sobota, 25 czerwca 2016

Bike Orient czyli .........

...............   nie dość, że strasznie gorąco to jeszcze mistrzostwa Europy w piłce nożnej.

Tym razem miejscem zawodów była środkowa Pilica, przy dobrym ułożeniu trasy mogłem zaliczyć miejsca gdzie urodził i wychował się mój tata. Niestety trasa ułożona została bardziej na południowy wschód niż północny zachód i do Woli Wiaderno nie dojechałem.
Tego dnia było strasznie gorąco, temperatura zdecydowanie przekraczała 30 stopni Celsjusza. Lasy i rzeka trochę ratowały sytuacje ale słowie trochę jest tutaj kluczem.
Dodatkowa ciekawostką był fakt, ze w dniu tym podczas rajdu rozgrywany był mecz Polaków ze Szwajcarami o wejście do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji.
Na miejsce imprezy przyjechałem rano, z domu wyjechałem około godziny 7oo. Zaparkowałem blisko bramy do bazy rajdu. Baza rajdu zlokalizowana była w ośrodku wypoczynkowym w miejscowości Taraska. Ośrodek znajdował się w lesie, składał się z kilku obiektów.
Na starcie stanęło ponad stu zawodników. Nie liczyłem, że uda mi się zaliczyć wszystkie 20PK ale miałem nadzieję na miejsce w pierwszej trzydziestce.
Po otrzymaniu mapy szybko wyznaczy kem sobie trasę, najpierw na południe wzdłuż Pilicy, potem na zachód i prosto do bazy. Na trasie miałem zlokalizowane większość PK ale założyłem że nie będę jechał do tych najbardziej oddalonych.
Już na pierwszym PK przeżyłem lekkie rozczarowanie. Nie było drogi i musiałem razem z jednym z współtowarzyszy przedzierać się na azymut przez gęsty las. To chyba tutaj się podrapałem. Zauważyłem, że coraz mniejsza uwagę zwracam uwagę na rzeczy które mam na drodze, idę jak czołg bo myślę, że okulary od wszystkiego mnie uratują. Niestety tak nie jest. Muszę bardziej uważać bo kiedyś mogę zrobić sobie krzywdę.
Ogólnie pomimo fatalnych warunków rajd był bardzo ciekawy i długo będę pamiętał: kładkę na rzece Plica, kąpielisko w kamieniołomie i przechodzenie w bród rzeki Pilicy a to wszystko przy strasznym upale.
Po czterech godzinach zorientowałem się, że będę robił plan minimum, 16 punktów kontrolnych. Niestety już poczatek był fatalny, w miejscu gdzie odpoczywałem zostawiłem okulary słoneczne. Postanowiłem wrócić, straciłem około 30 minut ale ocaliłem okulary. Pomimo to wydawało mi się, ze 16 punktów zaliczę. Niestety było coraz goręcej. Po zaliczenie dwóch kolejnych PK wyjechałem z lasu. Słońce paliło niesamowicie. Jechałem ale męczyłem sie coraz bardziej. Punkt nad kamieniołomem był bardzo ciężki. Chociaż jezioro było bardzo malownicze to żeby dotrzec do punktu trzeba było dojśc do samego brzegu. Zejść jeszcze jakoś zszedłem ale z podejściem miałem już większy problem. Było tak stromo, że musiałem robić aż dwie przerwy.
Potem musiałem tylko doijechać do rzeki i przebyć ją w bród, wszystko to na szalonym słońcu. Przede mną przez rzekę z rowerami przeprawiała się jakaś młoda para. Dali wzór, rowery podnosili powyżej poziomu wody. Ja też tak musiałem. Nie myślałem, że Pilica w tym miejscu może być aż tak szeroka. Ledwo co szadłem. Musiałem ciekawie wyglądać bo jak dochodziłem do brzegu kobieta z entuzjazdem zaczeła robic mi zdjęcia. Z chęcia bym je zobaczył. Pomimo strasznego zmęczenia po wyjściu na brzeg zaraz siadłem na rower i dojechałem do drogi asfaltowej.
Po dojechaniu do asfaltu musiałem podjąć ważną decyzję: do bazy czy zaliczyć ostatnie planowane trzy punkty. Oczywiście wybrałem drugi wariant pomimo, ze byłem strasznie zmęczony. Niestety pierwszy z punktów był na górce. Nie dawałem już rady. Kikakrotnie usiadłem i odpocząłem zanim dotarłem do celu. Niestety czas płynął szybko i coraz bardziej byłem przekonany, że wszystkich trzech punktów nie zaliczę. Całe szczęście, że 15 był stosunkowo blisko i dodatkowo jazda z górki więc byłby wstyd go nie zaliczyć. Z małymi problemami udało mi się do niego dotrzeć. Zlokalizowany był w opuszczonym gospodarstwie, domek był naprawdę ciekawy. Chyba mogłem jeszcze pojechać po 16 ale zdecydowałem się na skirowanie sie do bazy. Nie było do niej najdalej a droga była prosta jak drut. Na linnie mety dotarłem 30 minut prze limitem czasu. Szkoda że nie wziąłem 16 punktu kontrolnego.
Podczas rajdu ciekawy był temat rozgrywanego meczu Polaków ze Szwajcarami o awans do ćwierćfinału Mistrzostw Europy. Mecz rozpoczął się o godzinie 15oo. Od tej godziny to jakby wszystkich wymiotło z dróg, ulic i podwórek. Po oddźwiękach dochodzących z otwartych okien wnioskowałem że po pierwszej połowie nie jest najgorzej. Gdy o 17.30 przyjechałem na metę od razu zadałem pytanie sędziemu "Kto wygrał?". Zdziwiłem się gdy odpowiedział  mi Wojciechowski. On chyba zdziwił się jeszcze bardziej, że ktokolwiek go o to zapytał. Ktoś inny powiedział, że jeszcze grają a mecz można zobaczyć w namiocie. Jak najszybciej tam pojechałem. Zdążyłem zobaczyć jeszcze wszystkie karne. Polacy strzelali jak automaty, wygrali 5:4.
Wadą rajdu na pewno był posiłek, Warunki OK a posiłek do całkowitej dupy, dla wszystkich wegetariańskie kluski, suche i niesmaczne. Tego po Bike Oriencie się nie spodziewałem.
Po posiłku pozostało mi sie jeszcze tylko spakować i dojechać do domu. Wbrew pozorom jest to najtrudniejszy etap moich eskapad. Tym razem ciężko nie było. Przejeżdżałem przez miejscowość o nazwie Golesze. Pamiętam jak podczas moich wizyt w Wiadernie tata często wymawiał nazwę tej miejscowości,

OZI, 11 lipca 2016








sobota, 18 czerwca 2016

Po prostu Grossor .........

.......... czyli niewątpliwie najcięższy rajd na orientacje którego się po prostu bałem.

Nigdy wcześniej na Grossorze nie byłem ale samo hasło robi wrażenie, 300km  w 24 godziny. Niby nic strasznego bo to tylko trochę więcej niż 12km na godzinę ale zasady też są tu troszeczkę inne. Na początku na mapie naniesionych jest tylko kilka najbliższych startu punktów resztę a w tym roku bez OS a było ich aż 35 odkrywa się na trasie.
Bałem się trochę tego startu. Wiedziałem, że nie mam szans zaliczyć wszystkiego. Początkowo planowałem przespać się w bazie w nocy jednak z tego zrezygnowałem, że nikt tego nie robi. Chociaż to była jedna z najkrótszych nocy w roku najbardziej to się jej bałem ale czym bardziej się jej bałem tym bardziej chciałem w nim wystartować.
Może zrobiłem błąd ale do bazy wyjechałem w sobotę rano. Na miejscu byłem trochę dłużej niż godzinę przed startem. Bez problemu się zarejestrowałem. Potem zarejestrowałem się w systemie SMSowym. To druga ciekawostka, Potem na trasie wysyłałem SMS y po każdym zaliczonym PK. Dzięki temu można było zawody śledzić na żywo. Niestety coś nie wyszło i pomimo mojego wysiłku system nie tylko w moim przypadku nie zadziałał pomimo mojego wysiłku. Szkoda bo nawet Bogusia próbowała mnie obserwować.
Startowaliśmy z dziedzińca Tuczyńskiego zamku. Start opóźnił się o 30 minut. Na początek razem z większością ruszyłem w kierunku odcinka specjalnego. Start jego znajdował się przy PK nr4. Zacząłem od spaceru w podziemiach bunkrów. Znajdowało się tam 4 punktu kontrolne. Musiałem przejść około 1km. Nie było to trudna ale prze to, ze nie zdjąłem kasku i nie zostawiłem plecaku w pewnych miejscach prawie musiałem się czołgać. Nawigacyjnie była to prosta część odcinka specjalnego. Problemy zaczęły się potem, nie potrafiłem wystartować. Najpierw z małymi problemami znalazłem 2 punkty kontrolne ulokowane nad bunkrami, potem naprawdę długo szukałem drogi do kolejnych trzech punktów kontrolnych. Wszystko to zaliczyłem bez roweru. Potem już z rowerem zaliczyłem kolejne dziewięć punktów zlokalizowanych wzdłuż jednej drogi od startu. Trochę się uśmiechnąłem gdy zobaczyłem kilku zawodników pokonujących ten odcinek pieszo ale w kaskach. Niezapomniane były ich miny kiedy ich mijałem.
Po zaliczeniu OS postanowiłem jechać na północ do drugiego widocznego od samego początku PK. Na mapie wydawał się być stosunkowo blisko. Niestety była to mapa w skali 1:100 000 i nawet najbliższy dystans pomiędzy punktami to blisko 10km z których większość prowadziła polnymi drogami. Piachu raczej nie było ale chyba niedawno padała i po pewnym czasie odczułem jak upierdliwe może być lawirowanie pomiędzy kolejnymi kałużami.
W zasadzie nie miałem problemów z odnajdywaniem kolejnych PK chociaż wszystkie PK były staranie ukryte. Nadspodziewanie dobrze znajdowałem PK także w w nocy. Noc nie była ciemna. Księżyc był w pełni. Po zaliczeniu 28PK około godziny 22.oo uzbroiłem swój rower w oświetlenie a na siebie założyłem dodatkową bluzę i kołnierz. Od razu poczułem się lepiej chociaż tak naprawdę nie wiedziałem z jakiego powodu, cieplejszego ubrania czy poważnego odciążenia plecaku. W nocy także w przeciwieństwie do dnia już nie padał deszcz. Bez problemu zaliczyłem kolejne trzy PK. Szczególnie fantastyczny był ten ostatni. Umieszczony był przy przyczółku mostu kolejowego. Musiałem dojechać do mostu, wdrapać się na wysoki lewy przyczółek, przejść przez most i zejść do PK. Przyczółki były strasznie wysokie, wcale nie było łatwo na nie wejść i zejść z nich. Ale najbardziej niesamowity był widok z tego wysokiego wiaduktu, światło księżyca odbijało się pomiędzy drzewami płynącej rzeki. Coś niesamowitego, dla takich momentów warto się tak bardzo wysilać. 
Następnie ruszyłem w kierunku sześciu kolejnych punktów kontrolnych. Były one rozmieszczone stosunkowo blisko siebie ale były punktowane bardzo nisko, 10-15 punktów za każdy z nich. Dla porównania inne PK punktowane były od 30 do 60 punktów. 
Tutaj zrobiłem fundamentalny błąd, zamiast zaliczyć dwa pierwsze i pojechać dalej postanowiłem zaliczyć wszystkie. Był środek nocy. Jak się zorientowałem pozostałe 3 punkty kontrolne umieszczone były wzdłuż drogi na wysokiej skarpie, po jednej stronie była rzeka, po drugiej jezioro i kolejna rzeka. Już trzeci z tych PK kosztował mnie wiele czasu i bardzo dużo wysiłku. Złe odmierzenie i konfiguracja terenu spowodowało, ze bez sensu kilkakrotnie schodziłem z 30m skarpy prawie nad brzeg jeziora. W końcu go znalazłem ale na pewno nie było to warte mojego wysiłku. Byłem strasznie zmęczony. Byłem tak zmęczony, że gdy na kupie metrówek dostrzegłem możliwość przyziemienia z radością z niej skorzystałem, usiadłem. Mało co nie usnąłem. Obudził mnie zawodnik, który podjechał na kolarce. Trochę porozmawialiśmy. Ja zostałem, on wjechał w gąszcz szukać PK nr 5. Długo na niego nie czekałem, wrócił i potwierdził, że jest tam szukany PK. Ruszyłem z miejsca jak tylko od pojechał. Bez większych problemów znalazłem kolejny PK. W tym miejscu pozostały mi do odszukania dwa ostatnie PK. Oba zlokalizowane w bunkrach na końcu drogi. Trochę przy pomocy kolegi na kolarce, trochę sam znalazłem ostatnie punkty kontrolne. Spotkałem tutaj mojego starszego znajomego. Mu tutaj poszło znacznie gorzej. Za wyjątkiem pierwszych dwóch PK nic nie udało mu się tutaj znaleźć, Powiedziałem mu gdzie jak odszukać PK5 i PK3. On pojechał bez bunkrów a ja je znalazłem i dopiero tutaj zauważyłem, że tak właściwie to tutaj kończy się droga i trzeba mi było się cofnąć ponad 4km. Dzisiaj myślę, ze można była jakoś z stamtąd wyjechać, szkoda, że tego nie spróbowałem.
Po cofnięciu się do wjazdu usiadłem na skrzyżowaniu i ze zrobionych zdjęć wprowadziłem kolejne PK na moja mapę. Niestety za dużo ich nie było. Dokładnie dwa, oba na południu, jeden po jednej stronie rezerwatu drugi po drugiej jego stronie. Ten drugi tez był daleko, ponad 10km ale bliżej niż ten pierwszy. Niestety droga do niego prowadziła przez bazę. Po 17 godzinach wysiłku niestety była to za duża zachęta. Po długim namyślę postanowiłem zakończyć zawody. 
Niestety nie wykonałem planu, chciałem zaliczyć 20-21 PK i OS. Udało mi się zrobić tylko 15 z 35. Szkoda, ale dzięki temu do godziny 11,oo wyspałem się w bazie i byłem gotowy do pięciogodzinnego powrotu.
Do domu dotarłem bez problemów.
Na Poniedziałek wziąłem sobie w pracy dzień wolny.

OZI, 28 lipca 2016

    

niedziela, 12 czerwca 2016

Mazurskie Tropy czyli .......

..........  czyli o tym jak bardzo chciałem się zrehabilitować.

Był to mój czwarty start w tej imprezie. Pierwsze dwa były przyzwoity niestety ostatnim razem pogoda mnie wykończyła.
Tym razem pogoda była iście rowerowa z kilkoma prysznicami. 
Start był w środku Mazur a rzekę Kurtynię przejeżdżałem przynajmniej trzy razy.
Do bazy przyjechałem jeszcze w piątek. Spałem ponad sześć godzin. Miałem dużo czasu na przygotowanie się do startu. Może nawet za dużo. Z domu zapomniałem tylko zabrać sznurka do karty startowej. W rowerze przed startem zmieniłem tylna opnę. Technicznie wszystko było OK. 
Na starcie dostaliśmy dwie mapy w formacie A3, skala 1:50000. Na mapie było 28PK. Szybko wybrałem trasę i jako jeden z pierwszych opuściłem bazę. Początek był bez historii. Pierwsze dwa PK zaliczyłem w asyście innych zawodników. Trzeci PK zdobyłem niewątpliwie trochę nowatorską metodą ale mimo to w dobrym humorze pojechałem do czwartego PK. I tutaj nastąpił przełomowy moment tego rajdu. Pomimo lasu i licznych dróg, dojazd miałem bezbłędny. Ale nie wiem dlaczego na tej drodze minąłem przecinkę. Na miejscu wszystko się zgadzało, kształt drogi, polana. Pomimo to nie potrafiłem na niej znaleźć przecinki, Najpierw się cofnąłem. Spotkałem dwóch innych zawodników, oni też dziwili się że punktu nie ma. Ja cofnąłem się nawet za bardzo. Przetestowałem alternatywny wariant, przez chaszcze i łąki. Doszedłem do leśniczówki, która tylko potwierdzała, że od początku byłem na dobrej drodze. Podchodząc punkt od leśniczówki, zjeżdżając na piaszczystej drodze wywaliłem się przez kierownicę. Oprócz potłuczeń właściwie nic się nie stało ale zawodnik jadący naprzeciwko mnie powiedział, że upadek był efektowny. Technicznie rozwaliło mi się mocowanie do mojego GARMINA i musiałem go schować do plecaka. Niestety upadek był moim najmniejszym problemem. Problemem była lokalizacja PK12. Nie mogłem zrozumieć jak mogłem minąć czerwony lampion co najmniej dwukrotnie. Może przez okulary. Może przez nieuwagę. W każdym razie nie wiem jak długo bym go jeszcze szukał gdyby nie zawodnik Krochamal. Zobaczyłem go i skierowałem sie w jego kierunku. I właśnie tam był mój zapamiętany PK. Straciłem na nim ponad 60 minut. Dla mnie jest to bardzo dużo. Wiedziałem już, że nie zaliczę wszystkich PK. Przez kolejnych kilaka godzin byłem w psychicznym dołku. Realizowałem swój plan ale już bez  entuzjazmu. Co gorsze kolejne dwa PK nie były łatwe. O ile pierwszy z nich zaliczyłem bez problemu to drugi też kosztował mnie kilkanaście minut. Na zapisie poszukiwań zauważyłem, że mogło być szybciej ale pierwsza drogę za szybko skończyłem. Pon tym PK byłem już kompletnie załamany. Całe szczęście, że kolejne PK były stosunkowo łatwe. Zaliczyłem je. Po drodze zacząłem mijać zawodnika w kraciastej bluzie, towarzyszył mi już do końca rajdu jak kilku innych zawodników i zawodniczek. Zapewne to oni mnie zdopingowali do dalszej walki. Zdecydowanie podbudowałem się psychicznie. Z upływem mijanych kilometrów jechało mi się coraz fajniej. Na koniec postanowiłem przejechać dodatkowe 8km by zaliczyć jeszcze jeden PK. W sumie zrobiłem ich 24 z 28. Zdecydowanie zaliczył bym wszystkie gdyby nie zamroczenie na 12PK. Bardzo tego żałuję. 
Niestety takie pasztety zdarzają mi się stosunkowo często. Nie potrafię z nimi walczyć a ich konsekwencję są straszne. Największe z nich to niewątpliwie NIEMIECKI WIADUKT i ostatnie Dymno gdzie po nieznalezieniu PK zjechałem do bazy. Muszę na tym popracować. 
W sumie fantastyczny rajd, fantastyczne krajobrazy, bardzo fajna mapa.
W sumie przejechałem niemal 140km. 
Miejsce nie będzie za dobre bo już na macie wisiała lista 28 zawodników którzy zaliczyli wszystkie PK.
Czy zrobiłem jakieś błędy nawigacyjne?
Pewnie tak ale nie duże, zapewne dlatego że trasa była stosunkowo prosta.
Chciałbym MT wyróżnić jeszcze za jedną rzecz. Po rajdzie dostałem najlepszy obiad jaki kiedykolwiek spożywałem na imprezach rajdowych, pomidorowa plus ziemniaki z surówką i kurczakiem. Super żarcie.
Najgorsze, że podczas upadku obiłem sobie trochę żebra i czuję że je mam cały czas.
Był to mój 5 raj z kolei. W kolejce czekają kolejne 5 w tym jeden 24 godzinny.
Obywatelska, 12 czerwca 2016.

sobota, 4 czerwca 2016

Leśne Dukty ..............

............ czyli  gorący kontakt z naturą.

Był to mój czwarty z kolei tydzień po tygodniu start w rajdach na orientację a zarazem trzeci kolejny start w Leśnych Duktach. Niestety zaczęło się lato i było strasznie gorąco.
Ale od początku. Start był o godzinie dziewiątej a od bazy rajdu dzieliło mnie 4 godziny szybkiej ( niektórzy mówią bardzo szybkiej jazdy) więc niestety musiałem pojechać w piątek po południu. Wyjechałem z domu kwadrans przed godziną 20. Bez przeszkód otarłem w okolice rajdu. Ostatni kawałek był fantastyczny. Wąska asfaltowa droga, po obu stronach trochę trawy i las, ciemność bo była już po godzinie 23. A na tej trawie w różnych konfiguracjach pasło się ponad 15 saren i jeleni. Bynajmniej nie uciekały na widok świateł samochodu. Wydawało mi się, ze niektóre mogłem nawet pogłaskać. Pierwszy raz w życiu takie coś mi się przydarzyło. Akurat wtedy rozmawiałem z Bogusią i mogłem jej to wszystko przekazać na żywo.
Baza mieściła się w ośrodku wypoczynkowym. W przeciwieństwie do ostatnich Duktów tym razem nie było namiotów. Można było spędzić noc w domku nad jeziorem. Ja niestety byłem nie dość, że przyjechałem późno to byłem nastawiony na nocleg w samochodzie. Zaparkowałem przy małej latarni. Wyciągnąłem rower z samochodu i zamontowałem na dachowym bagażniku. Zrobiło się miejsce na na samochód. Szybko przygotowałem sobie legowisko i po szybkiej kolacji poszedłem spać. Spało mi się stosunkowo dobrze. Obudziłem się o 6:3o. Jak zawsze nie było porannej toalety. Ubrałem się, zjadłem śniadanie, zarejestrowałem się przygotowałem rower i byłem gotowy do startu. Cały rajd składał się z dwóch, w zasadzie z trzech etapów.
Najpierw obowiązkowy prolog. Do prologu dostaliśmy nietypowe mapy. Mapy którymi posługują sie leśnicy. Do zaliczenia było 10PK. Co ciekawe przed startem zostaliśmy wyposażeni w czipy co za wyjątkiem HARPAGANA zdarza się stosunkowo rzadko. Nie lubię takich startów. Tutaj tez wszyscy wystartowaliśmy razem. Jedynym moim problemem było tylko wybranie osób za którymi podążać. W drodze do pierwszego punktu wybrałem jakąś taktykę. Mapy rzeczywiście były mylące. Nie zawsze było wiadomo czy a granicy drzewostanu rzeczywiście jest jakaś droga. Na trzeci PK jechałem już sam. Postanowiłem zaryzykować, niestety mapy leśników nie były aż tak dokładne jak dokładne być powinny. Straciłem kilka minut. W sumie prolog nie poszedł mi najlepiej. Do bazy dotarłem dwadzieścia minut przed godziną 11.oo. Wniosek jest chyba jeden: jak dostaniesz mapę w czytelnej skali to korzystaj tylko z tych dróg, które widzisz na mapie i nie licz na cuda bo na pewno sie nie uda.
Tutaj dostałem dwa arkusze map w formacie A3 i odcinek specjalny na kartce A4. Do zaliczenia było aż 29PK. Szalenie dużo, jest to dla mnie problem gdyż daje sobie sprawę że właśnie najwięcej czasu tracę na punktach kontrolnych i nie sądzę by to się szybko zmieniło. Taktykę miałem stosunkowo prostą, zaliczyć wszystko co jest stosunkowo blisko  siebie. Przez całą trasę jechałem kompletnie sam tylko czasami na PK spotykałem innych zawodników. Całe szczęście, że większość trasy prowadziła w lesie co niewątpliwie przyczyniło się do mojego przetrwania.
Globalnie teren był stosunkowo płaski dlatego też wydaje mi się że zaliczyliśmy wszystkie wzniesienie. Na jednym z nich spotkałem PB, który zjeżdżając z górki powiedział mnie, że górka jest do podjechania. Dziwne bo ja ledwo co na nią podszedłem. Z górki tej był fantastyczny widok na bagna. Zrobiłem nawet  zdjęcia ale rzeczywiście zdjęcia nie odzwierciedlają tego jak to wyglądało na prawdę.
Po drodze mieliśmy dwa punkt z wodą. Oba niestety nie znajdowały się na PK ale były po drodze do nich. Lokalizacja ich wyjątkowo mi pasowała. Jeden z nich mieścił się w chacie myśliwskiej Mościckiego. Tutaj kilku fajnych facetów zaproponowało mi nawet zupę. Zrezygnowałem. Oprócz wody dostałem pigułkę wiedzy o okolicy. Okazało się, że rajd zlokalizowany był w miejscu przedwojennej granicy niemiecko- polskiej. Dworek był w Polsce a baza znajdowała się już w rzeszy.
Ogólnie nie miałem problemów ze znalezieniem PK. Pomogła w tym bardzo czytelna mapa i nie chowanie punktów na siłę.

OZI, 10 czerwiec 2016