sobota, 13 grudnia 2014

Falenickie Biegi Górskie ...

...  czyli progresu nie ma.

pierwsza impreza nowego cyklu właśnie się zakończyła. Nie znam swojego wyniku ale było lepiej niż myślałem przed startem chociaż rok temu planowałem w tym roku przebiec 2 okrążenia a ledwo przebiegłem 1.
Ale od początku. Na cały cykl zawodów zapisałem jak rok wcześniej wszystkich chłopaków. Zdecydowałem, że Marta nie zaliczy jeszcze biegu w tym roku.
Zwyczajowo na imprezę postanowiliśmy pojechać całą rodziną. Planowałem wyjazd o godzinie 8:30 ale jak zwykle wyszliśmy dużo później a ostatnie 15 minut straciliśmy przez Bogusię bo szukała samochodu. Był to nasz pierwszy wspólny wyjazd na imprezę sportową z nowego mieszkania.
Tym razem w biurze zawodów tłoku nie było. Pewnie dlatego, że rozdzielono biegi. Dwa krótkie dystanse startowały o godzinie 10:15 a dystans królewski o godzinie 11:00.
Numery dostaliśmy bez problemu.  Otrzymaliśmy je na całą edycję.
Pogoda była boska. Co prawda słońca nie można było uświadczyć ale temperatura była szalona, 8 stopni Celcjusza 13 grudnia 2014. Wiatru też nie było czuć prawie w ogóle.
Przed starciem odbyłem dwie rozmowy ze współ-startującymi. Najpierw moją rozmowę z Oskarem usłyszał gość w średnim wieku i na mój wywód, że znowu wygram swoja kategorię bo nie widzę konkurentów powiedział że słuszna strategia. Potem niechcący nawiązałem kontakt z sąsiadem po lewej stronie, który wytłumaczył mi, że jego 8 letnia córka po raz pierwszy biegnie z pulspmetrem (granicą tętna, 170 uderzeń na minutę). Gdy to usłyszałem byłem pełen podziwu dla ojca i 10 letniej córki ale wtedy córka się odwróciła i głośno mnie zapytała " czy ja też startuje w biegu dla dzieci". Powiedziała to na tyle głośno, że wydało mi się, że spojrzeli na mnie wszyscy startujący. Ojciec próbował jakoś to wytłumaczyć ale wyszło jak wyszło.
Wyznaczyłem sobie bardzo niskie cele. Przez rok prawie, że nie biegałem. Chciałem tylko przebiec cały dystans bez zatrzymania się, po prostu biec non stop. Gdyby to mi się udało to marzyłem o wyprzedzeniu Oskara ale zdawałem sobie sprawę, że to drugie może być przynajmniej trudne. Zauważyłem ostatnio, że Oskar biega już szybciej ode mnie. Cel wyznaczyłem też Filipowi, po prostu Filip miał to w końcu wygrać.
Wystartowałem razem z Oskarem z końca stawki. Obaj musieliśmy przebijać się przez tłum konkurentów, ja po lewej stronie on po prawej. W czasie biegu nie zauważyłem tego ale on robił to szybciej odr mnie. Do końca trasy łudziłem się, że Oskar biegnie za mną. Dopiero na mecie dowiedziałem się, że przybiegł ponad jedną minutę przede mną. Mi biegło się średnio ciężko. Jak zawsze liczyłem podbiegi. Pierwszy to jak zawsze rozgrzewka, drugi biegnie się z rozpędu, pierwszą prawdziwa próba jest trzeci podbieg. Nie jest on łatwy, cięższy jest chyba tylko podbieg szósty. Starałem się biec zgodnie z radą zasłyszaną przed startem, "wolno pod górę i rura w dół". Nie za bardzo wychodziła mi tylko ta "rura". Po wyprzedzeniu kilkunastu zawodników na pierwszym podbiegu i pierwszym zbiegu, zostałem jeszcze wyprzedzony przez kilku konkurentów na drugim podbiegu to dalej prawie nic się nie działo. Po prostu biegłem cały czas. Najtrudniejszy był podbieg szósty. Było bardzo ciężko ale dałem radę. Ostatnie wzniesienie pokonywałem już wiedząc, że jest ono ostatnim na trasie. Na finiszowym wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników ale większość z nich biegła dwa okrążenia.
Na mecie dowiedziałem się, że Oskar przybiegł przede mną a Filip niestety nie wygrał. Uplasował się na czwartej pozycji. Moim sukcesem nie było tylko dobiegnięcie do mety ale także to, że byłem dużo mniej zmęczony niż rok wcześniej. Szybko doszedłem do siebie i razem z Martyną poszliśmy do bazy. Miałem jeszcze jeden cel tego dnia. Chciałem bardzo nauczyć Martynkę czytać mapy. Tutaj była taka okazja bo biegi górskie organizowane są przez gości od orientingu i zawsze po biegu można wziąść sobie mapę i poszukać punktów kontrolnych rozrzuconych po lesie. Dla Marty wybrałem trasę 2,5km, przy okazji Oskar został wyposażony w mapę długości około 5km. Martyna miała do odszukania 12 punktów. Szło jej różnie. Na początku wydawało mi się, że załapała. Mniej więcej wiedziała jak dojść do punktu 1,2,3 i 4. Potem było już tylko gorzej. Odleciała. Zamiast o tym co robi, szukała piesków lub skrobała patyki. Usprawiedliwić ją tylko mógł fakt, że znalezienie punktu kontrolnego w lesie wcale nie było takie proste. Szło nam ciężko ale dotarliśmy do mety. Po drodze miałem mały wielki upadek. W czasie zbiegania z górki potknąłem się o wystający pieniek i z aparatem i mapami w rękach wyłożyłem się jak długi na dróżkę. Szczęście, że moja głowa nie zaliczyła żadnego z rosnących wokół drzew. Nie puściłem aparatu, karta startowa córeczki też została w moich rękach. Muszę powiedzieć, że upadłem w miarę bezpiecznie, na bok.
W bazie czekali już na nas Filip z Oskarem i Bogusia. Okazało się, że Oskar tak długo zastanawiał gdzie jest pierwszy punkt kontrolny, że dołączył do niego Filip i razem zrobili całą trasę. Oskar powiedział, że była ona dużo cięższa niż  cały bieg górski.
Po wysiłku fizycznym postanowiliśmy się posilić. Były pomysły: MACDONALDS, KFC, IKEA ale ostatecznie wytłumaczyłem wszystkim, że możemy skorzystać jedynie ze szkolnego baru znajdującego się w bazie zawodów. Wszyscy się zgodzili bo nie było alternatywy. To był dobry ruch. Żurek był straszliwie gorący i wyjątkowo dobry. Smakował wszystkim. Na deser wzięliśmy jeszcze po kawałku ciastka. Ciasto też wszystkim smakowało.
Powrót do domu był już tylko sprawą formalną. Bez problemu dotarliśmy pół godziny przed 14.

sobota, 6 grudnia 2014

Myślalęm, że będzie lepiej

....  czyli jak SZAGO mnie pokonało.


Fajna impreza w fajnej okolicy.
Dokładnie jak rok wcześniej baza zawodów zlokalizowana była w szkole w Śliwicach. PK zlokalizowane były bardziej na północy dlatego za wyjątkiem miasteczka nie pamiętałem żadnych kawałków trasy.
Do bazy dotarłem w piątek lekko po godzinie 10.oo. Było zaledwie kilku uczestników imprezy, organizator nie zorganizował jeszcze biura, zarejestrowałem się rano. Sala gimnastyczna była stosunkowo duża. Gdy rozkładałem swoje posłanie było na niej zaledwie kilka osób i kilka rowerów. Spało mi się dobrze na moim nowym pompowanym materacu.
Chyba się wyspałem. Rano zjadłem śniadanie, popiłem ciepłą herbatą z termosu. Spokojnie przygotowałem rower do startu. Zdążyłem na odprawę na której nie powiedziano nic konkretnego.
Mapy rozdano punktualnie, dwie kartki A4, SKALA 1:50 000. Jak rok wcześniej punkty były różnej wagi i te najcięższe rozmieszczone były wszystkie koło siebie na wschodzie.
Strategia była podobna jak rok wcześniej, zebrać wszystkie najbardziej wartościowe i maksymalnie dużo drobnych bo one zapewne zdecydują o mojej pozycji.
W miarę szybko wyruszyłem na trasę. Pierwszą rozterkę przeżyłem w centrum Śliwic nie widząc dokładnie w którą drogę się skierować, Chciałem na północ i tą drogą ruszyłem.
Pogoda. Zapomniałem. Nie była najgorsza jak na początek listopada. Lekki plus, bez opadów, pochmurnie bez słońca.
Jadąc drogą asfaltową po kilku kilometrach mijałem PK w odległości mniejszej niż kilometr o wartości 1. Początkowo planowałem go pominąć ale zasugerowany zawodnikami jadącymi przede mną postanowiłem go także zaliczyć. Przebiegło to szybko i sprawnie. PK1 wartości 1 został zaliczony. Niestety tak mi się spodobała jazda za zawodnikami przede mną, że zamiast realizować moją strategię zacząłem rozmieniać ją na drobne. Zamiast jechać po duże punkty pojechałem za innymi do PK... . Niestety, po pierwsze podjeżdżałem do niego od góry a po drugie zdecydowałem rozdzielić się od moich partnerów. W efekcie tego postępowania, niczrgo nie znalazłem a straciłem co najmniej 30 minut.
Wkurzony postanowiłem kontynułować moją strategię. Ale w związku z tym, że po weryfikacji moja trasa przebiegała koło PK5 wartego 2punkty postanowiłem go zaliczyć. Niestety się nie udało. Okazało się, że w rejonie tego punktu było polowanie, na drodze stało mnósteo gości ze spluwami i odradzali mi skręcać w obszar łowów. Posłuchałem ich chociaż na odprawie powiedziano, że polowanie będzie w zupełnie innym miejscu.
Postanowiłem zaliczyć kolejny PK6 wartości 2. Punkt znajdował się nad jeziorek całkiem blisko drogi, którą się przemieszczałem do "dużych łowów". Spotkała mnie tutaj trochę dziwna przygoda. Rower postawiłem przy drodze w pewnej odległości od jeziora. Na poszukiwanie PK ruszyłem pieszo. Kiedy dochodziłem do jeziora spotkałem jednego z najlepszych zawodników LISZKĘ. Zdziwił się trochę, że ja tutaj szukam PK i zdecydowanie ruszył dalej. Miał szczęście, że nie odjechał za daleko. Ja szybko znalazłem PK i zdążyłem go zawołać. Przyjechał, podbił i powiedział, że będzie musiał przeanalizować swoją trasę w domu bo coś mu się nie zgodziło. Myślałem, że tacy mistrzowie są nieomylni, Do tej pory zakładałem, że tacy mistrzowie są nieomylni. Od tego momentu postanowiłem zweryfikować to założenie.
PK10 był stosunkowo blisko. Niestety znajdował się na skraju mapy. Chyba właśnie przez ten skraj mapy musiałem się trochę cofnąć bo pojechałem za mocno na wschód. Potem cofałem się jeszcze raz bo myślałem, że minąłem skręt w lewo. Końcówka była prosta chociaż las był raczej nie przyjemny i mógłbym się w nim zgubić.
Następnym moim celem był PK12 położony na brzegu jeziora. Na koniec do PK prowadziła prosta, rozjeżdżona droga z ostrymi podjazdami i zjazdami. Gdy dojeżdżałem do PK spotkałem duet "znajomych". Od tego momentu towarzyszyli mi przez kilka kolejnych PK.
Do PK14 nie było za daleko. Należało tylko objechać jezioro położone przy miejscowości OCYPEL. Pomimo kilku możliwości nie zgubiłem drogi. Często zatrzymywałem się i spoglądałem na mapę. Końcówka była na górce, w lesie przy linni energetycznej. Do widocznego PK trzeba było jechać przez leśną dzicz.
PK15 zlokalizowany był na starym poniemieckim moście. Droga do niego nie była krótka ale za to bardzo przyjemna. Po drodze znalazłem dwa skróty. Jeden na początku przy kościele, drugi w końcówce przy starych nieużywanych po niemieckich torach. Czysty zysk. Punkt umieszczony był w bardzo malowniczym miejscu. Wysoki most kolejowy nad rzeką. Super. Polecam je wszystkim.
Most był na tyle wysoki, że miałem poważne problemy z zejściem z niego. Spotkałem tutaj zawodnika zmierzającego w przeciwnym kierunku. Miałem prosty dojazd dwoma drogami ale po kilkuset metrach postanowiłem skorzystać ze skrótu. Nie wiem czy skorzystałem, Droga z wolna się ograniczała by w końcu zamienić się w wąską ścieżkę. Całe szczęście, że ścieżka szybko doprowadziła mnie do skrzyżowania. Zawodnik stojący na skrzyżowaniu upewnił mnie, że jadę w dobrym kierunku. Stąd już szybko dotarłem do PK17 ponoć najbardziej wrednego punktu na całej trasie.
Do PK20 było naprawdę daleko. Droga była trochę na około. Na tym odcinku minąłem całkiem dużą grupę zawodników jadących w przeciwnym kierunku. Końcówka miała być prosta. Początkowo nawet taka była, Niestety w bezpośredniej bliskości PK20 droga całkowicie znikła. Na azymut nie doszedłem do PK. Trochę błądziłem ale w końcu znalazłem upragniony PK20.
Zawodnik, którego spotkałem przy PK podpowiedział mi jak najlepiej dojechać do PK21. Posłuchałem jego rad. Wjechałem na drogę leśną i nią dojechałem do PK21. W końcówce musiałem skręcić w las, pokonać wał i odbić PK.
Nie miałem problemu z dotarciem do PK19. Skorzystałem z małego skrótu. W końcówce miałem wątpliwości czy dobrze jadę bo PK był odrobinę dalej niż wynikało to z moich pomiarów. Razem z obeliskiem znalazłem PK. Teraz musiałem dotrzeć do PK18. Był tak blisko a zarazem tak daleko. Trzeba było znaleźć most i przejechać na drugą stronę rzeki. Zrobiłem tutaj drugi straszny błąd. Nie wiem dlaczego minąłem dużą drogę i dotarłem do miejscowości do której nie powinienem. Byłem wściekły 4km w plecy. To nie powinno się mi przydarzać. Dalej było już bez problemu. Dwa skręty i trochę po śladach innych dotarłem do PK18, Był to ostatni PK za 5 punktów.
W tym momencie marzyłem o zaliczeniu PK16, i PK13. W tym momencie było to jeszcze realne ale musiałem się sprężać.
Myślałem, żę problemy będę miał z PK16. Myliłem się. Zaliczyłem go bez większych problemów ale czasu miałem coraz mniej. Chciałem bardzo zmieścić się w limicie czasu.
Drogę do PK13 kontrolowałem do przedostatniego zakrętu. Musiało mi się coś popieprzyć bo na końcu ostatniego odcinka nie było PK. Cofnąłem się ale tam też nic nie było. Postanowiłem nie szukać lecz skierować się do mety.
Czułem presję czasu. Nie miałem czasu na analizowanie drogi. Jechałem z wszystkich sił w kierunku południowo-zachodnim. Zdążyłem, Na metę dotarłem kilkanaście minut prze końcem limitu czasu. Od razu skierowałem się na stołówkę. Żarcie było super. Niewątpliwie jedno z najlepszych w całej historii moich startów w rajdach na orientacje, pyszny bigos.
Umyłem rower. Zaobserwowałem wyciek z braina. Niestety nic z tym nie zrobiłem do następnego rajdu. Zapomniałem.
Powrót do domu przebiegł planowo.

Warszawa, 6 grudzień 2014 (kończyłem tylko)

niedziela, 30 listopada 2014

Funex Orient ...........

.....   czyli jak prawdziwe góry mnie przerosły.

Funex Orient
Zawoja
29 listopada 2014

Jak co roku FUNEX ORIENT był moją ostatnią imprezą rowerową w roku.
W tym roku impreza organizowana była w weekend 29-30 listopada 2014 w Zawoi, baza zlokalizowana była u samych stóp Babiej Góry.
Pogoda była lekko zimowa, chociaż przez cały czas zapowiadało się, że będzie inaczej. Temperatura poniżej zera, lekki wiaterek i całe szczęście, że śniegu prawie, że nie było.
Za imprezę zapłaciłem wcześniej więc szczęśliwie załapałem się na łóżko. Baza rajdu zlokalizowana była w czymś co przypominało schronisko młodzieżowe.
Do bazy wyjechałem w piątek, wyjazd z Warszawy o godzinie 19:45 a na miejscu byłem lekko przed północą. W bazie było już ciemno. Zaparkowałem na boisku. Zarejestrowałem się. Dostałem numer 503 i informację, w którym pokoju jest moje łóżko. Wróciłem do samochodu, zabrałem mój wór noclegowy i ruszyłem do wskazanego pokoju na parterze. Po drodze zajrzałem jeszcze do kibla.
Pokój był duży i strasznie ciemny. Miałem latarkę ale głupio mi było oświetlać wszystkie kolejne łóżka więc wybrałem łóżko najbliższe wejścia. Łóżko było piętrowe. Zdecydowałem się na dół. Przy latarce przygotowałem swoje łoże i poszedłem spać. Byłem bardzo zmęczony, więc dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że moje posłanie nie jest najwygodniejsze lub dokładniej trudno było mi na nim spać. W połowie łóżko było załamana a kąt nachylenia przekraczał 10 stopni ( od ściany do brzegu).
Baza zlokalizowana była w schronisku młodzieżowym. Całe schronisko zarezerwowane zostało przez organizatorów rajdu. Do dyspozycji uczestników było 70 łóżek i tyle samo miejsc na posadce. Parking zlokalizowany był na boisku przy schronisku.
Teraz będę kontynuował temat mojego łózka. Na moje nieszczęście trochę dalej wzdłuż okien stał gęsto upchany rząd nowych wygodnych łóżek. Gdy podjąłem decyzję o zmianie posłanie wszystkie zostały zajęte przez uczestników, którzy przybyli po mnie. Żeby nieszczęście było jeszcze większe górna prycza też została zajęte ale o tym posłaniu pomyślałem dopiero gdy zostało zajęte. Byłem przekonany, że nie zmrużę oka. Myliłem się. W tym niewygodnym posłaniu znalazłem sensowne dwie pozycje i kilkukrotnie je zmieniając przespałem kilka godzin.
Obudziłem się o godzinie siódmej. Na dzień dobry przegrałem walkę z termosem i śniadanie miałem bez ciepłej herbaty, bez picia w ogóle. Zjadłem dwie kanapki z chlebem. a przed startem wcisnąłem jeszcze banana. W trudnych warunkach przyrody najważniejsze było ubranie. Założyłem cztery sztuki majtek: rowerowe białe, niebieskie uciskające, rowerowe długie i zimowe biegowe. Na górze też miałem kilka warstw: podkoszulek oddychający, koszulka czarna, spodnie rowerowe, koszula rowerowa, bluza przeciwwiatrowi, bluza zgniłozielona i na wierzch czerwono czarna kurtka rowerowa. Dodatkowo założyłem dwie pary skarpet w tym jedne do kolan, buty rowerowe z ochraniaczami, dwie apaszki na szyję, czapkę i dwie pary rękawiczek. Ubranie się sprawdziło może za wyjątkiem rękawiczek cały czas zimno mi było w palce.
Na starcie FBO200 stanęło 6 zawodników razem ze mną.
FBO200 składał się z dwóch etapów: pierwszy 13 punktów do zaliczenia w narzuconej kolejności; drugi etap to dodatkowe 12 punktów ale kolejność dowolna. Do tego wszystkiego dwie mapy A3 w skali 1:50 000.
W zasadzie nie było żadnej odprawy. Mapy wydane zostały punktualnie. Już pierwszy punkt nie wyglądał za ciekawie. Blisko w poziomie, daleko w pionie. Pozostałe punkty też nie wyglądały za ciekawie. Na ogół umieszczone były wysoko gdzie rower stanowił średni atrybut.
Nie zamierzałem zalicza wszystkich punktów. Moją pierwszą ofiarą tej strategii był PK1. Postanowiłem go pominąć. Dlatego też od samego początku chyba wyszedłem na prowadzenie. Piszę "chyba" bo z linii startu ruszyłem jako ostatni i jeżeli ktoś przyjął podobną strategię to był przede mną.
W każdym razie jak przybyłem do PK2 przekonany byłem, że spośród zawodników FOB200 byłem pierwszy. Dotarcie do PK2 nie było najprostsze. Co prawdę punkt był przy drodze ale najpierw trzeba było dojść do przełęczy a kilkaset metrów za schroniskiem asfalt zamienił się w zamarzniętą drogę polną. Pocieszałem się tylko tym, że wprowadzenie roweru do PK1 to już całkiem inna forma wysiłku.
Stosując swoją strategię postanowiłem pominąć PK3 i od razu skierowałem się do PK4. Początkowo droga do obu PK była tożsama. Na stromym ciężkim zjeździe wyprzedził mnie zawodnik prowadzący, nr 506. Zjazd był bardzo ciężki. Leśna stroma, zamarznięta droga z głębokimi koleinami. Początkowo próbowałem zjeżdżać ale większość stromizn pokonałem prowadząc rower.Trochę się zdziwiłem gdy na w miarę prostym asfaltowym odcinku wyprzedziłem lidera. Rozstaliśmy się przy głównej drodze, ja pojechałem w prawo a on w lewo.
Myślałem, że PK4 będzie łatwy. Już początek mnie zdziwił. Po zjechaniu z drogi asfaltowej do przebycia był strumyk, niezbyt głęboki ale stosunkowo szeroki. Gdyby nie strome brzegi to można by go pokonać na rowerze. Przez chwilę kombinowałem jak go pokonać by nie zmoczyć butów. Pomógł mi okoliczny gospodarz. Przyszedł z deską i w dwóch etapach przeprawiłem się na drugą stronę. Potem do przebycia zostało tylko 2km wspinaczki. Początek był bardzo ciężki. Strome podejście zmusiło mnie do kilku przerw. Ledwo co lazłem. Tak się zmęczyłem, że nawet gdy zrobiło się płasko prowadziłem rower. Przez cały czas szukałem drogi, którą mogłem skierować się do PK5. Znalazłem ją kilkaset metrów przed PK4. Pozwoliły mnie ją zidentyfikować śnieżne ślady czterech rowerów widoczne na niej,
PK4 opisany był jako schronisko młodzieżowe. Miejsce naprawdę było bardzo malownicze. Samo schronisko to prawdziwy dom z mchu i paproci. Jeszcze fajniejsi byli gospodarze. Dwóch brodatych gości wyglądali jak członkowi ZZTOP. W momencie gdy się pojawiłem wyszli na schody. PK zlokalizowany był przed schroniskiem. Poprosiłem o herbatę, chyba popełniłem nietakt ale uratował mnie przypadkowy turysta, który użyczł mi swojej herbaty z sokiem ze swojego termosu. Brodacze udostępnili mi tylko lekko obity kubek. Napój był pyszny ale nie gorący. Dodatkowo dostałem michałka i upamiętniony zostałem na zdjęciu. Porozmawialiśmy troszeczkę o zawodach na orientację. Turysta miał fajnego \dużego kudłatego psa. Marcie na pewno by się spodobał.
Postanowiłem zadzwonić do Bogusi. Właśnie dzisiaj o godzinie 9 miał został przywieziony zestaw wypoczynkowy do naszego "living rooma", dwa fotele i kanapa CHEERS. Niestety pomimo przemieszczeń nie udało mi się znaleźć miejsca, w którym mogła zadziałać moja komórka.
Po odpoczynku ruszyłem na trasę. Dojechałem do miejsca rozjazdu. Tutaj spotkałem tubylca, który wytłumaczył mi, że powinienem pojechać dalej bo tą drogą nie dojadę tam gdzie chciałem. Nie posłuchałem jego. I dobrze. Zaraz po rozjeździe po raz kolejny wyprzedził mnie zawodnik z numerem 506. Niestety w przeciwieństwie do mnie on zjeżdżał bardzo szybko ja natomiast byłem w stanie jedynie prowadzić rower. Zejście było bardzo ciężkie, to tutaj poczułem po raz pierwszy lekki ból prawej nogi. Doczłapałem do asfaltu. Asfaltem dojechałem do głównej drogi. Tutaj wyprzedził mnie drugi zawodnik. Niestety nie zauważyłem jego numeru. Droga asfaltem też nie była lekka. Końcówka była tak stroma, że musiałem podprowadzić rower. Miałem przekonanie, że PK5 nie leży za wysoko. Dlatego też postanowiłem go zaliczyć. Myliłem się. Zaraz po zjeździe z drogi głównej zaczęło się podejście. Fajnie bo po asfalcie ale prowadziłem rower i prowadziłem. Końca tej męki nie było widać. Dopiero na końcówce się zmobilizowałem bo zobaczyłem innych zawodników podążających za mną. Do PK dotarłem przed nimi ale na PK spotkaliśmy się w trójkę.
Już tutaj wiedziałem, że nie ruszę na drugą pętlę. Byłem bardzo zmęczony. Dodatkowo spostrzegłem, że mam uszkodzony rower, z mojego BRAINA był widoczny duży wyciek oleju. To w efekcie tego defektu bardzo się bujałem jadąc rowerem. Moja energia szło w bujanie.
Ruszyłem do PK6. Chciałem zliczyć jeszcze PK6, PK7 i PK8. Miałbym wtedy z metą zaliczonych 7PK 13 z pierwszego etapu. Na zjeździe minąłem całą grupę zawodników podążających do PK5. Na samym końcu była kobieta, tam gdzie ja pchałem rower ona po prostu jechała.
Niestety szczęśliwie tak się nie stało. Na zjeździe minąłem drogę w kierunku PK6. Postanowiłem się nie wracać i pominąć PK6. I dobrze.
PK7 był łatwy. Końcówkę (150m) przeszedłem bez roweru. Obelisk koło, którego zlokalizowany był PK7 był bardzo ciekawy i bardzo wiekowy. Ciekawe jaka była jego historia. Wracając z PK minąłem po raz drugi zawodnika zajmującego 2 miejsce. On wjechał na PK rowerem. Wyprzedził mnie na podjeździe do PK8. PK8 znajdował się przy maszcie telewizyjnym na górce oczywiście. Na początek ciężkie podejście. Dalej też było ciężko. Miałem nadzieję, że było to ostatnie podejście w rajdzie, myliłem się. Po skręcie w lewo przeszedłem jeszcze około 200m. Zostawiłem rower i postanowiłem szukać punktu na azymut. W pewnej chwili miałem nawet obawy czy znajdę wieżę. Udało się. Po zaliczeniu PK8 miałem już tylko obawę czy znajdę rower, Rozstawianie się z rowerem w gęstym lesie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Tym razem mi się to udało. Rower stał i mrygał do mnie. Obiecałem mu, że już się dzisiaj nie rozstaniemy.
Do asfaltu pozostał mi tylko w miarę przyjemny zjazd. Pokonałem go. Dotarłem do asfaltu. Teraz miałem do pokonania trochę mniej niż 20km po asfalcie. Niestety nie miałem tak prosto jak myślałem. Po kilku kilometrach rozpoczął się podjazd. Podjazd był bardzo ciężki. Końcówkę podejścia pokonałem z buta. Trwało to długo.
Byłem już blisko. Pozostał tylko zjazd, Zawoja i lekki podjazd do schroniska. W Zawoi spotkałem dwóch uczestników, którzy zapytali mnie o drogę do schroniska. Razem z nimi dojechałem do bazy. Końcówka była ostra.
W bazie oddałem kartę i powiedziałem, że rezygnuję. Wziąłem mapę drugiego etapu. Punkty oczywiście były rozmieszczone w innych miejscach ale w tej samej okolicy. Dobrze, że zrezygnowałem. Na zewnątrz było coraz chłodniej. Przebrałem się, zjadłem posiłek, był smaczny, zupa jarzynowa i gulasz z makaronem. Tutaj duży plus dla organizatora.
Ogólnie organizacja była OK ale dobór tras to już co innego. W bazie wszyscy mówili, że było bardzo ciężko na każdej trasie. Wiele ekip i wielu zawodników się wycofało.
Do domu ruszyłem przed godziną 19 i na miejscu byłem o godzinie 23. Wszyscy jeszcze na mnie czekali. CHEERS jest OK.

Warszawa, 30 listopad 2014

PS
Był to niewątpliwie najcięższy rajd w jakim uczestniczyłem. Nawet zwycięzcy nie dotarli do mety.
Warszawa, 2 grudzień 2014



sobota, 18 października 2014

HARPAGAN-48, Lipusz ..............................

......   czyli jeszcze nie jest ze mną najgorzej.

Był to mój piąty Harpagan w historii. Startuje nieustannie w nim od dwóch lat. Chyba do końca będę darzyć go  sympatią pomimo, tłoku, szablonu, łatwych punktów kontrolnych i wielu innych wad. Zapewne dlatego, że HARPAGAN 44 był moją pierwszą imprezą na orientację "ever".
Moja piąta edycja był nietypowa na pewno pod jednym względem. Do imprezy musiałem przygotować się całkowicie sam bo Bogusia była na szkolnej wycieczce. Do czwartku włącznie zajmowałem się naprawą roweru. Musiałem wymienić dwie zębatki na korbie, pozostałość po Mazovii w Kazimierzu. Udało się, zrobiłem to sam. Prawdziwym pakowaniem zająłem się w piątek po pracy. Niczego nie pominąłem. Zrobiłem sobie kanapki, zrobiłem sobie kawę a nawet herbatę. Nie miałem większych problemów. Wyjechałem przed godziną 20.
W bazie rajdu byłem przed północą. Zdążyłem się jeszcze zarejestrować. Przed północą byłem już ze swoim nowym materacem samopompującym w sali gimnastycznej. Dziwne ale było jeszcze wolne miejsce na posadce. Ułożyłem się w głębi. Było trochę widno ale na miękkim materacu szybko zasnąłem. Super zakup ten materac.
Obudziłem się o 4:30. Dziwne ale prawie wszyscy jeszcze sapali. Najważniejsze z kłopotami ale się wysrałem. Po powrocie dalej prawie wszyscy spali. Zjadłem śniadanie, spakowałem się i wyszedłem. W samochodzie sprawdziłem grafik startów i prawie wszystko się wyjaśniło. Start mój był planowany na godzinę 6:30 a nie 6:00 jak myślałem. Było strasznie ciemno. Miałem problemy z przygotowaniem się do startu. Pomimo 30 minut extra ledwo co zdążyłem na start.
Było chłodno ale co najważniejsze nie padało i miało nie padać przez cały dzień. Ubrałem się lekko, biała bluza, podkoszulek i strój rowerowy. Ciekawostką były długie skarpety Filipa, które Filip pozwolił mi założyć.
Start jak zwykle był punktualny. Nie było żadnych uwag co do trasy i PK.
Mapy jak zwykle zostały rozdane 5 minut przed startem. Było ciemno. Niewiele widziałem oprócz lokalizacji PK. Od razu zainteresowały mnie dwa ciężkie PK ulokowane na północ od bazy. Postanowiłem najpierw pojechać w ich kierunku. Całe szczęście nie tylko ja wpadłem na ten cudowny pomysł. W kierunku tym wyjechała cała watach zawodników. Postanowiłem jechać za wszystkimi i tak na mapie niewiele widziałem. W sposób ten zaliczyłem pierwsze dwa PK, PK15 i PK19. Po niecałej godzinie miałem 9 punktów na swoim koncie. Niezły wyczyn, początek był dobry. Po zaliczeniu drugiego PK zrobiło się jasno. Mogłem już sam kontrolować mapę. Postanowiłem jak zawsze zaliczać przede wszystkim ciężkie PK i ułożyłem sobie kółko zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Teraz mogę śmiało napisać, że to był mój największy błąd. Zamiast do PK11 powinienem jechać w kierunku PK7 co zapewne pozwoliło by mi zaliczyć przynajmniej jeden PK więcej. Na rozjeździe nawet zastanawiałem się na skierowanie się w kierunku PK7 ale początkowa idea zwyciężyła. Powodem była trasa, która była dużo łatwiejsza niż zwykle ale skąd mogłem to wiedzieć po pierwszych dwóch PK.
Tak wiec po drugim PK miałem długi mało produktywny przelot z zaliczeniem bazy włącznie. PK11 był chyba moją największą wpadką nawigacyjną. Zamiast najprostszą drogą do niego dotrzeć wymyśliłem sobie dotarcie od tyłu. Tylko 500m dłużej a droga pewna tak sobie pomyślałem. A tutaj niespodzianka. Pojechałem za daleko. Całe szczęście,że się zorientowałem, że dotarłem do drugiego jeziorka. Musiałem trawersować. Jak dotarłem tam gdzie miał być PK też  się zdziwiłem bo go tam nie było. Całe szczęście, że pomyślałem, "Bunkier nie może być na dole", złota myśl, spojrzałem wyżej i był namiot nierozłączny element PK na HARPAGANIE. Musiałem tylko podejść kilkadziesiąt metrów. Zdecydowałem się zrobić to bez roweru. Wracając do roweru minąłem innych uczestników rajdu, którzy przyjechali do PK z właściwej strony. Niestety nie rozumieli oni mojego pytania "czy trudno dojechać do drogi?". Zrozumiałem ich niezrozumienie gdy sam pokonałem ten odcinek. Nie więcej niż 50m szerokiej autostrady leśnej.
PK17 właściwie bez historii. Lekka korekta po wjechaniu na złą drogę i dym z ogniska przy PK. Po zaliczeniu PK17 ułożyłem sobie trasę na następnych kilka PK. Moim celem głównym był PK20. Po drodze chciałem zaliczyć PK13 I PK14.
Plan powyższy udało zrealizować bez większych problemów. PK13 w rowie był ponoć jednym z bardziej schowanych punktów na całej trasie. Mi w jego odszukani pomogli inni uczestnicy rajdu, piechur nawet sam wskazał mi kierunek.Przed PK14 spotkałem dużą liczbę uczestników innego dystansu. W okolicach tych w ogóle jeździłem drogami, których na mapie nie było. Było to dobre rozwiązanie. Metodą za innymi uczestnikami dotarłem do PK20.
Po PK20 opracowałem trasę na resztę dystansu. W zasadzie pomijając PK12 chciałem zaliczyć wszystko co było na drodze do mety.
Zacząłem od PK8. Fartownie znalazłem skrót, który oszczędził mi kilka kilometrów.
Długo zastanawiałem się jak dojechać do PK16. W końcu wybrałem chyba najbardziej sensowne rozwiązanie. Pomimo wcześniejszych obaw bez trudu dotarłem do celu.
Na punkcie nie miałem przerwy, po sczytaniu czipa i podaniu numeru 11 13 ruszyłem dalej. Skorzystałem z kolejnego skrótu by dotrzeć do asfaltu. Miałem małe problemy i pewne wątpliwości ale dotarłem do drogi asfaltowej w miarę szybko. Dalej było łatwo, drogą asfaltową kilka kilometrów skręt w prawo i droga do końca. Końcówkę jechałem za jednym z mistrzów, nawet wytrzymywałem tempo a żeby było ciekawej to na PK nawet go wyprzedziłem bo ponownie nie miałem ani chwili odpoczynku. Starałem się jechać szybko, nie chciałem być dogoniony przez mistrza. Niestety pobłądziłem troszeczkę w miasteczku i kiedy z niego wyjechałem mistrz mnie wyprzedził. PK 10 znajdował się na małej górce do którego prowadziła najpierw wąska asfaltowa droga a potem leśne dukty. Dotarłem do niego lekko po 14:30 czyli po 8 godzinach od startu. Na koncie miałem już 41 punktów, jak byłem na trasie to myślałem, że 39 bo źle zsumowałem punkty na trasie.
Po podbiciu PK10 postanowiłem chwilę odpocząć. Zasłużyłem na te 10 minut odpoczynku. Niestety po tej przerwie miałem prawdziwy kryzys. Ciężko siadłem na rower. Jechało mi się tęż średnio przyjemnie. Dodatkowo zrobiło mi się strasznie zimno. Zastanawiałem się poważnie nad założeniem dodatkowej bluzy. Całe szczęście, że kilkunastu kilometrowa jazda ponownie wprowadziła mnie w trans. Zimno ustąpiło a pedałowanie stało się lżejsze.
Po zjeździe z asfaltu do pokonania miałem około 3km leśnymi drogami. W końcówce minąłem mistrza, który właśnie wracał z zaliczonego punktu, kilkaset metrów dalej zobaczyłem kilku innych zawodników ze Ścibiszem szukających czegoś na mapie. Minąłem ich. Trochę się zdziwiłem gdy usłyszałem pytanie czy wiem gdzie obecnie jestem. Wiedziałem, co prawda licznik wskazywał lekko powyżej 3km ale właściwy skręt w prawo powinien być blisko bo stąd gdzieś przecież wyjechał mistrz. Tak też było, musieliśmy się cofnąć kilkadziesiąt metrów by dotrzeć do polany nad jeziorem gdzie znajdował się mój ostatni PK za 5 punktów. Byłem szczęśliwy. Czasu miałem jeszcze dużo a na koncie już 44 punkty (naprawdę 46) czyli więcej niż mój rekord z ostatniego HARPAGANA. Wiedziałem, że ustanowię swój rekord pod względem uzyskanych punktów.


niedziela, 12 października 2014

Warszawa Bemowo, 6 kwiecień 2014, Legia MTB

....  czyli nie tylko Mazovią i Polan Bike człowiek żyje.

Był to wyjątkowy weekend w sezonie. Nie wiem czy się powtórzy jeszcze w tym sezonie. Ani MAZOVIA ani PLAND BIKE nie organizowały żadnej imprezy. Chcąc pojeździć musiałem skierować się w kierunku zespołu LEGIA MTB. Nie wiem czy przypadkiem nie są to najstarsze zawody MTB organizowane na Mazowszu. Na pewno mają najstarszą ekipę przygotowującą imprezę. Wydawało się, że średnia wieku osoby zajmującej się obsługą imprezy przekraczała 70. I co z tego było fajnie.
Start zaplanowany był na godzinę 12. Przyjechałem wcześniej. Bez trudu zaparkowałem. Nie miałem też problemów z zarejestrowaniem. Przygotowałem rower i właściwie ubrany lekko przed dwunastą byłem na linii startu-mety. Okazało się, że start był dwustopniowy: najpierw dzieci i początkujący wyruszyli na jedno okrążenie a dopiero po nich ruszyła reszta zawodników. Do startu pierwszej grupy było jeszcze 15 minut więc postanowiłem testowo przetestować trasę wyścigu.
Początek był standardowy ale po kilometrze była pierwsza strefa górek i dołków. Coś niesamowitego, super zabawa na rowerze. Jechałem wolno, momentami bałem się, że nie dam rady przejechać, nigdy po takich miejscach nie jeździłem.  Po przejechaniu tej strefy był krótki dojazd do następnego odcinka technicznego. Takich miejsc technicznych było kilka w tym dwie sztuczne wielkie górki. Trasa naprawdę super. Dojechałem do linii startu mety jeszcze przed startem pierwszej grupy.
Na swój start czekałem około 20 minut. Zdecydowałem się przejechać MEGA czyli w dniu dzisiejszym było to 5 okrążeń po około 6km. Nie pchałem się na starcie a dodatkowo miałem problemy z uruchomieniem stopera. Żeby tych nieszczęść było dużo to dodatkowo przed startem zdjąłem okulary wychodząc z założenia, że nie ma drzew przy drodze i nie będą potrzebne. Szybko zmieniłem zdanie. Okazało się, że już na pierwszej prostej a jeszcze przed odcinkiem technicznym w powietrzu był taki pył, że oczy musiałem przecierać non-stop. Zatrzymałem się i założyłem okulary. Dodatkowo trochę zatrzymała mnie kolejka przed pierwszym odcinkiem technicznym. Nie byłem ostatni ale na pewno byłem bardzo jego blisko.
Pierwszą wyprzedziłem dziewczynę,. Nastąpiło to tuż za odcinkiem technicznym. Potem do samej mety wyprzedzałem kolejnych zawodników. Bardzo fajnie mi się jechało. W zasadzie nie schodziłem z roweru. Na rowerze pokonywałem wszystkie odcinki techniczne i wielkie sztuczne góry.
Przez długo czas jechałem za młodziakiem, on wyprzedzał i ja też, czasami zmienialiśmy się na prowadzeniu. Dziwiłem się, że jestem w stanie wytrzymać jego tempo. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że ma on kłopoty z przerzutkami. Wyprzedziłem go i sam zmierzałem do mety.
W sumie był to bardzo fajny wyścig a poligon na Bemowie to fajne miejsce na wyścigi. Polecam na treningi.

Warszawa, ........\
kończyłem 12 października 2014

Mazowieckie Tropy, Piaseczno, 11 październik 2014

.......   czyli jak miał być trening a zrobiła się ciężka jazda.


Impreza ta pojawiła się nagle. Nie planowałem startu w ten weekend aż tu nagle organizatorzy MAZURSKICH TROPÓW postanowili zorganizować coś podobnego na Mazowszu i przesłali maila z informacja o nowej imprezie.
W weekend ten odbył się także POLAND BIKE w Wawrze. Początkowo planowałem wystartować w obu imprezach ale przeprowadzka i problemy z rowerem zweryfikowały moje zamiary.
Start rajdu był w ZIMNYCH DOŁACH koło Piaseczna. Wyjechałem z domu po godzinie 8.oo. Na miejscu byłem przed godziną 9.oo. Pogoda była super. Impreza nie była zaliczona do pucharu polski w rowerowych maratonach na orientację więc znajomych twarzy było niewiele.
Start był punktualny. Dostałem dwie mapy w formacie A3 skala 1:50 000. Na mapach było 24PK do odnalezienia w terenie.
Na trasę ruszyłem jako jeden z pierwszYch. Na pewno jako pierwszy dotarłem do PK5. Następne punkty też bez historii (PK18 i PK3).
Kłopoty zaczęły się od kolejnego PK. PK3 był na grobli, na której na początku skierowałem się w naturalnym kierunku. Razem ze mną było tam dwóch innych uczestników. Oni chcieli dotrzeć w lini prostej więc na początek zmoczyli się w grobli która stanęła im na drodze. To mnie zdezorientowało i zamiast ruszyć ścieżką w prawo postanowiłem się wycofać i objechać bagna od wschodu. Tak zaczęło się moje błądzenie. Chociaż początkowo wyglądało to nie najgorzej to po tym punkcie już wiedziałem, że nie zaliczę wszystkich PK. Z drogi asfaltowej zjechałem w lewo do lasu. Na mapie wydawało się, że tą drogą dojadę na wysokość punktu. Niestety kilkaset metrów przed skrętem droga się skończyła. Cofnąłem się i zacząłem błądzić.Zacząłem straszne błądzić teraz nawet nie wiem dlaczego bo rozsadek mówi, że to się nie powinno przydarzyć. Szukałem PK w miejscach, w których go być nie powinno a potem dziwiłem się, że go tam nie ma. Wjechałem w kilka przecinek, błądziłem w lesie, przemierzałem gęstwiny a punktu nie było aż w końcu postanowiłem się wyzerować. Znalazłem skrzyżowanie szlaku czerwonego z asfaltem i stamtąd odmierzyłem lokalizację przecinki. Znalazłem PK 19 ale czasu straciłem multum.
Po szybkim zaliczeniu kilku kolejnych PK (9, 2, 25, 15, 4 i 1) łudziłem się jeszcze, że mam szansę wszystko zaliczyć. Pogląd ten zweryfikował PK12. Najpierw nie znalazłem drogi, której n ie było i przejechałem dodatkowo około 4km. Potem trochę zdziwiony dojechałem na brzeg bagienka (nie zgadzało się z licznikiem), potem zacząłem szukać w złym kierunku i 250m przedzierałem się przez straszne chaszcze aż w końcu trochę zdziwiony wlazłem na PK 12.
Ostateczną decyzje podjąłem po zaliczeniu PK21 i PK17.
Z PK17 źle wybrałem trasę, zamiast zaliczyć PK8 i pojechać na PK20 od razu pojechałem na PK20.
Potem zaliczyłem PK11 I PK14. Na PK14 podjąłem decyzje co robić do samej mety. Chciałem zaliczyć jeszcze dwa PK, PK16 i znajdujący się przy samej mecie PK24.
Nie miałem żadnego problemu z PK16. Wskazałem jego położenie nawet innym uczestnikom, którzy go minęli. Wszystko wyglądało nawet nie najgorzej.
Miałem około 45 minut i około 12km po drodze asfaltowej a PK był położony około 300m od drogi. Jechałem szybko. Kontrolowałem swoje położenie. Skręciłem w gęsty las i tutaj zaczęły się moje problemy. W gęstym lesie nie potrafiłem znaleźć północno- zachodniego rogu cmentarza. Powiem więcej nie byłem w stanie znaleźć żadnego cmentarza. Trochę spanikowałem. Widziałem zawodników podążających do mety. Postanowiłem wjechać w ten gąszcz raz jeszcze. Ale znowu nie myślałem. Zamiast odmierzyć raz i drugi 300m myślałem o spóźnieniu i o tym że tam już byłem. Nie wchodziłem w gąszcz chociaż na mapie wyraźnie było narysowane, że cmentarz nie znajduje się bezpośrednio przy ścieżce. Punktu nie znalazłem.
Skierowałem się do mety. Celem rehabilitacji wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników. Przynajmniej się zmęczyłem.
Oddałem kartę i wykorzystałem swój talon na ciepły posiłek. Musze powiedzieć, że makaron z mięsem był wyjątkowo dobry i wcale to nie wynikało z mojego zmęczenia.
Najbardziej mi szkoda ostatniego PK. Powinienem go znaleźć ale chyba w gorących momentach trochę się gubię. Nie był to pierwszy raz kiedy pod presją czasu podejmuję błędne decyzje.
W sumie impreza bardzo udana. Punkty kontrolne pozytywnie schowane, zgodne z mapą. Mapa super, jasna i czytelna i nie ma większego znaczenia, ze może trochę nie aktualna (1990).
Przejechałem blisko 100km. Najważniejsze dla mnie było przygotowanie do mojego 5 HARPAGANA, który odbędzie się w następny weekend. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia:
- najważniejsze, naprawa roweru, pomimo wymiany kasety dalej puszcza a dodatkowo spada łańcuch z dużego trybu,
- muszę wiedzieć dokładnie która jest godzina,\
- miarka musi być bardziej precyzyjna, to co używałem wymagało długich pomiarów ( miarka od 10cm),
- muszę założyć długie skarpety bo inaczej nic z moich nóg nie pozostanie,
To wszystko, następne wspomnienia już z HARPAGANA 48.

Warszawa, 12 październik 2014


poniedziałek, 6 października 2014

Nowy Dwór Mazowiecki, 5 październik 2014, Finał MAZOVII 2014

Pechowy finał Mazovii ........

czyli wszystko może się zdarzyć.

Mój kolejny "wyścigowy" dzień po długiej przerwie blogowania.

W tym roku finał Mazowii odbył się w Nowym Dworze Mazowieckim. Fajnie bo blisko. Pojechaliśmy wszyscy. Filipa i Oskara musieliśmy zwolnić z meczów piłkarskich. Martyna pojechała ze starym rowerem chłopaków bo jej kochana MERIDA została skradziona tydzień przed zawodami prosto z klatki schodowej.
Pogoda była piękna.
Bogusia po upadku cztery tygodnie wcześniej była w stelażu i z Martą po raz drugi pojechałem ja.
Już na początku okazało się, ze sama wymiana łańcucha nie za bardzo pomogła mojemu rowerowi. Powinienem wymienić też kasetę. Rower po prostu przepuszczał.
Martyna jechała dzielnie ale wynik jej nie był za bardzo rewelacyjny, 80%.
Oskar pojechał dobrze, po raz kolejny stanął na najniższym pudle.
Filip także nie zawiódł, co prawda od podium był daleko ale 71 miejsce w generalce to całkiem dobry rezultat.
Na początku mnie jechało się fajnie. Pomimo usterki po 10km bez wahania zdecydowałem się przejechać MEGĘ. Po kilku płaskich kilometrach zaczęły się górki. Były super jak dla mnie. Na początku nawet rower spisywał się dzielnie. "Pierdział" ale jechał. Niestety po 20km zaczęły się moje problemy. Najpierw spadał mi łańcuch, nawet jazda na małym kole za przodu nie pomagała. Musiałem stawać kilkakrotnie. Zwolniłem ale to nie wystarczyło. Mniej więcej w połowie dystansu zerwałem łańcuch. Początkowo byłem troszeczkę załamany ale przypomniałem sobie o moim zabezpieczeniu. W sakwie miałem schowane złote ogniwo. Wywróciłem rower i naprawiłem usterkę. W tym czasie wyprzedzili mnie prawie wszyscy zawodnicy. Całe szczęście, że napraw mi się udała, rower dalej przepuszczał ale można było jechać dużo, dużo szybciej. Postawiłem sobie jedno zadanie: przegonić kobietę, której wymyśliłem krzywkę "Duży S...". Wydawało mi się, że bardzo szybko zrealizowałem swój plan, na którejś z kolejnych górek wyprzedziłem  ją jak i wielu innych zawodników. Jechałem sam od czasu do czasu wyprzedzając kolejnych zawodników. Po wyjechaniu z lasu zrobiło się płasko. Pamiętałem tą drogę z ostatniej Mzovii. Wtedy dla mnie była to straszna mordęga. Tym razem było łatwiej. Zdziwiłem się na jednym z ostrych zakrętów przy wale. 200 metrów za mną jechał mój Duży S... . Wiedziałem, że czasowo już z nią nie wygrałem. Chciałem tylko przyjechać pierwszy na metę. Przewagi nie utrzymałem. Zostałem wyprzedzony na asfalcie. Całe szczęście, że przed metą było jeszcze trochę góreczek. Odrobiłem straty. Po wjeździe na szutrową drogę wyprzedziłem Dużego S.... jak i kilku innych zawodników. Rozpocząłem swój finisz. Mój rower pierdział. Niestety tylko Duży S...ek wytrzymał moje tempo. Na stadionie zostałem wyprzedzony. Próbowałem jeszcze walczyć ale 50m przed metą poddałem się. Całkowita klapa, przegrałem z Dużym S... .
Tym razem nikt na mnie nie czekał. Byłem strasznie zmęczony i załamany.
Ledwo doszedłem do siebie a zaczęła się dekoracja generalki HOBBY. Martyna zajęła 3 miejsce. Brawo córko. Oskar uplasował się na czwartej pozycji.
Filip był 6 co też nie jest złym wynikiem.
Mój wynik nie był najlepszy, uplasowałem się na 37 pozycji w gronie prawie 400 zawodników. O dziwo okazało się, że był to mój najlepszy rezultat w mojej trzyletniej historii Mazovii. Do tej pory zajmowałem w MEDZE 49 miejsce  (2013) i 41 (2012). Pomyśleć co by było gdybym nie gubił trasy (Nałęczów), nie miał awarii (NDM) i startował trochę więcej razy bo zaliczyłem rekordową małą liczbę startów na dystansie MEGA, tylko 10.
Po dekoracji HOBBY to była już tragedia. Niestety nie obroniliśmy 6 miejsca w klasyfikacji rodzinnej. Spadliśmy na miejsce 7 ale i tak to był nasz rekord, wcześniej plasowaliśmy się na pozycji 9 (2013)  i 10 (2012).
Najgorsze było czekanie. Dekoracja klasyfikacji rodzinnej miała być o godzinie 19:15. Ostatecznie odbył się o godzinie 21:00. Bogusia z nogą cierpiała. Dzieci dostawali pierdolca ale dotrwaliśmy do końca, uścisk Zamany bezcenny.
Gorycz oczekiwania osłodziły nam kurczaki z KENTAKI FRIED CHIKEN.
Zdecydowanie nie był to zmarnowany dzień, a może i więcej nie był to zmarnowany rok.

Warszawa, 5 październik 2014.

wtorek, 1 lipca 2014

BIKE ORIENT, Krzeczew k.Wielunia, 28 czerwiec 2014


..... czyli jak nie wybrałem najlepszego wariantu.

zawody miały rozpocząć się o godzinie 10.oo więc spokojnie mogłem na nie wyjechać z domu w dniu zawodów z samego rana.
Dojazd nie był stosunkowo długi, cała podróż zajeła mi lekko ponad dwie godziny. Do rejestracji nie było kolejek. Miałem wystarczajacą ilość by dobrze się przygotować. Niestety w ostatniej chwili zacząłem coś majsterkować przy magnesach liczników. Efektem tego była konieczność powrotu do bazy, zaraz po starcie i wymiana magnesu licznika krótkich dystansów. Straciłem blisko 10 minut. Na trasę wyruszyłem jako ostatni. Liczba uczestników była olbrzymia, ponad 150 osób indywidualnie i w zespołach. Padać zaczęło gdzieś w połowie trasy. Niestety zabrałem kiepską kurtkę, rowerową, przemokła mi po 30 minutach. Punkty na ogół wymagały zejścia z roweru. Na przekazanych mapach było kilka "razświetleń". W sumie PK były fajnie pochowane a ich lokalizacja zgadzała się z mapą. Wszystkich PK było 20. Początkowo chciałem zdobyć wszystkie i stanowczo za długo trwałem w tym przeświadczeniu. To był mój główny błąd. Gdybym po 3 godzinach podjął decyzje o zaliczeniu tylko 16-17PK zająłbym zdecydowanie lepszą pozycję.
Drugi mój błąd to poszukiwanie PK7. Już dojazd do niego był fatalny. Dołączyłem do jakiegoś gaduły i zdałem się na jego nawigację. Nie dość, że musieliśmy przejść przez podwórko pełne małych wściekłych psów to jeszcze po dojechaniu do drogi głównej pojechaliśmy w odwrotnym kierunku. Gdy w końcu dotarliśmy do miejsca  prawdopodobnego położenia PK zobaczyliśmy tam co najmniej czterech innych rowerzystów szukających PK7. Ja szybko stwierdziłem, że nie jest możliwe, by aż tylu ludzi nie mogło znaleść lampionu. Pojechałem dalej. I to był mój kolejny błąd. Straciłem dużo czasu ale główny błąd popełniłem wcześniej.
Końcówka też byla emocjonująca. Chciałem bardzo zaliczyć trzy ostatnie PK leżące na mojej powrotnej drodze do bazy. Niestety czasu było za mało. Zaliczyłem pierwszy i po nim stwierdziłem, że na drugi zdecydowanie nie zdążę. Miałem rację ale nie myślałem, że aż tak duże problemy będę miał z punktem ostatnim. Był on oddalony okolo 300m od głównej drogi. Skręciłem dobrze. Niestety zawinałem  lekko na północ i punkt, który miał znaleść się po lewej stronie drogi wylądował po prawej. Dodatkowa ścieżka wydeptanma w trawie wprowadziła mnie na manowce. Poszedłam za daleko i gdyby nie piechur, który wskazał mi właściwą lokalizacje PK na pewno bym go nie znalazł. 10 minut przed końcem imprezy zdobyłem trzy płaskie góry i ostatni PK. Byłem pewny, że nie zdążę. Grzałem na rowerze ile mama dała. Dziwne ale udało się dotarłem jedną minutę przed końcem. Była kolejka, padał deszcz. Ja byłem bardzo zmęczony, całkowicie przemoczony ale szczęśliwy, że zmieściłem się w limicie czasu
Dodatkowo ponownie zaczął padać deszcz. Poszedłem do samochodu. Odpocząłem. Zadzwoniłem do Bogusi, przebrałem się, spakowałem rower i poszedłem coś zjeść. I tutaj spotkała mnie nie miła niespodzianka. Okropna kolejka po talerzyk zupy z kawałkami kiełbasy. Największy minus tego w sumie fajnego rajdu.
Powrót do domu miałem fatalny. Niestety posłuchałem mojego GPS a on prowadzi po drogach nawet jeszcze nie wybudowanych. Błądziłem koło Łodzi. Jechałem popnad godzinę dłużej. W domu byłem koło godziny 22.oo.
Muszę napisać o jeszcze jednym fajnym uczuciu jakiego doznałem podczas tych zawodów. Stało się to na piaszczystej, ciężkiej  drodze  gdy wyprzedzałem bez trudu trzech młodych rowerzystów. Po prostu byłem od nich lepszy.
Ogólnie zaliczyłem 14PK i zajłem jedno z pierwszych miejsc w czwartej dziesiątce.


korekta: 6 październik 2014


niedziela, 20 kwietnia 2014

Muranów, 9 kwietnia 2014, Szybki Mózg 1

.....   czyli jak rozpocząłem mój drugi cykl zawodów na orientację.

Był to mój bardzo ciężki tydzień. O dziwo dużo pracy w pracy. Dodatkowo na horyzoncie pojawił się zakup mieszkania. Niestety na zawody nie pojechały kobiety. Bogusia nie mogła a Martyna bez Bogusi jeszcze sama nie wystartuje.
Takoż w męskiej obsadzie wsiedliśmy koło godziny 18 do samochodu. Na Muranów wcale nie mamy daleko. Problem zawsze stanowi znalezienie miejsca do parkowania. Tym razem było najgorzej. Ulicę, którą wytypowałem do zaparkowania okazała się kompletnie zajęta. Musieliśmy trochę się pokręcić. Straciliśmy przez to tyle czasu, że gdy rejestrowaliśmy się na start byliśmy na styk. Start był nieco oddalony od bazy.
Ja startowałem pierwszy. Kilka minut za mną startował Oskar a Filip startował jako ostatni. Tak ostatni ze wszystkich.
Z pierwszym punktem nie miałem problemu. Zacząłem jak wszyscy, w lewo. Potem też większych błędów nie popełniłem może za wyjątkiem płotków prze które przeskoczyłem a nie do końca jestem pewny czy mogłem. Wiedziałem gdzie jest meta. Z ostatniego punktu do mety biegłem ulicą Świętokrzyską. Za mną biegł inny uczestnik imprezy. Czułem, ze chciał mnie wyprzedzić. To mnie bardzo zmobilizowało. Jeszcze przyspieszyłem. Pomimo jego wysiłku nie dałem się wyprzedzić. Pierwszy wsadziłem chipa do dziurki. Dziwne ale chip nie błysnął więc trzymałem dłużej i wtedy zawodnik buchnął, krzycząc w moim kierunku jakieś niemiła słowa. Wyjąłem chipa i powiedziałem by dał sobie siana. Ktoś z tłumu wsparł mnie. Ale po minucie przypomniałem sobie, że bramka się nie zaświeciła, dla pewności po raz drugi wsadziłem czipa do odczytu. Nie wiem czy nie był to przypadkiem mój błąd. Patrząc na wyniki wyraźnie widać że w rezultatach zaznaczony został drugi odczyt. Strata około 1 minuty i 4 pozycji.
Czekałem na chłopaków. Najpierw minął czas przybycia Oskara by mnie wyprzedził. Osakr pojawił się kilka minut później. Na Filipa czekaliśmy wyjątkowo długo. Zapewne sam pracował z mapą. To dobrze takie starty nauczą go najwięcej.  Na koniec nawet wyszliśmy po niego na trasę. Spotkaliśmy go przy ostatnim punkcie. Oska wskazał mu jak dobiec do mety co i tak nie pomogło mu w osiągnięciu dobrego rezultatu. Przebiegł cały dystans zdecydowanie najgorzej. Daleko za mną  i daleko za Oskarem.
Po biegu trochę bolały mnie łydki, poza tym czułem się super. Byłem bardzo zadowolony z rezultatu a co najważniejsze wygrałem z chłopakami. Tak trzymaj staruszku.


Biał Podlaska, 20 kwietnia 2014.

Legionowo, 13 kwietnia 2014, MAZOVIA 1

....   czyli start po starcie.

Pierwsza MAZOVIA w tym roku odbyła się w niedzielę 13 kwietnia. Niestety dzień wcześniej czyli w sobotę 12 kwietna wystartowałem całkiem udanie w HARPAGANIE. Do domu przyjechałem o północy. Położyłem się spać o godzinie 2. Całe szczęście, że Legionowo jest zlokalizowane stosunkowo blisko mojego mieszkania. Szybko wyciągnąłem wnioski z nowego rozkładu wyścigów na MAZOVII. W związku z tym, że Oskar, Martyna i Bogusia startują wcześniej a ja z Filipem później postanowiłem na zawody zabierać tylko trzy rowery: mój, Filipa i Martyny.
Rozwiązanie to sprawdziło się w Legionowie.
Niestety na start przyjechaliśmy bardzo późno. Martyna i Oskar ledwo co wleźli do sektora a dzieci było strasznie dużo. Dodatkowym minusem był fakt, że trasa dystansu hobby była wyjątkowo krótka. Zanim Oskar się mógł rozpędzić to była już meta. Ja na początku robiłem zdjęcia. Na metę pierwszy przyjechał Oskar. Nie poszło mu najgorzej ale zajął dopiero 7 miejsce. Trochę wyższą pozycję zajęła Martynka ale mam podejrzenia, że nie dała z siebie wszystkiego. Bogusia dojechała ostatnia.
Ja z Filipem wystartowaliśmy o godzinie 11:30. Start był punktualny. Ja startowałem z sektora 5, Filip z sektora 6. Nie łudziłem się, że osiągnę jakikolwiek dobry rezultat. Już przed startem podjąłem decyzję, że dzisiaj zaliczę fita. Wystartowałem spokojnie. Czułem HARPAGANA. Ustawiłem się w końcówce sektora i kręciłem. Pierwsze pytanie jakie miałem to kiedy wyprzedzi mnie Filip. Nastąpiło to szybciej niż się spodziewałem. Przyczepiony do innego zawodnika wyprzedził mnie na 7 kilometrze. Krzyknełem mu "cześć Filip" jak mnie mijał. Nawet zareagował. Dystans był krótki a trasa łatwa. Była nawet jedna górka pod którą musiałem podprowadzić rower. To zawsze jest najcięższe. Finisz zacząłem 7km przed metą. Wtedy top właśnie wstąpiły we mnie nowe siły. Wyprzedziłem kilku zawodników. Dwa kilometry przed metą ustawiłem się za grupką zawodników. Chciałem bardzo ich wyprzedzić. Z większością nie miałem żadnych problemów. Została dziewczyna. Jechałem za nią dobrych kilkaset metrów. Wyprzedziłem ją na górce. Czułem, że za mną jadą inni. Dawałem z siebie wszystko. Pierwszy wyjechałem na ostatnią długą asfaltową prosta. Kręciłem ile sił mama dała. Z grupki wyprzedziłem wszystkich ale 300 metrów przed metą wyprzedził mnie jakiś machron, który pojawił się nie wiadomo skąd. W sumie było super. Trochę sił zostało mi po 180km rajdzie na orientację rozgrywanym dzień wcześniej. Finisz był super.
Inni spisali się też nieźle. Najlepiej Filip. Awansował do 3 sektora. Niebywałe. Sektor marzenie. O dziwo ja spisałem się niewiele gorzej. W następnych zawodach wystartuje z sektora 4. Sądzę, że Maluchy będą jeździć lepiej, Oskar gdy będzie dłuższa trasa i mniejszy tłok na starcie. Martyna gdy trochę potrenuje zmianę biegów.
W klasyfikacji rodzin uplasowaliśmy się na 10 pozycji. Najlepiej punktował Filip, Oskar i Martyna podobnie na 80%. Mój wynik był niewiele gorszy.


Biała Podlaska, 20 kwietnia 2014

Legionowo, 30 marca 2014, Poland Bike ......

......  czyli pierwszy letni narathon w sezonie.

Pogoda była fantastyczna, dziwiłbym się bardzo gdyby to nie był mój w tym roku już trzeci maraton w tak nienormalnych warunkach przyrody. Rowerowa zima w tym roku była piękna.
W przeciwieństwie do MAZOVII maratony w Legionowie startuje zawsze z Placu Kościuszki a trasa zlokalizowana jest na północ od Legionowa.
Postanowiłem wyjechać trochę wcześniej z domu. Na miejscu byłem ponad godzinę przed startem. Już przejeżdżając koło biura zawodów zorientowałem się co będzie głównym problemem. Kolejka do zapisów ciągneła się prze cały plac. Zaparkowałem daleko przy torach kolejowych. Przygotowałem rower i siebie i ruszyłem w kierunku kolejki. Ustawiłem się na jej końcu i stałem, stałem, stałem. Start przesunięty został o 60 minut. Ja zarejestrowałem się po godzinie 13. Sektory były przeładowane. Ja startowałem z sektora 4. Honorowym starterem była uczestniczka naszej srebrnej łyżwiarskiej kobiecej sztafety, nazwiska nie pamiętam ale ta najdrobniejsza i nie rezerwowa.
Trasa POLAND BIKE w Legionowie jest super. Asfaltowe drogi szybko przechodzą w leśne drogi i dukty. Koło 10 km zaczynają się małe wzniesienia, które pokonuje się wąską leśna dróżką. Szkoda tylko, że na etapie wyścigu w peletonie panuje straszny tłok co zmniejsza radość z pokonywanych kilometrów. Ja jechałem dobrze. Na tej części trasy niewielu zawodników mnie wyprzedzało. Ja z kolei wyprzedziłem kilku. Po zjeździe z wydm był rozjazd i w końcu można była spokojnie jechać. Jechało mi się dobrze. Humor jeszcze bardziej mi się poprawił gdy wyprzedziłem gościa, który do tej pory wydawał mi się nieosiągalny. Jeździ na TALLBAYu rowerku, który kiedyś rozważałem przy zakupie. Na ogół melduje się na mecie kilkadziesiąt miejsc przede mną. Tym razem wyprzedziłem go na dwudziestym kilometrze i nie widziałem do samej mety. Ale to nie koniec niespodzianek na tej trasie, które mnie spotkały. Zawodniczka nazwiskiem Łęcka z którą na ogół przegrywałem startowała także z czwartego sektora ale już od początku została daleko za mną i na mecie straciła do mnie kilkanaście minut. Koło 30 km dogoniłem dziewczyna, która do tej pory jeździła dużo szybciej ode mnie. Tym razem przez kilka kilometrów wyprzedzaliśmy się kilkakrotnie bym na koniec zostawił ja daleko z tyłu. To były plusy dodatnie ale były na tym wyścigu także plusy ujemne. Pierwszym był szaśdziesięcio-kilku letni gość o nazwisku Ziemkiewicz. Rok wcześniej jeździliśmy w miarę równym tempie. Raz on był pierwszy za drugim razem ja i tak na przemian. W tym roku raczej z nim przegrywałem. Przegrałem też w Legionowie. Wyprzedził ,mnie w momencie gdy po raz pierwszy się wywróciłem. Wywrotka nie była groźna, na trudnym technicznie wjexdzioe na drogę byłem za wolno rozpędzony, rower stanął a nóg nie zdążyłem odpiąć i bach. I wtedy minął mnie Ziemkiewicz. Nawet spytał się czy żyję i pojechał dalej. Tyle go widziałem. Od 40km zacząłem mieć problem z przednim kołem. Z nieszczelnej dętki uciekło większość powietrza i kierowanie rowerem z każdym kilometrem stawało się cięższe. To właśnie przez brak powietrza w przednim kole zanotowałem drugi upadek. Wtedy włąśnie wyprzedziła mnie dziewczyna z którą kilkakrotnie jechałem w zeszłym roku. Nie miałem siły jej gonić. Brak powietrza także zmuszał mnie do powolnej jazdy ale tak naprawdę brak siły spowodował, że w końcówce wyprzedziło mnie kilku zawodników. W sumie nie było najgorzej chociaż oczywiście mogło byc lepiej. Na 267 zawodników uplasowałem się na 191 miejscu i wylądowałem w 5 sektorze.
W sumie super trasa, nie najgorszy start i fantastyczna pogoda.

Biała Podlaska, 20 kwietnia 2014

Harpagan 47, Bożepole Wielkie, 12 kwieciń 2014

.....   czyli mój już czwarty start w najsłyniejszym w Polsce rajdzie na orientację.

Długo tutaj nie zaglądałem. Złożyło sie na to wiele powodów ale żadnym z nich na pewno nie był brak startów. Jestem aktywny niemal każdego weekendu. Zawsze wygrzebie sobie jakąś imprezę a czasami nawet dwie w tygodniu.
HARPAGAN to dla mnie już tradycja. Właśnie od HARPAGANA 44 rozpoczełem swoje starty w rajdach na orientację. Tak naprawdę to HARPAGAN jest dla mnie wyznacznuikiem mojej formy i moich postępów i mam nadzieję, że długo jeszcze takim miejscem będzie.
Bazą HARPAGANA 47 była mała miejscowość pomiędzy Wejcherowem a Lęborkiem o wdzięcznej nazwie Bożepole Wielkie. Tym razem nie za bardzo zapoznałem się z ternem przed startem. Mapę okolicy obejrzałem zaledwie kilkakrotnie co nie pozwoliło mi zapamiętać czegokolwiek co potem przydało się na rajdzie.
Z domu do bazy rajdu wyjechałem bardzo późno, kilka minut po 21. Zdążyłem obejrzeć jeszcze klęskę siatkarzy ZAKSY z RESOVIĄ walczących o finał mistrzostw polski. Ale nie tylko to było powodem opóźnionego wyjazdu. Miałem ciężki tydzień w pracy a dodatkowo wpadliśmy na pomysł kupowania mieszkania w osiedlu Zilona Italia. Inspiracja do tych działań byli chłopcy, którym po jednej wizycie osiedle to podobało się bardzo. Mieszkanie moim zdaniem też jest fantastyczne. Rzeczywiście jest fajne, szkoda tylko, że trzebha zrobić aż tak dużo rzeczy by kupić to mieszkanie.
 W każdym razie wyjechałem zdrecydownie za późno. Rower upchałem do środka samochodu. Wybrałem oczywiście drogę autostradową. Szkoda, że nadal kolo Wocławka autostrada ma 25km nieciągłość. Jechało mi się dobrze bez przygód. Zaraz po wyjeździe zadzwoniłem do siostry i do brata. U nich wszystko OK. Traktują moje wyjazdy jako rzecz w miarę normalną. Przez większość część trasy byłem w kontakcie telefonicznym z Bogusią. Przyjechałem na miejsce lekko po godzinie 1.oo. Od młodych chłopaków przed szkołą dowiedziałem się, że może być stosunkowo ciężko ze znalezieniem sobie miejsca na sali gimnastycznej. Trochę się zdziwiłem ale gdy zobaczyłem śpiących w rządku przed salą gimnastyczna w rządku ludzi zaczełem wątpić czy znajde jakieś wolne miejsce dla siebie. Pomimo to zabrałem pełen ekwipunek z samochodu i z latarką w ręku wpakowałem się do sali gimnastycznej. Rzeczywiści było bardzo gęstoale wiele posłań było opuszczonych. Kilka metrów od wejścia znalazłem wolny kawałek podłogi. W miejscu tym przygotowałem sobie posłanie. Przed godziną drugą już spałem. Obudziłem sie jeszcze przed godzina 5:30. Było troche chłodnio. Najpierw poszedłem sie zarejestrować. Tutaj jakaś młoda dziewczyna nie mogła się nadziwić, że na taki rajd chciało mi się przyjechać aż z Warszawy. Niestety byłem jeszcze tak zaspany, ze nie byłem w stanie jej odpowiedzić na ten zarzut. Dostałem numet 1042. Potem poszedłem do kibelka. Kolejek nie było, warunki średnie. Następnie poszedłem do posłania, zjadłem sniadanie. Dwie kanapki z gorącą herbatą- wszystko przygotowane przez Bogusie. Wbrew pozorą było późno. Spakowałem się i poszedłem do samochodu. Stał na miejscu przy branie wjazdowej do szkoły. Najpierw przygotowałem rower potem sam się przygotowałem. Musiałem się trochę spieszyć, z czasem byłem na styk. Gdy przyjechałem na boisko gdzie był start rajdu nie czekałem długo. Prawie zaraz Po wjeździe na boisko dostałem mapę. Mapa w skali 1:100 000 była średnio czytelna. Miałem tylko jeden plan: zdobyć więcej punktów niż ostatnio (42), zająć lepsze miejsce niż ostatnio (70). Co roku to zadanie jest trudniejsze.Ciekawe czy tym sposobem dojdę do tytułu HARPAGANA.
Na początek postanowiłem skierować się na południe. W kierunku punktu 18. Początkowo nie zamierzałem zaliczać najbardziej na południe wysunięteo PK20. Nawigacja nie była ciężka. Jechałem za dużą grupa zawodników. Punkt umieszczony był na górce. Znaczną część trasy musiałem prowadzic rower. Razem z nimi dotarłem do PK18 [ PK18, 7:02 ].
Nie miałem przerwy. Zaraz po odczytaniu czipa skierowałem się na wschód. Zamierzałem zdobyć PK10. Najpierw był stosunkowo ciężki zjazd, Miejkscami było tak stromo, że aż musiałem prowadzić rower. Szybko dotarłem do polany na której kończyła się droga prowadząco prosto. Możliwy był zakręt w prawo lub w lewo. Długo tam stałem i zastanawiałem sie gdzie tak naprawde jestem. W międzyczasie wszyscy zawodnicy, którzy przejeżdżali jak jeden Bóg skręcali w prawo. Domysliłem się, ze kierowali się do PK20. Zmieniłem swoje plany. Ja także skierowałem się do PK20. Niestety PK20 był zancząco oddalony od mojego miejsca postoju. Najpierw leśnymi drogami, potem asfaltem a na koniec polnymi drogami podjechałem pod PK20. Niestety na koniec lekko zbłądziłem. Za bardzo zjechałem w lewo. Gdy sie zorjentowałem, że coś jest nie tak postanowiłem zawrócić około 1km. Po drodze spotkałem zawodników wracajacych z punktu. To oni wskazali mi właściwy kierunek. [ PK20, 8:13 ].
Niestety z PK20 do PK10 w większości musiałem jechać ta sama trasą. Na ogół jazda taka ma jeden plus, nie ma specjalnych problemów z nawigacją chociaż taka jazda jest stosunkowo nudna. Większość drogi razem ze mną jechała młoda para. Chłopak na ogół jechał pierwszy, kobieta dzielnie jechała za nim. Trzymali moje tempo i kilkakrotnie się wyprzedzaliśmy. Końcówka była ciężka. Pomogli mi inni poszukiwacze, Punkt umieszczony był w lesie przy drodze. Sam się troche zdziwiłem gdy do niego dotarłem. [ PK10, 9:24 ].
Następnym moim celem był PK16. Dojazd wydawał się stosunkowo prosty. Najpierw zjazd do miejscowości Luzino potem asfaltową drogą dojazd pod punkt a potem tylko koło kilometra drogą polna do "miejsca wypoczynku". Pierwsze trudnosci napotkałem w miejscowości Luzino ale razem z innymi zawodnikami pokierowany przez tubylców dotarłem do głównej drogi. Dalej główną drogą powinienem jechać na północ. Niestety w miejscowości Kochanowo sugerując się zawodnikami jadącymi przede mną niepotrzebnie skręciłem w prawo. Nawet jeden powracajacy zawodnik zapytał mnie czy aby pewien jestem kierunku ale nie zareagowałem. Dopiero po około kilometrze zorientowqałem się, że droga za mocno prowadzi na wschód. Musiałem wrócić. Przyspieszyłem tempo. Udało mi sie nawet wyprzedzić dwie zawodniczki, jedna z nich wyglądała obłednie na rowerze,  aż miło było jechac za. Końcówka była ciężka, prowadziła ostro pod górę. Udało mi się podjechać. [ PK16, 10:26 ]
Następnym moim celem był PK11. Dojazd do niego był stosunkowo prosty. Nie popełniłem żadnego błędu nie tylko dlatego, że jechałem w grupie zawodników. Tylko końcówka była po drodze polnej. [ PK11, 11:06 ]
Dalszą część trasy pokonywałem juz samotnie. Z PK11 pojechałem do PK13 umieszczonego najbardziej na północny-wschód punktu na mapie. Dojazd był prosty, najpierw zjazd przy elektrowni pompowo szczytowej Żarnowiec. To zdecydowanie tutaj osiągnełem największą prędkość na całej trasie, grubo ponad 50km/h. Potem musiałem objechać elektrownię i jezioro Żarnowiec. Na tym odcinku poczułem na ciele pierwsze krople deszczu. Potem wykonałem na drodze asfaltowej dwa ostre zakręty i drogami polnymi dotarłem pod punkt kontrolny. Przed samym punktem po raz pierwszy i jedyny na całej trasie opróżniłem zawartość mojego pęcheża. [ PK13, 12:09 ].
Długo się zastanawiałem jeszcze przed dotarciem do PK13, którą drogą dojechać z PK13 do PK17. Do wyboru miałem dwie drogi, krótszą wzdłuż morza i znacznie dłużą drogami asfaltowymi. Dokonałem prawidłowego wyboru, postanowiłem pojechać ścieżką wzdłuż wybrzeża. Najpierw dotarłem do Dąbek, które pełną parą przygotowywały się do przybycia turystów.Tutaj rozpoczynała się droga wzdłuż wybrzeża. Szybko spostrzegłem, że pokrywa się z nią szlak czerwony. Ucieszyło mnie to bardzo. Po dotarciu do mostu na rzecze dokładnie odmierzyłem odległość na mapie. Do punktu miałem około 4km. Droga prowadząca do punktu była super. Twardy ubity piach. Trochę za wcześnie skręciłem w kierunku plaży i musiałem przejść około 500m wzdłuż granicy lasu i plaży. Morze było niesamowite. Kompletnie białe jak plaża. Bezludna plaża zlewała się z morzem.Niestety nie miałem czasu by dłużej ją podziwiać. Ludzie na punkcie byli lekko zaskoczeni pojawieniem się zawodnika z tego kierunku [ PK15, 13:10 ].
Długo zastanawiałem się gdzie dalej jechać. Początkowo moim celem był PK15. Potem przeglądając mapę przestraszyłem się, że położony jest on na wysokości ponad 200m.n.p.m. i tą różnicę będę musiał pokonać a potem zjechać ponownie nad morze do PK19. Dodatkowo zauwarzyłem, że czerwony szlak najprawdopodobniej prowadzi prosto do PK19. Jednak po dłuższym studiowaniu mapy doszedłem do wniosku, że wcale PK19 nie leży tak wysoko a numery 200, które na początku czytałem jako rzędne wysokości to numery działek. Dodatkowo przestraszyła mnie gęstwina w której kierunku skręcił czerwony szlak. Postanowiłem pojechać do PK15. Dojazd był prosty. Prawie do końca od miejscowości Białagóra prowadziły do niego drogi asfaltowe. Dopiero na samym końcu należało skręcić w lewo do "miejsca wypoczynku". Jedyne problemy mogły być na końcu bo właściwa droga do celu była którymś z kolei możliwym skrętem w lewo. Wielu zawodników skręcało wcześniej i musiało następnie wracać. Ja się nie pomyliłem. [ PK15, 14:02 ].
Na punkcie było dużo zawodników. Miejsce było malownicze. Znajdowało się w lesie na skraju jeziora. W jezioro wchodziła drewniana rampa. Obok PK znajdował się namiot a ochotnicy spisujący numery palili ognisko. Przysiadłem przy jednym z dwóch stołów. Był pusty. Od czasu do czasu pokrywały go opary dymu z ogniska. Spokojnie skonsumowałem dwie kanapki. Przełożyłem słodycze do kieszeni koszulki kolarskiej. Nie musiałem długo ślęczeć nad mapą. Dojazd do latarni czyli PK19 był stosunkowo prosty. Trochę więcej myślałem co potem. Jak dojechać do PK9. Odpoczywałem tak około 20 minut. W momencie kiedy przystąpiłem do pakowania podszedł do mnie młody człowiek ubrany w niebieską koszulę z pytaniem w którym kierunku zamierzam dalej jechać. Informacja, że jadę na PK19 niezmiernie go ucieszyła. Wyraził chęć jechania ze mną. Nie miałem nic przeciwko. Ruszyliśmy razem. Na początku kierowałem. Najpierw ruszyliśmy tą samą drogą, którą przyjechałem. Muszę przyznać, że dzięki jeździe w duecie zyskałem kilka minut. Po drodze zorientowałem się, że zaliczył on dokładnie te same punkty co ja i ma na swoim liczniku podobną liczbę kilometrów. W głowie utkwiło mi jego stwierdzenie "zbieram tylko kapustą". Zorientowałem się, że zdanie to dokładnie odzwierciedla moją strategię na tym rajdzie. Tak samo jak niespodziewanie jak rozpoczeliśmy wspólna jazdę zakończyliśmy ją. Kilka kilometrów przed celem mój towarzysz nagle zwolnił i poinformował m,nie, że zgubił dowód osobisty i musi wrócić. Ja pojechałem dalej. Bez problemów dotarłem do miejscowości STIO. Tutaj od miejscowych dowiedziałem się w którym kierunku jechać do latarni. Jechałem głównymi drogami. Nagle spanikowałem. W lesie latarni nie było widać, droga ze szlakiem prowadziła w bezsensownym kierunku. Lekko się cofnąłem. Zobaczyłem znak roweru i latarni na drzewie pojechałem zgodnie ze wskazanym kierunkiem. Całe szczęście, że spotkałem zawodnika zjeżdżającego z punktu. Wskazał mi właściwy kierunek. Pozostał mi tylko podjazd. Niezbyt trudny ale postanowiłem odpocząć i pod znaczącą jego część podprowadziłem rower. [ PK19; 15:24 ].
Od tego momentu pozostał mnie powrót do bazy i zaliczenie po drodze jak największej liczby punktów. Do bazy miałem ponad 30km i pod 3 godziny. Najpierw chciałem zaliczyć PK9. Zlokalizowany był w wyjątkowej dziczy. Szybko zjechałem z asfaltu. Drogą gruntową dotarłem do rozwidlenia dróg. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się którą z dróg wybrać. W dobrym wyborze pomógł mi kompas i mapa. Następnie dotarłem do kolejnego rozwidlenia. Niestety prosto do punktu nie mogłem jechać bo była rzeka. Wybrałem objazd w lewo. Mała czytelność mapy utrudniła mi lepszy wybór. Potem był fajny mostek z bali i mokra droga na granicy lasu i łąki. W końcu dotarłem do PK. [ PK9; 16:19 ]
Nie miałem za dużo opcji. Droga do mety a po drodze PK8. Najtrudniejszy był powrót do cywilizacji z pod PK9. Z PK9 ruszyłem drogą na wschód. Droga była ciężka do jazdy. Po pewnym czasie droga skręcała lekko na północ. Jechałem ją dość krótką. Nagle po lewej stronie zobaczyłem jakby suchą dolinę rzeki a z niej wychodzące ślady rowerów. Zjechałem z drogi. Dolinka ta prowadziła na wschód. Prowadziłem rower. Jazda byłaby ciężka i bez sensowna. Z wolna dolinka stawała się mniejsza i mniejsza. Ledwo gdzieś na boku znalazłem ścieżkę. Nie chciałem przedzierać się na koniec przez chaszcze. Szedłem cały czas w kierunku wschodnim. Miałem nadzieję dotarcia do jakiejś sensownej drogi. Udało się. Nagle przede mną pojawiła się droga w lesie prowadząca na południe. Wsiadłem na rower. Ruszyłem w kierunku cywilizacji. Najpierw zobaczyłem dachy domów potem asfalt drogi. Super. Zaczynałem mieć pewność, że nie zanotuje żadnej większej wpadki na tym HARPAGANIE. Droga asfaltowa prowadziła na wschód, potem jecha łem w kierunku południowym. Bez problemu znalazłem zjazd na PK8. Bez problemu też znalazłem PK8. [ PK9; 17:24 ]
Zostało mi ponad 60 minut i mniej niż 20km do bazy. Bez problemu dotarłem do asfaltu. Dalsza część drogi to jedynie pedałowanie. Cieszyłem się bardzo, że pomimo przejechania ponad 180km nie czułem większych bólów. Nawet prawo kolano nie przeszkadzało mi w jeździe. Nie musiałem dawać z siebie wszystkiego. Miałem wystarczającą ilość czasu by spokojnie dotrzeć do mety. Pojawiłem się tam 18 minut po godzinie 18. [ META; 18:18 ]
Byłem zmęczony ale nie strasznie. Bez odpoczynku podjechałem pod samochód. Przebrałem się, spakowałem rower. Zabrałem czipa i numerek na obiad i poszedłem do szkoły. Najpierw zjadłem posiłek, kiepska pasta ze śladową ilością kiepskiego mięsa. Potem oddałem chipa i otrzymałem wydruk. Przy okazji na komputerze zobaczyłem swoje miejsce. Lekko się zdziwiłem bo myślałem, że zdobyłem 44 a nie 43 punkty jak pokazał komputer. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie moje miejsce. Wiedziałem, że nie zostali odnotowani jeszcze wszyscy uczestnicy ale miejsce 29 dobrze wróżyło.
Do domu wystartowałem lekko po godzinie 19. Miałem przed sobą blisko 400km. Na początku byłem odrobinę śpiący. Przejeżdżając koło jednego z radarów wydawało mi się, że mrugnął chociaż jechałem wolno. Kawę kupiłem w KFC. Więcej się nie zatrzymywałem nie licząc drugiego tankowania we Włocławku. W domu byłem przed północą. Następnego dnia czekała naszą rodzinę MAZOVIA w Legionowie ale o niej napisze już w innym miejscu.
W sumie spisałem się nieźle. Po ra kolejny poprawiłem miejsce i liczbę zdobytych punktów. Trochę zbłądziłem jadąc do PK20 bo bez niego mogłem zdobyć 2 punkty więcej. W sumie zdobyłem 43 punkty i zająłem 49 miejsce wyprzedzają wszystkie kobiety.

Biała Podlaska, 20 kwietnia 2014


































































sobota, 22 lutego 2014

Lubostroń, Złoto dla Zuchwałych, 22 luty 2014

... czyli mój pierwszy rajd rowerowy w roku 2014.

Tak naprawdę był to mój pierwszy w tym roku rowerowy rajd na orientację. Wcześniej używałem rower w triathlonie zimowym na Stegnach i tydzień wcześniej wystartowałem w MAZOVII Zimowej (36km).
Byłem bardzo ciekawy swojej formy i wyniku jaki osiągnę startując drugi raz w imprezie o nazwie "ZŁOTO DLA ZUCHWAŁYCH" organizowanej przez zapaleńców z Bydgoszczy.
Był to mój drugi start w tej imprezie. Rok wcześniej warunki były bardziej zimowe a wynik jaki osiągnąłem przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Głownie dzięki koledze, do którego dołączyłem i razem przejechaliśmy całą trasę.
Tym razem było zupełnie inaczej. Pomimo środka zimy pogoda była iście wiosenna. Temperatuta około 10 stopni Celcjusza i piękne słoneczko. To chyba ona sprawiła, że na start stawiła się stosunkowo duża liczba zawodników z prawie całą czołówką.
Ja przed dniem startu maiłem dwa dni urlopu. Miałem zamiar pojechac razem z dziećmi na narty. Głownie przez pogodę nic z tego nie wyszło ale dzięki temu byłem mocno zrelaksowany przed startem.
Na zawody wyjechałem w piatek po godzinie 19. Planowałem przespac się w nazie i wypoczęty ruszyć na trasę. Pierwsza połowa drogi prowadziła autostadami, druga wąskimim polskimi szosami. Dojechanie do bazy zajeło mi ponad trzy godziny. W bazie byłem lekko po godzinie 22. Sekretariat wbrew zapowiedziom był jeszcze otwarty. Zapisałem się. Otrzymałem tylko i jedynie: nuimer startowy, kartę do odchaczenia punktów i trzy zipy. Sala gimnastyczna była do naszej dyspozycji. Chociaż sala nie była za duża spokojnie mieściła uczestników rajdu. Ulokaowałem się przy ścianie na przeciwko wejścia. Rower zdemontowałem z samochodu i przyprowadziłem też do miejsca noclegu. Wzbudził on pewne zainteresowanie gdyż do końca łudziłem się, że opony zimowe będa potrzebne i w nich przywiozłem rower na zawody. A tu ani śniegu ani mrozu, wiosna na całego a ja z rowerem na zimowych oponach. Trudno przeżyłem chwile zainteresowania fachowców moim sprzętem ale bez trudu ich zbyłem. Przed pójściem spać zjadłem kolację i na telefonie wyznaczyłem sobie drogę powrotu. Światło na sali gimnastycznej zgasło po godzinie 1. Ja pospałem sobie na pewno dobre 4 godziny. Wstałem gdy zegarek wslazywał godzinę 6. Troche poleżałem. Poszedłem do toalety. Zjadłem śniadanie. Spakowałem się. Przygotowałem rower i o godzinie 7:45 poszedłem na odprawę. Na odprawie nic ciekawego się nie działo. Mapę dostaliśmy przed godziną 8. Miałem kilka minut na zaplanowanie trasy. Z budynku wypuszczeni zostaliśmy równo o godzinie 8:00.
Miałem plan poszukiwań. Chyba nawet nie najgorszy. Układałem go z myślą o zaliczeniu wszystkich punktów i tutaj lekko przesadziłem.
PKXX znajdował się blisko bazy ale juz na początku minąłem drogę, która znacznie bardziej była widoczna na mapie niż rzeczywiście w terenie. Niewielu uczestników wybrało podobny początek. Na pierwszym zakręcie zastanawiałem się nawet czy nie zmienić planów. Pozostałem przy pierwotnym pomyśle. Przede mną jechała para. Spotkałem się z nimi przy podbijaniu pierwszego PK.
PKYY wydawał się łatwy, tym bardziej, że para jechało kilka sekund przede mną. Niestety żle zapamiętałem i po wyjechaniu z lasu z niewiadomych powidów skręciłem w lewo. Dziwiłem się nawet czemu para pojechała prosto. A powód był prosty, należało skręcić w drugą droge w lewo. Zanim się zorientowałem minąłem starszego uczestnika pieszej części rajdu. Tak serdecznie się z nim przywitałem, że gdy mijałem go ponownie to nie tylko zrobił mio zdjęcie ale nawet zapytał czemu krece się w kółko. Nie odpowiedziałem. Dalej drugi PK nie sprawił mi problemów. Co prawda nie było pierwszej drogi w lewo ale druga prowadziła już prosto na punkt. Dla potwierdzenia tuż przed punktem minałem innego uczestnika wracającego z punktu.
PKXX Dotrzeć pod punkt nie było trudno. Najpierw trochę asfaltu, potem polna droga z kilkoma rozwidleniami ale wszystko zgodne z mapą. Miałbym pewnie problem z odszukaniem samego punktu ale ponownie przy drodze spotkałem parę, która pokazała mi dolinkę w którą trzeba było zejśc by znaleść drzewo na którym zawieszona była pieczątka. Pieczątki tego rajdu to oddzielny temat. Na  żadnym rajdzie, na którym startowałem do tej pory pieczątki nie były tak piekne. Każda inna, każda ciekawa, kazda ładna: konieczynka, zajączek, gwiazdka, kiśc klonu. Po kilku punktach karta wyglądała bajecznie. Naprawdę super.
PKXX. Dotarcie do kolejnego PK wymagąło dłuższego przejazdu. Najpierw musiałem zjechać drogą polną do najbliższego asfaltu. Potem ruchliwą drogą asfaltową dotarłem do miejscowości -------, skąd już mało ruchliwą drogą dojechałem PK. Moje zimowe stalowe kolce strasznie hałasowały na asfalcie. Dodatkowo wydawało mi się, że miałem na asfalcie wyjątkowo małą przyczepność. W związku z tym jechałem stosunkowo ostrożnie. Szczęśliwie bez upadku dojechałem do samej mety. Punkt znajdował sie na małym wzniesieniu. Szczęśliwie jechałem z dobrej strony, i odkryłem super  dojazdową drogę 300m przed drogą w którą planowałem skręcić. Musiałem tylko lekko się cofnąć.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jabłonna, Mazovia Zimowa 1, 16 luty 2014

....    czyli mój pierwszy w sezonie wyścig rowerowy.


Czekałem na niego niemal pięć miesięcy. Kupiłem specjalne zimowe opony. Rower trzymałem w stałej gotowości. Ale muszę tutaj napisać, ze pomimo braku wyścigów wcale się nie nudziłem. Zawody rowerowe na orientację, biegi górskie orienting w pełni zastąpiły brak zawodów. Dodatkowo zmiany wprowadzone przez ZAMANĘ trochę mnie rozbiły. Likwidacja GWIAZDY MAZURSKIEJ i wcześniejszy start dzieci to moim zdaniem zmiany na gorsze. Całe szczęście jest konkurencja i można wybierać ale karnat na cykl MAZOVII kupiłem.
Pogoda tego dnia była fantastyczna. Co praewda koło godziny 6 obudził mnie obfity opad deszczu to potem juz nie padało a temperatura powietrza w kulminacyjnym momencie dochodziła do 10 stopni Celcjusza. Oczywiście w lesie było chłodzniej. W lesie był jeszcze śmnieg. 
Wstałem o godzinie 7. Zjadłem jajecznicę. W ciągu jednej godziny przygotowałem się do wyjazdu. Bałem się, że o czymś zaponę. W sumie nie było najgorzej. Za wyjątkiem pasu do pomiaru ciśnienia telefonu, którego nie zabrałem na rower wszystko pozostałe udało mi się zabrać. Co prawda licznik ładowałem w ostatniej chwili ale sie udało. 
Na miejscu zawodów byłem jeszcze przed godziną 9. Niestety na rejestrację straciłem ponad 20 minut. Wykupiłem cały pakiet. Zabrakło syropu ale obiecano, że będę mógł odebrać w Pomiechówku na następnych zawodach.. Samochód zaparkowłem przy drodze pomiędzy biurem zawodów a miejscem startu. Przygotowania do startu zajeły mi kilkanaście minut. Jak dojechałem do sektotra piątego, z którego startowałem do startu zostało mi koło 10 minut. Zdążyłem jeszcze sprawdzić licznuk czy dzjała. Działał.
Start zlokalizowany był na całkim szerokiej, błotnistej, leśnej drodze. Liczba zawodników, którzy wystartowali z mojego sektora była niewielka. Ale to bardzo dobrze bo w lesie gdzie była wytyczona cała trasa maratonu była po prostu zima.
Wystartowałem spokojnie. W zasadzie chciałem potraktować to jako trening. Moim jedynem celem było przejechanie trasy MEGA. Byłem przygotowany do startu. Na rowerze maiłem założone bezdentkowe opony z kolcami firmy SCHWABLE. Wbrew moim obawą opony przydały się. Nie odnotowałem żadnego upadku, w ogóle nie schodziłem z roweru a trasa w całości była wytyczona w lesie. Trasa składa ła się z dwóch 15km pętli i 5km rozbiegówki. Przez pierwsze kilometry starałem się jechać z zawodniokami z którymi startowałem. Raczej byłem w drugiej części grupy. Troche jechałem za najsłyniejszym kamerzystą mazowieckich maratonów ale nie za długo, nie wytrzymałem tępa. Od 5km jechałem sam. Samemu jechało mi się lepiej. Nikt mnie nie blokował, nie bałem się, że ktoś przede mną upadnie, wiedziałem co mnie czeka. Jak juz wcześniej napisałem w lesie warunki były zimowe. W zasadzie były dwa rodzaje dróg. Pierwszy rodzaj to śnieżna droga z dwoma śladami po kołach. Dużymi odcinkami na takiej drodze przez śnieg trudno było zmienić nawet pas ruchu. Drugi rodzaj drogi to szeroka leśna autostrada oblodzona z licznymi kaużami i dziurami na której istotne było znalezienie właściwego toru jazdy. Drogi tego typu znajdowały się w okolicach STARTU-METY. Jak już napisałem wcześniej od 5km jechałem sam. Od samego początku cały casz widziałem przed soba sylwetki innych zawodników. Za mną wydawało mi się, że nikt nie jedzie. Naprawdę niewielu zawodników wyprzedziło mnie przez cały marathon.
Początkowo odległość pomiędzy mną a zawodnikami jadącymi przede mną rosła ale na około 4km pętly (10km trasy) zlokalizowany był trudny technicznie odcinek długości około 500m, pełen pni i błota. Na odcinku tym udało mi się znacząco zbliżyć do dwóch ostatnich zawodników grupy. Niestety nie byli oni jeszcze zmęczeni i jak tylko warunki sie poprawiły zaczeli z wolna powiększać przewage nade mną. Widziałem ich cały czas ale dogonich ich nie potrafiłem. Kilka kilometrów przed końcem pętli dogoniłem natomiast dwóch innych zawodników. Jeden wyglądał podejrzanie, Z tyłu roweru miał przymocowany kuferek. Przez chwilę nawet myslałem, ze nie jest to uczestnik maratonu. Zdiwiłem się gdy zobaczyłem gościa, który w 2013 roku wygrał SUPERKLASYFIKACJĘ. Wyprzedziłem go bez problemu. Jechałem sam do przejechanego już wcześniej odcinka yrchnicznego. Po drodze wspinałem się na kila górek. Czym bliżej mety tym małe górki stawały się coraz większe. Zawodników jadących przede mną dogoniłem gdy po raz drugi przejechałem trudny technicznie odcinek. Tym razem nie zamierzałem im odpuscić. Pierwszych dwóch wyoprzedziłem gdy zeszli z roweru. Za trzecim pojechałem. Wyraźnie przyspieszyłem. Przez kilka kilometrów jechałem bezpośrednio za nim. Trudne warunki na trasie uniemożliwiały mi wyprzedzanie. Odnosiłem wrażenie, ze nawet zawodnik domagał się tego ode mnie ale ja nie jestem na każde skinięcie. Wyprzedziłem go wtedy kiedy uznałem to za stosowne. Nie wim jak długo on dotrzymywał mi koła. Jechałem stosunkowo szybko. Myslałem, ze tak spokojnie dojadę do mety. Aż tu nagle kilka kilometrów przed meta ktos mnie wyprzedził. Byłem przekonany, ze to znany mi zawodnik za którym ostatnio jechałem przez kilka kilometrów. Ale wcale tak nie było. Z tyłu roweru był kuferek. Jechałem za zwyciezcą SUPERKLASYFIKACJI. Musiałem jeszcze przyspieszyć. Na wzniesieniach miałem problemy by dotrzymać mu koła ale cały czas jechałem za nim. Wyprzedziłem go 500metrów przed metą. Miałem po prostu lepszy rower. Za linia mety dostałem talon na zupę. Postanowiłem tym razem wymyć sobie rower na imprezie. Wcześniej zmieniłem ubranie. Byłem kompletnie przemoczony. Nawet majtki zmieniłem. Suchy z rowerem wybrałem się do biura zawodów. Niestety kolejka do myjki była zniechecająca. Oddałem rower do przechowalni. Zjadłem dobrą zupę grochową. Po zupie udałem się ponownie do kolejki. Niestety kolejka nic się nie zmniejszyła. Stanełem. Aparatem cyknełem kilka zdjęć. Straciłem kupęczasu. Umyłem rower. Do domu ruszyłem pietnaście minut przed godzina 14.
Bogusia wyprała wszystki moje rzeczy, Ja nasmarowałem łańcuch, wykąopałem się i do końca dnia dochodziłem do siebie po ciężkim wysiłku.
W sumie było super. Lepiej niz się spodziewałem. Opony się sprawdziły. Rower spisywał się bezbłenie. Zmiana klocków hamulcowych przed startem nie miała wpływu na moja jazdę chociaż przed startem tylne koło kręciło sie ciężko.

Janki, 19 luty 2014

Falenica, Biegi Górskie, 15 luty 2014

....  czyli dzień ważny w historii naszej rodziny.


Nic tego nie zapowiadało. Wydawało się, że będzie to sobota jak co tydzień. Ułożyło się tak szczęśliwie żaden z chłopaków nie miał meczu ani turnieju więc spokojnie wszyscy razem mogliśmy wybrać się na piątą edycję biegów górskich do Falenicy. Pogoda jak na środek lutego była fantastyczna brakowało tylko słońca. Pierwszy zgrzyt przeżyłem zaraz po wyjściu z łóżka. Pomimo, że trąbiłem o biegach cały poprzedni wieczór Bogusia wyrwała mnie z łóżka dopiero o godzinie 9:40. 
W związku z powyższym nie mieliśmy za dużo czasu na przygotowania. Chłopców musiałem dodatkowo zmotywować do działań karami na komputer Zadziałąły. Sam poświęciłem śniadanie. Pełna mobilizacja zadziałała. Wszycy bylismy w samochodzie lekko po godzinie 10. Spokojnie dojechaliśmy na miejsce imprezy. 
To chyba jeszcze w samochodzie zaczęła tworzyć się historia naszej rodziny. Wygarnąłem Oskarowi całą historię jego biegów w Falenicy. Od pierwszej edycji Oskar odnotowywał stały regres. Za każdym razem przegrywał z 50 letnim niewytrenowanym ojcem. Oskar nic nie powiedział na moje zarzuty ale chyba wziął sobie to wszystko mocno do serca. 
Na starcie było chyba trochę mniej uczestników niż zwykle, powód: rozpoczynające się ferie w województwie mazowieckim. Przed startem miałem nawet trochę czasu by porobić zdjęcia naszej rodzinie i nie tylko. 
Start jak zawsze był punktualny. My jak zawsze startowalismy w ostatniej grupie o godzinie 11:06. Filip i Oskar ustawili się w pierwszej linni. Ja startowałem z końca stawki. Tym razem wyprzedzanie jakby było trudniejsze, może dlatego, że zamiast z boku wyprzedzałem w środku stawki. Oskara dogoniłem na drugim podbiegu. Dziwne ale zauważyłem, że pomimo mojego wysiłku na podbiegu dystans pomiędzy nami wcale się nie zmniejszał wręcz odwrotnie odległość rosła. Doszedłem go na grzbiecie. Powiedziałem mu kilka miłych słów ale cały czas podążałem za nim. Na zbiegu nie miałem szans, wiedziałem, że robi to szybciej. Biegłem za nim. Doganiałem go na płaskich odcinkach. Zacząłem obawiać się o jego zdrowie. Byłem przekonany, ze ujął się honorem i zaraz pęknie. Myślałem, ze wyprzedzę go na trzecim podbiegu. Się nie udało po prostu podbiegał szybciej ode mnie. Na grzbiecie trzeciej górki powiedziałem sobie basta. Synu tak być nie może. Wyprzedziłem go. Niestety nie na długo. Oskar włączył drugi bieg i po chwili ponownie biegł przede mną. Niestety nie miałem już  siły by wyprzedzić go ponownie. Oskar zniknął mi z pola widzenia na piątym podbiegu. Ja jak zawsze męczyłem się bardzo. Przeżywałem chwile słabości tuż przed każdym wierzchołkiem. Bałem się, że będę musiał się zatrzymać. Po prostu walczyłem sam z sobą. Udało się. Dobiegłem do mety bez zatrzymania. Ustanowiłem swój rekord trasy równe 18:00 minut chciał bardzo chciałem zejść poniżej. Oskar pomimo mojego finiszu przybiegł 10 sekund przede mną. Ustanowił swój rekord. Przebiegł 2 minuty szybciej niż ostatnio. Pokonał w biegu swojego ojca. Coś niesamowitego. 
Nie wiem czy jeszcze nie większe osiągnięcie zanotował Filip. O ponad minutę poprawił swój najlepszy rezultat i zajął 2 miejsce w klasyfikacji generalnej. Martyna nie biegła. Przymilała się do wszystkich psów na mecie.
Po biegu wziąłem aparat i poszedłem na wydmę zrobić kilka zdjęć. Chociaż OLYMPUS nie jest aparatem do sportowej fotografii to niektóre zdjęcia wyszły całkiem super.
Gdy skończyła mi się karta pamięci wróciłem do bazy i razem z rodziną wróciliśmy do samochodu. Tym razem nie korzystaliśmy z żadnej konsumpcji. Pojechaliśmy prosto do domu oglądać olimpiadę. 

Janki, 17 luty 2014

czwartek, 13 lutego 2014

Mariensztat, Warszawa Nocą, 12 luty 2014.......

......  czyli zawody, na które czekałem.

Nietypowo, wpis ten robie jeszcze przed rozpoczęciem zawodów. W zasadzie wszystko mam przygotowane. Znowwu na zawody pojedziemy całą rodziną. Bardzo chciałbym dzisiaj pokonać Filipa i śmiało mogę napisać, że jest to mój cel. Znacznie lepiej przygotowałem się do tych zawodówm. Mam okulary czyli jak nie zapomnę zabrac to nie będę ślepy podczas zawodów. W komunikacie technicznym podane są też godziny startu. Niestety ja startuję o 19:48, Filip i Oskar kilka minut po godzinie 19. Rodzina będzie musiała na mnie trochę poczekać.
Zawody odbędą się na Mariensztacie. Zapoznałem się z mapą. Dystanse będą odrobine krótrze ale związku z tym, że odbywać się będą na skarpie warszawskiej pojawi się lekkie przewyższenie czyli przydadzą się treningi, które mieliśmy na biegach górskich.
Jestem juz po biegu. Udało się, plan zrealizowałem. Wyprzedziłem Filipa o trzy minuty ale wszystko od początku.
Z pracy wyszedłem lekko po 16:30. Musiałem jeszcze odebrać Oskara z basenu. Jego trening miał skończyć się o godzinie 17:00 ale pani trener lekko przedłużyła zajęcia w efekcie czego w domu byliśmy o godzinie 17:30. Początkowo planowałem o tej godzinie wyjść z domu. Nie wiem jak ale Bogusia pomiędzy transportowaniem dzieci zdążyła jeszcze ugotować rosół. Zjadłem go z apetytem bo teo dnia był to mój drugi posiłek. Bogusia zapomniała zrobić mi kanapki do pracy a ja dowiedziałem się o tym w porze posiłku. W domu panował rozgardiasz. Nie wiem jak w tych warunkach udało nam się spakować do samochodu przed godziną 18:00. Bogusia spakowała dzieciom ubranie na zmianę bo prognoza pogody zapowiadała ciągłe opady. W samochodzie przekazałem wszystkim najważniejsze informację o imprezie. Na ulicach nie panował duży ruch. Po 30 minutach byliśmy na miejscu. Trochę się pokręciliśmy zanim znaleźliśmy wolne miejsce do parkowania. Udało nam się zaparkować całkiem blisko bazy, która mieściła się w jednym z budynków Uniwersytetu Warszawskiego. Rejestracja przebiegła sprawnie. Mieliśmy czas na przygotowanie się do startu. Lekko przed siódmą opuściliśmy bazę i udaliśmy sie na linię startu. Start był oddalony od bazy o około 350m. Nie mieliśmy problemów ze znalezieniem bo szliśmy za innymi zawodnikami.
Pierwszy startował Filip. Ponim wybiegł Oskar a 14 minut po gopdzinie 19 ruszyły dziewczyny. Zostałem sam. Trochę z braku zajęć trochę z potrzeby wróciłem do bazy. Skorzystałem z toalety i poczekałem sobie w ciepełku kilka minut. O 19:30 ruszyłem w kierunku startu. Tak szczęśliwie się składało, że meta była zlokalizowana na skwerku naprzeciwko bazy. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku ujrzałem goscia podobnego do Oskara kręcącego się w okolicach mety. Przypomniałem sobie umowe chłopaków, że będą czekać na siebie wzajemnie na mecie biegu. Podszedłem do Oskara zamieniłem z nim kilka zdań. Nawet był zadowolony. Zostawiłem go po kilku minutach i poszedłem na start. Na starcie tłumu już nie było. Miałem kilka minut do swojego startu. Chciałem bardzo włączyć mój stoper. Nawet sobie o tym przypominałem, niestety zapomniałem we właściwym momeńcie wcisnąć właściwy guzik i pomimo, że cały sprzęt miałem założony tracy swojej nie nagrałem. Nie po raz pierwszy.
O godzinie 19:48:30 startowałem samotnie. Okulary +1 miałem założone na mapie. Myślałem, ze mnie zbawią ale tak się nie stało. Po pierwsze przeszkadzały mi w biegu a po drugie udało mi się zapalić moją lampkę mocnym światłem i nawet bez okularów widziałem całkiem dobrze. Powracając do trasy. Do zaliczenia miałem 21 punktóe kontrolnych. Juz na pierwszym dałem dupy. Zanim zorientowałem się w terenie i znalazłem właściwe drzewo zawodnik startujący 30 sekund po mnie mnie wyprzedził. Biegnąc do 2 byłem jeszcze otumaniony początkiem. Początkowo pobiegłem za zawodnikiem, który mnie wyprzedził, po chwili zaskoczyła moja orientacja w terenie. Do 3pk biegłem już swoją autorską trasą. Nie była najkrótrza ale na pewno nowatorska. Przy trójce minąłem przechodniów zainteresowanych biegiem. Pytali co to jest za impreza ale uczestnicy wszyscy biegali i nikt nie zamierzał tracić kilkunastu cennych sekund. Następna dużą stratę odnotowałem przy poszukiwaniu pk6. Zamiast spokojnie spojrzeć na mapę to ja głupi szukałem go nie tam gdzie powinienem. Ale to była mała strata. Pierwszy duży błąd pojawił się przy pk11. Szukałem go nie na tych schoidach, na których powinienem. Następna tragedia to pk14 i pk15. Do pk 14 pobiegłem za innymi a inni byli gorsi ode mnie i szukali punktu tam gdzie go nie było. Lokalizacje pk15 po prostu żle zorientowałem. Zamiast na północ pobiegłem na połudzie i tam go na żywopłocie szukałem. Potem było juz dobrze by nie powiedzieć, że bardzo dobrze. Pomimo kilku drobnych błedów to właśnie na tych ostatnich 5 punktach wyprzedziłem Filipa i awansowałem aż o 16 pozycji. Jak zaliczałem te punkty to wcale nie myslałem, że to bedzie moja najlepsza część trasy. Przy ostatnich dwóch punktach czekali chłopaki. Poinformowali mnie o lokalizacji, ostrzegli bym się nie wywrócił. Nie wiem czy mi pomogli. Byłem bardzo otumaniony a punkty należały do tych łatwych.
Zająłem w sumie 42 miejsce najlepsze w moich startach indywidualnych. Najważniejsze, że wyprzedziłem Filipa o ponad 3 minuty i ponad 10 miejsc. Dobrze spisał się Oskar, wśród 30 startujących zajął 6 miejsce. Martyna z Bogusią źle podbili ostatni punkt przec co zostały zdyskwalifikowane.
W sumie bardzo fajna impreza. Nawigacja była stosunkowo trudna i chyba tylko dlatego byłem przed Filipem. Pogoda była super też. Pomimo, że deszcz miał padac ze 100% prawdopodobieństwem tuż przed zawodami sytuacja się opanowała i nawet nie mżało.
W domu byliśmy o godzinie 21:00. Czasu mieliśmy mało na wszystko ale jakoś sopbie z tym poradziliśmy.


Janki, 13 luty 2014

środa, 12 lutego 2014

Otwock, Biegi Górskie, 1 luty 2014...

....  czyli nowa impreza biegowa.

Dowiedziałem sie o niej podczas ostatnich biegów górskich w Falenicy. Organizowana jest przez grupę zapalenców z teamu 360 stopni. Organizuja oni także inne imprezy, głównie rajdy przygorowe ale także imprezy na orientację będące w obrębie mojego zainteresowania. Miejsce zawodów zlokalizowane jest w bliskiej okolicy Otwocka. Bazę mieści się w okazałym budynku domu dziecka położonym na dalekim obrzeżu miasta w lesie. Buiegi klasyfikowane są na trzech dystansach: 2200m jedno okrążenie, 4400m dwa okrążenia i 8800m cztery okrążenia. Jedno okrążenie to około 50m przewyższenia. W ostatniej chwili dostrzegłem, że lekko przesunięta jest godzina startu w stosunku do Falenicy. Zawody rozpoczynają się o godzinie 10:30. Zastały zaplanowane 5 edycji, przy czym 1 lutego odyła się edycja 2.
Najgorsze sa poranki. Szczęśliwie chłopaki w tą sobotę nie mieli żadnych turnieji więc na biego mogliśmy pojechać całą rodziną. Dziwne ale od pewnego czasu juz nikt nie protestuje a Bogusia sama jakby zaczynała przejawiać chęć uczestnictwa w moich imprezach sportowych. Co się stało. Pobudka, śniadanie, ubieranie i samochód. Proces wydajacy się być troche monotonny przy pięcio osobowej rodzinie nabiera innych kolorytów. Zawsze coś sie dzieje. Trudno jest popaść w rutyny. Zawsze z domu ostatnia wychodzi Bogusia, potrzebuje kilku minut tylko dla siebie i na ogół je dostaje. Jak jesteśmy opóźnieni czekanie na Bogusie w samochodzie jest troszeczkę nerwowe. Tym razem wszystko przebiegło spokojnie a Bogusia bardzo szybko do nas dołączyła. Musieliśmy przyjechać lekko przed startem bo nie skorzystałemm z możliwości zapisu internetowego i musieliśmy to zrobić przed startem. Samochód zaparkowaliśmy na terenie domu dziecka. Na zewnątrz było zimno i nie przyjemnie. Sam poszedłem do budynku i zarejestrowałem naszą czwórke na zawody: ja i Filip na dwa okrązenia a Martyna i Oskar jedno. Zapłaciłem 20PLN. Mieliśmy troche czasu przed startem. Nie musieliśmy się przebierać bo w zasadzie wszyscy już w momencie wyjazdu z domu byliśmy gotowi do biegu. Miałem trochę czasu na robienie zdjęć. Niestety do mojego OLYMPUSA podpjąłem obiektyw Panasonica z zooomem i jakościowo wszystkie zdjęcia nie wyszły najlepszej jakości.
Linia startu była oddalona o kilkaset metrów od bazy. Przed startem organizator zorganizował zdjęcie zbiorcze wszystkich uczestników i poopowiadł trochę o rajdzie przygodowym na Mazurach, który zorganizowł kilka dni po biegach. Nawet myslałem o wystartowaniu ale okazało się, że jest to rajd dla zespołw dwu- lub cztero-osobowych. Stojąc na lini startu widzieliśmy przed sobą najwyższe wniesienie biegu, Łysą Górę.
Start nastąpił kilka minut po godzinie 10:30. Wystartowałem jako jeden z ostatnich. Bez problemu wdrapałem się na najwyższe wzniesienie rundy. Wspinając się wyprzedziłem kilkanaście osób w tym gościa z kamerą, który obiecał nakręcenie filmiku z całej rundy. Na górce trasa skręcała w lewo i prowadziła wąską leśną dróżko lekko w dół. Niestety tępo mojego biegu nie odzwiedciedlało jeszcze mojej pozycji więc zmuszony byłem na tej wąskiej ścieżce wyprzedzic jeszcze kilkanaście osób. Biegło mi sie lekko i fajnie, na początku nie przeszkadzał mi nawet śnieg, którego w niektórych miejscach było stosunkowo dużo. Po ostrym zakręcie w wprawo przy słupie elektrycznym trasa prowadziła leśnym szerokim duktem. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie śnieg. Starałem się zmieścić w bardzo wąskim sladzie po kołach jakiegos pojazdu ale nie zawsze mi się to udawało poza tym na dłuższą metę było to bardzo męczące.
Na trasie mieliśmy jedną małą hopkę a po skręcie w prawo zaczeliśmy z drugiej strony wspinać na opisywana już wcześniej Łysą Górę. Było ciężko ale prawdziwa meka rozpoczeła się na grzbiecie. W przeciwieństwie do Falenicy szczyt tej wydmy był prawie kompletnie pozbawiony drzew co spowodowało, że po ostatnich opadach sniegu nagromadzilo go się całkiem dużo. Dużo wysiłku kosztował każdy krok. Na pierwszym okrążeniu musiałem nawet przejśc kilkanaście metrów. Dopiero po zejściu z grzbietu Łysej Góry można było niormalnie biec najpierw w dół wąską drużką a potem płaską drogą dobiegało się do linni startu-mety. Byłem bardzo zmęczony po zaliczeniu pierwszego opkrążęnia. Nie dałem już rady podbiec pod pierwsze wzniesienie za startem. Za drugim razem znaczną część jego pokonywałem marszem. Biec zacząłem dopiero na szczycie. Pomimo dużego zmęczenia i cięzkich warunków dobiegłem aż do grzbietu Łysej Góry. Niestety całą grzbiet wydmy pokonałem marszem. Byłem tak bardzo zmęczony, że nie mogłem biec. Maszerując zostałem wyprzedaony przez dwójke zawodników. Biec zacząłem dopiero gdy trasa zaczeła prowadzić w dół. Gdy dobiegłem do drogi gruntowej i zobaczyłem Bogusię zacząłem nawet wyprzedzać konkurentów. Udało tak mi sie przesunąć o co najmniej trzy pozycje. Bardzo się ucieszyłem gdy przebiegłem linnię mety. Myślałem, że będzie zdecydowanie łatwiej, niestety śnieg bardzo znacząco zwiększył stopień trudności trasy.
Przy mecie na jedynych krzesełkach siedziała Martynka z Oskarem. Mała dziewczynka dzielnie pokonała swój dystans. Pomimo, że większą część trasy przeszła należą się jej gratulacje. Zdecydowanie była najmłodszą uczestniczką  biegu, udało się jej zająć przedostatnią pozycję. Wyprzedziła jakąś pania z którą razem pokonała większość część trasy. Oskar uplasował się w środku stawki. i nawet był zadowolony bo jakby nie patrząc w Otwocku miał do pokonania znacząco mniejkszy dystans.
Filip pobiegł zanakomicie. Zdublował Martynę i zajął 3 miejsce w klasyfikacji generalnej. Moje miejsce bylo lepsze niż postawa na dystansie. Uplasowałem się w połowie stawki startujących zawodników.
Bogusia zrobiła trochę zdjęć, szkoda tylko, że nie zwracała uwagi gdzie jest słońce.
Po biegu poszliśmy do bazy. Tam dostalismy pyszny sok i kupiliśmy sobie nie najgorszy żurek po 2PLN za talerz. Było naprawdę zimno więc wszystko co ciepłe smakowało super na powietrzu.
Po konsumpcji wsiedlismy do samochodu i pojechaliśmy w dobrych humorach do domu. Było super.

Janki, 12 luty 2014