środa, 17 sierpnia 2016

Razemz synem .......

............. czyli nasz drugi wyjazd z Filipem do Czaplinka.

Rajd Konwalii, Czaplinek, 5 sierpień 2016

Już na początku wakacji powiedziałem Filipowi, ze na początku sierpnia znowu pojedziemy razem do Czaplinka pojeździć rowerem. Prawie do końca Filip odpowiadał mi, że on nie pojedzie.
Przed wyjazdem dokupiłem drugi materac. Długo się zastanawiałem, najpierw żałowałem wydania 400PLN by w końcu kupić materac za 800PLN. Zakup był i tak okazyjny, na ALLEGRO taki sam materac kosztował ponad 1100PLN. Materac jest super, jest trochę szerszy i zdecydowanie bardziej komfortowy. Trochę drogi ale wart jest swojej ceny.
Do Czaplinka jest daleko. Jechaliśmy tan ponad 4 godziny, najpierw dwoma autostradami a potem drogami krajowymi. Przyjechaliśmy jak jeszcze na sali gimnastycznej paliło sie światło, niestety pod ścianą nie było już miejsca. Przed położeniem spać udało nam się jeszcze zarejestrować.
Na nowym materacu spało mi się super. Filip też nie narzekał budząc się na moim starym posłaniu. Na śniadanie mieliśmy jeszcze Bogusine kanapki i ciepłą herbatę z termosu.
Przed startem musiałem jeszcze przygotować rowery. W czasie ich przygotowana podeszły do nas dwie uczestniczki rajdu i wyręczyli mi dyplom książkę za zajęcie 3 miejsca w LEŚNYCH DUKTACH, kategoria senior. Czasu nie mieliśmy za dużo. Ledwo co zdążyliśmy na odprawę. Na odprawie w zasadzie jedna wiadomość była istotna. Czas trwania rajdu przedłużono z 12 do 14 godzin. Gdy to ogłoszono nie byłem przekonany, że to nam się przyda tym bardziej, że nie byliśmy za bardzo przygotowani do jazdy nocą. Mapy dostaliśmy pod nogę 5 minut przed startem. Start był punktualnie o godzinie 9.oo.
Szybko wyjechaliśmy z bazy. Plan był prosty zaliczyć wszystkie 17PK. Zaczęliśmy od PK położonych na północ od bazy. Już na pierwszym PK mieliśmy ogromne problemy nawigacyjne. Wyjechaliśmy z Czaplinka drogą asfaltową w kierunku północnym. Po dwóch kilometrach znak drogowy wskazał nam miejscowość, której nie powinno być przy tej drodze. Skręciliśmy w prawo by skorygować drogę asfaltową. Niestety coś mi się popieprzyło i prawie wróciliśmy do Czaplinka. Wróciliśmy i przez 15 minut zastanawialiśmy się gdzie my właściwie jesteśmy. Zapytany tubylec jeszcze bardziej skomplikował nam sytuację. W końcu zdecydowaliśmy się pojechać asfaltem na północ.Chyba Filip pierwszy zorientował się gdzie jesteśmy i zaproponował sposób dotarcia do pierwszego PK. I tak straciliśmy ponad 30 minut. Potem szło nam już całkiem dobrze. Bez większych historii zaliczaliśmy kolejne PK. Pogoda była zmienna. Czasami padało strasznie. Całe szczęście, że największy deszcz udało się przeczekać na przystanku autobusowym, Zjedliśmy trochę wtedy. Filip zorientował się, że zabrał za mało kanapek. Trochę nie zrozumiałem mapy. Myślałem, że kolorowe drogi musza być asfaltowe. To było przyczyną pierwszego błędu nawigacyjnego a także druga moja usterka nawigacyjna była tym spowodowana i trochę na okrągło jechaliśmy na południe. W środkowej części trasy razem z nami jechała para. Myślałem, że będziemy przed nimi, Niestety w miejscowości Złocieniec zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie zapasów i krótki poczęstunek. W tym czasie para zaliczyła najbliższy PK a my przedostatni czas zobaczyliśmy powracających ich z PK. Jak ich mijaliśmy myślałem, że zrezygnowali albo pomylili kierunki, dopiero na mecie zorientowałem się, że wracali oni z zaliczonego PK.
Filip trzymał się dzielnie. Nieważne, że była mu ciężko, nieważne, że narzekał na ból mięśnia, nieważne, e w końcówce chętnie by zjechał z trasy. Najważniejsze, że był aktywny, dużo bardziej aktywny niż rok wcześniej.
Po przerwie sklepowej mieliśmy problem techniczny. W moim rowerze pękł łańcuch. Całe szczęście, że miałem złotą spinkę. Niestety byłem zmęczony i zmarznięty, Dodatkowe problemy stwarzał piasek i woda. Ogniwo szybko się zabrudziło i bardzo trudno było spiąć łańcuch. Jak naprawialiśmy rower minęła nas fajna dziewczyna. Bardzo chciało nam pomóc, oferował nam w zasadzie wszystko co miała. Po kilkunastu minutach udało mi się zreperować mój rower. Kolejne punkty zaliczaliśmy razem z fajną dziewczyną. Zdziwiłem się bardzo gdy dowiedziałem się, że nie ma ona nawet licznika a tak samo jak my znalazła wszystkie PK.
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż dotarliśmy do torów kolejowych. Czułem, że będzie źle i źle było. Pamiętałem to miejsce z ostatniego rajdu. Wiedziałem, że za torami to mapy za bardzo potrzebne nie będą, będzie jazda na azymut i taka była. Przeszliśmy tory, znaleźliśmy drogę a jak było rozwidlenie to nawet dobrze skręciliśmy. Było dobrze. Szukaliśmy skrętu w prawo. Za drugim razem nawet znaleźliśmy. Wyglądało dobrze. Na drodze było mnóstwo śladów rowerowych. Czułem, że jesteśmy blisko. Nawet zeszliśmy z rowerów by nie minąć PK. Niestety minęliśmy PK a co najgorsze nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Zrozpaczony postanowiłem dojechać do asfaltu i ponownie namierzyć PK. Tak tez uczyniliśmy. Byliśmy już zmęczeni a drogi w lesie były mocno zabłocone. Po dotarciu do asfaltu łatwo zidentyfikowaliśmy naszą lokalizację. Ciężko było namierzyć właściwe drogi bo tak naprawdę ich już nie było. Musieliśmy trochę przedzierać się przez gęstwiny. Szczęśliwie dotarliśmy do dawno zapomnianej drogi. Teraz wystarczyło nam tylko przejechać tą drogą 1500m. Szczęśliwie spotkaliśmy na niej znajomych piechurów, którzy potwierdzili dobry kierunek. Przykro szło mi się jechało znajomą drogą w przeciwnym kierunku. Nawet po dotarciu na miejsce znalezienie PK nie było łatwe. Straciliśmy kilka kolejnych cennych minut. Z wielką radością opuszczałem to piekielnie miejsce,
Było już koło godziny 21,oo.  Do zaliczenia mieliśmy jeszcze 3 PK. Pierwszy z nich wydawał się wyraźnie najgorszy. Położony był na cypelku, 3km od jakiejkolwiek cywilizacji. Wiedziałem, że jak go szybko zaliczymy to skompletujemy wszystko. Było ciężko. Po kilometrze zaczął się las w którym była już noc. Nie wiem jak Filip jechał za mną, ja chociaż miałem czołówkę, on tylko moje tylne światło. Zdecydowaliśmy się wracać tą samą drogą. Dużą górkę pokonaliśmy z nogi, nie dawałem już rady dużym podjazdom. Dalej poszło już z górki. Do punktu na skraju lasu prowadziła ścieżka wydeptana w zbożu. Ostatni PK nawet po ciemku wydawał się łatwy. Jak asfaltem jechaliśmy do niego najpierw minęliśmy znajomą parę a potem fajną dziewczynę jadących w przeciwnym kierunku niestety. Niespodziewane problemy zrodziły się za torami. Noc była ciemna a krzaki, w których nam się wydawało,  że będzie ostatni PK były puste. Szczęście, że dom widziany z dala był wypełniony naszymi ludźmi. Nie tylko poprowadzili nas pod PK ale także chcieli poczęstować nas herbatę. Odmówiliśmy bo czasu nie mieliśmy za dużo. Po zaliczeniu ostatniego PK ruszyliśmy ostro do mety. Za wyjątkiem ciemności nie mieliśmy innych problemów. Na metę dotarliśmy 13 minut przed końcem czasu. Byliśmy ostatnimi, którzy zaliczyli wszystkie PK. Przejechaliśmy ponad 130km.
Jedzenie było niezłe, makaron z sosem bezmięsnym. Potem zaczęło się pakowanie. Niestety wszystko musiałem zrobić sam. Filip musiał się wykąpać i przyjrzeć swojego komunikatora.
Początkowo planowałem powrót do domu po dotarciu do bazy. Zmieniłem plany, przespaliśmy się w bazie i koło 6 wyruszyliśmy do domu. Po drodze wpadliśmy do BURGIER KINGA. W Warszawie w myjni wymyliśmy rowery.

Poznań, 17 sierpnia 2016