sobota, 13 grudnia 2014

Falenickie Biegi Górskie ...

...  czyli progresu nie ma.

pierwsza impreza nowego cyklu właśnie się zakończyła. Nie znam swojego wyniku ale było lepiej niż myślałem przed startem chociaż rok temu planowałem w tym roku przebiec 2 okrążenia a ledwo przebiegłem 1.
Ale od początku. Na cały cykl zawodów zapisałem jak rok wcześniej wszystkich chłopaków. Zdecydowałem, że Marta nie zaliczy jeszcze biegu w tym roku.
Zwyczajowo na imprezę postanowiliśmy pojechać całą rodziną. Planowałem wyjazd o godzinie 8:30 ale jak zwykle wyszliśmy dużo później a ostatnie 15 minut straciliśmy przez Bogusię bo szukała samochodu. Był to nasz pierwszy wspólny wyjazd na imprezę sportową z nowego mieszkania.
Tym razem w biurze zawodów tłoku nie było. Pewnie dlatego, że rozdzielono biegi. Dwa krótkie dystanse startowały o godzinie 10:15 a dystans królewski o godzinie 11:00.
Numery dostaliśmy bez problemu.  Otrzymaliśmy je na całą edycję.
Pogoda była boska. Co prawda słońca nie można było uświadczyć ale temperatura była szalona, 8 stopni Celcjusza 13 grudnia 2014. Wiatru też nie było czuć prawie w ogóle.
Przed starciem odbyłem dwie rozmowy ze współ-startującymi. Najpierw moją rozmowę z Oskarem usłyszał gość w średnim wieku i na mój wywód, że znowu wygram swoja kategorię bo nie widzę konkurentów powiedział że słuszna strategia. Potem niechcący nawiązałem kontakt z sąsiadem po lewej stronie, który wytłumaczył mi, że jego 8 letnia córka po raz pierwszy biegnie z pulspmetrem (granicą tętna, 170 uderzeń na minutę). Gdy to usłyszałem byłem pełen podziwu dla ojca i 10 letniej córki ale wtedy córka się odwróciła i głośno mnie zapytała " czy ja też startuje w biegu dla dzieci". Powiedziała to na tyle głośno, że wydało mi się, że spojrzeli na mnie wszyscy startujący. Ojciec próbował jakoś to wytłumaczyć ale wyszło jak wyszło.
Wyznaczyłem sobie bardzo niskie cele. Przez rok prawie, że nie biegałem. Chciałem tylko przebiec cały dystans bez zatrzymania się, po prostu biec non stop. Gdyby to mi się udało to marzyłem o wyprzedzeniu Oskara ale zdawałem sobie sprawę, że to drugie może być przynajmniej trudne. Zauważyłem ostatnio, że Oskar biega już szybciej ode mnie. Cel wyznaczyłem też Filipowi, po prostu Filip miał to w końcu wygrać.
Wystartowałem razem z Oskarem z końca stawki. Obaj musieliśmy przebijać się przez tłum konkurentów, ja po lewej stronie on po prawej. W czasie biegu nie zauważyłem tego ale on robił to szybciej odr mnie. Do końca trasy łudziłem się, że Oskar biegnie za mną. Dopiero na mecie dowiedziałem się, że przybiegł ponad jedną minutę przede mną. Mi biegło się średnio ciężko. Jak zawsze liczyłem podbiegi. Pierwszy to jak zawsze rozgrzewka, drugi biegnie się z rozpędu, pierwszą prawdziwa próba jest trzeci podbieg. Nie jest on łatwy, cięższy jest chyba tylko podbieg szósty. Starałem się biec zgodnie z radą zasłyszaną przed startem, "wolno pod górę i rura w dół". Nie za bardzo wychodziła mi tylko ta "rura". Po wyprzedzeniu kilkunastu zawodników na pierwszym podbiegu i pierwszym zbiegu, zostałem jeszcze wyprzedzony przez kilku konkurentów na drugim podbiegu to dalej prawie nic się nie działo. Po prostu biegłem cały czas. Najtrudniejszy był podbieg szósty. Było bardzo ciężko ale dałem radę. Ostatnie wzniesienie pokonywałem już wiedząc, że jest ono ostatnim na trasie. Na finiszowym wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników ale większość z nich biegła dwa okrążenia.
Na mecie dowiedziałem się, że Oskar przybiegł przede mną a Filip niestety nie wygrał. Uplasował się na czwartej pozycji. Moim sukcesem nie było tylko dobiegnięcie do mety ale także to, że byłem dużo mniej zmęczony niż rok wcześniej. Szybko doszedłem do siebie i razem z Martyną poszliśmy do bazy. Miałem jeszcze jeden cel tego dnia. Chciałem bardzo nauczyć Martynkę czytać mapy. Tutaj była taka okazja bo biegi górskie organizowane są przez gości od orientingu i zawsze po biegu można wziąść sobie mapę i poszukać punktów kontrolnych rozrzuconych po lesie. Dla Marty wybrałem trasę 2,5km, przy okazji Oskar został wyposażony w mapę długości około 5km. Martyna miała do odszukania 12 punktów. Szło jej różnie. Na początku wydawało mi się, że załapała. Mniej więcej wiedziała jak dojść do punktu 1,2,3 i 4. Potem było już tylko gorzej. Odleciała. Zamiast o tym co robi, szukała piesków lub skrobała patyki. Usprawiedliwić ją tylko mógł fakt, że znalezienie punktu kontrolnego w lesie wcale nie było takie proste. Szło nam ciężko ale dotarliśmy do mety. Po drodze miałem mały wielki upadek. W czasie zbiegania z górki potknąłem się o wystający pieniek i z aparatem i mapami w rękach wyłożyłem się jak długi na dróżkę. Szczęście, że moja głowa nie zaliczyła żadnego z rosnących wokół drzew. Nie puściłem aparatu, karta startowa córeczki też została w moich rękach. Muszę powiedzieć, że upadłem w miarę bezpiecznie, na bok.
W bazie czekali już na nas Filip z Oskarem i Bogusia. Okazało się, że Oskar tak długo zastanawiał gdzie jest pierwszy punkt kontrolny, że dołączył do niego Filip i razem zrobili całą trasę. Oskar powiedział, że była ona dużo cięższa niż  cały bieg górski.
Po wysiłku fizycznym postanowiliśmy się posilić. Były pomysły: MACDONALDS, KFC, IKEA ale ostatecznie wytłumaczyłem wszystkim, że możemy skorzystać jedynie ze szkolnego baru znajdującego się w bazie zawodów. Wszyscy się zgodzili bo nie było alternatywy. To był dobry ruch. Żurek był straszliwie gorący i wyjątkowo dobry. Smakował wszystkim. Na deser wzięliśmy jeszcze po kawałku ciastka. Ciasto też wszystkim smakowało.
Powrót do domu był już tylko sprawą formalną. Bez problemu dotarliśmy pół godziny przed 14.

sobota, 6 grudnia 2014

Myślalęm, że będzie lepiej

....  czyli jak SZAGO mnie pokonało.


Fajna impreza w fajnej okolicy.
Dokładnie jak rok wcześniej baza zawodów zlokalizowana była w szkole w Śliwicach. PK zlokalizowane były bardziej na północy dlatego za wyjątkiem miasteczka nie pamiętałem żadnych kawałków trasy.
Do bazy dotarłem w piątek lekko po godzinie 10.oo. Było zaledwie kilku uczestników imprezy, organizator nie zorganizował jeszcze biura, zarejestrowałem się rano. Sala gimnastyczna była stosunkowo duża. Gdy rozkładałem swoje posłanie było na niej zaledwie kilka osób i kilka rowerów. Spało mi się dobrze na moim nowym pompowanym materacu.
Chyba się wyspałem. Rano zjadłem śniadanie, popiłem ciepłą herbatą z termosu. Spokojnie przygotowałem rower do startu. Zdążyłem na odprawę na której nie powiedziano nic konkretnego.
Mapy rozdano punktualnie, dwie kartki A4, SKALA 1:50 000. Jak rok wcześniej punkty były różnej wagi i te najcięższe rozmieszczone były wszystkie koło siebie na wschodzie.
Strategia była podobna jak rok wcześniej, zebrać wszystkie najbardziej wartościowe i maksymalnie dużo drobnych bo one zapewne zdecydują o mojej pozycji.
W miarę szybko wyruszyłem na trasę. Pierwszą rozterkę przeżyłem w centrum Śliwic nie widząc dokładnie w którą drogę się skierować, Chciałem na północ i tą drogą ruszyłem.
Pogoda. Zapomniałem. Nie była najgorsza jak na początek listopada. Lekki plus, bez opadów, pochmurnie bez słońca.
Jadąc drogą asfaltową po kilku kilometrach mijałem PK w odległości mniejszej niż kilometr o wartości 1. Początkowo planowałem go pominąć ale zasugerowany zawodnikami jadącymi przede mną postanowiłem go także zaliczyć. Przebiegło to szybko i sprawnie. PK1 wartości 1 został zaliczony. Niestety tak mi się spodobała jazda za zawodnikami przede mną, że zamiast realizować moją strategię zacząłem rozmieniać ją na drobne. Zamiast jechać po duże punkty pojechałem za innymi do PK... . Niestety, po pierwsze podjeżdżałem do niego od góry a po drugie zdecydowałem rozdzielić się od moich partnerów. W efekcie tego postępowania, niczrgo nie znalazłem a straciłem co najmniej 30 minut.
Wkurzony postanowiłem kontynułować moją strategię. Ale w związku z tym, że po weryfikacji moja trasa przebiegała koło PK5 wartego 2punkty postanowiłem go zaliczyć. Niestety się nie udało. Okazało się, że w rejonie tego punktu było polowanie, na drodze stało mnósteo gości ze spluwami i odradzali mi skręcać w obszar łowów. Posłuchałem ich chociaż na odprawie powiedziano, że polowanie będzie w zupełnie innym miejscu.
Postanowiłem zaliczyć kolejny PK6 wartości 2. Punkt znajdował się nad jeziorek całkiem blisko drogi, którą się przemieszczałem do "dużych łowów". Spotkała mnie tutaj trochę dziwna przygoda. Rower postawiłem przy drodze w pewnej odległości od jeziora. Na poszukiwanie PK ruszyłem pieszo. Kiedy dochodziłem do jeziora spotkałem jednego z najlepszych zawodników LISZKĘ. Zdziwił się trochę, że ja tutaj szukam PK i zdecydowanie ruszył dalej. Miał szczęście, że nie odjechał za daleko. Ja szybko znalazłem PK i zdążyłem go zawołać. Przyjechał, podbił i powiedział, że będzie musiał przeanalizować swoją trasę w domu bo coś mu się nie zgodziło. Myślałem, że tacy mistrzowie są nieomylni, Do tej pory zakładałem, że tacy mistrzowie są nieomylni. Od tego momentu postanowiłem zweryfikować to założenie.
PK10 był stosunkowo blisko. Niestety znajdował się na skraju mapy. Chyba właśnie przez ten skraj mapy musiałem się trochę cofnąć bo pojechałem za mocno na wschód. Potem cofałem się jeszcze raz bo myślałem, że minąłem skręt w lewo. Końcówka była prosta chociaż las był raczej nie przyjemny i mógłbym się w nim zgubić.
Następnym moim celem był PK12 położony na brzegu jeziora. Na koniec do PK prowadziła prosta, rozjeżdżona droga z ostrymi podjazdami i zjazdami. Gdy dojeżdżałem do PK spotkałem duet "znajomych". Od tego momentu towarzyszyli mi przez kilka kolejnych PK.
Do PK14 nie było za daleko. Należało tylko objechać jezioro położone przy miejscowości OCYPEL. Pomimo kilku możliwości nie zgubiłem drogi. Często zatrzymywałem się i spoglądałem na mapę. Końcówka była na górce, w lesie przy linni energetycznej. Do widocznego PK trzeba było jechać przez leśną dzicz.
PK15 zlokalizowany był na starym poniemieckim moście. Droga do niego nie była krótka ale za to bardzo przyjemna. Po drodze znalazłem dwa skróty. Jeden na początku przy kościele, drugi w końcówce przy starych nieużywanych po niemieckich torach. Czysty zysk. Punkt umieszczony był w bardzo malowniczym miejscu. Wysoki most kolejowy nad rzeką. Super. Polecam je wszystkim.
Most był na tyle wysoki, że miałem poważne problemy z zejściem z niego. Spotkałem tutaj zawodnika zmierzającego w przeciwnym kierunku. Miałem prosty dojazd dwoma drogami ale po kilkuset metrach postanowiłem skorzystać ze skrótu. Nie wiem czy skorzystałem, Droga z wolna się ograniczała by w końcu zamienić się w wąską ścieżkę. Całe szczęście, że ścieżka szybko doprowadziła mnie do skrzyżowania. Zawodnik stojący na skrzyżowaniu upewnił mnie, że jadę w dobrym kierunku. Stąd już szybko dotarłem do PK17 ponoć najbardziej wrednego punktu na całej trasie.
Do PK20 było naprawdę daleko. Droga była trochę na około. Na tym odcinku minąłem całkiem dużą grupę zawodników jadących w przeciwnym kierunku. Końcówka miała być prosta. Początkowo nawet taka była, Niestety w bezpośredniej bliskości PK20 droga całkowicie znikła. Na azymut nie doszedłem do PK. Trochę błądziłem ale w końcu znalazłem upragniony PK20.
Zawodnik, którego spotkałem przy PK podpowiedział mi jak najlepiej dojechać do PK21. Posłuchałem jego rad. Wjechałem na drogę leśną i nią dojechałem do PK21. W końcówce musiałem skręcić w las, pokonać wał i odbić PK.
Nie miałem problemu z dotarciem do PK19. Skorzystałem z małego skrótu. W końcówce miałem wątpliwości czy dobrze jadę bo PK był odrobinę dalej niż wynikało to z moich pomiarów. Razem z obeliskiem znalazłem PK. Teraz musiałem dotrzeć do PK18. Był tak blisko a zarazem tak daleko. Trzeba było znaleźć most i przejechać na drugą stronę rzeki. Zrobiłem tutaj drugi straszny błąd. Nie wiem dlaczego minąłem dużą drogę i dotarłem do miejscowości do której nie powinienem. Byłem wściekły 4km w plecy. To nie powinno się mi przydarzać. Dalej było już bez problemu. Dwa skręty i trochę po śladach innych dotarłem do PK18, Był to ostatni PK za 5 punktów.
W tym momencie marzyłem o zaliczeniu PK16, i PK13. W tym momencie było to jeszcze realne ale musiałem się sprężać.
Myślałem, żę problemy będę miał z PK16. Myliłem się. Zaliczyłem go bez większych problemów ale czasu miałem coraz mniej. Chciałem bardzo zmieścić się w limicie czasu.
Drogę do PK13 kontrolowałem do przedostatniego zakrętu. Musiało mi się coś popieprzyć bo na końcu ostatniego odcinka nie było PK. Cofnąłem się ale tam też nic nie było. Postanowiłem nie szukać lecz skierować się do mety.
Czułem presję czasu. Nie miałem czasu na analizowanie drogi. Jechałem z wszystkich sił w kierunku południowo-zachodnim. Zdążyłem, Na metę dotarłem kilkanaście minut prze końcem limitu czasu. Od razu skierowałem się na stołówkę. Żarcie było super. Niewątpliwie jedno z najlepszych w całej historii moich startów w rajdach na orientacje, pyszny bigos.
Umyłem rower. Zaobserwowałem wyciek z braina. Niestety nic z tym nie zrobiłem do następnego rajdu. Zapomniałem.
Powrót do domu przebiegł planowo.

Warszawa, 6 grudzień 2014 (kończyłem tylko)