piątek, 21 czerwca 2019

Grossor 444 czyli ......................

............. jak wszystko wydaje sie być straszniejsze niż jest naprawdę.

GROSSOR 444 są to chyba najważniejsze zawody rowerowe w cyklu rajdów na orientację w jakim startuję. Do tej pory startowałem tylko jeden raz, było to dwa lata temu i absolutnie nie byłem zadowolony z tego startu.
W tym roku też długo zastanawiałem się czy w ogóle wystartować. Potem jeszcze dłużej zastanawiałem się który dystans wybrać, dłuższy czy krótszy. W końcu wybrałem dystans królewski bo na krótrzym w momencie zgłaszania było tylko dwóch uczestników. Dzisiaj moge napisać, ze wybór był słuszny.
Zawody te odbywaja się zawsze w weekend kiedy dzień jest najdłuższy. W tym roku zawody odbyły się na Suwalszczyźnie. Bazą zawodów było gospodarstwo agroturystyczne Szurpiły 26, położone około 20km na północ od Suwałk. Wybrałem namiot jako sposób noclegowania.
Same zawody odbyły się w przedłużony weekend ten z Bożym Ciałem. Start zawodów zaplanowany został w piatek o godzinie 10.oo a ich zakończenie to sobota godzina 22.oo. Czyli na rowerze mozna było spędzić non stop 36 godzin. Dodatkowym utrudnieniem był brak wiedzy o lokalizacji poszczególnych punktów kontrolnych. Na poczatek dostaliśmy trzy mapy formatu A3+ (format który w żadną stronę nie mieści się w mapniku) z naniesionymi tylko kilkoma punktami kontrolnymi. Kolejne PK pojawiały sie po zaliczeniu kolejnych PK. Do tego celu musiałem za 10pln wypożyczyć telefon komurkowy z systemem android, który służył zaliczania kolejnych PK i to na nim pojawiała sie lokalizacja kolejnych PK.
Strategia. Była prosta. Pierwszego dnia chciałem pojechać na południe, zaliczyć tyochę punktów kontrolnych, wrócić na noc do bazy a następnego dnia zaliczyć wszystkie PK leżące na północ od bazy. Koło godziny 17.oo musiałem zweryfikować swoje zamiary. Po 8 godzinach jazdy lekko co zachaczyłem o skraj południowej mapy, wiedziałem, że nie ma sensu wracać, postanowiłem jechać całą noc. Ale od początku.
Na samym początku zaliczyłem trzy czy cztery PK leżące przy drodze asfaltowej na zachód od bazy. Wszystkie one były naprawdę w bardzo ładnych warunkach przyrody, po prostu suwakszczyzna. Ostati z nich był na wysokiej górce, gdy sie na nią wspiełem przypomniałem sobie ten piękny widok. Byłem tu kiedyś z chłopakami. Szlismy ścieżką wzdłuż czarnej Hańczy z rowerami chociaż tak nie było można a dodatkowo był posterunek z młoda kobietką u której wyprosiliśmy by nas puściła. Dodatkowo pamiętam, że przez cały czas powtarzaliśmy pewien wyraz, którego teraz nie pamiętam ale jak sobie przypomnę to tutaj dopiszę. Fajne są takie wspomnienia.
Od tego miejsca skierowałem się na południe, jak się później okazało jako jeden z niewielu. Pomimo, że nie jechałem najszybciej i na samym początku powiedziałem sobie, że będę bardzo uważał wcale nie wybrałem najkrótrzej drogi na kolejny PK. Co najgorsze pobłądziłem na asfaltowych drogach. Dużo nie straciłem ale trochę się podłamałem. Odległości pomiędzy punktami były stosunkowo duże a PK porozkładane były stosunkowo regularnie, powiem wręcz, że jechało się jak po sznurku.
W końcu dotarłem do pierwszego południowego PK. Była to kapiczka ilokowana w lesie na malowniczej górce. Z ciekawości wszedłem nawet do środka i narysowałem rowerek w pamiątkowej księdze. Ale przed przybiciem PK napotkałem problem. Zauważyłem, że w opisie, który wziętym z bazy brak jest opisu akurat tego PK. Byłem bardzo zdiwiony, Zdziwiony tak bardzo, że aż zadzwoniłem do sędziego. Po dość długiej rozmowie wytłumaczył mi że zabrałem opis PK dla krótrzego dystansu. Dziwne bo tych opisów było tak dużo a zaledwie kilku zawodników wystartowało na krótrzej trasie. Po pewnym czasie zorientowałem się że właśnie południowa część PK nie należała do krótrzej trasy, czyli zabrane opisy mogłem wsadzi sobie w cztery litery. Ale dzięki temu wiedziałem że na południu jest dużo PK do zdobycia.
Potem skierowałem się dalej na południowy wschód. Przy kolejnym PK napotkałem pierwszy problem z hasłem. Hasłem bo połowa PK było na hasło. W telefon trzeba było wpisać cztery litery na ogół odczytane z jakieś tablicy pamiątkowej. Jeżeli litery były prawidłowe otwierała się kolejna mapa. Pamiętam pytanie "Tytuł angielski- wyrazy". Ubzdurałem sobie mocno że chodzi o jakiś tytuł osoby angielski np master of sience lub podobny a w tekście tablicy możana było znleźć ich kila bo był tam między innymi życiorys po angielsku jakiegoś naukowca. Szczęśliwie się okazało, że po kilku minutach przyjechał inny zawodnik i przeczytał mi tytuł tablicy, w który na dole był w języku angielskim. Sam się z tego uśmiałem ale jest to na pewno temat do głębszego przenyślenia.
Dalej jechałem już sam, Sam jechałem przez około 20 godzin.
Kolelejny PK pomimo skomplikowanego dojazdu nie sprawił mi większych problemów.
Natomiast problemy miałem na kolejnym PK. Do dzisiaj nie wiem o co chodziło. Z legendy tablicy miałem zapisać jakieś wyrazy. Stałem w słońcu. Wysyłałem SMSy przez 40 minut ale żadna mapa mi się nie odkryła. Mimo problemów do bazy nie zadzwoniłem. Jak potem powiedziałem Krystainowi "do sędziego dzwonię bardzo żadko" a tego dnia już do niego raz dzwoniłem. Wkurwiony mocno pojechałem na kolejny PK, na który początkowo nie zamierzałem jechać, ale potrzebowałem mapy z kolejnymi PK. Musiałem się lekko cofnąć. Punkt nie był łatwy, musiałem wejść na górkę. Całe szczęście, że nie błądziłem. Hasło też bez kłopotu odgadłem.
Odkryła sie kolejna część mapy. Podjełem decyzję o pominięciu kolejnego PK. Nie był po drodze.
Kolejne dwa PK zaliczyłem w zasadzie bez historii gdyby nie wspomnie przejazd po najdłuższym pomoście ever, zdecydowanie więcej niż 500m i głupim upadku na którym mało co nie połamałem sobie ręki. Ale to nie pierwszy raz kiedy mi się po prostu udało. Upadłem i ic, po prostu p[ojechałem dalej. Jechałem wzdłuż zachodniej krawędzi jeziora Wigry. Gdy dojechjałem do cywilizacji postaniwłem trochę odpocząć. W pierwszym napotkanym barze kupiłem pół litra piwa. Zrezygnowałem z jedzenia bo musiałnym długo czekać. Po piwie jechało mi się znacznie lepiej. Kolejne cztery PK były blisko siebie, przy starej lini kolejowej. Bez problemu je zaliczyłem. Niestety słońce strasznie świeciło. Ponownie poczułem się strasznie zmęczony. Wiedziałem, że musze coś zjeść. Wszedłem do pierwszego otwartego sklepu. Oprócz kilku słodkich napoi kupiłem pętko palcówki i najmniejszy chleb. Usiadłem na krawędzi chodnika i spokojnie zaczełem się pożywiać. Palcówka okazała się być surowa, ale s,akowała mi bardzo. Podczas konsumpcji na moich oczach wydarzyła się następująca historia. Z pobliskiej bramy wyszła młoda para z nowymi całkiem fajnymi rowerami. Oboje ubrami buli w kompletne nowe stroke rowerowe. Po krótkiej dyskusji wsiedli na rowery i .................. i kobiecie coś stało się w nogę. Najpierw spokojna reakcja mężczyzny próbowała opanować sytuację. Potem zaczeły się nerwy, szukanie mumeru telefonu na pogotowie, nawet ja nie pomogłem, potem pomoc przechchodnia. Ogólnie panika. Nie byłem do końca ale to była nauczka jak może się skończyć weekendowa przygoda.
Chyba wtedy podjąłem decyzję, ze nie wracam do bazy, będę jeździł non stop.
Po tym posiłku zaliczyłem kilka PK bez wikszej historii. Zaliczyłem miejsca w których już kiedyś byłem, fajnie się talie coś wspomina.
Koło godziny 22 dotarłem do PK nad rzeką. Akurat obozowało przy nim kilka rodzin z dziećmi, którzy kajakami pokonywali rzekę. Nawiązałem fajną rozmowę z dziećmi. Skończyło się na tym że zaproponowali mi nawet nocleg w swoim namicie. Zrezygnowałem, ale gadało się fajnie.
Przed kompletnym zmrokiem chciałem zaliczyć kolejny PK. Wydawał się prosty. Nad mała rzeczką na przedłużeniu drogi dojazdowej. Szybko dojechałem na miejsce. Widziałem ślady, że ktoś już tutaj był. Teren był lekko podmokły. Przez pierwsze kilkanaście minut szukałem cieku wodnego. Potem jak go znalazłem co chwila wpadałem w doły z błotem zakrywającym moje kolana. Pierwszą godzinę szukałem PK bez latarki. Noc była wyjątkowo jasna i chplernie ciepła w zasadzie nie musiałem się wcale ubioerać. Kilka razy odmierzałem odległość od drogi, przeszedłem około 100m wzdłuż cieku. I ciągle nic, i ciągle nic. Najgorsze że byłem w matni. Na mapie nie miałem kolejnych PK. Zadzoniłem do sedziego. Chyba złośliwie nie odbierał. Postanowiem podejść PK od innej strony, od razu było widać że od beznadziejnej strony. Kilkuset metrowy marsz w lesie i droga powrotna, Byłem załamany. I chyba wtedy usłyszałem telefon od Bogusi, chociaż telefon miałem kompletnie wyciszony. Pogadałem z żoną ale przy okazji zauważyłem, że 40 minut wcześniej odzwaniał do mnie kierownik trasy, Zadzwoniłem do niego. Powiedział, że nie jestem pierwszy który na kłopoty z tym PK. Podał mi kod. Otrzymałem kolejny odcinek trasy. Zjadłem resztki palcówki. Uzbroiłem rower w oświetlenie. Znacząco poprawił mi się humor. Ruszyłem do kolejnego PK. Był w jakimś dziwnym miejscu. Fajnie musi być tutaj w dzień. W nocy było tylko trochę strasznie.
Kolejny PK nie wydawał być się trudny, około 500m od głownej drogi, 30-50m od przycinki. Szybko dojechałem do przycinki, była bardzo szeroka ale strasznie zawalona ściętymi drzewami i innymi leśnymi śmieciami. Pojechałem kilkaset metrów dalej. Niestety nie zauważyłem drogi która była na mapie bo chyba jej nie było. Wróciłem do przecinki, położyłem rower przy drodze i wszedłem w dzicz szukając miejsca gdzie powinien być PK. Niestety dzicz była straszna, żadnych dróg przecinających. Pocięte drzewa i gałęzie leżału pod nogami, trawa sięgała w niektórych miejscach do piersi. Ja szedłem jak czołg. To chyba wtedy pojieroszowałe sobie obie nogi, przy czym prawą znacznie bardziej. Ale wiecie dlaczego tak się stało. Do tej pory zawsze zakładałem długie, grube, trochę dziurawe skarpety. Na najtrudniejszym rajdzie w roku postanowiłem przetestować króciutkie skarpetki rowerowe które kilka tygodni wcześniej kupiłem w necie. I wyszło jak wyszło. Powrót do roweru był tak samo straszny jak poszukowania PK, dodatkowo kilkukrotnie się gubiłem. Jakoś doszedłem do roweru. Postanowiłem poszukac innego rozwiązania. 400m dalej była droga, którą bez większego problemu dotarłem do PK.
Było ciężko, nogi miałem kompletnie podrapane ale było super. Bez problemu i historii znalazłem kolejny PK.
Chyba zaczeło świtać. Koleny PK też nie wydawał się truny chociaż na mapie nie za bardzo było widać drogę dojazdu do niego. Próbowałem przebić się przez las ale zrezygnowałem. Pojechałem dalej, znalazłem drogę na polanę ze stodołą i pięknymi wiekowymi dwoma dembami. Gdzieś na końcu polany miał być słupek. Na po;anie go nie znalazłem, wszedłem w las a w lesie niestety był słupek. Słupek był ale PK nie znalazłem chociaż chodziłem wokół niego dobre 15 minut. A komary cieły niesamowicie, nawet ja twardziel komarowy nie wytrzymywałem. Miałem wątpliwości, czy jest to właściwy słupek. Przeszukałem skraj polany ale niczego nie zauważyłem. Poddałem się, pojechałem dalej, tego PK nie zaliczyłem. Gdy wracałem z Krystianem powiedział, że PK był na skraju polany.
Nie załamałem się, tym bardziej, że stosunkowo blisko był kolejny PK. Do pomnika powstańców dotarłem bez większych problemów.
Robiło się coraz jaśniej. Kolejny PK był położony wrednie. Daleko od drogi na przecięciu przecinek. Wybrałem złą, musiałem z niej zboczyć bo po wymierzoniu dystansu byłem w dupie. Pochodziłem wokół ale nic nie znalazłem. Wkurzony postanowiłem wrócić i wtedy znalazłe zgubiona przecinę a na niej poszukiwany PK.
I od tego momentu nastąpiło moje największe zbłądzenie. Kolejny PK miałem na północy, pomiędzy dwoma głównymi drogami, biegnącymi z południa na północ. Ja byłem na jednej z tych głownych dróg, niestety na tej bardziej oddalonej od PK. W okolicy nie było żadnych głownych dróg poprzecznych, niestety na mapie był pokazany możliwu przejazd drogami leśnymi. Wybrałem je by dotrzeć do PK. Już początek wyglądzł nie ciekawie, droga niestety była ale wjazd na nią zblokowany był dwoma leżącymio drogami. Niestety rower na tą przewagę nad samochodem, że rowerem taka przeszkodę można pokonać bez problemu. Droga stawała się coraz węższa aż w koncu kompletnie się skończyła. Niestety się nie cofnełem. Parłem do przpdu w coraz bardziej dzikie okolice. Starałem kierować się na schód. Było badzo ciężko, musiałem mijać leżące drzewa, komary ciełu jak cholera, rower zdecydowanie przeszkadzał. Dzielnie szedłem na wschód "tam musi być jakaś cywilizacja". Niestety długo nie było, lekko skierowałem się na północ. Cywilizacji nie było. Cieszyłem się jak znalacłem jakąś zwierzęcą dróżkę. Nie miałem chwili zwątpienia, nie myślałem o powrocie, szedłem gryziony przez komary. Całe szczęście, że w końcu pojawiła się cieniutka leśna droga. Nią dotarłem do szerszej leśnej drogi która po kilku minutach doprowadziła mnie do drogi szutrowej. Nie wiedziałem gdzie jestem, byłem zmęczony i wściekły. Próbowałem ustalić gdzie jestem ale nie wychodziło mi to. Postanowiłem jechac w kierunku bazy aż ustale swoją pozycję. Niestety jechałe  długo. Przejechałem w porannym słońcu więcej niż 10km aż dojechałem do jakiejś miejscowości. Postanowiłem zaliczać wszystkie możliwe PK będące na mojej dorodze powrotnej. Z czasem zdecydowałem tylko o przedłużeniu drogi do punktu styku trzech granic. Na drugim czy trzecim PK spotkałem gościa który przecierał moją drogę. On razem z kolegą w przeciwieństwie do m,nie zaliczył wszystko co było na południu. Niestety miał jeden problem, wypalił mu się telefon i był w stałym kontakcie z bazą. Pomogłem mu znaleść PK, na którym spędził już trochę czasu. Oprócz utraty telefonu miał problem  fizjologiczny. Tyłek nie za bardzo chciał siedzić na rowerowm siedzeniu. Zostawiłem go i pojechałem dalej sam. Jechałem wolno ale po kolei zaliczałem kolejne PK. Z wolna zbliżałem się do bazy. Btło strasznie gorąco. Zdecydowanie cieplej niż w piątek. W pierwszej spotkanej miejscowości zatrzymałem się w barze. Niestety byłem na tyle wczśnie, że za dużego wyboru nie miałem. Udało mi się wyprosić biały barszcz, naleśniki, dwie kole i piwo. Niestety biały barszcz nie był gorący, szczęśliwie naleśniki uratowały cały posiłek a piwo postawoło mnie na nogi. Czasami siedząc głowa mi się przechylała ale w zasadzie zaraz po zjedzeniu pojechałem dalej.
Było gorąco. Niektóre oczywiste rzeczy były dla mnie problemem. Nie patrzyłem już na odkrywane nowe PK a szkoda bo zapewne gdybym patrzył to 1000 punktów niskim kosztem był przekroczył.
Starałem się jechać drogami asfaltowymi, nie zawsze mi wychodziło ale już nie błądziłem. Gdy pojawiły się pierwsze górki, prowadziłem rower. Kilka razy przysiadałem w cieniu przy drodze. Ale cały czas zbliżałem się do bazy. Na ostatniej prostej spotkałem Wieczorka z kolegą. Prowadziłem wtedy rower, nie miałem siły jechać, teren wyjątkowo był ofaudowany. Nie wiem jak ale dołączyłem do nich. W kilka minut przejechałem z nimi blisko 10km. Mnie samemu zajeło by to godzinę albo więcej. Kilka kilometrów przed bazą nasze drogi się rozeszły oni pojechali na północ a ja po kolejny PK położony na wielkiej górze. Góra była naprawdę wielka. Rower otrowadziłem tylko kilka metrów, resztę przebyłem sam. Bez problemów na szczycie znalazłem domek z rozdzielnią elektryczną i rozwiązałem zagadkę. Górka była w sezonie stokiem narciarkim, teraz funkcjonował tam hotel, to ludzie z hotelu patrzyli się na gościa w kasku chodzącego w upale po zarośniętym szczycie.   
Po wielkiej górze pozostał mi tylko jeden PK do zaliczenia, ostatni mj PK ale za to za maxymalną liczbę punktów. Był blisko bazy. Byłem bardzo zmęczony ale wszelkie kryzysy miałem już oza sobą. Chciałem podjechać go od drogi, zminimalizować sobuie wysiłek ale jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa nie znalazłem dojazdu z tej strony musiałem zawrócić jak dojechałem do czyjegoś podwórka. Pojechałem standardową drogą, nie była łatwa, zjazd do jeziora był stromy a wąska ścoeżka do PK długa. PK znalazłem ale nie mogłem go podbić bo w końcu rozładował mi się telefon. Szkoda ze nie zabrałm ze sobą powerbanku ale to wszystko przez zmianę planów ( planowałem spać w bazie). Nic się nie stało, zrobiłem zdjęcie i pojechałem do bazy. W bazie byłem około godziny 19.oo.
W sumie na rowerze spędziłem ponad 33 godziny (mój rekord), przejechałem około 268km (też mój rekord) aż dziwne, że nie wygrałem.
Noc spędziłem w namiocie, sałem jak dziecko do godziny 8,oo.
Rano zjadłem dobre śniadanie, zabrałem XX i ruszyliśy do domu. XX też dobrze pojechał, po prostu wygrał. Główną nagrodą był piękny suwalski sękacz. Wspominam o nim bo tradycyjnie XX zapomniał zabrać czegoś z samochodu, przed ostatnio były buty, które Bogusia mu odesłała. Tym razem zaomniał sękacza. Na początku myślałem, że w ten sosób chciał się odwdzięczyć za transport. Niestety się pomyliłem. Po kilkunastu minutach zadzwonił Krystian, że jedzie po sękacza. Powiedziałem trudno i czekałem jak przyjedzie rowerem. Ale Krystian się rozmyślił i przez dwa tygodnie degustowaliśmy się naprawdę pysznym sękaczem, nagrodą za pierwsze miejsce na najważniejszym rajdzie rowerowym w roku.
W sumie było super. Okolica przepiękna a czas spędzony na rowerze niezapomniany.

Obywatelska, większość pisałem jeszcze w czerwcu to wszystko zakonczyłem dzisiaj 4 sierpnia 2019.




wtorek, 18 czerwca 2019

Dymno 2019 .....................

.................. czyli jak można przygotować trudny rajd na Mazowszu.

Chciałem naprawde dobrze wypaść w tym rajdzie. Pomimo bliskości bazy postanowiłem zajechac na miejsce w piatek wieczorem. Spałem dobrze ale to tez nie wystarczyło.
Już sam starcz miałem kiepski. Jest to chyba najwcześniejszy start z wszystkich rajdów, godzina 6oo. Przed startem dostaliśmy trzy mapy główne (dwa razy A3 i raz A4) trzy czy cztery kartek A4 z rozświetleniami oraz dwie kartki A4 z odcinkami specjalnymi,. Na poczatku miałem ogromny problemy z połączeniem tych pięciu planów. Złośliwie jeden z odcinków specjalnych przekręcili do góry nogami. Troche sam a troche podgladajac innych złożyłem wszystko do kupy. Wybrałem pętle wydawało mi sie ze małą tak by spokojnie przed upływem czasu zaliczyc jeszcze wszystki punkty specjalne.
Wystartowałem dobre 15 minut po sygnale startu. I tuz po starcie niespodzianka. Przednie koło kompletny flag. Musiałem sie zatrzymac i małą pompeczkę machnąć 100 razy by uzyskać trochę ciśnienia w przednim kole. A wszystko to na oczach ostatnich startujących i organizatora rajdu. Obciach pełny.
Jako jedyny wybrałem ten kierunek. Już pierwszy PK wskazał mi co tak naprawdę mnie czeka. Wydawał sie być prosty ale droga skończyła się 300m przed punktem a potem brodzenie w wodzie po kostki i wąska ścieżka przez pokrzywy. A potem to było juz tylko gorzej. Przy kolenym PK nie miałem problemów nawigacyjnych ale musiałem sie wysrać a kiedy sram w czasie rajdu to nigdy nie mam dobrago rezultatu. Tak też było i tym razem.
Kompletnie zameczył mnie kolejny PK. Nie wydawał się być skomplikowany chociaż niepokojąca była kończąca się droga i jakby bagienko bezposrednio przy PK. Błąd zrobiłem już na samym początku podejscia. W końcówce drogi dojazdowej za bardzo odbiłem na południe. Związku z faktem że droga wyznaczał kierunek lokalizacji PK wszedłem w bagienko kierując się za bardzo na południe. Szedłemi szedłem a zakrętu rzeki nie było, mogę napisac więcej nie było wskazanej rzeki. Rower zostawiłem na skraju lasu ale mimo to szło sie bardzo ciężko, bagienko było wszedzie z wodą różnej głębokości czasami nawet po kolana. W końcu za sitowiem znalacłem rzekę, dzikośc całkowita, nie można było iść brzegiem, obchodziłem sitowie na około. Dodatkowo pojawiła się mała rzeczka, której przeskoczenie wydawało się niemożliwe. Całe szczęście są bobry, po ich budowli udało mi się przejśc na drugą stronę, potem już było łatwo. Wzdłuż rzeczki dotarłem do jej zakrętu. Dopiero wracając dotarło do mnie jak na mokrej łące błądziłem, źle przyjety azymunt na poczatku wymęczył mnie strasznie.
Dalej było podobnie. Każdy PK trzeba było po prostu wyciągac z głuszy. W zasadzie nie miałem przerwy, w zasadzie nie błądziłem ale zaliczenie prawie każdego PK zajmowało mi strasznie dużo czasu.
Koło godziny 15.oo postanowiłem lekko zmodyfikowac trase by zdążyć dotrzec i zaliczyć oba odcinki specjalne. Po prostu postanowiłem pominąć kilka PK.
I tak moją rzekę Liwiec przekraczałem koło godziny 17oo. Miałem zaledwie trzy godziny na zaliczenie 10 punktów specjalnych. Ale byłem zmęczony, słońce świeciło niesamowicie ostro a ja pomimo znalezienia pierwszego PS byłem strasznie osłupaiły. Najpierw poszedłem złą stroną rzeczki, łaka w wysokiej trawie. Potem skończyło mi się picie a na koniec pomimo poszukiwania właściwej drogi gównio z tego wyszło. Zrobiło się stosunkowo późno. Postanowiłem powrócić do bazy. Po prostu sie poddałem. Do bazy nie było blisko ale szczęśliwie dojazd był po drodze asfaltowej. Chyba jako jeden z pierwszych dotarłem do mety.  W tej edycji DyMnO korzystaliśmy z nowych chipów więc po jego zdaniu otrzymałem informacje że za chwile dostanę mój wynik. Wiedziałem że jest źle więc nawet nie czekałem na rezultat. Zjadłem obiad dobry w restauracji i pojechałem do domu.
Nie moge napisać, ze był to mój udany start, Zająłem jedno z ostatnich miejsc, rower musiałem pompować, było strasznie gorąco ale bawiłem sie super.
Organizator po raz kolejny raz dowiódł że można trudny i dobry rajd zorganozowac nawet na Mazowszu.

Janki, 18 czerwca 2019

Mazurskie Tropy czyli ................

................  jak dobra pogoda wpływa źle na samopoczucie.

Były to moje chyba piąte zawody tydzień po tygodniu.
Od początku wiedziałem, że będzie strasznie gorąco a w takiej pogodzie nie najlepiej mi jeździ się na rowerze.
Tym razem bazą zawodów była miejscowość Dobre Miasto leżące około 25km na północ od Olsztyna. Były to tereny stosunkowo mało mi znane.
Na rajd wyjechałem jeszcze w piątek. Podróż była spokojna ale trochę denerwująca bo pomimo późnej godziny wyjechania ruch do Mławy był stosunkowo duży. Zdążyłem się zarejestrować jeszcze tego samego dnia. Sala gimnastyczna była wielka więc nie było problemów z miejscem do spania. Byłem stosunkowo zmęczony więc po rozpakowaniu i szybkiej kolacji szybko usnąłem. Spało mi się stosunkowo dobrze długo. Start rajdu był o godzinie 8.30 więc wstać wystarczyło lekko przed godziną 7.oo. Tum razem opony napompowałem lekko powyżej 2 atmosfer gdyż zauważyłem, że większe ciśnienie rozszczelniła mi oponę na trasie.
Na starcie dostałem dwie mapy w formacie A3 i skali 1:50000. Wybór trasy przejazdu nie za bardzo był oczywisty. w związku z faktem, że większość punktów kontrolnych znajdowało się na południowym wschodzie tam skierowałem się na początek. Jechałem sam. Na początku prawie cały czas było pod górę. Na kolejnym podjeździe w lesie coś nawaliło mi podczas zmiany biegu i musiałem się zatrzymać. W związku z tym że do szczytu było stosunkowo blisko a byłem strasznie zmęczony postanowiłem podprowadzić rower. Trochę głupio bo akurat przejeżdżał organizator samochodem, zatrzymali się i spytał czy wszystko ze mną OK. Wpadka nie pierwsza i nie ostatnia. Zaraz po tym zaliczyłem pierwszy PK. Od początku zdawałem sobie sprawę, że nie mam większej szansy na dobry wynik, że przez pogodę muszę troszeczkę odpuścić. I odpuściłem ale chyba trochę za dużo. Na początku bez problemu zaliczałem kolejne PK aż dotarłem do jednego o nazwie ambona. Nie tylko ja go szukałem, Najpierw 300m odcinek po kolana w wodzie pokonałem za kilkoma innymi, młodszymi uczestnikami rajdu. Potem dotarliśmy do drogi. Trochę się zdziwiłem, że młodzieńcy pojechali dalej bo zauważyłem 300m od drogi samotnie stojąca ambonę na skraju lasu. Zawodnicy przede mną nie skierowali się do niej. Zostawiłem rower przy drodze i poszedłem w kierunku ambony. Dojecie było ciężkie. Obszar kompletnie dziewiczy, chwasty do pasa, woda w butach. Dodatkowo pomiędzy droga a amboną była rzeczka którą musiałem przekroczyć, szczęśliwie na rzeczce bobry pobudowały tamę. Już wcześniej stwierdziłem, że bobrze tamy to solidne konstrukcje i śmiało można po nich przekraczać największe rzeczki. Jak dochodziłem do ambony byłem prawie pewny że żadnego PK tam nie będzie ale szczęśliwie się myliłem. W lesie przy ambonie wisiał czerwono biały przestrzenny znak PK. W drodze powrotnej przekonałem się że nie byłem jedynym powątpiewającym w istnienie tutaj PK. Zawodnik, który za mną podążał bardzo się zdziwił gdy mu powiedziałem, ze ta droga rzeczywiście prowadzi do celu.
Dalej jazda była bez większych przygód. Rzeczywiście było bardzo gorąco. Na punkcie żywnościowym wypiłem ponad litr wody i odpocząłem. Tak mocno odpocząłem, że po wyjeździe z niego minąłem drogę w którą powinienem skręcić. Nie wyszło to najgorzej bo pojechałem drogą równoległą co prawda musiałem się cofnąć500m  ale i tak okazało się to być znacznie prostsze rozwiązanie nawigacyjnie. Trochę się zdziwiłem bo własne przy tym punkcie spotkałem znajomego ojca z córką ( z LICZYRZEPY) tym razem przemierzających teren na piechotę. Potem trochę zbłądziłem, szczytu górki szukałem w dolinie, straciłem kilkanaście minut ale sam się zorientowałem, że błądzę.
Potem pojechałem dalej, droga która przy gospodarstwie prawie zanikła. Stanąłem i wtedy dołączy ł do mnie mistrz, popatrzył na wąsko przetarta ścieżkę i stwierdził, że dalej to może być tylko gorzej i się wycofał. Ja postanowiłem pojechać dalej. Tym razem to mistrz zbłądził.Droga była nie przetarta ale wyrobiona ścieżką zjechałem spokojnie do drogi asfaltowej. Zyskałem dużo.
Niestety znowu błędnie rozplanowałem drogę. Za szybko zamknąłem pętlę. Miałem PK do samej mety ale do bazy przyjechałem półtorej godziny przed limitem. Powinienem powiększyć pętlę i zaliczyć dodatkowo 3-4 PK ale gdy to zauważyłem nie miałem wyjścia i pojechałem prosto do mety.
W sumie zaliczyłem 21PK z 30. Byłem w połowie stawki ale przez pogodę i błąd planowania osiągnąłem naprawdę kiepski rezultat.
Niestety cały czas czuję, że nie ta kondycja. Brak treningów i wiek robi swoje. Dodatkowo cały czas mam problem z kołami bez dentkowymi. Tym razem musiałem podpompować przednie koło, chyba tylko jeden raz ale to jeden raz za dużo.
Do domu wróciłem jeszcze tego samego dnia.

Janki, 18 czerwca 2019