piątek, 4 października 2019

Jurajska Jatka .................

...................... czyli drugie wspomnienia spisane w samolocie

Jurajska Jatka
5 październik 2019
Włodowice 

Pisze w samolocie Kopenhaga Warszawa, 1,5 tygodnia po zakończeniu zawodów. Na początek muszę sobie przypomnieć moje ostatnie zawody bo nie za bardzo pamietam. Jurajska Jatka , zawody koło Zawiercia. 

Przyjechałem do bazy w piątek. Spało mi się dobrze na sali gimnastycznej. Szczęśliwie zawody rozpoczynały się po godzinie 9.00.

Pogoda była średnia, pochmurnie a po 14 zaczęło padać. Nie zakładałem specjalnej kurtki przeciwdeszczowej, wystarczyło moje czarne BRIcO. BRIcO zdecydowanie zdało egzamin.

Właśnie wystartowaliśmy, pode mną morze a samolot w gęstych chmurach

Ogólnie bardzo lubię Jarki. Startuje we wszystkich. Są trudne bo górek jest trochę ale zawsze ciekawe. Tak było tez tym razem. Niestety chyba pi raz pierwszy pojawił się odcinek specjalny na mapach orientacyjnych w skali 1:25000. Empirycznie muszę stwierdzić ze nie lubię takich odcinków specjalnych.

Na początku chciałem zaliczyć wszystko. Ruszyłem na północ. Najpierw były trzy normalne PK. W zasadzie bez problemów je zaliczyłem ale nie czułem się najlepiej, napotkane po drodze górki osłabiły moja psychikę. Czulem że będzie ciężko, czułem że zaliczenie wszystkiego to lekka utopia. Moje obawy potwierdził odcinek specjalny. Musiałem zaliczyć 9 z 12 PK. Wybrałem chyba mądrze ale łatwo nie było. Wąskie dróżki prowadzące raz w górę raz w dół, PK leżące obok tych dróżek znacząco mnie wyczerpały. Ale mimo to zaliczyłem wszystko co było na północ od bazy. Nie miałem problemów ale kulka odcinków musiałem przebyć z buta. 

Lecimy, pojawiło się słońce. Czekam na herbatę. Powinna dobrze zrobić po dwóch piwach.

Czy było coś ciekawego na północy? Samochód który się zatrzymał i kierowca zapytał po angielsku czy jestem Polakiem. Cześć drogi pokonałem kiedyś z rodziną. Fajna okolica. Lekko zmęczony dotarłem do bufetu, zrezygnowałem z piwa, którego fundatorem był Grzegorz. Zjadłem dwa jabłka. Już wtedy wiedziałem ze zaliczenie wszystkiego będzie niemożliwe. Tym bardziej ze wcale nie było mniej górek, wręcz odwrotnie, na jeden z kolejnych PK wprowadzałem rower tak długo ze aż szkoda było wracać.

Po zjeździe był chyba najtrudniejszy PK. Był odległy o około 70m od prostej drogi która do niego dotarłem. Niestety był na stoku. Odmierzylem właściwa odległość, zostawiłem rower i zacząłem się wspinać. Było lekko po godzinie 18 i właśnie zaczęło się ściemniać co dodatkowo uatrakcyjniał poszukiwania. Starałem się trzymać azymutu, przeszedłem około 200m i nic. Postanowiłem wrócić.  Na stoku wcale nie łatwo było utrzymać azymut. Całe szczęście lekko odbiłem na zachód. Trochę się zdziwiłem ze na swojej drodze napotkałem skale, której nie widziałem wcześniej. Nie za bardzo wierząc że właśnie u jej podnóża może być PK obszedłem ja wokoło i oczywiście PK był na samym końcu. Szczęśliwy dotarłem do ścieżki która przyjechałem. Od razu pojawiło się drugie zadanie, znaleźć rower. Nie było trudne, miałem tylko dwa kierunki, oczywiście ten właściwy wybrałem za drugim razem. 

Zrobiło się całkowicie ciemno. Założyłem oświetlenie i ruszyłem dalej. Dotarłem do miejscowości i podjąłem decyzje o skróceniu trasy i nie zaliczani 6PK leżących no południu. Trochę szkoda bo teraz zdecydowanie mogę napuac,  że dwa z tych sześciu powinny być jeszcze moje. Szkoda, ale wybór był wtedy. Pomimo ciemnej nocy zaliczałem kolejne PK, poranna niemoc ustąpiła chociaż miało równo.

Na jednym z ostatnich PK spotkałem dwóch najfajniejszych kolegów. Zawsze jeżdżą razem, rok wcześniej jeździli prawie jak jak. Teraz są znacznie lepsi ode mnie. W wakacje przejechali Carpatie, teraz tez szli na wszystko. Byli mi potrzebni bo miałem problemy. Znowu pomyliłem opis, szukałem mogiły a powinienem szukać wąwozu. Poszedłem za nimi, znaleźliśmy bez problemu PK.

Razem z nimi pojechałem na kolejny PK. Nie miałem problemu z utrzymaniem tępa, chociaż jechali szybko. Okazało się także, ze znaleźli także lepszy dojazd do PK. Nie jestem pewny czy sam bym do tego doszedł. Mieliśmy pewne problemy ze znalezieniem mogiły ale rozwiązywanie takich problemów w grupie to czysta przyjemność. 

Po tym PK nasze drogi całkowicie się rozeszły. Oni musieli zaliczyć kilka PK które ja już miałem na swojej karcie.

Nie wiem jak i nie wiem dlaczego ale po raz drugi w życiu chciałem zaliczy jeden z PK dwa razy. Tym razem zorientowałem się przed jego podbiciem. Zapamiętałem mały samochód chłodnie który stał na drodze bezpośrednio przy PK.

Straciłem dobrych kilkanaście minut. Do bazy dotarłem półtorej godziny przed zamknięciem. Zdecydowanie za wcześnie. Jedyna korzyść to ze po zjedzeniu posiłku z mikrofalówki mogłem spokojnie spakować rzeczy i ruszyć do domu. Początkowo planowałem przespać się w bazie i pojechać w niedziele.