sobota, 7 marca 2020

Rajd Liczyrzepy .................

.................. czyli mój pierszy rad nie tylko rowerowy w tym roku.

Rajd Liczyrzepy 1/2020
Oborniki Śląskie
7 marca 2020

Nie wiem od czego zacząć. Aktualnie mamy czas korona wirusa. Jak wyjeżdżałem na rajd w Polsce były cztery przypadki, po przyjeździe było już sześć a jak zaczyna pisać to słyszę o ośmiu.
Przez chwile nawet i ja się zastaniwiałem czy prze tego cholernego wirusa nie powinienem przypadkiem zmienić swoich planów, nie z obawy względu o obawy raczej ze względu na politykę rodzinną. Już od kilku dni zastawiam się nad wprowadzeniem w rodzinie pewnych ograniczeń ale trudno jest je wprowadzić jak jestem pierwszy który nie przestrzegam.
Bardzo lubię rajd Liczyrzepy. Pomimo kiepskiego terminu, w zasadzie w zimę rajd jest super. Jest tu zawsze typowy raoming czyli bardzo dużo PK i masz bardzo wiele opcji.
Przed rajdem trochę się przygotowałem. Odałem rower do serisu, kilka razy sprawdziłem koła bo z nimi zawsze na początku roku miałem największy problem. Przepakowałem także plecak, wymieniłem linijkę i sprawdziłem inne elementy. Już w czwartek wieczorem byłem gotowy do startu.
Bogusia jak zawsze się spisała: zrobiła dobre kanapki i zrobiła jeszcze lepszy izotonik. Śmiało mogę nawet napisać, izotonik był super. Zabrałem jego trzy litry i tylko dlatego, że było zimno i cały czas padało nie udało mi się jego w całości wypić.
Do bazy rajdu wyjechałem o godzinie 19, do przejechania miałem ponad 350km. Jechało mi się całkiem dobrze. Wysłuchałem kilku kryminalnych podkastów, porozmawiałem z Bogusią i byłem na miejscu. Nie miałem problemów z zaparkowniem samochodu. Zdążyłem jeszcze się zarejestrować. Nie było problemów ze spaniem, duża sala sportowa. Nie było tylko miejsca pod ścianą i musiałem położyć materac na środku jako pierwszy.
Przewitałem się z kilkoma znajomymi, z Grzegorzem oczywiście, był pierwszy.
Spało mi się tak sobie. Nad ranem zorientowałem się, że z materaca wyszło prawie całe powietrze. Wstałem lekko po godzinie 6, wysłałem kilka smsów do Bogusi ale ona jeszcze spała. Wszystko przebiegało zgodnie z planem lekko przed godziną 7 dotarłem do samochodu. Na dworze złośliwie padało, temperatura wynosiła koło 2 stopni Celcjusza.
Przygotowałem rower, ubrałem się mocno przeciw deszczowo. Siąpiło non stop. Start zgodnie z planem nastąpił o godzinie 8. Na starcie ponad 50 zawodników i ja. Szybko obmyśliłem sobie trasę i jako jeden z pierwszych wsiadłem na rower. Nie zagazowałem na początku bo wiedziałem, że kondycja nie jest moją najsilniejszą stroną. Wolno zaliczałem PK za PK. Nie miałem większych problemów z ich odszukiwaniem. Deszcz padał niemal nonstop. Niektóre leśne drogi były dla mnie nieprzejezdne, więc w drugiej połowie rajdu często prowadziłem rower. Na trasie spotykałem wielu znajomych i wielu nieznajomych zawodników.
Poważnie zbłądziłem na końcu. Na ostatnim PK który zaliczyłem spotkałem Pawła B.. Dowiedziałem się że planuje wracać do bazy podobną trasa co ja. Postanowiłem jechać za nim by pomógł mi zaliczyć przynajmniej najbliższy PK. On oczywicie jechał szybko, ledwo co za nim zdążałem. On się chyba leki pogubił a ja zostałem w czarnej dupie. Strasznie zmeczyła mnie jazda za Pawłem. Razem ze zmeczeniem przyszły błedy. Nie znalazłem pierwszego PK. Potem wybrałem złą droge powrotną, spokojnie mogłem zrobić 200 punktów wiecej.
W sumie zająłem 28 spośród 54 startujących zawodników (mężczyzn tylko). Jak żadko kiedy wyprzedziłem małożeństwo Czarnych. Pomysleć, że gdybym nie zbłądził w końcówce to mało co nie zmiesciłbym się w pierwszej dwudziestce. Szkoda ale właśnie nad końcówkami muszę popracować najbardziej.