niedziela, 27 września 2015

MORDOWNIK, Jaśliska, 13 wrzesień 2014

....  czyli  o tym jak było ciężko ale dużo lżej niż myślałem.

Postanowiłem utrwalić tutaj to co jeszcze pamiętam z moich wakacyjnych eskapad.

MORDOWNIK. Nie planowałem w ogóle pojechać na te zawody. Bałem się gór. Decyzje o wyjeździe podjąłem 10 dni przed zawodami.
Zawody odbyły się w Beskidach na pograniczu z Bieszczadami.
Wyjechałem w piątek. Droga była okrutnie długa i kręta. GARMIN przynajmniej raz wyprowadził mnie na manowce. Przejeżdżałem przez Duklę, miejscowość z której pochodził Andrzej Typrowcz nasz już emerytowany technik z Janek. Z samochodu Dukla wyglądała co najmniej ciekawie.
Do Jaśliska przyjechałem już po godzinie 22. Tuż przed dotarciem do bazy spadł lekki deszczyk. Miałem kłopot z odnalezieniem szkoły. Musiałem prosić o pomoc Bogusię.
Szkoła była nowa i duża. Sala gimnastyczna w której spaliśmy była także wielka. Pomimo późnego przyjazdu znalazłem jeszcze miejsce przy ścianie. Mój materac samopompujący okazał się wyjątkowo twardy. Udało mi się przespać zaledwie kilka godzin. Miałem dużo czasu na rozmyślanie.
Poranek był ładny i bardzo rześki. Miałem wystarczającą ilość czasu na śniadanie i przygotowanie się do startu.
Do pokonania było około 130km z 14 PK.
Wystartowałem jako jeden z pierwszych. Trasy były raczej oczywiste w dwóch wariantach, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i przeciwnie do ruchu wskazówek. Ja jak i większość zawodników wybrałem wariant drugi. Razem ze mną jechali wszyscy najlepsi. Do czwartego PK byłem sukcesywnie wyprzedzany przez kolejnych zawodników. Liderzy wyprzedzili mnie już przed pierwszym PK. Od 3PK jechałem w zasadzie samotnie.
PK10. Pierwszy PK na trasie. Po krótkim odcinku asfaltowym należało skręcić w prawo i polną drogą pnącą się w górę podjechać około 2km. Podjechałem bo był to dopiero początek. Punkt znalazłem dzięki pomocy kolegów, którzy byli przede mną.
PK9. Najpierw musiałem wrócić tą samą drogą, którą przyjechałem. Zjazd wcale nie był łatwiejszy od podjazdu. Potem pokonałem kilkaset metrów asfaltem by następnie ponownie polna drogą wspiąć się do kolejnego PK. Tym razem droga była troszeczkę lepsza ale za to podjazd był znacząco trudniejszy. Już na początku podjazdu wyprzedziła mnie samotna dziewczyna. Nie miałem z nią żadnych szans. Po kilkuset metrach wymiękłem. Pokonałem wzniesienie z buta. Przy punkcie tym zrobiłem pierwszy znaczący błąd. Minąłem punkt kontrolny i musiałem wracać około 500m co w górach wcale nie jest łatwe. Dlaczego tak się stało? Punkt był sprytnie schowany za drzewem. Ja widząc zawodników przede mną nie zwróciłem uwagi kiedy zaliczyli oni PK. Nie patrzyłem na mapę. Nawet zatrzymałem się w miejscu gdzie był zlokalizowany PK ale go nie zauważyłem. Powrót był bolący, straciłem dużo sił i kilkanaście minut cennego czasu.
PK12 także znajdował się na górce. Nie podjechałem byłem już bardzo zmęczony a trzeba było przeciągnąć rower przez łąkę pod las. Gdy zjeżdżałem z górki minąłem kilku zawodników. To oni jako ostatni wyprzedzili mnie przed czwartym PK.

Warszawa, wrzesień 2014

Minął rok, Dzisiaj z Mordownika 2014 zostało mi jeszcze kilka wspomnień:
1. Zniszczone oświetlenie przednie podczas montażu i zaliczanie ostatnich PK z latarka w ręku. Bardzo męczące.
2. Zaliczanie ostatniego PK w ciemności. Bardzo przydał mi się wtedy kompas.
3. Chyba błąd na półmetku. Zamiast górą po drogach do przełączy zjechałem na dół by potem podchodzić pod wielką górkę.
4. Błąd na jednym z pierwszych PK i zamiast krótkiej drogi kilku kilometrowy objazd.
5. Jedna z górek na którą nie miałem siły nawet podejść.
6. Zjazd, na którym zrozumiałem co znaczy dobry rower.

W sumie rajd był bardzo fajny, Jest to niewątpliwie rajd dla wszystkich, pomimo gór każdy może zaliczyć wszystkie PK nawet ja.

Warszawa, 27 wrzesień 2015

Trudy, jeden z ostatnich rajdów w sezonie .............

...............   czyli przygotowanie przed Harpaganem.

Długo się zastanawiałem czy w nim wystartować. Decyzję podjąłem w ostatnim tygodniu. Przerażała mnie głównie odległość. Barlinek leży blisko Szczecina. Za było przetarcie przed moją najważniejszą imprezą, Harpaganem.
Postanowiłem pojechać autostradami. Wcale tak długo nie była, Przerażała mnie tylko cena: 10+17+17+25= 69PLN. Ale na miejsce dotarłem po czterech godzinach. Była już północ. Akurat została otwarta brama na dziedziniec szkoły. Tam zaparkowałem. Rejestracja była już zamknięta. Znalazłem miejsce na sali gimnastycznej. Dziwne ale wcisnąłem się jeszcze pod ścianą.
Wstałem kilka minut po godzinie 5. Zjadłem kanapki, odwiedziłem toaletę i poszedłem się zarejestrować. I pojawił się problem. Nie było biura zawodów. Myślałem, że otworzy się o godzinie 6. Ale 6 minęła i nic. Czekałem. Czas uciekał a biura nie było. Miałem jeszcze do przygotowania rower ale musiałem się wcześniej zarejestrować bo na zewnątrz też wyjść nie mogłem. Szkoła była szczelnie zamknięta. Zadzwoniłem do organizatora i biuro zostało otwarte po kilku minutach.
Rejestracja była bardzo uproszczona i przebiegłą bardzo sprawnie.
Rajd wystartował punktualnie. Prymitywna mapa była w formacie A3, skala 1:100 a na niej 19PK położonych poniżej Barlinka. Trasa byłą dosyć jednoznacznie określona. Wybrałem kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara. Ruszyłem za moim starym kolegą z brodą. Nie lubię początku, szczególnie gdy jest w jakiejś większej miejscowości, gubię kierunki. Razem za mną jechało jeszcze kilka osób. Nie potrzebowałem nawigacji wystarczyło tylko śledzić. Potem pozostało mi tylko liczyć na siebie. Na początku myślałem nawet, że zaliczę wszystkie punkty ale się nie udało. Miałem kilka wpadek nawigacyjnych. Największa to chyba czwarty z kolei PK. Wszystko wydawało mi się jasne. Zdziwiłem się tylko gdy zamiast lasu była polana a rzeki nigdzie nie było. Byłem przekonany, że wysokość jest właściwa, więc po pierwszych porażkach trawersowałem w kierunku zachodnim, Szczęśliwie wypatrzyłem zawodników powracających z punktu. Straciłem dobrych kilka minut.
Drugi poważny i głupi błąd nawigacyjny popełniłem w środkowej części rajdu kiedy byłem już nieźle zmęczony. Coś sobie ubzdurałem i jak głupek jeździłem w kółko. A wszystko wydawało się takie łatwe. Miałem się cofnąć do drogi obok, której już przejeżdżałem.
Kilka dojazdów miałem nieoptymalnych ale na pewno bezpiecznych. W ogóle doszedłem do wniosku, ze z nawigacją nie jest u mnie najgorzej, na pewni za wolni jeżdżę. Razem ze mną jeździli i ciągle się wyprzedzaliśmy z dwójką młodszych chłopaków. Rozstaliśmy się przed PK9. Oni pojechali go zaliczyć, ja postanowiłem go pominąć. Oni spóźnili się około 30 minut ja przyjechałem 6 minut przed końcem limitu czasu. Niestety czasu miałem za mało. Z zaliczenia dwóch PK zrezygnowałem chociaż byłem tuż przy nich. Końcówkę miałem ostrą. Walczyłem z czasem i ciemnościami. Całe szczęście nie pomyliłem drogi a końcówka była z górki. Bałem się, że nie zdążę gdy 25 minut przed limitem czasu zobaczyłem, ze do Barlinka jest jeszcze 8km. Bardzo się bałem, że nie znajdę bazy. Szczęśliwie tak nie było.
W środkowej części trasy mijałem się z jednym z zawodników, który zdecydowanie jeździł szybciej ode mnie. Jeździł super, nawet do najtrudniejszych PK dojeżdżał rowerem ale jego nawigacja tego dnia nie była najlepsza, dzięki niej przez kilka PK jechaliśmy razem,
W sumie zaliczyłem 16PK z 19. Dwa z tych trzech prawie zaliczyłem. Do jednego brakowało mi około 3km, do drugiego 700m. Niestety priorytetem było dotarcie  do mety na czas, Udało się. Przy okazji ustanowiłęm swój rekord przejechanych podczas jednego rajdu, ponad 190km. Bardzo dobry trening przed Harpaganem.
W bazie zostałem do rana. W domu byłem przed 11. W sumie kolejny fajny weekend.

Warszawa, 27 września 2015

niedziela, 20 września 2015

20 wrzesień 2015, Mazowia Rawa Mazowiecka,

.................
Na zawody do Rawy pojechaliśmy w trójkę: Filip, Oskar i Ja. Niestety Martynka zachorowała na ospę i nie mogła nam towarzyszyć. Szkoda bo to jest jedyne dziecko, które cieszy się z wyścigów.
Wyjechaliśmy o godzinie 8.oo, musieliśmy jeszcze zabrać rowery z Zapustnej.
Przed startem mieliśmy stosunkowo dużo czasu. Ze względu na problemy z Koną postanowiłem pożyczyć Oskarowi swój rower na start. Oskar ustawił się w drugim rzędzie. Do przejechania miał zaledwie 6km. Trasa chyba nie była ciężka. Na metę Oskar przyjechał piąty kilka sekund za zwycięzcą. W swojej kategorii zajął 3 miejsce. Dla rodziny zdobył dużo punktów.
Filip niestety musiał jechać Koną i stracił kilka sekund bo raz spadł mu łańcuch. Ale pojechał dobrze. Do zwycięzcy stracił około 10 minut i zajął miejsce 50.
Ja musiałem pojechać MEGĘ. By być sklasyfikowanym muszę zaliczyć jeszcze dwie MEGI. Całe szczęście, że dzisiejsza MEGA to zaledwie 47 nie najcięższych kilometrów. Niestety startowałem z 8 sektora co jest trochę obciachem. Początek asfaltowy ale po dwóch kilometrach pojawiły się górki, poczułem, że jadę. Po siedmiu kilometrach czułem się bardzo zmęczony ale raczej wyprzedzałem niż byłem wyprzedzany, Na 9km był rozjazd FITa. Zrobiło się trochę luźno. Prowadziłem. Za mną jechał gościu w kolorowej bluzce. Przede mną w dali byli jacyś zawodnicy. Z wolna ich doganiałem. Po kilku kilometrach chłopak w kolorowej bluzce mnie wyprzedził. Jechałem za nim. Chyba przyspieszył. Wyprzedziliśmy kilku zawodników. Tak dojechałem do 35km. Byłem zmęczony bardzo. W pewnym momencie podjąłem nawet decyzję, że nie dam rady i będę jechał na kole dziewczyny, którą właśnie wyprzedzaliśmy. I stał się cud. Pod lekką górkę, dziewczyna zwolniła, chłopak w kolorowej bluzce odpuścił i musiałem ich wyprzedzić. Nie wiem dlaczego ale kolorowa bluzka odpuściła. Już do samej mety jechałem sam. Tuż przed metą Zamana zafundował małą niespodziankę. Kilka razy przejeżdżaliśmy przez piaszczysty grzbiet. Miałem już dosyć. Tylko ambicja nie pozwalała mi zsiąść z roweru. Wjechałem na wszystkie górki. Już na starcie zorientowałem się, że mam kompletnie zepsuty przedni widelec. Przyklepł zupełnie. Na ostatnich kilometrach wyprzedziło mnie jeszcze trzech zawodników. Nie miałem siły jechać za nimi ale do samej mety trzymałem kontakt wzrokowy. Jak startowali z wcześniejszych sektorów to przegrali ze mną. Na finiszu dałem z siebie wszystko. Mój czas to 2:07 i miejsce pod koniec drugiej setki. Chyba nieźle. Jest nawet szansa, że dla rodziny zdobędziemy powyżej 1300pkt. W klasyfikacji tej bronimy 6 lokaty. Czy nam się uda? Chyba nie ale 7 miejsce jest możliwe.

Warszawa, 20/9/2015

sobota, 12 września 2015

12 września 2015, Mordownik, o tym jak chciałem zaliczyć wszystkie punkty........

.................  ale chyba nie za bardzo.

Był to mój drugi start w Mordowniku. Tym razem zawody odbyły się w Stanikach koło Dobczyc, na południowym wschodzie od Krakowa.
Chciałem bardzo ( ale nie za bardzo) zaliczyć wszystkie punkty. Jak zawsze do bazy wyjechałem w piątek po południu. Po przybyciu do bazy zdążyłem się jeszcze zarejestrować. Nocleg na sali gimnastycznej nie był najgorszy. Spałem dobrze. Wstałem lekko po godzinie szóstej. Miałem wystarczającą ilość czasu na przygotowanie roweru i siebie. Pogoda była fajna, może trochę w południe było za gorąco.
Do przejechania mieliśmy około 130km w 14 godzinnym limicie czasu.
Dostaliśmy dwie mapy w formacie A3. Do zaliczenia było 16PK. Jedynym problemem był PK numer 8. Położony był on dokładnie w środku i nijak nie pasował do planowanej trasy. Postanowiłem zaliczyć go na samym końcu.
Postanowiłem wybrać kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara. Pierwsze cztery punkty poszły mi rewelacyjnie dobrze, zaliczyłem je w niespełna dwie godziny. Pierwszy PK pojechałem jako jeden z nielicznych drogą, którą poznałem jak błądziłem szukając bazy. Pierwsze ciężkie podjazdy asfaltowe podjeżdżałem. Właśnie w tej części zrobiłem największy błąd nawigacyjny, skręciłem za wcześnie i dopiero po 2km zorientowałem się  że coś nie jest tak. Byłem wściekły. Kilkanaście minut poszło się jebać. Pierwsze podejścia miałem przy piątym PK (PK9). Wybrałem trochę niestandardowe rozwiązanie. Z ruin zamku wróciłem drogą, którą przyjechałem nie schodząc do drogi. Potem przedzierałem się szlakiem. Było strasznie ciężko, ledwo co pchałem rower. Nie był to chyba najgorszy wariant bo nie miałem za dużo zjazdów, po prostu PK9 był położony wysoko .
To przy tym punkcie spotkałem mojego "znajomego" dziadka z brodą po raz pierwszy, potem widzieliśmy się jeszcze kilkakrotnie, wszędzie byłem przed nim. PK16, szósty w kolejności był zdecydowanie najgorszy nawigacyjnie. Najpierw długi dojazd, końcówka stroma więc prowadziłem, potem stromy zjazd do rzeki. Ślady rowerów mówiły, że nie jest źle ale kierunek był trochę zły. W samej końcówce zejścia minąłem dwóch zawodników, którzy powiedzieli mi że się cofają bo za rzeką jest prywatna ogrodzona działka. Nie za bardzo chciało mi się ponownie wspinać, tym bardziej, że jak skręcałem to byłem przekonany, że droga jest dobra. Kiedy myślałem co robić zatrzymał się koło mnie traktor. Okazało się, że jest to właściciel zagrodzonego terenu. Zadeklarował mi pomoc. Podszedłem do nich z mapą. Niestety pomimo chęci nie potrafili mi pomóc a rzeczy o jakich przy mapie mówili świadczyli że albo nie widzą mapy albo ich znajomość okolicy jest bardzo ograniczona.  W końcu pojechałem w dół za zawodnikiem który także wybrał te wariant. Za rzeczką było ostre podejście. Niestety droga prowadziła w złym kierunku. Zacząłem przedzierać się przez las pod górkę na północny azymut. W końcówce wspinaczki ponownie spotkałem gościa z dołu. Poszedłem za nim. Bardzo szybko znalazła się droga i szukany PK.
Byłem już trochę zmęczony. Najpierw trochę na gapę szukałem asfaltowej drogi. Potem gdy ją znalazłem, musiałem długo pomyśleć w którym kierunku pojechać. Wybrałem dobry kierunek. Na asfaltowym zjeździe spotkałem pierwszych zawodników robiących kółko w przeciwnym kierunku. Do PK7 było ciężkie podejście na samym końcu. Zrobiłem je bez roweru.
Następny PK był w miejscowości o dźwięcznej nazwie Góra Św. Jana. Końcowy podjazd był ciężki, w końcówce nawet chciałem zejść z roweru ale zawodnicy za mną zmobilizowali mnie do dalszego wysiłku. PK był przy cmentarzu. Po raz pierwszy usiadłem by trochę odpocząć. Rozplanowałem dalszą drogę, wiedziałem, że co najgorsze to właśnie przede mną. Zdecydowanie PK14 był najwyżej położonym punktem całego rajdu. Przez cały czas zastanawiałem się jaką drogą do niego dotrzeć. Wybrałem wariant lepszy. Po dojechaniu do drogi krajowej zjechałem kilometr w dół a następnie od północnego wschodu zdobyłem wzgórze. Jak zobaczyłem końcowe podejście to omal się nie załamałem. Las, wąska, stroma dróżka bez końca. Po raz drugi usiadłem i odpocząłem. Strasznie byłem zmęczony. Po odpoczynku wszystko się poprawiło. Wąska dróżka bardzo szybko przekształciła się w szeroka drogę, niestety dalej pnącą się ostro pod górę. Kilka krótkich przerw wystarczyła by się wdrapać na grzbiet. Tam bez trudu znalazłem PK15, będący jednocześnie punktem żywieniowym. Wypiłem wodę, zjadłem dwa pyszne jabłka i porozmawiałem z sędziami. Dowiedziałem się, że pierwszy zawodnik w punkcie pojawił się o godzinie 10.oo, czyli dwie godziny wystarczyły mu na zaliczenie punktów, które mi zostały do odwiedzenia. Ale średni czas to około 5 godzin. Ja miałem jeszcze 6 godzin do końca i przed sobą siedem punktów. Byłem przekonany, że zaliczę tym bardziej, że bylem w najwyższym punkcie rajdu. Zjazd był długi i szybki. Małe problemy miałem na drodze dojazdowej do górki. Mapa trochę rozeszła się tutaj z rzeczywistością. Straciłem kilka minut. Potem z nogi pokonałem podejście. Bez trudu znalazłem kolejne dwa PK.
Do wieży widokowej początkowo prowadził zjazd. Myślałem, że dalej będzie płasko a tu niespodzianka. Na początku stosunkowo długi i stromy zjazd, potem podjazd i na drodze lokalnej ponownie ostry zjazd. Zajechałem za daleko. Wieżę pomyliłem z amboną. Musiałem zawrócić, straciłem kolejne minuty ale w dalszym ciągu byłem przekonany, że zdążę. Powrót był ciężki, ostatni podjazd podchodziłem. Potem błędna nawigacja spowodowała następne kilka minut straty. PK nad rzeką zaliczyłem bez problemów.
 Do końca było jeszcze ponad dwie i pół godziny. PK12 był stosunkowo blisko, 8 była na górce ale nie za daleko do startu. Bardzo chciałem do godziny 20,oo zaliczyć PK12. Ale na ogół samo chcenie nie wystarcza. Przy ostatniej latarni założyłem oświetlenie, wybrałem optymalny dojazd z wariantem awaryjnym. Do PK 12 miałem około 2,5km. Niestety końcówka źle mi się ułożyła. Optymalny dojazd prowadził na podwórko z groźną babą. W wariancie awaryjnym napotkałem tubylców, który przekonali mnie, że tam nie ma drogi. Ślady rowerów nie przekonały mnie. Zdecydowałem się zaliczyk punkt z drugiej strony. Niestety nie myślałem, że po drodze jest aż tak wielka góra. Długo podprowadzałem rower. Zmęczony byłem bardzo. Potem kilka kilometrów zjazdu i droga polna. Trafiłem łatwo ale dalej ponownie problemy. Przy pierwszej ambonie punktu nie było. Dołączył do mnie starszy brodacz. Szukaliśmy obaj. Po pewnym czasie zorientowałem się, że PK może być dalej. Ale dalej też była tylko ambona bez punktu kontrolnego. Całe szczęście, że trochę dalej była powalana trzecia ambona z PK. Znalazłem ją ale było już późno. Jar ruszałem dalej brodacz zapytał mnie czy jadę do 8 odpowiedziałem, że nie i to chyba przesądziło o komplecie. Bałem się góry. Do 8 miałem kilkaset metrów przewyższenia i około 6km. Dzisiaj mogę napisać śmiało: " Gdybym ruszył do punktu to bym zdążył", niestety się poddałem i jest mi wstyd. Nie powinno to się więcej nigdy powtórzyć. Nie byłem aż tak zmęczony by w 60 minut nie pokonać 13km po drogach asfaltowych.
Trudno stało się wyciągnę wnioski.
Zapomniałem napisać, że karta na której zbierałem stemple całkowicie mi się porwała, sędziom przekazałem niekompletną w dwóch kawałkach. Następnym razem karty powinienem podklejać bo wilgoć mojego ciała potrafi je całkowicie zniszczyć.
W bazie było tłoczno. Posiłek zjadłem razem z dziewczyną spotkana na trasie. Zaliczyła o 1 punkt mniej ale przejechała 40km więcej.
Noc spędziłem w sali gimnastycznej. O godzinie 4:00 ruszyłem do domu.
Wszyscy na mnie czekali.
Wnioski:
- walcz do końca, punkt ważniejszy od limitu szczególnie jeżeli jest ostatni,
- nie pytaj tubylców o drogę a już na pewno nie pokazuj im mapy.

Warszawa, 19/9/2015