niedziela, 25 sierpnia 2013

Węgrów, Poland Bike 9, 25 sierpnia 2013

.......   czyli powrót do macierzy.

Nie za bardo chciało mi się jechać na ten maraton. Nie wiem czy zmęczyła mnie tak ekspresowa wizyta w Białej, zajęła nam całą sobotę czy te trzy dni Mazovii przed tygodniem. Poland Bike w przeciwieństwie do Mazovii rozpoczyna się stosunkowo późno. Rano miałem dużo czasu do rozmyślania. Niestety na maraton wybierałem się sam i było mi dużo łatwiej podjąć dowolna decyzję.
Argumenty za tym by nie jechać:
- jestem zmęczony i potrzebuje odpoczynku,
- w czasie maratony mógłbym zrobić coś pożytecznego, np. uporządkować trochę zdjęć,
- jest to tylko Poland Bike a nie Mazovia.
Argumenty za wyjazdem:
- jak nie pojadę zmarnuje kolejny dzień swojego życia,
- mam szanse uzyskać dobry rezultat do klasyfikacji generalnej,
- to właśnie w Węgrowie 3 lata temu rozpoczęła się nasz przygoda z maratonami rowerowymi i szkoda by nie wystartować,
- Węgrów to jest okolica w której się wychowałem.
Ostatecznie w podjęciu decyzji pomogła mi mądrość "czym bardziej nie chcesz czegoś zrobić tym bardziej musisz to zrobić".
Wykąpałem się, zjadłem i spakowałem. O godzinie 10:15 siedziałem w samochodzie gotowym do trasy. Wybrałem trasę przez Łochów. W Węgrowie byłem o godzinie 11:40. Tym razem start maratonu zlokalizowany był na stadionie Czarnych Węgrów. Z parkowaniem miałem małe problemy, nie było parkingu trzeba było parkować na uliczkach przy stadionie.
Naprawdę byłem zmęczony. Podczas zdejmowania roweru wywaliłem go na dach. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w historii. Roweru nie uszkodziłem, mam zadzieję, że nie uszkodziłem też dachu Bogusi samochodu. Byłem kompletnie rozkojarzony. Dziwiłem się, że skompletowałem cały osprzęt. Przed startem zajrzałem jeszcze do toalety i sprawdziłem w biurze zawodów, czy na pewno jest to mój ostatni start z pakietu "half". Siedem minut przed wystrzałem startera czekałem już w swoim 5 sektorem na start.
Start był punktualny. Ponieważ wystartowałem jako jeden z ostatnich na pierwszych kilometrach wyprzedziłem kilku z konkurentów. Niestety po 2km wyprzedzanie stało się trudne. Wąska droga prowadziła po polach i lasach a zawodnicy jechali grzecznie jeden za drugim. W czasie tej jazdy miałem mała kolizję z moim "znajomym" z RANSTAD TEAM ale nawet się nie zatrzymaliśmy. Rozluźniło się dopiero na 10km po rozjeździe. Wjechałem na pętlę MAXa sam. Tym razem udało mi się dogonić zawodnika jadącego początkowo kilkaset metrów przede mną. Był to zawodnik ODJAZDU LUBLIN. Na początku trasy MAXa muszę napisać jeszcze o drzwiach po których trzeba było przejechać by bez zatrzymania pokonać przydrożny rów. Ja je przeszedłem. Tuż przede mną na tych drzwiach wywalił się Nagórski. Pierwsze 30km były ciężkie. W zasadzie cały czas lekko pod górę. Całe szczęście, że nie jechałem sam. Po kilku kilometrach wyprzedziłem nawet mojego partnera. Trochę zdenerwowało mnie, że przez niego nie wykorzystuje "SIŁY ZJAZDÓW".  Na tyle szybko pokręciłem, że zostawiłem mojego partnera z daleko z tyłu. Niestety długo to nie trwało. Kilka kolejnych kilometrów jechało mi się ciężko. W tym czasie dogonił mnie zawodnik ODJAZDU LUBLIN. Ponownie jechaliśmy razem, on jechał pierwszy a ja jechałem za nim. Pewnie jechalibyśmy tak do samej mety gdyby nie w połowie dystansu wyprzedziła nas zawodniczka o włosach blond z numerem 904. Nie mogłem jej odpuścić. Ruszyłem za nią. Niestety mój partner z Lublina nie dotrzymał nam koła. Ja z tą zawodniczką jechałem do samej mety. Najpierw wierni podążałem za nią. Po kilku kilometrach wyszedłem na prowadzenie. Momentami myślałem nawet, że udało mi się zgubić moją partnerkę. Zgubiłem innych zawodników ona po kilku kilometrach ponownie wyszła na prowadzenie. Druga część dystansu był znacząco łatwiejsza i szybsza. W końcówce udało nam się nawet dogonić kilku innych zawodników, kilku innych nas dogoniło. Ostatnie 5km jechaliśmy w pięcio osobowej grupie. Niestety prowadziłem w niej najwięcej. Co prawda dostałem dwie zmiany ale były one krótkie chociaż mocne. Możliwe, że zawodnicy próbowali się urwać. To ja wprowadziłem ten peletonik na stadion. Niestety na stadionie wszyscy (cała czwórka) wyprzedzili mnie. Całe szczęście, że wszyscy byli z sektora 4 więc w klasyfikacji generalnej byli za mną.
W sumie było fajnie, niewątpliwie moja jazda była ciężka a ja wyglądałem ponownie na przemęczonego. Rezultat mnie z jednej strony nie zadowalał z drugiej strony awansowałem o jeden sektor uzyskałem ponad 75% do klasyfikacji generalnej.  Zająłem 126 miejsce na 144, którzy dojechali do mety. Znajomi, którzy rok temu jeździli tak samo szybko jak ja dzisiaj uzyskali rezultaty lepsze ode mnie o ponad 8 minut ale może dlatego, że startowałem z odległego sektora.
W przyszłości na pewno będzie lepiej.

Warszawa, 25 sierpień 2013

niedziela, 18 sierpnia 2013

Ełk, Mazovia 13, 18 sierpnia 2013

.....   czyli ostatnia część mazurskiego tryptyku.

Noc przed wyscigiem spedziliśmy w czwórkę w namiocie w Orzyszu. Dla mnie noc była ciężka. Położyliśmy się stosunkowo wcześniej, zaraz po ognisku na którym Martynka odwaliła "wiochę" poszliśmy do namiotu i legliśmy na materacach. Niestety w którymś z pobliskich ośrodków wypoczynkowych była stosunkowo głośna całonocna impreza. Wydawało mi się, że spałem tylko kilkadziesiąt minut przed pobudką.
Pobudkę mieliśmy kilka minut po godzinie 7. W namiocie było zimno. Bogusia przygotowała z zakupionych dzień wcześniej artykułów śniadanie. Wszystkim smakowało. Po ubraniu się przystąpiliśmy do pakowania rzeczy i składania namiotu. Przed godziną 10 siedzieliśmy w samochodzie zmierzającym do Ełku.
Był to nas trzeci występ w Ełku. W momencie wjazdu do miasta zaczeliśmy sobie wszyscy przypominać miejsce startu.Parking zlokalizowany był na półwyspie w centrum miasta, blisko linni startu i mety. Było trochę gorąco. Wpadłem na pomysłe by wykorzystać koce w celu zabezpieczenia samochodu przed slońcem. Bardzo się to sprawdziło.
Star jak co roku zlokalizowany był na wąskiej malowniczej uliczce w centrum miasta w pewnej odległości od linni mety. Po Gołdapi awansowałem do sektora 6. Przed startem porozmawiałem sobie z gościem na temat trasy a dokładniej on podzielił sie ze mną na temat swoich uwag co do pierwszych kilometrów. Trochę mnie wystraszył podjazdem na 7km miał być straszny a tak prawdę mówiąc w czasie jazdy nawet go nie zauważyłem. Już po starcie zauważyłem, że jechać mi bedzie bardzo ciężko. Początkowa długa asfaltowa droga spowodowała, że znalazłem się na końcu mojego sektora. Próbowałem załapać się do czwórki zawodników jadących kilkaset metrów za peletonem ale to też zakończyło się porażką. Jechałem sam. Przed 10km wyprzedzili mnie znajome sylwetki z sektora 7. Pocieszałem się faktem, że zapewne jadą FITa. Pomimo zmęczenia na rozjezdzie nie za bardzo się zastanawiałem, ruszyłem na trasę MEGA. Duża ilość otwartej przestrzeni pozwoliła mi ustalić moją pozycję. Kilkaset metrów przedemną jechał samotny zawodnik, za mną też długo nic nie było. Pojedyńcza sylwetka zawodnika przesuwała się także kilkaset metrów za mną. Chcioałem bardzo dogonić a nie być dogonionym. Przez dobrych 10km wisiałem tak między tymi dwoma zawodnikami. Momentami wydawało mi się, że doganiam tego zawodnika przede mną ale było to tylko moje złudzenie. Koło 20km wjechałem na całkiem miłą ścieżkę nad jeziorem. Gdybym nie był tak strasznie zmęczony byłby to zapewne jeden z fajnioejszych odcinkiów trasy. Niestety zmęczenie mnie pokonywało. Jechałem wolno. Kilka razy musiałem ustępować trasy zawodnikom mnie wyprzedzajacym. O dogonienieniu zawodnika przede mną musiałem zapomnieć. Zastanowiałem się co jest przyczyną mojej słabości. Znalazłem trzy powody. Po pierwsze zmęczenie po Orzyszu i Gołdapi. Po drugie cięzko przespana ostatnia noc. Po trzeci starość. O ile dwie pierwsze przyczyny problemu dla mnie nie stanowią o tyle trzeci powód trochę mnie przeraża. Ale prawda jest taka, że progres moich wyników w roku 2013 jest niewielki, liczyłem, że bedzie znacznie lepiej.
Trochę lepiej jeczhało mi się w drugiej połowie dystansu. Po pierwsze i najważniejsze nie jechałem już sam. W końcu udało mi się utrzymać koła mijającym mnie trzem zawodnikom. Liczyłem, że podwiozą mnie na kole. Nawet na początku tak to wygladało. Po pewnym czasie zauważyłem, że cała trójka czaji się jak czajniki. Przede mną jechał zapamietany przeze mnie grubasek z Olsztyna. Nie wytrzymałem. Postanowiłem wyjśc na czoło gruby i dociągnąć do grubaska. Myślałem, że uda mi się to zrobić szybciej. Dopiero po kilku kilometrach na wzniesieniu siadłem na kole grubaska. On niestety też mnie za długo nie pociągnął. Nie miał ochoty prowadzić. Wyszedłem na prowadzenie. Prowadziłem tak ten mały peletonik dobrych kilka kilometrów, czasami szybciej a czasami całkiem wolno. Jechało mi się całkiem fajnie. Nikt nie kwapił mi się ulżyć. Dopiero na którymś z rzędu podjezdzie wyprzedził mnie nie znany mi blizej gość. Ciągnął ładdnie, ja jechałem cały czas na drugiej pozycji. Wyprzediłem go po kilku kilometrach kiedy było widać, że już nie wytrzymuje. Natępne kilka kilometrów należało do mnie ponownie wyszedłem na prowadzenie. Niestety tempo przerosło moją wytrzymałość. Około 8km przed metą zostałem wyprzedzony przez grubaska i gościa, który jechał za mną zapewnwe ponad 20km. Nawet krzyknął do mnie bym złapał koło ale ja już naprawdę nie miałem siły. Całe szczęście, że w dali widziałem już wiże kościołów miasta Ełk. Pamiętną ścieżką nad brzegiem jeziora dotarłem do Ełku. Już w mieście nieco zdezorientowany brakiem oznakowania zostałem wyprzedzony przez zawodnika i zawodniczkę. Nie byłem w stanie finiszować. Zmęczony przekroczyłem linnię mety.
Na mecie czekał na mnie już Oskarek. Z radością poinformował mnie, że dzisiejszy etap swojego wyścigu po prostu wygrał. Zdziwiłem się bardzo, gdyż było to pierwsze zwycięstwo kogoś z naszej rodziny w cyklu MAZOVII. Opowiedział mi końcówkę. Na starcie jego dystansu staneli prawie wszyscy najlepsi zaodnicy. Jechali w szóstkę przez cały dystans. Kilkaset metrów przed metą jeden z nich się wywałił. Zostało pieciu. Ucieczka jednego z nich została skasowana kilkasetmetrów przed metą i wtedy grupa lekko staneła. Na mostku Oskar ruszył do ataku. Zaatakował tak mocno, że nikt z pozostałych zawodników nie był w stanie go wyprzedzić aż do samej mety, przekraczali linnie mety w sekundowych odstępach. Brawo Oskar jesteś wielki.
Martynka przyjechała w srodku stawki. Wyprzedziła zawziętą dziewczynkę, z którą zapewne za rok bedzie walczyła o podium. Po wyścigu korzystając z naturalnych warunków Martynka skożystała z dobrodziejstwa pobliskiej plaży.
Ja pomimo ogólnego zmęczenia osiągnełem w Ełku najlepsze procenty ale wynikało to z faktu że trasa była stosunkowo łatwa.
Do domu pomimo wakacyjnego szczytu dotarliśmy o godzinie 20:30. Przed blokiem czekał juz na nas Filip, uczestnik obozu piłkarskiego. Byłem bardo zadowolony, że w poniedziałek nie muszę iść jeszcze do roboty.


Janki, 22 sierpnia 2013

czwartek, 15 sierpnia 2013

Gołdap, Mazovia, 15 sierpnia 2013

...   czyli pierwszy dzień triptyku Mazurskiego.

Pod wieloma wzgledami był to nietypowy wyścig. Po pierwsze w naszej drużynie zabrakło Filipa, który nieszczęśliwie w tym samym okresie miał swój obóz piłkarski. Po drugie na wyscig pojechaliśmy prosto z ośrodka wypoczynkowego DeSilva koło Mikołajek. Po trzecie zawody odbyły się w mieście pod samą granicą rosyjską, chyba w miejscowości najbardziej oddalonej od Warszawy.
Jak już wcześniej napisałem kilka ostatnich dni spędziliśmy w ośrodku na Mazurach. Niestety zarcie było tutaj nie tylko nie limitowane ale i wyjątkowo dobre w efekcie czego zapewne na starcie wszyscy ważyliśmy kilka kilogramów więcej. Na pewno odbiło się to na naszych wynikach.
Z ośrodka wyjechaliśmy o godzinie 8:30, zaraz po śniadaniu. Droga nie była długa ale jak to na Mazurach wyjątkowo kręta. Na miejscu byliśmy koło godziny 10:20. Mieliśmy wystarczająco dużo czasu na przygotowanie do startu. Wbrew naszym obawom na start stawiło się wyjątkowo dużo osób. Wydawało się, że wszyscy nasi bezpośredni rywale byli na starcie. Pogoda była iście rowerowa, może jedynie silny wiatr był niepotrzebny. Całe szczęście, że było cieplej niż według prognozy ale deszczyk pojawił się w trakcie wyścigu zgodnie z prognozą.
Ja startowałem z sektora 7. Akurat u mnie zbyt dużo zawodników nie było. MEGA zgodnie z informacją miało mieć 52km. Wystartowałem całkiem dobrze. W koncu rower jechał bezproblemowo za wyjątkiem dziwnego trzeszczenia podczas gwałtowniejszych ruchów ale po pewnym czasie przestałem zwracać na to uwagę. Zgodnie z zapowiedzią Zamany pierwsze 10km miało prowadzić po szerokich szutrowych drogach i tak naprawdę było. Szkoda tylko, że następne 40km prowadziła po takich samych drogach z kilkoma przerywnikami. Z mojego sektora startował też pan Irek. Super gość, pomimo nie zabardzo sprzyjających warunków fizycznych kręci rowerem coraz lepiej. Do 10km jechałem w grupie razem z nim. Dziwiłem się nawet, że jest w stanie wytrzymać tak długo tak szybkie tempo. W pewnym momencie pan Irek zapytał mnie nawet jaki dystans jadę. Odpowiedziałem mu, że MEGA. Sam byłem pewny, że pan Irek jak zawsze pojedzie FITa. Zapytałem tylko dla grzecznoiści. Zdziwiłem się bardzo jak usłyszałem, że dzisiaj to jedzie MEGA. Jeszcze większe było moje zdziwienie gdy koło 10km pan Irek dołaczył do mijającego nasz pociągu. Ja niestety nie byłem w stanie utrzymać jego tempa i zostałem z tyłu. W ogóle pierwsze 20km jechało mi się ciężko. Patrzyłem na licznik i cieszyłem się gdy mijałem 1/10, 1/4, 1/3 dystansu. Dziwiłem się, że następnym ułamkiem po 2/6 jest połowa. Gdy w pewnym momeńcie zjechaliśmy z drogi szutrowej w polną leśną drogę z fajnym poniemieckim wiaduktem kolejowym, przez chwilę nawet myślałem, że przejeżdżamy przez Stańczyki, zacząłem rozmyślać o barszczu kogoś tam i jego wpływie na tyczących trasę maratonów. Doszedłem do wniosku, że Zamana powienien przejść szkolonie w temacie tego zielska, identyfikować go na trasie, usuwać w niebezpiecznych miejscach i zgłaszać siedliska celem wyplenienia. Byłem chyba dumny z tego co wymyśliłem bo gdzieś od połowy zaczeło mi się jechać znacznie lepiej. Cały czas jechałem zupełnie sam. Przez kolejne 10km jechałem stosunkowo szybko i sprawiało mi to naprawdę wielką przyjemność. Niestety gdzieś koło 36km pędząc przez las wystraszyłe się wąskiej przeprawy pomiezy kałużami i chcąc zwolnić wywaliłem się w błoto. Nic się nie stało ale oprócz 2 minut straciłem trochę mojego entuzjazmu. Przed sobą w różnej odległości widziałem innych zawodników ale byli oni dla mnie jak jawa, która p[o pewnym czasie znikała. Nurtowało mnie jeszcze pytanie, kiedy będzie ta słynna góra, pod którą mieliśmy podjechać. Zdziwiałem się, że po przejechaniu odcinka bez FITowego, żadnej góry nie zdobyłem. Po ponownym wjechaniu na trasę FITa zacząłem mijać pierwszych zawodników a właściwie  dzielne zawodniczki, który postanowiły się sprawdzić na trasie FITa. Jeszcze noie wiedziały, że wszystko co najgorsze jest przed nimi. Wyprzediłem tak ze cztery zawodniczki, jedna o zupełnie siwych włosach była nawet bardzo rozmowana, próbowała nawiązać ze mną kontakt ale za wolno jechała bym mógł z nią porozmawiać. Od razu pomyślałem o włosach Bogusi, ciekawe czy Bogusia zobaczyła tą panię. Odcinek bezpośrednio z FITem był wyjątkowo ciekawy. Najpierw kilka ciężkich technicznie zjazdów i podjazdów, raz nawet musiałem prowadzić rower a potem stosunko ciężki podjazd pod górę, człe szczęście, że po betonowej dróżce. Uddało mi się zdobyć górę bez schodzenia z roweru ale lekko nie było. Jeszcze cięższy był zjazd bo prowadził poprostu po zjezdzie narciarskim. Nie rozpedzałem się za bardzo, cały czas używałem tylnego hamulca, rower miałem pod pełną kontrolą. Na dole stoku dogoniłem zawodnika, chyba usuwał jakiś problem z rowerem. Zdziwiłem się jeszcze bardziej gdy przyjżałem mu się dokładniej, był to GRZEGORCZUK jedna z kilku osób, które identyfikuje i porównuje swoje wyniki. Przybyły mi nowe siły. Stwierdziłem, że na 12km przed metą śmiało mogę rozpocząć finisz. Trasa była prosta, jechałem szybko a za mną podążał GREGORCZUK. W chwili mojej słabości dał mi nawet dobrą zmianę zaczynając ją od słów "dalek, dalej. Kilka minut za nim pozwoliło mi nabrać siły. Ponownie wyszedłem na prowadzenie. Tym razem on nie wytrzymał a ja miałem na celu człowieka w niebieskiej koszulce. Od kilku kilometrów cały czas jechał przede mną. Wydawało mi się, że za chwilę go dogonię ale się myliłem wyprzedziłem kilku innych zawodników a gość w niebieskiej koszulce cały czas jechał przede mną. Kiedy licznik wskazywał 51km minąłem pana Irka. Z radością krzyknąłem do niego "udało się" ale zauwałyłem, że zrobiłem to chyba trochę w nienajlepszym momencie bo pan Irek przechodził właśnie kryzys a tak naprawdę do mety było jeszcze ciężkich 10km bo organizator po prostu się pomylił. Ostatnie kilometry były naprawdę fajne, dużo fajniejsze niż cała trasa. Kręte leśne, pagórkowate dukty dały mi ostro w kość. Pocieszałem się, że tym co mijałem było jeszcze ciężej. Właśnie tutaj w lesie dopadłem gościa w niebieskiej koszulce. Najpierw dojechałem do niego a potem po prostu go wyprzedziłem. Musiał być strasznie zmęczony bo nawet nie próbował za mną jechać. Dziwiłem się bardzo, że mijanym kilometrom na liczniku. Miało byc 52 a tu 55,56...  a mety nie było widać. Myślałem, że czerwone znakli HOBBY doprawadzą mnie szybko do mety a tu nic z tego. Muszę przyznać, że trochę osłabłem. Bardzo nie chciałem zobaczyć znaku z napisem "5km". Kilometr prze metą usłyszałem za pleców pytanie " a ile km wskazuje twój licznik" co znaczyło,  że takie same katusze przeżywał mój bezpośredni rywal. Zdziwiłem się potem trochę gdy okazało się, że był to GRZEGORCZUK. Finiszowaliśmy razem, wyprzedził mnie ja nawet nie miałem siły z nim walczyć.
Na mecie czekali na mnie wszyscy. Niestety ani Osakar ani Martyna sukcesu nie odnieśli. Oskar pojecjał dobrze, był 5 i niewiele stracił do zwycięzcy. Martyka była ostatnia. Początkowo nawet z Bogusią mieliśmy do niej o to pretensje ale gdy dokładniej przyjrzałem się wynikom stwierdziłem, że nie było najgorzej może tylko niepotrzebnie kłociła się na trasie z Bogusią. Trudno następny etap już za dwa dni będziemy mogli się poprawić.
Ja też nie byłem zadowplony ze swojego rezultatu. 154 miejsce na 178 zawodników to na pewno nie jest szczyt moich możliwości. Sektor 7 to też nie miejsce z którego powinienem startować. Mam nadzieję, że po Mazurach poprawię chociaż sektor bo na pewno spadnę z 14 pozycji w M4-MEGA.

Mikołajli, 16 sierpnia 2013

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

24 godzinna jazda, Wieliszew, 3-4 sierpnia 2013

…..   czyli następna przygoda rowerowa.

Tak prawdę pisząc na początku roku nie planowałem startu ani w  zawodach 12 godzinnych ani tym bardziej w 24 godzinnej przygodzie rowerowej. Zmieniłem zdanie, trochę z ciekawości, trochę z taniości, trochę z walki o jak najlepszą pozycję w super klasyfikacji ale przede wszystkim z chęci sprawdzenia samego siebie.
Niestety pogoda nie dopisała. Podobnie jak na 12 godzinnej jeździe rowerem pogoda była ekstremalna. Mocne słońce i temperatura powyżej 30 stopni Celcjusza. Nie znoszę takiej pogody, wszelkie kryzysy rowerowe przezywałem wtedy gdy były takie warunki.
W tym roku zawody odbyły się w Wieliszewie, w nowo oddanym do użytku ośrodku sportowym. Warunki były super, chociaż nie za bardzo z nich nie korzystałem.
Wyjechałem z domu 20 minut później niż planowałem, o godzinie 10:20. Najważniejsze dla mnie było dobre przetestowanie roweru. Od Mazovii w Puławach nie miałem rajdu lub maratonu na którym rower funkcjonował by normalnie. Po wymianie łańcucha musiałem wymienić kasetę a na koniec cały zespół korbowy. Ale udało się, w końcu w Wieliszewie zespół napędowy funkcjonował poprawnie a może nawet lepiej niż normalnie.
W przeciwieństwie do Łomianek 12 godzin znacznie lepiej zlokalizowany był parking dla wszystkich. Bez problemu można było zaparkować samochód blisko pętli. Ja ustawiłem swój pojazd pośrodku polany na której brzegach wyznaczona była trasa. Rejestracja przebiegła szybko i sprawnie. Wybrałem sobie numer 48, bo niestety już tyle mam lat. Nie miałem za dużo czasu na przygotowanie roweru. Musiałem się spieszyć. Pięć minut przed 12 byłem gotowy. Jak się dowiedziałem start maratonu odbył się metodą LaManche czyli wszyscy zawodnicy musieli najpierw przebiec około 400m by wsiąść na swój rower. Rozumiem ideę ale uważam to trochę bez sensu, biec w butach kolarskich 400m po nierównym terenie. Nie za bardzo się spieszyłem więc swój rower wziąłem jako jeden z ostatnich. Już na początku przeżyłem wielkie rozczarowanie, z pośpiechu nie zabrałem ze sobą okularów. Na początku myślałem jeszcze, że może nie będą potrzebne. Zmieniłem zdanie gdy po kilkuset metrach wjechałem w wielki piach. Kurz był niesamowity, ledwo co przejechałem. Specjalnie zatrzymałem się przy samochodzie by na drugim okrążeniu mieć już okulary na nosie. Okrążenie było dłuższe niż to w Łamiankach, 14,7km wobec 12km w Łominkach. Dłużej też zajmowało mi jego przejechanie, średnio 45 minut, rekord poniżej minut 41:42. Na 100m był podjazd pod górkę, na której znajdowała się droga asfaltowa. Kolejne kilkaset metrów prowadziło tą właśnie drogą asfaltową. Asfalt kończył się razem z końcem miejscowości. Droga nagle zamieniała się w piaszczystą drogę polną początkowo z ostrym zjazdem w dół by następnie tak samo wysoko wspiąć się do góry. Najgorzej było na górze, piaskownica była na drodze i po obu jej stronach. Te 30m to chyba najcięższy odcinek na całej trasie chociaż kolejne kilkaset metrów też nie należały do najprostszych. Najpierw trzeba było przejechać 20m pośrodku drogi bo wszędzie indziej było znacząco ciężej. Potem ponowny zjazd zakończony dużą ale krótką piaskownicą i wjazd na mała skarpę. Potem można było uniknąć mocno zapiaszczonej drogi jadąc jej lewym brzegiem. Po kilkunastu metrach można było wjechać na drogę i jadąc najlepiej jej prawą stroną dojechać do skrętu w lewo. Ten odcinek drogi zapewne był rzadziej użytkowany przez pojazdy czterokołowe bo droga była nierówna i zarośnięta zielenią. Epogeum utrudnień był około 200m od zakrętu. Wielka piaskownica zmuszała rowerzystów do przejechania na prawą stronę lub trzymać się strony lewej lecz na początku przez rozłożysty krzak należało wjechać w środek piaskownicy. Ja początkowo jeździłem prawa stroną by potem trzymać się lewej strony. Odpoczynku dużo nie było. Po przejechaniu drogi polnej rozpoczynała się znacznie bardziej wyjeżdżona polna droga prowadząca do lasu. Drogą jechać się nie dawało szczególnie na początku. Brzegi drogi były też zapiaszczone ale przejezdne. Ja początkowo jeździłem brzegiem (polem) po prawej stronie by po około 200m wjeżdżać na środek drogi i brnąc w piasku dojechać do lasu. Po kilku razach nieco zmodyfikowałem sobie tor jazdy: po stu metrach przejeżdżałem na prawy brzeg drogi, potem jechałem jej środkiem by około 100m przed lasem zjechać ponownie na prawy brzeg drogi i jeszcze przed lasem wjechać na drogę. Wjazd do lasu był przy szlabanie. Wąska, mocno zakorzeniona dróżka z małym uskokiem prowadziła do ciemnego lasu. Pierwsze metry prowadziły lekko pod górę, potem pojawiało się trochę piasku a po nim mocno nierówny teren. Przed zakrętem w lewo piasku przybywało. Należało jechać lewym brzegiem drogi lub jak się później zorientowałem dróżką równoległa do drogi 5m od jej krawędzi. Za zakrętem zaczynał się lekko techniczny kawałek trasy. Kilka małych zjazdów i taka sama liczba podjazdów z dwoma ostrymi zakrętami, prawo-lewo. To właśnie na tym odcinku ustawiony był jeden znak ostrzegający na całej trasie, sygnalizował on dość nienaturalne wąskie wzniesienie, które przy dobrym torze ruchu nie stanowiło większego problemu. Ten krótki singielek kończył się zjazdem do polnej drogi ustawionej pod kątem 90 stopni. Droga była krótka, bardzo ubita i bardzo nierówna. Po stu metrach był wjazd na drogę asfaltową. Chwila na odpoczynek i uzupełnienie płynów. Po kilkuset metrach skręcało się w prawo w twardą drogę polną. Według mojego licznika 250m po zjechaniu z asfaltu  przejechałem dystans 5km czyli około 1/3 całej trasy. Teraz już tylko z górki. Droga polna skręcała w lewo na skraju jakiejś wioski. W wiosce droga była już znacznie bardziej piaszczysta. Należało kożystać czasami z trawiastego jej brzegu. Nie dało się już tak jechać na samym jej końcu tuż przed skrętem w szutrówkę prowadzącej przez środek wsi. Piaskownica była duża ale wyjątkowo krótka i bez kłopotu można ją było przejechać. Szutrówka we wsi miała kilkaset metrów. Lewą lub prawą jej stroną jechało się całkiem przyjemnie. Na końcu wsi należało skręcić w lewo w drogę polną. Następny skręt w lewo był 100m dalej. Tutaj wjwżdżało się na drogę prowadzącą w zasadzie do samej mety. 150m po skręcie był punkt pomiaru czasu. Znajdował on się dokładnie w połowie pętli. Droga technicznie była prosta. Należało jechać jej prawym lub lewym śladem koła. Po około 1500m wjeżdżało się do małej miejscowości po której zaczynała się ponownie szutrówka. Po około 1000m szótrówka przechodziła w drogę polną. Szybko droga polna stawała się bardzo piaszczysta. 500m należało przejechać dokładnie jej środkiem. Niestety z czasem środek stawał się bardziej i bardziej piaszczysty. Był to ostatni trudny technicznie kawałek pętli. Po tym kawałku do mety pozostało już tylko 4400m po drogach wśród łąk. 1100m przed metą był kaweałek mocno oszklony. Na odcinku 40m ilość świeżego, groźnego dla roweru szkła była porażająca. Około 2km przed metą można zobaczyć było miasteczko rowerowe a 1km przed metą zmierzało się do tego co było już widać dokładnie. 
Ja wystartowałem ze wszystkimi. Jak pisałem wcześniej pierwsze okrążenie jechałemm bez okularów. Jechało mi się całkiem dobrze. Raczej wyprzedzałem, niż byłem wyprzedzany. Na drugim kółku kilometr przed metą złapałem gumę. Jak zawsze, zapas, który wożę ze sobą też nie dał się napompować. Nowy MAXXIS pękł na szwie. Przeprowadziłem rower do samochodu. Gdy pchałem rower do mety Zamana nawet się zatrzymał i chciał mnie podwieść. Całe szczęście, że w mojej skrzyneczce znalazłem jakąś załataną dętkę. Założyłęm i o dziwo udało mi się nawet ją napompować.
Po trzecim okrążeniu zrobiłem sobie krótką kilkominutową przerwę. Przejechanie okrązenia zajmowało mi około 45minut. Przed pierwszym posiłkiem zaliczyłem 6 rund. Niestety tak samo jak na 12 godzinnym maratonie słońce mnie wykończało. Jedzenie dodatkowo mnie roleniwiło i po posiłku skorzystałem z dłuższego odpoczynku. Miałem się czemu przyglądać podczas przerwy. Ludzie traktowali to jako piknik. Byli całymi rodzinami, grilowali, obserwowali zawody i robili różne inne fajne rzeczy. Przed zapadnięciem zmroku przejechałem jeszce 2 okrążenia w jednej kolejce. Po ośmiu rundach udałem się do mojej bazy. Postranowiłem, że prześpię się w GALAXY. Przygotowałem sobie legowisko, troszeczke pospałem, przygotowałem rower do nocnej jazdy i koło godziny 22:30 ruszyłem na trasę. Muszę powiedzić, że nocą jechało się inaczej. Pomimo znajomości trasy nie mogłem jechać za szybko. Pomimo to mijałem kolejnych zawodników. Z jednym nawet ścigałem się dłużej. Na piaskach zanotowałem niegroźny upadek. Planowałem przespać się krótko i o świcie ruszyć na trasę. Planowałem po nocy zrobić jeszcze 6 okrążeń. Plany planami a życie, zyciem. Pierwszą niespodziankę sprawił mi materac. Opróznił się 30 minut po moim położeniu. Musiałem zrobic dziurę w samochodzie. Ale zmęczony byłem strasznie i wcale nie czułem, że śpię na czyś twardzym. Niestety wstałem później niż planowałem. Musiałem pójść jeszcze do kibla. Na trasę ruszyłem lekko przed godziną 6. Na łąkach było strasznie zimno. Po pierwszym okrążeniu zjadłam śniadanie kolarskie i ruszyłem na następne rundy. Niestety z lenistwa nie napompowałem przedniego koła co najpierw sprawiało mi problemy a na koniec znacząco przyczyniło się do mojego drugiego upadku na zjeździe w lesie. Całóe szczęście nic się nie stało ale takie sytuacje nie powinny się powtórzyć. Gościu jeżeli zrób to co masz zrobić jak najszybciej.
W sumie przejechałem 13 okrążeń. Do samego końca pokonywałem piachy bez zatrzymania. Pod koniec wydawało mi się, że tylko mnie to się udaje. Miałem nadszieję, że organizator określi długość okrążenia na 16km co spowodowałoby, że pomimo pogody osiągnąłbym swój cel czyli 200km. Mnie licznik wskazywał okrążenia na około 14,5-14,7km. Zdziwiłem się gdy w wynikach zobaczyłem, że długość okrążenia to tylko 13km. Bez sensu. Trudno. W super klasyfikacji awansowałem na 8 pozycję z bezpieczną przewagą nad innymi rywalami.


Gołdap, 16 sierpnia 2013

czwartek, 1 sierpnia 2013

Supraśl, Mazovia, 28 lipiec 2013

…. czyli mój kolejny maraton w ekstremalnych warunkach przyrody.

Długo czekałem na tą Mazovię. W Supraślu jechałem już dwa razy, za pierwszym razem zaliczyłem FITa a za drugim miałem ogromne problemy by ukończyć dystans MEGA. Pogoda była prawie identyczna jak rok wcześniej, pełnia lata temperatura grubo powyżej 30 stopni Celcjusza, duszno i upalnie.
Na maraton pojechaliśmy całą rodziną jak na każdą Mazovię. Następne nasze trzy starty niestety będą bez Filipa bo wyjeżdża obóz piłkarski. Pobudka o godzinie 5:30, śniadanie, pakowanie rowerów a potem wyjazd o 7:00. Ostatnio droga do Białegostoku znacząco się poprawiła, oddana została obwodnica Zambrowa i ukończona została dwupasmówka wjazdowa do Białegostoku. Niestety pod jednym względem dojazd do Supraśla jest fatalny. Słońce, świeci cały czas w oczy, nieważne czy jedzie się do czy wraca z Białegostoku. Jest to bardzo męczące szczególnie dla kierowcy czyli dla mnie.
Z Supraślem miałem stare porachunki. Chciałem pokazać, że to co stało się rok temu to był wypadek przy pracy. Miałem „znakomite” warunki do potwierdzenia tego, temperatura wcale nie była niższa niż rok wcześniej.
Mój rower to już oddzielna historia. Po Puławach i Nałęczowie wydałem na niego ponad 600 pln. Wymieniłem łańcuch i kasetę. Myślałem, że to już koniec wydatków, myliłem się. Po Supraślu do wymiany doszły jeszcze tryby w mechanizmie korbowym.
Jak już wspomniałem wcześniej do Supraśla wyjechaliśmy o godzinie 7. Na miejscu byliśmy trochę przed godziną 10. Bez problemu zaparkowaliśmy naprzeciw kościoła, bezpośrednio przy wejściu do ratusza miejskiego. Rozpakowałem rowery. O godzinie 10:oo skończyła się msza w kościele. Szczęśliwym trafem po mszy ksiądz rozpoczął święcenie samochodów. Staliśmy na tyle blisko, że i nasz samochód z rowerami został poświęcony. Martynka dodatkowo załatwiła sobie indywidualne poświęcenie rowerka. Pobiegła do księdza z rowerkiem i dopadła pomiędzy samochodami a ksiądz skropił go sowicie wodą święconą.
Było strasznie gorąco. 30 minut przed startem ruszyliśmy na start. Cale szczęście, że sektory zlokalizowane były w cieniu. Mimo tego było bardzo gorąco. Jak nigdy przed startem usiadłem na brzegu sektora i czekałem na 11. Start był punktualny. Ja startowałem z sektora 7 czyli na trasę ruszyłem o 11:06. Zaraz na początku miałem dwie niespodzianki: po pierwsze rower dalej przepuszczał, po drugie mój licznik GARMIN nie działał. Drugi problem był do zniesienia tym bardziej, że miałem jeszcze naręczne SUNTO. Pierwszy problem mnie załamał. Tydzień wcześniej w Zaniemyślu pokonałem 200km na zepsutym rowerze dzisiaj musiałem przejechać MEGA na przepuszczającym rowerze. Wymieniłem już kasetę i łańcuch. Pozostała korba. Mam nadzieję, że wymienię ją przed 24 godzinnym maratonem. Przez chwilę nawet zastanawiałem się czy jechać dalej, czy może zakończyć moje zmagania po przejechaniu FITa. Ale gdy pomyślałem o „Super Klasyfikacji”, w której zajmuje 9 miejsce postanowiłem pomimo problemów przejechać w Supraślu MEGĘ. Wbrew pozorom, nie był to aż tak ciężkie. Kilka razy stawałem z tego powodu, wiele razy zwalniałem a przez cały czas towarzyszyły mnie dziwne odgłosy osuwającego się łańcucha. Ogólnie trasa była fajna. Całe szczęście, że znacząca jej część prowadziła w lesie. Było chłodniej. Drugie szczęście jakie przytrafiło mi się podczas tego wyścigu to fakt, że mała przednia przerzutka pracowała poprawnie. Dzięki niej mogłem bez zatrzymania wjechać na kilka fajnych górek. Na zjazdach byłem ostrożny, powiedziałbym teraz nawet, że za ostrożny. Na jednym nawet przeżyłem chwilę grozy bo zgubiłem pedały. Ludzi na trasie było niewielu ale byli pozytywnie nastawieni do kolarzy. Na trasie spotkałem dwie znane mi osoby: starszy pan Borkowski, którego wyprzedziłem na jednej z ostatnich górek na której POM prostu stanął, ja też zszedłem z roweru ale na piechotę go wyprzedziłem, drugą był znajomy z GM 2012 kiedy kilka etapów jechaliśmy razem ale w finale wyraźnie mnie pokonał. Tym razem dogoniłem  go na drodze szutrowej 4km przed metą. Wyprzedziłem go ale on sprytny lis jechał mi na kole do samej mety, wyprzedził mnie na brukowym podjeździe przed metą. Niestety stan mojego roweru nie pozwalał mi na kontratak.
Myślałem,  że pomimo awarii roweru osiągnąłem całkiem niezły rezultat. Niestety tak nie było. Zająłem 217 miejsce na 250 startujących, niewątpliwie poniżej moich oczekiwań. Nie jestem pewny, że awaria roweru wszystko tłumaczy.
Na mecie byłem bardzo zmęczony. Woda lała się ze mnie jak z cebra. Dziwne ale po przyjechaniu nikt na mnie nie czekał. Długo siedziałem sam odpoczywając. Pierwszego zobaczyłem kudłatego filipa. Krzyknąłem do niego. Za Filipem pojawił się Oskar, Bogusia i Martynka. Przynieśli mi izotonic. Usiedliśmy w cieniu. Martynka jak zawsze przyniosła mi makaron. Następnie razem z Filipem mi go zjadła. Bardzo smakuje jej kolarskie żarcie.
Oskar zajął 2 miejsce w swojej kategorii, Martyna była 4 a Filip 7. Jako rodzina osiągnęliśmy rezultat powyżej 1300pkt.. To dobry rezultat. Utrzymaliśmy 2 pozycję w klasyfikacji rodzinnej.
Janki, 1 sierpień 2013