środa, 17 kwietnia 2019

Harpagan 57 ........................

.............................. czyli jak bardzo się starałem a gówno wyszło.

Niewątpliwie miał to byc mój najważniejszy start w tym sezonie. Po dwóch klęskach w dolinkach podkrakowskich bardzo chciałem się zrechabilitować. Wszystko przygotowałem wcześniej, nawet udało mi się w końcu naprawić tylne koło, wymieniłem wentyl bo stary po prostu się zużył.
W piątek specjalnie zrobiłem sobie "home office".  Do Miastka w którym była baza zawodów wyjechałem bardzo wcześnie nie tylko z powodu, że do bazy zawodów miałem aż 450km (5 godzin w samochodzie) ale bardzo chciałem spokojnie zaparkować w dobrym miejscu i zarejestrować się jeszcze w piątek.
Dojazd przebiegal bardzo spokojnie. Co prawda po zjechaniu z autostrady pod Toruniem tempo jazdy poważnie zmalało ale pomimo to w bazie zawodów byłem lekko po godzinie 21.3o. I tutaj pierwsze wielkie rozczarowanie, pomimo bardzo dużej liczby miejsc parkingowych bezpośrednio przed szkołą ledwo co znalazłem miejsce na bocznym parkingu szczęsliwie nie za bardzo oddalonego od wejścia do szkoły.
Szkoła w której tym razem była baza zawodów była ogromna. Gdzieniegdzie w oknach można było dostrzec oznaki strajku. Bogusia strajkuje nawet w dwóch szkołach. Spokojnie sie zarejestrowałem, wziąłem czipa i poszedłem na salę gimnastyczną. Zająłem miejsce blisko wejścia, prawie na środku ogromnej sali gimnastycznej.
Tym razem na przetrwanie całego rajdu nie brałem żadnych kanapek, zabrałem natomiast serki, jogurty, aktimele i kilka drożdżówek. Miałem swoje powody by tak się przestawić na ten rodzaj energii i chyba mimo wszystko nie była to najgorsza decyzja.
Napompowałem materac ( piędziesiąt dmuchnięć), zjadłem kolację i położyłem sie spać. Długo zasypiałem ale spało mi sie nie najgorzej. Niestety przed 5.30 musiałem wstać a jak wstawałem  było tak ciemno, było tak zimno. Bez wieszych problemów koszystałem z łazienki, zjadłem sniadanie, uporzadkowałem posłanie i lekko przed szósta wyszedłem do samochodu.
Na zewnątrz zimno było strasznie, temperatura koło 0 stopni. Złożyłem rower, dopompowałem powietrza do obu kół, przywdziałem właściwe ubranie, spakowałem plecak, założyłem buty kolarskie i pojechałem na start. Nie spóźniłem się. Komunikat startowy był jak za zwyczaj na Harpaganie nie istotny. Udało mi się odebrać pierwszą mape jako jeden z pierwszych, pomimo, że powinienem dostac jako jeden z ostatnich (bo byłem pierwszy). Punkty rozrzucone były równomiernie, raczej na zachód od bazy. Przez chwilę krótka obmyślałem strategię. Do wyboru miałem dwa kierunki jazdy, zgodnie lub przeciwnie do ruchu wskazówek. Wyrałem kierunek południowy czyli obrót zgodnie z ruchem wskazówek dlatego że ostatni PK za 3 punkty był trochę na uboczu i decyzje o jego zaliczeniu mogłem podjąć w zależności od sytuacji.
Początek był ciężki, nie za dużo myslałem, jechałem za innymi, było bardzo ciężko, próbowałem dotrzymac kroku, kosztowało mnie to dużo siły, dodatkowo było strasznie zimno, rece zamarzały mi na kierownucy, w głowa w banderce po prostu zamarzała. Nie pamietam bym kiedykolwiek tak bardzo zmarzł. Szybko doszedłem do wniosku ze tego dnia rekordu nie ustanowię a wzystko przez to że za mało jeżdżę na rowerze.
Postanowiłem minąc PK5, po 1 punkt nie opłacało mi się nadrabiać 5km. Jechałem uparcie na południe. Tak uparcie jechałem na południe, ze w pewnym momencie byłem juz prawie sam, zatrzymałem się by w końcu zorientować się gdzie jestem. Całe szczęście, że byłem "prawie sam", bo dzięki temu podszedł do mnie inny zawodnik i uzmysłowił mi że całkowicie nieswiadomie minąłem jeden z PK i to az za 4 punkty. Całe szczęście, że bez trudu ustaliłem swoją lokalizację. Niestety musiałem wrócić prawie półtora kilometra. Przykre ale jakos sie z tym pogodziłem. Za wyjątkiem tej cofki nie miałem żadnych problemów ze znalezieniem tego pierwszego PK.
Po jego zczytaniu wyznaczyłem sobie trasę na kolejny PK ważący 3 punkty. Po dojechaniu do asfaltu i przejechaniu nim około 4km musiałem ponownie skręcić na wmiare dobrą drogę piaskową. Niestety po 2km musiałem skrecić w pole a potem do lasu. W lesie droga własciwie sie kończyła, szedłem przez gęstwine na azymut zachdni. Tutaj juz nie byłem sam. Najpierw z jednym zawodnikiem a potem dołączyło do nas trzech kolejnych. Wśród nich był przyszły zwycięzca rajdu, znany mi z podwózki Krystian. Ja tradycyjnie nie pchałem się na przód. Na PK po lekkiej wspinaczce dotarłem jako ostatni.
Byłem troche zmeczony, wybierając pomiedzy krótsza niepewną trasą a szerokim dojazdem drogami asfaltowymi wybrałem to drugie rozwiazanie. Chyba lekko zbładziłem bo Krystiana mijałem 2-3km przed PK (Krystian wracał po jego zaliczeniu). Jadąc drogami asfaltowymi przekonałem się jak ponownie jaki zimny wiatr wieje. Pomimo czasami pojawiającego sie słońca było strasznie zimno. Bardo żałowałem że nie zabrałem z soba ciepłej czapki, bandama z Mazovii nie zabardzo mi pomagała.
Kluczowy moment rajdu wystąpił 500m przed moim trzecim PK. Zepsuł mi się tylny piast. Bębenek nie przenosił napędu na tylne koło, mogłem sobie krecić. Po zjechaniu z asfaltu zdjąłem tylne koło, łudziłem się, że mogę coś zrobić. Próbowałem. Przejeżdżający zawodnicy oferowali mi swoja pomoc. Tłumaczyłem, że nie ma potrzeby i jakos sie udawało aż zatrzymał się Grzegorz L.. Po krótce wytłumaczył mi bodowę tylnego piasta. Próbował cos zrobic ale ani on ani ja nie lieliśmy możliwości rozkręcenia tylnego piastu. Trochę pogadaliśmy. Powiedział mi, że od kilku lat własciwie nie trenuje i nie za bardzo liczy na dobry wynik. W końcu zostałem sam.
Sytuacja była ciężka. Zepsuty rower 20km od mety. Postanowiłem po drodze do bazy zaliczyć kilka PK, czyli lekko przedłużyć drogę powrotną. Na wyznaczonym szlaku miałem 1+3PK o sumarycznej wadze 3+ 5 punktów co w sumie z zaliczonymi punktmi dawało mi piękną liczbę 14.
Całe szczęście, że teren był lekko pagórkowaty co umożliwiało mi zjazd z wszystkich napotkanych po drodze spadków.
Nie spieszyłem się. Robiłem więcej zdjęć niz normalnie. Starałem sie starannie nawigować.
Po 500m znalazłem podnóże piaskowej góry. Niesamowite. Góra piaskowa powoli wchodziła do lasu. Piasku było tak dużo, że chyba niemożliwe było wejście na jej szczyt. Usłyszałem od zawodników, którzy przebyli tuż za mną, że wysokość względna tej góry to ponad 60m, widok naprawdę niesamowity.
Do zaliczenia zostało mi jeszcze 3PK. W sumie do przejscia miałem ponad 20km. Najgorsze, że prawie wszyscy rowerzyści którzy mnie mijali chcieli mi pomóc, zatrzymywali się, pytali i przeszkadzali spokojnie delektować się samotnością.
Bez większych problemów nawigacyjnych dotarłem do pierwszego PK (raz musiałem się cofnąć, raz ktoś wskazał mi właściwą drogę. Na PK jak prawie zawsze było dużo ludzi. Nikt nie zwrócił uwagi na moje kłopoty może dlatego, ze końcówka była z góry i mogłem kawałek podjechać.
Kolejny odcinek był chyba najdłuższy, do przejścia miałem ponad 9km,  w większości leśnymi drogami.Lazło mi sie całkiem dobrze. Znaczący kawałek mogłem nawet przejechać bo było wyraźnie z góry. W sumie nie miałem żadnego problemu z odnalezieniem tego PK.
Do mojego ostatniego PK nie było już tak daleko, nawigacyjnie nie wydawał się być łatwym do zdobycia. Idąc do niego mijałem całe tłumy ludzi, piechurów i rowerzystów ale z całkiem innego dystansu. Jedną z przerw nawigacyjnych miałem przy nie moim PK. W momencie gdy sie zastanawiałem podjechała do mnie jakaś para, stwierdziła że to nie jest ich PK i spytała jak dojechac na "9". Spojrzałem na mapę był to dokładnie ten sam numer PK, do którego jechałem i wskazałem im kierunek. Troche sie zdziwiłem jak kilkaset metrów od "9" spotkałem ich wracajacych. Okazało się że numer był ten sam ale PK był kompletnie inny.
Ja bez trudu znalazłem ostatni mój PK w HARPAGANIE 57 i ruszyłem w kierunku mety. W zasadzie bez przeszkód do niej dotarłem. Wziołem mape na drugą część i poszedłem na mete zamknąć moją trasę.
Okazało się, że polanną toaletę zrobiłem za wcześnie bądź jej nie skńczyłem bo straszne ciśnienie zmusiło mnie do skorzystania z toalety.
Przy okazji, oddałem chipa i zjadłem obiad. Muszę powiedzieć, że jak na rady to posiłek był super.
Po godzinie 14.oo ruszyłem w drogę powrotną. Bez przygód dotarłem do domu.
W sumie zająłem 87 miejsce i wyprzedziłem kilkudziesieciu zawodników w tym cały tim " Na ch..... mi to wszystko było".
Szkoda, że nie zrealizowałem swoich planów, liczyłem na miejsce w pierwszej piędziesiątce i przynajmniej 42 punkty. Wydaje mi się, że pomimo braku formy było to całkowicie realne ale niestety awaria roweru (pierwsza taka w historii moich kilkuletnich startów) zmieniła moje plany diametralnie.
W sumie było bardzo fajnie szczególnie jak się trochę ociepliło i pojawiło się słońce.

Janki, 17 kwietnia 2019