sobota, 20 lipca 2013

Szaga, Zaniemyśl ............................

..........   czyli mój pierwszy nocny rajd na orientację.

Impreza zlokalizowana była w miejscowości Zaniemyśl koło Poznania. Nie przygotowywałem się do niej specjalnie. Po błotnym szaleństwie w Nałęczowie musiałem jedynie albo aż przygotować rower do kolejnego startu. Nie było to wcale takie łatwe bo po pierwsze: nie udało mi się umyć rower po zawodach, w domu miękki less kompletnie skamieniał i oderwanie go od roweru wcale nie było takie łatwa; po drugie po zawodach zauważyłem, że mam za bardzo rozciągnięty łańcuch, zdążyłem go wymienić ale niestety poleciała też kaseta, której nie wymieniłem. Na zawodach okazało się, że rower nie jest za bardzo sprawny bo przy mocnym wciskaniu pedałów puszczała zębatka. Wcześniej już kupiłem super oświetlenie MAGICSHINE. Drugi poważny błąd, który zrobiłem to buty, które założyłem na rajd. SIDI DRAGON 3 nie są na rajdy rowerowe. Fajnie się w nich jedzie kilka godzin w maratonie ale już kilkanaście godzin z dużą porcją chodzenia to nie dla nich.
W piątek w miarę normalnie wróciłem z pracy. Skończyłem przygotowywanie roweru. Spakowałem moje zabawki i o godzinie 19:23 ruszyłem do Zaniemyśla. Dojazd do Zaniemyśla zajął mi niemal 3 godziny. Pomimo, że jechałem większość drogi autostradą dojazd  ciągnął się i ciągną. Początek w deszczu a potem jechałem ostro pod słońce.
Miałem problemy ze nalezieniem szkoły, bazy rajdu. Dwa razy koło niej przejechałem i dopiero za trzecim razem wjechałem we właściwy wjazd. Nie byłem pierwszy. Na boisku stało już kilkanaście samochodów. Po zaparkowaniu zarejestrowałem się i rozpocząłem swoje przygotowania. Było ciemno. Do odprawy niestety nie zdążyłem wszystkiego przygotować. Odprawa miała się odbyć o godzinie 10:45, odbyła się o 11:00. Chyba jak nigdy dotąd odprawa nie wniosła niczego ciekawego: wszystkie punkty na miejscu, jedyna uwaga to zakaz poruszania po drodze krajowej z pominięciem mostu. Resztę przygotowań zakończyłem po odprawie. Po odprawie zjadłem też kolację, trzy kanapki, które popiłem Bogusiną kawą.
Przygotowany, najedzony pojechałem na linię startu. Na linii ciekawostka, organizator skrupulatnie sprawdził wszystkich uczestników z posiadanego wyposażenia dodatkowego. Ja nie miałem folii NRC i łatek do dętek. Zostało to wpisane w tabelę. Byłem ciekawy, czy będą tego jakieś konsekwencje (do dzisiaj nie było 24/7/2013). Przed startem sprawdziłem jeszcze sposób funkcjonowania mojego licznika, na ostatnim maratonie działał źle. Tym razem wszystko było OK. Mapy rozdane zostały 10 minut przed północą, dwa arkusze chyba trochę większe od formatu A3 wykonane z fajnego papieru. Od razu zainteresowały mnie punkty na północnym wschodzie. Były porozrzucane dość luźno i nie za bardzo w lesie. W sam raz jak na noc.
1-PK4
Start nastąpił równo o północy. Ruszyłem od razu drogą asfaltową na północ. Już na pierwszych metrach zorientowałem się, że coś nie tak jest z moim rowerem. Prawie każde mocniejsze naciśnięcie pedałów powodowało problemy. Nie błądziłem, po zjechaniu z asfaltu drogą szutrową dotarłem do wyznaczonego sobie PK. Nie miałem żadnych problemów, PK znajdował się za rowem drogi blisko skrzyżowania. Gdy do niego dotarłem  jakaś para na rowerach właśnie z niego ruszała.
2-PK14
Pomimo bardzo ciemnej nocy nie miałem też problemu z dotarciem do drugiego PK. Straciłem trochę czasu na jego odszukanie. Najpierw go minąłem. Musiałem się cofnąć 300m a potem poszukać go na brzegu drogi w zaroślach. Trochę pomogli mnie inni zawodnicy, którzy wskazali mi swoją obecnością przybliżoną lokalizację.
3-PK5
Znajdował się stosunkowo blisko zaliczonego przed chwilą PK. Najpierw musiałem się trochę cofnąć, około 2km i raz jeszcze minąć automatycznie podlewane pole, dźwięk z tego pola był dosyć specyficzny. Potem drogą asfaltową dotarłem do starej linii kolejowej i zaraz za nią skręciłem w drogę polną, na zakręcie, której skryty w krzakach znajdował się cel tego etapu. Pewne problemy miałem ze zjazdem z drogi asfaltowej, za kolejką. Bojąc się, że za wcześnie skręcę pojechałem 100m dalej i widok dwóch rowerzystów wskazał mi właściwą drogę. Punkt był bardzo dobrze schowany w krzakach. Trochę czasu zajęło mi jego odszukanie.
4-PK15
Był stosunkowo daleko oddalony od PK5 ale dotarcie do niego nie sprawiło mi większych problemów. Na polnej drodze blisko PK spotkałem pierwszych piechurów z dystansu 100km.
5-PK27
Następny stosunkowo łatwy punkt. Najpierw bardzo szybko dotarłem do drogi asfaltowej, asfaltem dojechałem do gajówki za którą skręciłem w drogę polną. Droga polna prowadziła przez las. Nocą w lesie jest bardzo cicho. Może dlatego jest tak strasznie. W lesie zatrzymałem się na mostku. To właśnie na nim zlokalizowany był PK. Miał być na rogu. Zanim go odszukałem sprawdziłem trzy inne przyczółki. W momencie gdy podbijałem obecność na punkt dotarła duża grupa piechurów. Przyszli z innego kierunku i w innym kierunku ruszyli.
Tutaj muszę powiedzieć, że popełniłem błąd, który zapewne miał wpływ na miejsce, które zająłem. Przed PK27 powinienem zaliczyć PK10 bo potem jego zaliczenie kosztowało mnie dużo czasu.
6-PK19
Nie był daleko oddalony. Musiałem wrócić do asfaltu a potem przejechałem kilka kilometrów drogą asfaltową z której skręciłem w drogę szutrową. Drogą tą wjechałem w las. Wydawał się być większy i straszniejszy niż ten przy mostku. Całe szczęście, że nie musiałem szukać punktu, po prostu na niego wjechałem.
7-PK23
By do niego dotrzeć musiałem najpierw wyjechać z lasu i dotrzeć do drogi asfaltowej. Tutaj się zatrzymałem by ułożyć sobie dalszą część drogi. Jak wymyślałem dojazd wyprzedziła mnie młoda para, która bez stresów pojechała do drogi krajowej. Ja wybrałem zygzakowatą drogę w kształcie litery "S". Po drodze spotkałem zawodnika-pechowca, który pochwalił mi się, że już jedną dętkę wymienił ale pech mu się nie skończył, gdy go mijałem słyszałem jak z drugiej dętki ucieka mu powietrze. Niestety nie mogłem mu pomóc bo jechał na małych kołach. Pojechałem dalej sam. Było dużo piachu. Z zepsutym napędem jechało mi się ciężko. Końcówka była ciężka bo punkt znajdował się na piaskowej górce przy wieży widokowej. Przy wieży spotkałem tą sama parę która minęła mnie po zaliczeniu PK19. Gdy ich mijałem zażartowałem "..............."
8-PK26
Znajdował się przy wale powodziowym Warty. Nie miałem problemów z podjechaniem pod punkt. Trochę czasu straciłem na jego odnalezienie. Najpierw skręciłem za bardzo w prawo. Potem gdy dotarłem do jeziorka razem z innym zawodnikiem miałem problemy z odnalezieniem południkowo-wschodniego brzegu. Ale się udało. Ponownie zobaczyłem ile tracę do innych zawodników przy punktach kontrolnych. 2 minuty na każdym to mało. Ale nawet przyjmując dwie minuty to na całej imprezie straciłem koło godziny. Mam nad czym pracować.
9-PK3
Znajdował się na drugim brzegu Warty. Musiałem wjechać na drogę krajową by mostem dotrzeć na drugi brzeg Warty. Miałem szczęście. Na moście był ruch wahadłowy. Trafiłem akurat na zielone światło. Trochę szczęście trochę pech. Musiałem jechać szybko, za mną jechała 40 tonowa ciężarówka. Napęd nie zawiódł. Za mostem skręciłem w prawo. Po kilkuset metrach zsiadłem z roweru, zostawiłem rower i poszedłem drogą na polanę. Miałem szczęście jakiś piechur właśnie podbijał punkt. Nie musiałem szukać, poszedłem do miejsca z którego on wracał.
10-PK29
Postanowiłem lekko zmodyfikować trasę. Przed PK6 postanowiłem zaliczyć PK29 zlokalizowany po drugiej stronie Warty a potem wrócić do PK6. Było lekko po godzinie 4. Zaczęło świtać i całe szczęście bo przejście po ciemku po tym moście kolejowym byłoby jedną z bardziej hard korowych przygód podczas tego rajdu. Most kolejowy był długi. Przejście dla pieszych było wyjątkowo wąskie. Deseczki po których się szło lub jechało nie były za grube. Dodatkowo na moście prowadzone były prace i w niektórych miejscach były dodatkowe przewężenia gdzie trudno było nawet rower prowadzić. Most pilnowany był przez młodego stróża, który był chyba trochę zdziwiony tym co działo się na moście tej nocy. Po przejściu mostu spotkałem dwóch rowerzystów, jeden z nich podpowiedział mi, że do punktu łatwiej jest dotrzeć wałem. Rzeczywiście tak było, chociaż w dwóch miejscach musiałem walczyć z dużym piachem. Punkt miał się znajdować na południowym brzegu jeziora. Niestety znowu nie dopatrzyłem. Obok siebie były dwa małe jeziorka. Nad jednym był punkt nad drugim nic nie było. Ja przejeżdżałem najpierw koło jeziorka drugiego. Już z pomiarów liniikowych można było mieć wątpliwości co robię ale ja szukałem tam gdzie go być nie powinno. Gdy dwa razy przeszedłem brzeg i nie znalazłem punktu rozejrzałem się. Zobaczyłem zawodników przy drugim jeziorku. Podjechałem do nich, wskazali mi gdzie szukać punktu.
11-PK6
Musiałem wrócić do mostu. Razem ze mną pojechali też w tym kierunku trzej zawodnicy, których spotkałem na punkcie. Rowerem jechałem szybciej więc pomimo późniejszego wyjazdu spod PK29 dogoniłem ich przed mostem. Tym razem większość mostu przejechałem. Za mostem wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Jechało się po nim w miarę wygodnie. Po około 2km skręciłem na drogę polną. Po kilkuset metrach wjechałem w przecinkę i przecinką dobrnąłem do miejsca gdzie miał znajdować się PK. Razem ze mną do PK dobrnęło trzech zawodników z poprzedniego PK. Punkt znajdował się na całkiem dużej górce. Ostatnie 100m od drogi przebyłem bez roweru.
12-PK8
Na tym punkcie zostawiłem trójkę kolarzy. Sam przez wioskę dotarłem do wału przeciwpowodziowego. Następny punkt był stosunkowo daleko oddalony, musiałem przejechać około 10km po wale. Droga była prosta ale jechało mi się ciężko. Miałem chyba pierwszy mały kryzys. Dziwne ale prawie nikogo nie spotkałem w czasie 30 minut jazdy. Dopiero pod koniec jakaś para nadjechała z naprzeciwka. Ze znalezieniem punktu nie miałem problemu, kłębiła się przy nim grupka zawodników. Na odcinku tym obmyślałem strategię na dalszą część rajdu. W tym momencie  jeszcze nie wierzyłem, że jestem w stanie zaliczyć wszystkie PK. Wybrałem wariant bezpieczny 14PK i do bazy z możliwością zaliczenia przed bazą ostatnich trzech PK. W efekcie końcowym wariant zaliczenia wszystkich PK kosztował mnie na pewno dodatkowe 30 minut.
13-PK22
Znajdował się na drugiej (właściwej) stronie Warty. Prowadziły do niego dwie drogi: wałami przeciwpowodziowymi lub normalnymi  drogami polnymi. Wału miałem dość, wybrałem drogi polne i dobrze zrobiłem. Szybko dobrnąłem do drogi głównej. Przejechałem dwa mosty, skręciłem w prawo i jeszcze raz w prawo. Punkt znajdował się nad rzeczką. Tutaj zrobiłem sobie coś w rodzaju przerwy. Spakowałem oświetlenie, zjadłem banana i żele z DECATHLONU. Do drogi asfaltowej rower podprowadziłem. To nic, że wyprzedził mnie kolejny zawodnik.
14-PK2
Niewątpliwie jeden z cięższych punktów. Całe szczęście, że gdy dojechałem pod niego zobaczyłem grupę zawodników. Z ich zachowania wnioskowałem mniej więcej gdzie może być położony PK. Pierwsza lokalizacja trochę mnie zawiodła, zapewne zawodnik załatwiał tam swoją potrzebę. Drugi trop mnie nie zawiódł. Chociaż przez moment żałowałem, że nie spytałem mijanych zawodników gdzie powinienem się kierować.
15-PK28
W trafieniu do niego pomógł mi czerwony szlak rowerowy. Najpierw wyprzedziłem parę spod PK2. Potem pognałem prosto na punkt. Zrobiłem to tak nieostrożnie, że PK minąłem o dobre 500m. Musiałem się wrócić. Punkt miał być na mostku. Dziwiłem się bo nigdzie mostku nie widziałem. Na mapie były też zabudowania, przed którymi był mostek. Zabudowania były ale mostku nie było. Całe szczęście, że inni zawodnicy przybyli tam po mnie. Oni nie błądzili. Nie był to typowy mostek, raczej bardzo stary przepust.
16-PK25
Ogromne dęby koło Zaniemyśla
Nawigacja do niego nie była skomplikowana. Gorzej już było z jego odszukaniem. Drogami polnymi dotarłem do miejsca gdzie miała być przycinka. Przycinki nie było więc przez las dotarłem do wzniesienia. Wzniesienie było rozległe, więc znalezienie szczytu zajęło mi trochę czasu. Na szczycie stał namiot organizatora. W nim siedział jakiś leniwiec. Sam podałem mu swój numer, odbiłem kartę i wróciłem do roweru. W drodze powrotnej  wskazałem dwóm zawodnikom  drogę na szczyt do PK.
17-PK18
To był mój błąd nawigacyjny. Powinienem teraz zaliczyć PK11, PK17 i PK10 i dopiero po nich skierować się do PK18. Zyskałbym dużo. Wybrałem niestety inny wariant. Bez trudu dotarłem do PK18. Spotkałem przy nim dwóch piechurów.
18-PK9
Droga do niego była stosunkowo długa ale i łatwa. W okolicy PK zobaczyłem dwóch zawodników. Ułatwili mi odszukanie miejsca zjazdu z asfaltu. W przeciwieństwie do mnie oni rowerami podjechali pod sam punkt, ja ostatnie 100m przeszedłem bez roweru. Ciężko chodziło mi się w moich butach SIDI, są one stworzone do jeżdżenia a nie do chodzenia. Ostatni raz wziąłem ich na rajd. Muszę mieć specjalne buty na rajdy.


Warszawa, lipiec 2013



Kończę ten wpis dzisiaj, 18 lipca 2016 czyli niemal 3 lata po zakończeniu rajdu. Niestety niewiele już pamiętam z tego co nie skończyłem trzy lata temu. Ale pozostało mi w głowie miejsce gdzie krzyżowało się kilkanaście szlaków i rosły ogromne dęby. Dęby zrobiły na mnie ogromne wrażenie, naprawdę były olbrzymie. Była to już końcówka rajdu. Byłem strasznie zmęczony. Na pewno miałem do znalezienie jeszcze przynajmniej jeden PK. Pamiętam moją bezradność i rozpacz jak pomimo kilku prób nie byłem w stanie ustalić dokąd, która droga prowadzi. W końcu pojechałem w złym kierunku ale pomógł mi przypadkowo spotkany piechur, który wskazał miejsce usytuowania PK. Czasami trzeba mieć odrobinę szczęście.
Dzisiaj muszę napisać, że był to w sumie bardzo udany rajd. Nie dość, że zaliczyłem wszystkie PK, to zająłem 22 miejsce na 40 sklasyfikowanych zawodników.
Dzisiaj muszę też przyznać, że po trzech latach nie zrobiłem znaczących. Pomimo doświadczenia, nowego roweru moje wyniki wcale nie są lepsze. Wniosek mam tylko jeden, niestety się starzeję.

OZI, 18 lipca 2016



poniedziałek, 15 lipca 2013

Nałęczów, 14 lipiec 2014, Mazovia

......  czyli moje 48 urodziny na rowerze.

Dzień rozpocząłem o godzinie 5.oo w naszym namiocie na polu namiotowym w Puławach. Obudziłem się i za bardzo nie mogłem spać. Razem z Bogusią poszliśmy do łazienki. Potem na telefonie poprzegladałem sobie internet. Potwierdziłem swoje oczekiwania, niestety nie awansowałem powiem więcej spadłem do sektora siódmego. O godzinie 6 poszedłem się wykąpać. Muszę jeszcze raz napisać. W Puławach jest fantastyczne pole namiotowe. Wszystko jest czyste i ładne. Woda ciepła bez problemu. Szczęście uśmiechnęło się do mnie bo pod prysznicami znalazłem nie wykorzystane mydło, z którego skorzystałem. Bogusia zabrała wiele rzeczy na nasz wyjazd ale o mydle zapomniała. Razem ze mną pod prysznicami była mała żabka. Chciałem nawet wyprowadzić ja na zewnątrz ale ona sprytnie wskoczyła za kaloryfer i tyle ją widziałem. W namiocie naszym wszystko było OK. Dzieci spali razem w sypialni po prawej, pomimo całonocnych opadów w środku było sucho. Ja po wykopaniu się położyłem się jeszcze do naszego łóżeczka i razem ze wszystkimi obudziłem się lekko przed godziną 8.
Mieliśmy mało czasu. Co prawda do Nałęczowa nie jest daleko, 30 minut samochodem ale mieliśmy jeszcze dużo do zrobienia. Plany trochę krzyżowały nam zmienne opady deszczu. Deszcz trochę padał i trochę nie padał. Mieliśmy trochę szczęścia bo akurat podczas składania namiotu była przerwa a jego złożenie okazała się mniej skomplikowaną operacją niż się spodziewaliśmy.
Przed godziną 10 wyjechaliśmy do Nałęczowa. Droga była kręta ale krótka. W Nałęczowie spotkały nas dwie niespodzianki. Po pierwsze nie było gdzie zaparkować pojazdu. Długo szukaliśmy aż w końcu stanęliśmy na płatnym parkingu całkiem blisko startu. Drugą niespodzianką był deszcz, który lunął pełną parę jak siedzieliśmy jeszcze w samochodzie. Przez blisko 10 minut lało bez żadnych ograniczeń. Całe szczęście, że przestało na tyle wcześnie przed startem, że zdążyłem przygotować siebie, dzieci i rowery. Ale było ciężko. Najgorsze, że zapomniałem na polu campingowym skorzystać z toalety i w Nałęczowie było to moim priorytetem. Zaraz po skompletowaniu sprzętu i rozstrzygnięciu dylematu czy założyć kurtkę czy nie wsiadłem na rower w poszukiwaniu toalet. Miałem pecha. Dzień wcześniej zmieniłem ustawienie bloków w butach SIDI. Szukam optymalnego ustawienia. Niestety chyba właśnie znalazłem. Buty idealnie zespoiły się z pedałami jak tylko wsiadłem na swojego EPICA. Byłem zachwycony. Niestety skończyło się to tragicznie. Przy przejeżdżaniu przez taśmę wyznaczającą sektory, nie zdążyłem rozpoić pedałów z butami i na oczach wielu osób wywaliłem się na lewą stronę tak mocno, że aż kierownica zmieniła kierunek. Potłukłem sobie łokieć o lewe kolano. Leżąc miałem problem z wypięciem buta tak duży, ze aż Bogusia musiała mi pomóc. Najgorsze jednak było to, że godzina startu zbliżała się szybko a ja nie byłem nawet w stanie zlokalizować kibli. Były oczywiście na drugim końcu. Filip pomógł mi w ich odszukaniu. Całe szczęście, że nie było kolejki. Trzy minuty przed startem rozpocząłem poszukiwanie swojego sektora. Znalazłem przed 11.
Mój sektor nie był zbyt liczny. Jak zawsze wystartowałem jako jeden z ostatnich. Deszcz chyba padał ale niewielki, zresztą nie miało to już dla mnie większego znaczenia i tak wszystko wokół było kompletnie mokro. Początek był łatwy, pierwsza selekcją był podjazd po trylince na górkę. Na szczycie poczułem, że żyję. Potem rozpoczął się prawdziwy mountain biking. Uplastycznione lessy tworzyły lodowisko. Kałuże wody były głębokie. Martwiłem się bardzo o Martynkę bo wiedziałem, że za chwilę po tej samej trasie będzie jechała ona. Ja jechałem bardzo ostrożnie. Szczególnie wolno jechałem na zjazdach, nie spotkałem nikogo by wolniej ode mnie je pokonywał ale ZAMANA powiedział "uważajcie na zjazdach". Pierwszy i ostatni raz upadłem jeszcze na odcinku "Hobby". Jak zawsze nie dobrałem prędkości i przeszkody jaką miałem pokonać a pedały miałem zapięte. Błoto było miękkie. Nie miałem żadnego problemu z wyborem trasy. W dniu swoich urodzin chciałem dać z siebie wszystko. Szybciej pojechał bym GIGA niż zaliczył FITa tego dnia. Oczywiście wybrałem MAGA. Oprócz zaliczenia trasy moim celem było miejsce w pierwszej 200. Do tej pory tylko raz udało mi się być w pierwszej 200 a było to w Bydgoszczy tego roku. Gdzieś koło 20km juz po rozjeździe zablokowała mi się przednia przerzutka. Nie byłem w stanie rzucić na małe koło. Pod pierwszy przejazd musiałem podprowadzić rower bo nie szło go pokonać na dużym przednim kole. Drugą górkę podjechałem ale wysiłek jaki w to włożyłem był ogromny. Potem do Kazimierza Dolnego nie było już problemów, jechałem na dużym kole. Czułem tylko, że hamulce działają coraz gorzej. Kompletnie zabłocony wjechałem do Kazimierze.  Kolejna próba przywrócenia małego koła w przedniej przerzutce się udała. Super bardzo chciałem podjechać pod górę Zamkową w Kazimierzu. Los mi to umożliwił. Dzięki kibicom przeżyłem tutaj kolejną wspaniałą chwilę mojego życia. Podobną jak na mecie mojego pierwszego maratonu w Pomiechówku kiedy cała moja rodzina i nie tylko oklaskiwała mnie jak wjeżdżam na metę. W Kazimierzu tłum ludzi klaskał dla kolejnych zawodników walczących z górą, brukiem i swoimi słabościami. Wiedziałem, ze jest to tylko 5 minut wspinaczki. Wiedziałem, że będzie ciężko ale wiedziałem też, ze w dzień swoich urodzin na oczach tych ludzi muszę to zrobić. Wjeżdżało mi się bardzo dobrze, wyprzedziłem na tej górce dwóch rywali. Chwilę słabości przeżywałem tylko za jednym z ostatnich zakrętów kiedy widziałem, że góra dalej się wznosi. Ale dojechałem i chwile spędzone na rowerze w Kazimierzu pozostaną mi na zawsze. Dla tego momentu należało przejechać MEGĘ w Nałęczowie 14 lipca 2013.
Myślałem, że po Kzimierzu droga będzie łatwiejsza. Zapowiadały to nawet pierwsze kilometry. Szeroka szutrowa droga i jazda z prędkością 30km/h w deszczu dobrze wróżyły. Potem trochę asfaltu. Niestety nic wiecznie trwać nie może. Najpierw pojawiły się górki. Trochę większe i trochę mniejsze. Na asfalcie i na gruncie rodzinnym. Były to chyba moje najlepsze kilometry. Znajdowałem się w gronie takich zawodników, że czasami byłem jedynym, który pod te górki podjeżdżał. Wyprzedziłem kilku zawodników. Niestety z wolna odcinki bardzo błotne zaczęły dominować trasę. Początkowo dzielnie jechałem po tej mazi. Doganiałem kolejnych zawodników, sam natomiast byłem mijany przez GIGowców, którym wydaje się że nic nie przeszkadzało. Niestety jazda w takim błocie wymaga dużej wytrzymałości. Moja skończyła się po kilku kilometrach taplania w błocie. Katorgą były ostatnie metry. Lekkie podejście sprawiało, że prawie wszyscy tutaj prowadzili rowery. Nie wiem co jest z tym lessem ale ogólnie obowiązuje zasada, że less lepi się szczególnie mocno do koła kiedy rower się prowadzi. Doświadczyłem tego na tych ostatnich metrach. Pchany prze ze mnie rower ważył więcej niż 30kg. Oba koła się blokowały. Patrząc na konkurentów przypominałem sobie filmik "Golgota kobiet", tam sytuacja była podobna. Całe szczęście, że po dojściu do twardej nawierzchni jakiś rolnik podłączył się do hydrantu i chętnym płukał koła. Ale nawet na nim stopień zabłocnenia mojego roweru zrobił na nim wrażenie.  Po tym już była tylko końcówka. Starałem się dogonić jednego zawodnika ale nie wyszło. Nie tylko mi zostało trochę siły na finisz.
Na mecie przeżyłem chwilę niepewności. Pomimo, że nie padało nikogo z mojej rodziny nie było. Nikt na mnie nie czekał. Przeszły mi przez głowę różne czarne myśli. Całe szczęście, że po chwili usłyszałem z dala okrzyk "Andrzej" a w miejscu z którego się on wydobywał zobaczyłem całą czwórkę. Wszyscy byli w znakomitych humorach. Filip był chyba bardziej ubłocony ode mnie. Dowiedziałem się, że na 25km złapał gumę i ostatnie 10km prowadził rower do mety. Mety nie przekroczył. Martyna jechała dzielnie. O dziwo większość swojego dystansu przejechała a jazda po błocie sprawiała jej przyjemność. Ale najlepiej spisał się Oskar. Prawie cały dystans przejechał na rowerze, zajął 3 miejsce i zdobył aż 94pkt. Szacun synu, przechodzisz samego siebie. Oby tak dalej.
Na tym mogę śmiało zakończyć opis tego wyścigu. Na pewno będzie to jeden z takich, który pamiętać będę długo a wjazd na górę Zamkową będę pamiętał zapewne do końca mojego życia.
Warto było nawet jeżeli teraz będę musiał wymienić cały rower.
Dodam tylko, że w ogólnej klasyfikacji MEGA zająłem 98 miejsce, najlepsze w mojej historii startów w MAZOVII.


Janki, 15 lipiec 2013

Puławy, 13 lipiec 2013, Mazovia

.........   czyli start po dłuższej przerwie.

Do tego startu przygotowałem się specjalnie. Na ostatnich maratonach czulem się po prostu zmęczony. Jechałem wolno, wszystko mnie bolalo i nawet zadowolenie z ukończonego maratonu było mniejsze. Dodatkowo zmęczyły mnie cztery dni naszych wsopólnych rodzinnych wakacji w Karkonoszach. Postanowiłem nie ruszać roweru w pierwszym tygodniu lipca. Zrezygnowalem z dość kultowego dla mnie maratonu POLAND BIKE w górze Kalwarii.
Takoż wypoczęty i pełen energii pojechałem na maraton w Puławach. Dodatkową atrakcja dla całej rodziny był namiot, który kupiłem i w którym zamierzalismy spędzić noc pomięzy maratonami w Puławach i Nałeczowie. Wielki namiot wraz z całym wyposażeniem (materace, śpiwory, oświetlenie) kosztował mnie około 1300PLN.
Pogoda była niepewna, pytanie było tylko jedno: kiedy i ile bedzie padać podczas naszego rowerowego weekendu. Co prawda "pogodynka" tuż przed wyjazdem powiedziała, że bedzie pochmurno ale padać przez weekend nie powinno ale nawet ja za bardzo jej nie wierzyłem.
Na maraton przyjechaliśmy stosunkowo późno. Po godzinie 10 znaleźliśmy miejsce do parkowania stosunkowo niedaleko Mariny w Puławach gdzie tym razem był start i meta maratonu. Nie mieliśmy jako rodzina duzych oczekiwań. Z opisów wynikało, że dla rodziny więcej punktów powinniśmy zdobyć pierwszego dnia.
Startowałem z sektora 6. Razem ze mną z tego sektora startował Patrycjusz, mój odwieczny rywal. Filip startował przede mną z sektora 5. W czasie całego maratonu pogoda była ładna, nie padało. Od samego startu jechało mi się duzo lepiej niż w Olsztynie. Podjąłem dobrą decyzję odpoczywając tydzień od roweru.
Pierwsze 5km prowadziły wałem wzdłuż Wisły. W sumie nic ciekawego po prostu rozbiegówka. Prawdziwe sciganie rozpoczeło się od chwili odjazdu od Wisły. Kilkakrotnie wjeżdżaliśmy i zjeżdżaliśmy pięknymi kazimierzowskimi wąwozami z dołu na górę i odwrotnie. Podjazdy były cięzki i jak dla mnie za długie. Dużo z nich pokonywłałem z nogi. Technicznie przez śliskość cała trasa też była za trudna dla mnie. Dodatkowo grunt był mokry i śliski. Jechałem uważnie. Niestety pomimo startu z 6 sektora nadal wyprzedziła mnie całkiem duża grupa zawodników. Mój ryawal Patrycjusz wyprzedzał mnie trzykrotnie w drugiej części trasy. Za każdym razem atakiem odpowiadałem na wyprzedzenie. Pierwsze dwa razy wyprzedziłem go bo pomylił trasy. Bez powodu skręcał w lewo, zapewne ze zmęczenia. Za trzecim razem normalnie go wyprzedziłem. Patrycjusz zdecydowanie lepiej jeździ ode mnie pod górę. Ndrabiam nad nim szybszą jazdą po nieco trudzniejszym technicznie terenie. Asfalt też zdecydowanie jest jego domeną. Dodatkowo, około 5km przed metą wyprzedził mnie rywal z Białegostoku. Wystartował minutę za mną. To już mnie zdenerwowało. 5km przed metą rozpoczełem swój finisz. Wyprzedziłem kilku zawodników. W tyle zostawiłem moich rywali Patrycjusza i kolegę z Białegostoku. Przyjechałem zmęczony. Dzieci z żoną jak zawsze czekały na mnie na mecie. Dzisiaj dużych sukcesów nie odnieśli. Oskar i Marta byli troszeczkę za podium. Filip  też nie był zadowolony, Bregier zostawił go daleko z tyłu ale w sumie w klasyfikacji rodzinnej zdobyli prawie 1300pkt, Oskar zdobył najwięcej bo aż 460.
Jak już wspomniałem wcześniej podczas maratonu nie padało ale niebo nie wyglądało najciekawiej. Musieliśmy szybko rozstawiać namiot. Bogusia wcześniej przeparkowała samochód. Wybraliśmy lokalizację i rozpoczeliśmy rozstawiać nasze SORRENTO 6. Pomimo, że robiliśmy to po raz pierwszy poszło nam to stosunkowo sprawnie. Bogusia filmowała naszą walkę. Niestety, źle wybraliśmy miejsce bo podbudowa uniemożliwiała wbijanie szpilek a kratka ekologiczna była nieprzyjemna w użytkowaniu. Namiot wyglądał okazale. Rzeczywiście był duży. Szczególnie duża była przestrzeń pomiedzy sypialnami. Materace i śpiwory też się sprawdziły. W sypialni prawej spali dzieci, w trójkę razem. W lewej sypialni spałem z Bogusią. Zaraz po rozłożeniu namiotu zaczeło padać. Padało niemal non stop do złożenia namiotu. Namiot przetrwał pomimo, że jego rozłożenie nie było optymalne. Były jakieś kropki wody ale zapewne wynikały one ze złego naciągu.
Po nacieszeniu się namiotem pojechaliśmy do Kazimierza na lody. Wypiłem piwo z pizzą. Dzieci zjadły lody i wróciliśmy na pole namiotowe. Pole namiotowe to oddzielny temat. Niesamowite. Wszystko nowe i zadbane, prąd pod namiotem, łazienki z prysznicem i ciepłąwodą. Naprawdę super.
Spało mi się cięzko, droga krajowa była za blisko. Całe szczęście, że dzieci i żona się wyspali i miło wspominali ten cały wyjazd wraz z noclegiem w namiocie.
Jeden nocleg i 300pln się zwróciło. Jeszcze cztery takie wyjazdy i inwestycja się nam zwróci.


Poznań, 16 lipiec 2013