niedziela, 30 listopada 2014

Funex Orient ...........

.....   czyli jak prawdziwe góry mnie przerosły.

Funex Orient
Zawoja
29 listopada 2014

Jak co roku FUNEX ORIENT był moją ostatnią imprezą rowerową w roku.
W tym roku impreza organizowana była w weekend 29-30 listopada 2014 w Zawoi, baza zlokalizowana była u samych stóp Babiej Góry.
Pogoda była lekko zimowa, chociaż przez cały czas zapowiadało się, że będzie inaczej. Temperatura poniżej zera, lekki wiaterek i całe szczęście, że śniegu prawie, że nie było.
Za imprezę zapłaciłem wcześniej więc szczęśliwie załapałem się na łóżko. Baza rajdu zlokalizowana była w czymś co przypominało schronisko młodzieżowe.
Do bazy wyjechałem w piątek, wyjazd z Warszawy o godzinie 19:45 a na miejscu byłem lekko przed północą. W bazie było już ciemno. Zaparkowałem na boisku. Zarejestrowałem się. Dostałem numer 503 i informację, w którym pokoju jest moje łóżko. Wróciłem do samochodu, zabrałem mój wór noclegowy i ruszyłem do wskazanego pokoju na parterze. Po drodze zajrzałem jeszcze do kibla.
Pokój był duży i strasznie ciemny. Miałem latarkę ale głupio mi było oświetlać wszystkie kolejne łóżka więc wybrałem łóżko najbliższe wejścia. Łóżko było piętrowe. Zdecydowałem się na dół. Przy latarce przygotowałem swoje łoże i poszedłem spać. Byłem bardzo zmęczony, więc dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że moje posłanie nie jest najwygodniejsze lub dokładniej trudno było mi na nim spać. W połowie łóżko było załamana a kąt nachylenia przekraczał 10 stopni ( od ściany do brzegu).
Baza zlokalizowana była w schronisku młodzieżowym. Całe schronisko zarezerwowane zostało przez organizatorów rajdu. Do dyspozycji uczestników było 70 łóżek i tyle samo miejsc na posadce. Parking zlokalizowany był na boisku przy schronisku.
Teraz będę kontynuował temat mojego łózka. Na moje nieszczęście trochę dalej wzdłuż okien stał gęsto upchany rząd nowych wygodnych łóżek. Gdy podjąłem decyzję o zmianie posłanie wszystkie zostały zajęte przez uczestników, którzy przybyli po mnie. Żeby nieszczęście było jeszcze większe górna prycza też została zajęte ale o tym posłaniu pomyślałem dopiero gdy zostało zajęte. Byłem przekonany, że nie zmrużę oka. Myliłem się. W tym niewygodnym posłaniu znalazłem sensowne dwie pozycje i kilkukrotnie je zmieniając przespałem kilka godzin.
Obudziłem się o godzinie siódmej. Na dzień dobry przegrałem walkę z termosem i śniadanie miałem bez ciepłej herbaty, bez picia w ogóle. Zjadłem dwie kanapki z chlebem. a przed startem wcisnąłem jeszcze banana. W trudnych warunkach przyrody najważniejsze było ubranie. Założyłem cztery sztuki majtek: rowerowe białe, niebieskie uciskające, rowerowe długie i zimowe biegowe. Na górze też miałem kilka warstw: podkoszulek oddychający, koszulka czarna, spodnie rowerowe, koszula rowerowa, bluza przeciwwiatrowi, bluza zgniłozielona i na wierzch czerwono czarna kurtka rowerowa. Dodatkowo założyłem dwie pary skarpet w tym jedne do kolan, buty rowerowe z ochraniaczami, dwie apaszki na szyję, czapkę i dwie pary rękawiczek. Ubranie się sprawdziło może za wyjątkiem rękawiczek cały czas zimno mi było w palce.
Na starcie FBO200 stanęło 6 zawodników razem ze mną.
FBO200 składał się z dwóch etapów: pierwszy 13 punktów do zaliczenia w narzuconej kolejności; drugi etap to dodatkowe 12 punktów ale kolejność dowolna. Do tego wszystkiego dwie mapy A3 w skali 1:50 000.
W zasadzie nie było żadnej odprawy. Mapy wydane zostały punktualnie. Już pierwszy punkt nie wyglądał za ciekawie. Blisko w poziomie, daleko w pionie. Pozostałe punkty też nie wyglądały za ciekawie. Na ogół umieszczone były wysoko gdzie rower stanowił średni atrybut.
Nie zamierzałem zalicza wszystkich punktów. Moją pierwszą ofiarą tej strategii był PK1. Postanowiłem go pominąć. Dlatego też od samego początku chyba wyszedłem na prowadzenie. Piszę "chyba" bo z linii startu ruszyłem jako ostatni i jeżeli ktoś przyjął podobną strategię to był przede mną.
W każdym razie jak przybyłem do PK2 przekonany byłem, że spośród zawodników FOB200 byłem pierwszy. Dotarcie do PK2 nie było najprostsze. Co prawdę punkt był przy drodze ale najpierw trzeba było dojść do przełęczy a kilkaset metrów za schroniskiem asfalt zamienił się w zamarzniętą drogę polną. Pocieszałem się tylko tym, że wprowadzenie roweru do PK1 to już całkiem inna forma wysiłku.
Stosując swoją strategię postanowiłem pominąć PK3 i od razu skierowałem się do PK4. Początkowo droga do obu PK była tożsama. Na stromym ciężkim zjeździe wyprzedził mnie zawodnik prowadzący, nr 506. Zjazd był bardzo ciężki. Leśna stroma, zamarznięta droga z głębokimi koleinami. Początkowo próbowałem zjeżdżać ale większość stromizn pokonałem prowadząc rower.Trochę się zdziwiłem gdy na w miarę prostym asfaltowym odcinku wyprzedziłem lidera. Rozstaliśmy się przy głównej drodze, ja pojechałem w prawo a on w lewo.
Myślałem, że PK4 będzie łatwy. Już początek mnie zdziwił. Po zjechaniu z drogi asfaltowej do przebycia był strumyk, niezbyt głęboki ale stosunkowo szeroki. Gdyby nie strome brzegi to można by go pokonać na rowerze. Przez chwilę kombinowałem jak go pokonać by nie zmoczyć butów. Pomógł mi okoliczny gospodarz. Przyszedł z deską i w dwóch etapach przeprawiłem się na drugą stronę. Potem do przebycia zostało tylko 2km wspinaczki. Początek był bardzo ciężki. Strome podejście zmusiło mnie do kilku przerw. Ledwo co lazłem. Tak się zmęczyłem, że nawet gdy zrobiło się płasko prowadziłem rower. Przez cały czas szukałem drogi, którą mogłem skierować się do PK5. Znalazłem ją kilkaset metrów przed PK4. Pozwoliły mnie ją zidentyfikować śnieżne ślady czterech rowerów widoczne na niej,
PK4 opisany był jako schronisko młodzieżowe. Miejsce naprawdę było bardzo malownicze. Samo schronisko to prawdziwy dom z mchu i paproci. Jeszcze fajniejsi byli gospodarze. Dwóch brodatych gości wyglądali jak członkowi ZZTOP. W momencie gdy się pojawiłem wyszli na schody. PK zlokalizowany był przed schroniskiem. Poprosiłem o herbatę, chyba popełniłem nietakt ale uratował mnie przypadkowy turysta, który użyczł mi swojej herbaty z sokiem ze swojego termosu. Brodacze udostępnili mi tylko lekko obity kubek. Napój był pyszny ale nie gorący. Dodatkowo dostałem michałka i upamiętniony zostałem na zdjęciu. Porozmawialiśmy troszeczkę o zawodach na orientację. Turysta miał fajnego \dużego kudłatego psa. Marcie na pewno by się spodobał.
Postanowiłem zadzwonić do Bogusi. Właśnie dzisiaj o godzinie 9 miał został przywieziony zestaw wypoczynkowy do naszego "living rooma", dwa fotele i kanapa CHEERS. Niestety pomimo przemieszczeń nie udało mi się znaleźć miejsca, w którym mogła zadziałać moja komórka.
Po odpoczynku ruszyłem na trasę. Dojechałem do miejsca rozjazdu. Tutaj spotkałem tubylca, który wytłumaczył mi, że powinienem pojechać dalej bo tą drogą nie dojadę tam gdzie chciałem. Nie posłuchałem jego. I dobrze. Zaraz po rozjeździe po raz kolejny wyprzedził mnie zawodnik z numerem 506. Niestety w przeciwieństwie do mnie on zjeżdżał bardzo szybko ja natomiast byłem w stanie jedynie prowadzić rower. Zejście było bardzo ciężkie, to tutaj poczułem po raz pierwszy lekki ból prawej nogi. Doczłapałem do asfaltu. Asfaltem dojechałem do głównej drogi. Tutaj wyprzedził mnie drugi zawodnik. Niestety nie zauważyłem jego numeru. Droga asfaltem też nie była lekka. Końcówka była tak stroma, że musiałem podprowadzić rower. Miałem przekonanie, że PK5 nie leży za wysoko. Dlatego też postanowiłem go zaliczyć. Myliłem się. Zaraz po zjeździe z drogi głównej zaczęło się podejście. Fajnie bo po asfalcie ale prowadziłem rower i prowadziłem. Końca tej męki nie było widać. Dopiero na końcówce się zmobilizowałem bo zobaczyłem innych zawodników podążających za mną. Do PK dotarłem przed nimi ale na PK spotkaliśmy się w trójkę.
Już tutaj wiedziałem, że nie ruszę na drugą pętlę. Byłem bardzo zmęczony. Dodatkowo spostrzegłem, że mam uszkodzony rower, z mojego BRAINA był widoczny duży wyciek oleju. To w efekcie tego defektu bardzo się bujałem jadąc rowerem. Moja energia szło w bujanie.
Ruszyłem do PK6. Chciałem zliczyć jeszcze PK6, PK7 i PK8. Miałbym wtedy z metą zaliczonych 7PK 13 z pierwszego etapu. Na zjeździe minąłem całą grupę zawodników podążających do PK5. Na samym końcu była kobieta, tam gdzie ja pchałem rower ona po prostu jechała.
Niestety szczęśliwie tak się nie stało. Na zjeździe minąłem drogę w kierunku PK6. Postanowiłem się nie wracać i pominąć PK6. I dobrze.
PK7 był łatwy. Końcówkę (150m) przeszedłem bez roweru. Obelisk koło, którego zlokalizowany był PK7 był bardzo ciekawy i bardzo wiekowy. Ciekawe jaka była jego historia. Wracając z PK minąłem po raz drugi zawodnika zajmującego 2 miejsce. On wjechał na PK rowerem. Wyprzedził mnie na podjeździe do PK8. PK8 znajdował się przy maszcie telewizyjnym na górce oczywiście. Na początek ciężkie podejście. Dalej też było ciężko. Miałem nadzieję, że było to ostatnie podejście w rajdzie, myliłem się. Po skręcie w lewo przeszedłem jeszcze około 200m. Zostawiłem rower i postanowiłem szukać punktu na azymut. W pewnej chwili miałem nawet obawy czy znajdę wieżę. Udało się. Po zaliczeniu PK8 miałem już tylko obawę czy znajdę rower, Rozstawianie się z rowerem w gęstym lesie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Tym razem mi się to udało. Rower stał i mrygał do mnie. Obiecałem mu, że już się dzisiaj nie rozstaniemy.
Do asfaltu pozostał mi tylko w miarę przyjemny zjazd. Pokonałem go. Dotarłem do asfaltu. Teraz miałem do pokonania trochę mniej niż 20km po asfalcie. Niestety nie miałem tak prosto jak myślałem. Po kilku kilometrach rozpoczął się podjazd. Podjazd był bardzo ciężki. Końcówkę podejścia pokonałem z buta. Trwało to długo.
Byłem już blisko. Pozostał tylko zjazd, Zawoja i lekki podjazd do schroniska. W Zawoi spotkałem dwóch uczestników, którzy zapytali mnie o drogę do schroniska. Razem z nimi dojechałem do bazy. Końcówka była ostra.
W bazie oddałem kartę i powiedziałem, że rezygnuję. Wziąłem mapę drugiego etapu. Punkty oczywiście były rozmieszczone w innych miejscach ale w tej samej okolicy. Dobrze, że zrezygnowałem. Na zewnątrz było coraz chłodniej. Przebrałem się, zjadłem posiłek, był smaczny, zupa jarzynowa i gulasz z makaronem. Tutaj duży plus dla organizatora.
Ogólnie organizacja była OK ale dobór tras to już co innego. W bazie wszyscy mówili, że było bardzo ciężko na każdej trasie. Wiele ekip i wielu zawodników się wycofało.
Do domu ruszyłem przed godziną 19 i na miejscu byłem o godzinie 23. Wszyscy jeszcze na mnie czekali. CHEERS jest OK.

Warszawa, 30 listopad 2014

PS
Był to niewątpliwie najcięższy rajd w jakim uczestniczyłem. Nawet zwycięzcy nie dotarli do mety.
Warszawa, 2 grudzień 2014