sobota, 22 lutego 2014

Lubostroń, Złoto dla Zuchwałych, 22 luty 2014

... czyli mój pierwszy rajd rowerowy w roku 2014.

Tak naprawdę był to mój pierwszy w tym roku rowerowy rajd na orientację. Wcześniej używałem rower w triathlonie zimowym na Stegnach i tydzień wcześniej wystartowałem w MAZOVII Zimowej (36km).
Byłem bardzo ciekawy swojej formy i wyniku jaki osiągnę startując drugi raz w imprezie o nazwie "ZŁOTO DLA ZUCHWAŁYCH" organizowanej przez zapaleńców z Bydgoszczy.
Był to mój drugi start w tej imprezie. Rok wcześniej warunki były bardziej zimowe a wynik jaki osiągnąłem przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Głownie dzięki koledze, do którego dołączyłem i razem przejechaliśmy całą trasę.
Tym razem było zupełnie inaczej. Pomimo środka zimy pogoda była iście wiosenna. Temperatuta około 10 stopni Celcjusza i piękne słoneczko. To chyba ona sprawiła, że na start stawiła się stosunkowo duża liczba zawodników z prawie całą czołówką.
Ja przed dniem startu maiłem dwa dni urlopu. Miałem zamiar pojechac razem z dziećmi na narty. Głownie przez pogodę nic z tego nie wyszło ale dzięki temu byłem mocno zrelaksowany przed startem.
Na zawody wyjechałem w piatek po godzinie 19. Planowałem przespac się w nazie i wypoczęty ruszyć na trasę. Pierwsza połowa drogi prowadziła autostadami, druga wąskimim polskimi szosami. Dojechanie do bazy zajeło mi ponad trzy godziny. W bazie byłem lekko po godzinie 22. Sekretariat wbrew zapowiedziom był jeszcze otwarty. Zapisałem się. Otrzymałem tylko i jedynie: nuimer startowy, kartę do odchaczenia punktów i trzy zipy. Sala gimnastyczna była do naszej dyspozycji. Chociaż sala nie była za duża spokojnie mieściła uczestników rajdu. Ulokaowałem się przy ścianie na przeciwko wejścia. Rower zdemontowałem z samochodu i przyprowadziłem też do miejsca noclegu. Wzbudził on pewne zainteresowanie gdyż do końca łudziłem się, że opony zimowe będa potrzebne i w nich przywiozłem rower na zawody. A tu ani śniegu ani mrozu, wiosna na całego a ja z rowerem na zimowych oponach. Trudno przeżyłem chwile zainteresowania fachowców moim sprzętem ale bez trudu ich zbyłem. Przed pójściem spać zjadłem kolację i na telefonie wyznaczyłem sobie drogę powrotu. Światło na sali gimnastycznej zgasło po godzinie 1. Ja pospałem sobie na pewno dobre 4 godziny. Wstałem gdy zegarek wslazywał godzinę 6. Troche poleżałem. Poszedłem do toalety. Zjadłem śniadanie. Spakowałem się. Przygotowałem rower i o godzinie 7:45 poszedłem na odprawę. Na odprawie nic ciekawego się nie działo. Mapę dostaliśmy przed godziną 8. Miałem kilka minut na zaplanowanie trasy. Z budynku wypuszczeni zostaliśmy równo o godzinie 8:00.
Miałem plan poszukiwań. Chyba nawet nie najgorszy. Układałem go z myślą o zaliczeniu wszystkich punktów i tutaj lekko przesadziłem.
PKXX znajdował się blisko bazy ale juz na początku minąłem drogę, która znacznie bardziej była widoczna na mapie niż rzeczywiście w terenie. Niewielu uczestników wybrało podobny początek. Na pierwszym zakręcie zastanawiałem się nawet czy nie zmienić planów. Pozostałem przy pierwotnym pomyśle. Przede mną jechała para. Spotkałem się z nimi przy podbijaniu pierwszego PK.
PKYY wydawał się łatwy, tym bardziej, że para jechało kilka sekund przede mną. Niestety żle zapamiętałem i po wyjechaniu z lasu z niewiadomych powidów skręciłem w lewo. Dziwiłem się nawet czemu para pojechała prosto. A powód był prosty, należało skręcić w drugą droge w lewo. Zanim się zorientowałem minąłem starszego uczestnika pieszej części rajdu. Tak serdecznie się z nim przywitałem, że gdy mijałem go ponownie to nie tylko zrobił mio zdjęcie ale nawet zapytał czemu krece się w kółko. Nie odpowiedziałem. Dalej drugi PK nie sprawił mi problemów. Co prawda nie było pierwszej drogi w lewo ale druga prowadziła już prosto na punkt. Dla potwierdzenia tuż przed punktem minałem innego uczestnika wracającego z punktu.
PKXX Dotrzeć pod punkt nie było trudno. Najpierw trochę asfaltu, potem polna droga z kilkoma rozwidleniami ale wszystko zgodne z mapą. Miałbym pewnie problem z odszukaniem samego punktu ale ponownie przy drodze spotkałem parę, która pokazała mi dolinkę w którą trzeba było zejśc by znaleść drzewo na którym zawieszona była pieczątka. Pieczątki tego rajdu to oddzielny temat. Na  żadnym rajdzie, na którym startowałem do tej pory pieczątki nie były tak piekne. Każda inna, każda ciekawa, kazda ładna: konieczynka, zajączek, gwiazdka, kiśc klonu. Po kilku punktach karta wyglądała bajecznie. Naprawdę super.
PKXX. Dotarcie do kolejnego PK wymagąło dłuższego przejazdu. Najpierw musiałem zjechać drogą polną do najbliższego asfaltu. Potem ruchliwą drogą asfaltową dotarłem do miejscowości -------, skąd już mało ruchliwą drogą dojechałem PK. Moje zimowe stalowe kolce strasznie hałasowały na asfalcie. Dodatkowo wydawało mi się, że miałem na asfalcie wyjątkowo małą przyczepność. W związku z tym jechałem stosunkowo ostrożnie. Szczęśliwie bez upadku dojechałem do samej mety. Punkt znajdował sie na małym wzniesieniu. Szczęśliwie jechałem z dobrej strony, i odkryłem super  dojazdową drogę 300m przed drogą w którą planowałem skręcić. Musiałem tylko lekko się cofnąć.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jabłonna, Mazovia Zimowa 1, 16 luty 2014

....    czyli mój pierwszy w sezonie wyścig rowerowy.


Czekałem na niego niemal pięć miesięcy. Kupiłem specjalne zimowe opony. Rower trzymałem w stałej gotowości. Ale muszę tutaj napisać, ze pomimo braku wyścigów wcale się nie nudziłem. Zawody rowerowe na orientację, biegi górskie orienting w pełni zastąpiły brak zawodów. Dodatkowo zmiany wprowadzone przez ZAMANĘ trochę mnie rozbiły. Likwidacja GWIAZDY MAZURSKIEJ i wcześniejszy start dzieci to moim zdaniem zmiany na gorsze. Całe szczęście jest konkurencja i można wybierać ale karnat na cykl MAZOVII kupiłem.
Pogoda tego dnia była fantastyczna. Co praewda koło godziny 6 obudził mnie obfity opad deszczu to potem juz nie padało a temperatura powietrza w kulminacyjnym momencie dochodziła do 10 stopni Celcjusza. Oczywiście w lesie było chłodzniej. W lesie był jeszcze śmnieg. 
Wstałem o godzinie 7. Zjadłem jajecznicę. W ciągu jednej godziny przygotowałem się do wyjazdu. Bałem się, że o czymś zaponę. W sumie nie było najgorzej. Za wyjątkiem pasu do pomiaru ciśnienia telefonu, którego nie zabrałem na rower wszystko pozostałe udało mi się zabrać. Co prawda licznik ładowałem w ostatniej chwili ale sie udało. 
Na miejscu zawodów byłem jeszcze przed godziną 9. Niestety na rejestrację straciłem ponad 20 minut. Wykupiłem cały pakiet. Zabrakło syropu ale obiecano, że będę mógł odebrać w Pomiechówku na następnych zawodach.. Samochód zaparkowłem przy drodze pomiędzy biurem zawodów a miejscem startu. Przygotowania do startu zajeły mi kilkanaście minut. Jak dojechałem do sektotra piątego, z którego startowałem do startu zostało mi koło 10 minut. Zdążyłem jeszcze sprawdzić licznuk czy dzjała. Działał.
Start zlokalizowany był na całkim szerokiej, błotnistej, leśnej drodze. Liczba zawodników, którzy wystartowali z mojego sektora była niewielka. Ale to bardzo dobrze bo w lesie gdzie była wytyczona cała trasa maratonu była po prostu zima.
Wystartowałem spokojnie. W zasadzie chciałem potraktować to jako trening. Moim jedynem celem było przejechanie trasy MEGA. Byłem przygotowany do startu. Na rowerze maiłem założone bezdentkowe opony z kolcami firmy SCHWABLE. Wbrew moim obawą opony przydały się. Nie odnotowałem żadnego upadku, w ogóle nie schodziłem z roweru a trasa w całości była wytyczona w lesie. Trasa składa ła się z dwóch 15km pętli i 5km rozbiegówki. Przez pierwsze kilometry starałem się jechać z zawodniokami z którymi startowałem. Raczej byłem w drugiej części grupy. Troche jechałem za najsłyniejszym kamerzystą mazowieckich maratonów ale nie za długo, nie wytrzymałem tępa. Od 5km jechałem sam. Samemu jechało mi się lepiej. Nikt mnie nie blokował, nie bałem się, że ktoś przede mną upadnie, wiedziałem co mnie czeka. Jak juz wcześniej napisałem w lesie warunki były zimowe. W zasadzie były dwa rodzaje dróg. Pierwszy rodzaj to śnieżna droga z dwoma śladami po kołach. Dużymi odcinkami na takiej drodze przez śnieg trudno było zmienić nawet pas ruchu. Drugi rodzaj drogi to szeroka leśna autostrada oblodzona z licznymi kaużami i dziurami na której istotne było znalezienie właściwego toru jazdy. Drogi tego typu znajdowały się w okolicach STARTU-METY. Jak już napisałem wcześniej od 5km jechałem sam. Od samego początku cały casz widziałem przed soba sylwetki innych zawodników. Za mną wydawało mi się, że nikt nie jedzie. Naprawdę niewielu zawodników wyprzedziło mnie przez cały marathon.
Początkowo odległość pomiędzy mną a zawodnikami jadącymi przede mną rosła ale na około 4km pętly (10km trasy) zlokalizowany był trudny technicznie odcinek długości około 500m, pełen pni i błota. Na odcinku tym udało mi się znacząco zbliżyć do dwóch ostatnich zawodników grupy. Niestety nie byli oni jeszcze zmęczeni i jak tylko warunki sie poprawiły zaczeli z wolna powiększać przewage nade mną. Widziałem ich cały czas ale dogonich ich nie potrafiłem. Kilka kilometrów przed końcem pętli dogoniłem natomiast dwóch innych zawodników. Jeden wyglądał podejrzanie, Z tyłu roweru miał przymocowany kuferek. Przez chwilę nawet myslałem, ze nie jest to uczestnik maratonu. Zdiwiłem się gdy zobaczyłem gościa, który w 2013 roku wygrał SUPERKLASYFIKACJĘ. Wyprzedziłem go bez problemu. Jechałem sam do przejechanego już wcześniej odcinka yrchnicznego. Po drodze wspinałem się na kila górek. Czym bliżej mety tym małe górki stawały się coraz większe. Zawodników jadących przede mną dogoniłem gdy po raz drugi przejechałem trudny technicznie odcinek. Tym razem nie zamierzałem im odpuscić. Pierwszych dwóch wyoprzedziłem gdy zeszli z roweru. Za trzecim pojechałem. Wyraźnie przyspieszyłem. Przez kilka kilometrów jechałem bezpośrednio za nim. Trudne warunki na trasie uniemożliwiały mi wyprzedzanie. Odnosiłem wrażenie, ze nawet zawodnik domagał się tego ode mnie ale ja nie jestem na każde skinięcie. Wyprzedziłem go wtedy kiedy uznałem to za stosowne. Nie wim jak długo on dotrzymywał mi koła. Jechałem stosunkowo szybko. Myslałem, ze tak spokojnie dojadę do mety. Aż tu nagle kilka kilometrów przed meta ktos mnie wyprzedził. Byłem przekonany, ze to znany mi zawodnik za którym ostatnio jechałem przez kilka kilometrów. Ale wcale tak nie było. Z tyłu roweru był kuferek. Jechałem za zwyciezcą SUPERKLASYFIKACJI. Musiałem jeszcze przyspieszyć. Na wzniesieniach miałem problemy by dotrzymać mu koła ale cały czas jechałem za nim. Wyprzedziłem go 500metrów przed metą. Miałem po prostu lepszy rower. Za linia mety dostałem talon na zupę. Postanowiłem tym razem wymyć sobie rower na imprezie. Wcześniej zmieniłem ubranie. Byłem kompletnie przemoczony. Nawet majtki zmieniłem. Suchy z rowerem wybrałem się do biura zawodów. Niestety kolejka do myjki była zniechecająca. Oddałem rower do przechowalni. Zjadłem dobrą zupę grochową. Po zupie udałem się ponownie do kolejki. Niestety kolejka nic się nie zmniejszyła. Stanełem. Aparatem cyknełem kilka zdjęć. Straciłem kupęczasu. Umyłem rower. Do domu ruszyłem pietnaście minut przed godzina 14.
Bogusia wyprała wszystki moje rzeczy, Ja nasmarowałem łańcuch, wykąopałem się i do końca dnia dochodziłem do siebie po ciężkim wysiłku.
W sumie było super. Lepiej niz się spodziewałem. Opony się sprawdziły. Rower spisywał się bezbłenie. Zmiana klocków hamulcowych przed startem nie miała wpływu na moja jazdę chociaż przed startem tylne koło kręciło sie ciężko.

Janki, 19 luty 2014

Falenica, Biegi Górskie, 15 luty 2014

....  czyli dzień ważny w historii naszej rodziny.


Nic tego nie zapowiadało. Wydawało się, że będzie to sobota jak co tydzień. Ułożyło się tak szczęśliwie żaden z chłopaków nie miał meczu ani turnieju więc spokojnie wszyscy razem mogliśmy wybrać się na piątą edycję biegów górskich do Falenicy. Pogoda jak na środek lutego była fantastyczna brakowało tylko słońca. Pierwszy zgrzyt przeżyłem zaraz po wyjściu z łóżka. Pomimo, że trąbiłem o biegach cały poprzedni wieczór Bogusia wyrwała mnie z łóżka dopiero o godzinie 9:40. 
W związku z powyższym nie mieliśmy za dużo czasu na przygotowania. Chłopców musiałem dodatkowo zmotywować do działań karami na komputer Zadziałąły. Sam poświęciłem śniadanie. Pełna mobilizacja zadziałała. Wszycy bylismy w samochodzie lekko po godzinie 10. Spokojnie dojechaliśmy na miejsce imprezy. 
To chyba jeszcze w samochodzie zaczęła tworzyć się historia naszej rodziny. Wygarnąłem Oskarowi całą historię jego biegów w Falenicy. Od pierwszej edycji Oskar odnotowywał stały regres. Za każdym razem przegrywał z 50 letnim niewytrenowanym ojcem. Oskar nic nie powiedział na moje zarzuty ale chyba wziął sobie to wszystko mocno do serca. 
Na starcie było chyba trochę mniej uczestników niż zwykle, powód: rozpoczynające się ferie w województwie mazowieckim. Przed startem miałem nawet trochę czasu by porobić zdjęcia naszej rodzinie i nie tylko. 
Start jak zawsze był punktualny. My jak zawsze startowalismy w ostatniej grupie o godzinie 11:06. Filip i Oskar ustawili się w pierwszej linni. Ja startowałem z końca stawki. Tym razem wyprzedzanie jakby było trudniejsze, może dlatego, że zamiast z boku wyprzedzałem w środku stawki. Oskara dogoniłem na drugim podbiegu. Dziwne ale zauważyłem, że pomimo mojego wysiłku na podbiegu dystans pomiędzy nami wcale się nie zmniejszał wręcz odwrotnie odległość rosła. Doszedłem go na grzbiecie. Powiedziałem mu kilka miłych słów ale cały czas podążałem za nim. Na zbiegu nie miałem szans, wiedziałem, że robi to szybciej. Biegłem za nim. Doganiałem go na płaskich odcinkach. Zacząłem obawiać się o jego zdrowie. Byłem przekonany, ze ujął się honorem i zaraz pęknie. Myślałem, ze wyprzedzę go na trzecim podbiegu. Się nie udało po prostu podbiegał szybciej ode mnie. Na grzbiecie trzeciej górki powiedziałem sobie basta. Synu tak być nie może. Wyprzedziłem go. Niestety nie na długo. Oskar włączył drugi bieg i po chwili ponownie biegł przede mną. Niestety nie miałem już  siły by wyprzedzić go ponownie. Oskar zniknął mi z pola widzenia na piątym podbiegu. Ja jak zawsze męczyłem się bardzo. Przeżywałem chwile słabości tuż przed każdym wierzchołkiem. Bałem się, że będę musiał się zatrzymać. Po prostu walczyłem sam z sobą. Udało się. Dobiegłem do mety bez zatrzymania. Ustanowiłem swój rekord trasy równe 18:00 minut chciał bardzo chciałem zejść poniżej. Oskar pomimo mojego finiszu przybiegł 10 sekund przede mną. Ustanowił swój rekord. Przebiegł 2 minuty szybciej niż ostatnio. Pokonał w biegu swojego ojca. Coś niesamowitego. 
Nie wiem czy jeszcze nie większe osiągnięcie zanotował Filip. O ponad minutę poprawił swój najlepszy rezultat i zajął 2 miejsce w klasyfikacji generalnej. Martyna nie biegła. Przymilała się do wszystkich psów na mecie.
Po biegu wziąłem aparat i poszedłem na wydmę zrobić kilka zdjęć. Chociaż OLYMPUS nie jest aparatem do sportowej fotografii to niektóre zdjęcia wyszły całkiem super.
Gdy skończyła mi się karta pamięci wróciłem do bazy i razem z rodziną wróciliśmy do samochodu. Tym razem nie korzystaliśmy z żadnej konsumpcji. Pojechaliśmy prosto do domu oglądać olimpiadę. 

Janki, 17 luty 2014

czwartek, 13 lutego 2014

Mariensztat, Warszawa Nocą, 12 luty 2014.......

......  czyli zawody, na które czekałem.

Nietypowo, wpis ten robie jeszcze przed rozpoczęciem zawodów. W zasadzie wszystko mam przygotowane. Znowwu na zawody pojedziemy całą rodziną. Bardzo chciałbym dzisiaj pokonać Filipa i śmiało mogę napisać, że jest to mój cel. Znacznie lepiej przygotowałem się do tych zawodówm. Mam okulary czyli jak nie zapomnę zabrac to nie będę ślepy podczas zawodów. W komunikacie technicznym podane są też godziny startu. Niestety ja startuję o 19:48, Filip i Oskar kilka minut po godzinie 19. Rodzina będzie musiała na mnie trochę poczekać.
Zawody odbędą się na Mariensztacie. Zapoznałem się z mapą. Dystanse będą odrobine krótrze ale związku z tym, że odbywać się będą na skarpie warszawskiej pojawi się lekkie przewyższenie czyli przydadzą się treningi, które mieliśmy na biegach górskich.
Jestem juz po biegu. Udało się, plan zrealizowałem. Wyprzedziłem Filipa o trzy minuty ale wszystko od początku.
Z pracy wyszedłem lekko po 16:30. Musiałem jeszcze odebrać Oskara z basenu. Jego trening miał skończyć się o godzinie 17:00 ale pani trener lekko przedłużyła zajęcia w efekcie czego w domu byliśmy o godzinie 17:30. Początkowo planowałem o tej godzinie wyjść z domu. Nie wiem jak ale Bogusia pomiędzy transportowaniem dzieci zdążyła jeszcze ugotować rosół. Zjadłem go z apetytem bo teo dnia był to mój drugi posiłek. Bogusia zapomniała zrobić mi kanapki do pracy a ja dowiedziałem się o tym w porze posiłku. W domu panował rozgardiasz. Nie wiem jak w tych warunkach udało nam się spakować do samochodu przed godziną 18:00. Bogusia spakowała dzieciom ubranie na zmianę bo prognoza pogody zapowiadała ciągłe opady. W samochodzie przekazałem wszystkim najważniejsze informację o imprezie. Na ulicach nie panował duży ruch. Po 30 minutach byliśmy na miejscu. Trochę się pokręciliśmy zanim znaleźliśmy wolne miejsce do parkowania. Udało nam się zaparkować całkiem blisko bazy, która mieściła się w jednym z budynków Uniwersytetu Warszawskiego. Rejestracja przebiegła sprawnie. Mieliśmy czas na przygotowanie się do startu. Lekko przed siódmą opuściliśmy bazę i udaliśmy sie na linię startu. Start był oddalony od bazy o około 350m. Nie mieliśmy problemów ze znalezieniem bo szliśmy za innymi zawodnikami.
Pierwszy startował Filip. Ponim wybiegł Oskar a 14 minut po gopdzinie 19 ruszyły dziewczyny. Zostałem sam. Trochę z braku zajęć trochę z potrzeby wróciłem do bazy. Skorzystałem z toalety i poczekałem sobie w ciepełku kilka minut. O 19:30 ruszyłem w kierunku startu. Tak szczęśliwie się składało, że meta była zlokalizowana na skwerku naprzeciwko bazy. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku ujrzałem goscia podobnego do Oskara kręcącego się w okolicach mety. Przypomniałem sobie umowe chłopaków, że będą czekać na siebie wzajemnie na mecie biegu. Podszedłem do Oskara zamieniłem z nim kilka zdań. Nawet był zadowolony. Zostawiłem go po kilku minutach i poszedłem na start. Na starcie tłumu już nie było. Miałem kilka minut do swojego startu. Chciałem bardzo włączyć mój stoper. Nawet sobie o tym przypominałem, niestety zapomniałem we właściwym momeńcie wcisnąć właściwy guzik i pomimo, że cały sprzęt miałem założony tracy swojej nie nagrałem. Nie po raz pierwszy.
O godzinie 19:48:30 startowałem samotnie. Okulary +1 miałem założone na mapie. Myślałem, ze mnie zbawią ale tak się nie stało. Po pierwsze przeszkadzały mi w biegu a po drugie udało mi się zapalić moją lampkę mocnym światłem i nawet bez okularów widziałem całkiem dobrze. Powracając do trasy. Do zaliczenia miałem 21 punktóe kontrolnych. Juz na pierwszym dałem dupy. Zanim zorientowałem się w terenie i znalazłem właściwe drzewo zawodnik startujący 30 sekund po mnie mnie wyprzedził. Biegnąc do 2 byłem jeszcze otumaniony początkiem. Początkowo pobiegłem za zawodnikiem, który mnie wyprzedził, po chwili zaskoczyła moja orientacja w terenie. Do 3pk biegłem już swoją autorską trasą. Nie była najkrótrza ale na pewno nowatorska. Przy trójce minąłem przechodniów zainteresowanych biegiem. Pytali co to jest za impreza ale uczestnicy wszyscy biegali i nikt nie zamierzał tracić kilkunastu cennych sekund. Następna dużą stratę odnotowałem przy poszukiwaniu pk6. Zamiast spokojnie spojrzeć na mapę to ja głupi szukałem go nie tam gdzie powinienem. Ale to była mała strata. Pierwszy duży błąd pojawił się przy pk11. Szukałem go nie na tych schoidach, na których powinienem. Następna tragedia to pk14 i pk15. Do pk 14 pobiegłem za innymi a inni byli gorsi ode mnie i szukali punktu tam gdzie go nie było. Lokalizacje pk15 po prostu żle zorientowałem. Zamiast na północ pobiegłem na połudzie i tam go na żywopłocie szukałem. Potem było juz dobrze by nie powiedzieć, że bardzo dobrze. Pomimo kilku drobnych błedów to właśnie na tych ostatnich 5 punktach wyprzedziłem Filipa i awansowałem aż o 16 pozycji. Jak zaliczałem te punkty to wcale nie myslałem, że to bedzie moja najlepsza część trasy. Przy ostatnich dwóch punktach czekali chłopaki. Poinformowali mnie o lokalizacji, ostrzegli bym się nie wywrócił. Nie wiem czy mi pomogli. Byłem bardzo otumaniony a punkty należały do tych łatwych.
Zająłem w sumie 42 miejsce najlepsze w moich startach indywidualnych. Najważniejsze, że wyprzedziłem Filipa o ponad 3 minuty i ponad 10 miejsc. Dobrze spisał się Oskar, wśród 30 startujących zajął 6 miejsce. Martyna z Bogusią źle podbili ostatni punkt przec co zostały zdyskwalifikowane.
W sumie bardzo fajna impreza. Nawigacja była stosunkowo trudna i chyba tylko dlatego byłem przed Filipem. Pogoda była super też. Pomimo, że deszcz miał padac ze 100% prawdopodobieństwem tuż przed zawodami sytuacja się opanowała i nawet nie mżało.
W domu byliśmy o godzinie 21:00. Czasu mieliśmy mało na wszystko ale jakoś sopbie z tym poradziliśmy.


Janki, 13 luty 2014

środa, 12 lutego 2014

Otwock, Biegi Górskie, 1 luty 2014...

....  czyli nowa impreza biegowa.

Dowiedziałem sie o niej podczas ostatnich biegów górskich w Falenicy. Organizowana jest przez grupę zapalenców z teamu 360 stopni. Organizuja oni także inne imprezy, głównie rajdy przygorowe ale także imprezy na orientację będące w obrębie mojego zainteresowania. Miejsce zawodów zlokalizowane jest w bliskiej okolicy Otwocka. Bazę mieści się w okazałym budynku domu dziecka położonym na dalekim obrzeżu miasta w lesie. Buiegi klasyfikowane są na trzech dystansach: 2200m jedno okrążenie, 4400m dwa okrążenia i 8800m cztery okrążenia. Jedno okrążenie to około 50m przewyższenia. W ostatniej chwili dostrzegłem, że lekko przesunięta jest godzina startu w stosunku do Falenicy. Zawody rozpoczynają się o godzinie 10:30. Zastały zaplanowane 5 edycji, przy czym 1 lutego odyła się edycja 2.
Najgorsze sa poranki. Szczęśliwie chłopaki w tą sobotę nie mieli żadnych turnieji więc na biego mogliśmy pojechać całą rodziną. Dziwne ale od pewnego czasu juz nikt nie protestuje a Bogusia sama jakby zaczynała przejawiać chęć uczestnictwa w moich imprezach sportowych. Co się stało. Pobudka, śniadanie, ubieranie i samochód. Proces wydajacy się być troche monotonny przy pięcio osobowej rodzinie nabiera innych kolorytów. Zawsze coś sie dzieje. Trudno jest popaść w rutyny. Zawsze z domu ostatnia wychodzi Bogusia, potrzebuje kilku minut tylko dla siebie i na ogół je dostaje. Jak jesteśmy opóźnieni czekanie na Bogusie w samochodzie jest troszeczkę nerwowe. Tym razem wszystko przebiegło spokojnie a Bogusia bardzo szybko do nas dołączyła. Musieliśmy przyjechać lekko przed startem bo nie skorzystałemm z możliwości zapisu internetowego i musieliśmy to zrobić przed startem. Samochód zaparkowaliśmy na terenie domu dziecka. Na zewnątrz było zimno i nie przyjemnie. Sam poszedłem do budynku i zarejestrowałem naszą czwórke na zawody: ja i Filip na dwa okrązenia a Martyna i Oskar jedno. Zapłaciłem 20PLN. Mieliśmy troche czasu przed startem. Nie musieliśmy się przebierać bo w zasadzie wszyscy już w momencie wyjazdu z domu byliśmy gotowi do biegu. Miałem trochę czasu na robienie zdjęć. Niestety do mojego OLYMPUSA podpjąłem obiektyw Panasonica z zooomem i jakościowo wszystkie zdjęcia nie wyszły najlepszej jakości.
Linia startu była oddalona o kilkaset metrów od bazy. Przed startem organizator zorganizował zdjęcie zbiorcze wszystkich uczestników i poopowiadł trochę o rajdzie przygodowym na Mazurach, który zorganizowł kilka dni po biegach. Nawet myslałem o wystartowaniu ale okazało się, że jest to rajd dla zespołw dwu- lub cztero-osobowych. Stojąc na lini startu widzieliśmy przed sobą najwyższe wniesienie biegu, Łysą Górę.
Start nastąpił kilka minut po godzinie 10:30. Wystartowałem jako jeden z ostatnich. Bez problemu wdrapałem się na najwyższe wzniesienie rundy. Wspinając się wyprzedziłem kilkanaście osób w tym gościa z kamerą, który obiecał nakręcenie filmiku z całej rundy. Na górce trasa skręcała w lewo i prowadziła wąską leśną dróżko lekko w dół. Niestety tępo mojego biegu nie odzwiedciedlało jeszcze mojej pozycji więc zmuszony byłem na tej wąskiej ścieżce wyprzedzic jeszcze kilkanaście osób. Biegło mi sie lekko i fajnie, na początku nie przeszkadzał mi nawet śnieg, którego w niektórych miejscach było stosunkowo dużo. Po ostrym zakręcie w wprawo przy słupie elektrycznym trasa prowadziła leśnym szerokim duktem. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie śnieg. Starałem się zmieścić w bardzo wąskim sladzie po kołach jakiegos pojazdu ale nie zawsze mi się to udawało poza tym na dłuższą metę było to bardzo męczące.
Na trasie mieliśmy jedną małą hopkę a po skręcie w prawo zaczeliśmy z drugiej strony wspinać na opisywana już wcześniej Łysą Górę. Było ciężko ale prawdziwa meka rozpoczeła się na grzbiecie. W przeciwieństwie do Falenicy szczyt tej wydmy był prawie kompletnie pozbawiony drzew co spowodowało, że po ostatnich opadach sniegu nagromadzilo go się całkiem dużo. Dużo wysiłku kosztował każdy krok. Na pierwszym okrążeniu musiałem nawet przejśc kilkanaście metrów. Dopiero po zejściu z grzbietu Łysej Góry można było niormalnie biec najpierw w dół wąską drużką a potem płaską drogą dobiegało się do linni startu-mety. Byłem bardzo zmęczony po zaliczeniu pierwszego opkrążęnia. Nie dałem już rady podbiec pod pierwsze wzniesienie za startem. Za drugim razem znaczną część jego pokonywałem marszem. Biec zacząłem dopiero na szczycie. Pomimo dużego zmęczenia i cięzkich warunków dobiegłem aż do grzbietu Łysej Góry. Niestety całą grzbiet wydmy pokonałem marszem. Byłem tak bardzo zmęczony, że nie mogłem biec. Maszerując zostałem wyprzedaony przez dwójke zawodników. Biec zacząłem dopiero gdy trasa zaczeła prowadzić w dół. Gdy dobiegłem do drogi gruntowej i zobaczyłem Bogusię zacząłem nawet wyprzedzać konkurentów. Udało tak mi sie przesunąć o co najmniej trzy pozycje. Bardzo się ucieszyłem gdy przebiegłem linnię mety. Myślałem, że będzie zdecydowanie łatwiej, niestety śnieg bardzo znacząco zwiększył stopień trudności trasy.
Przy mecie na jedynych krzesełkach siedziała Martynka z Oskarem. Mała dziewczynka dzielnie pokonała swój dystans. Pomimo, że większą część trasy przeszła należą się jej gratulacje. Zdecydowanie była najmłodszą uczestniczką  biegu, udało się jej zająć przedostatnią pozycję. Wyprzedziła jakąś pania z którą razem pokonała większość część trasy. Oskar uplasował się w środku stawki. i nawet był zadowolony bo jakby nie patrząc w Otwocku miał do pokonania znacząco mniejkszy dystans.
Filip pobiegł zanakomicie. Zdublował Martynę i zajął 3 miejsce w klasyfikacji generalnej. Moje miejsce bylo lepsze niż postawa na dystansie. Uplasowałem się w połowie stawki startujących zawodników.
Bogusia zrobiła trochę zdjęć, szkoda tylko, że nie zwracała uwagi gdzie jest słońce.
Po biegu poszliśmy do bazy. Tam dostalismy pyszny sok i kupiliśmy sobie nie najgorszy żurek po 2PLN za talerz. Było naprawdę zimno więc wszystko co ciepłe smakowało super na powietrzu.
Po konsumpcji wsiedlismy do samochodu i pojechaliśmy w dobrych humorach do domu. Było super.

Janki, 12 luty 2014