wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna spotkana przed najtrudniejszym punktem kontrolnym. Była strasznie zaoferowana, że wracała z górki na którą ja właśnie miałem wjeżdżać a tak właściwie wprowadzać rower. Spotkałem też Pawła B., który potwierdził moje przypuszczenia jak dalej jechać na PK przy złamanym drzewie. Na początku kilkakrotnie spotkałem gościa z którym się kilkukrotnie mijałem. To on powiedział mi że przez to bagno to raczej się nie przejedzie.
Na metę przyjechałem dobre pół godziny przed końcem trasy. W ciągu 8 i pół godziny przejechałem około 95km. Zaliczyłem 22 z 24PK.
Do domu wyjechałem lekko po godzinie 18. Daleko nie miałem ale jak zawsze wcale się nie spieszyłem.


niedziela, 8 września 2019, Obywatelska