piątek, 4 października 2019

Jurajska Jatka .................

...................... czyli drugie wspomnienia spisane w samolocie

Jurajska Jatka
5 październik 2019
Włodowice 

Pisze w samolocie Kopenhaga Warszawa, 1,5 tygodnia po zakończeniu zawodów. Na początek muszę sobie przypomnieć moje ostatnie zawody bo nie za bardzo pamietam. Jurajska Jatka , zawody koło Zawiercia. 

Przyjechałem do bazy w piątek. Spało mi się dobrze na sali gimnastycznej. Szczęśliwie zawody rozpoczynały się po godzinie 9.00.

Pogoda była średnia, pochmurnie a po 14 zaczęło padać. Nie zakładałem specjalnej kurtki przeciwdeszczowej, wystarczyło moje czarne BRIcO. BRIcO zdecydowanie zdało egzamin.

Właśnie wystartowaliśmy, pode mną morze a samolot w gęstych chmurach

Ogólnie bardzo lubię Jarki. Startuje we wszystkich. Są trudne bo górek jest trochę ale zawsze ciekawe. Tak było tez tym razem. Niestety chyba pi raz pierwszy pojawił się odcinek specjalny na mapach orientacyjnych w skali 1:25000. Empirycznie muszę stwierdzić ze nie lubię takich odcinków specjalnych.

Na początku chciałem zaliczyć wszystko. Ruszyłem na północ. Najpierw były trzy normalne PK. W zasadzie bez problemów je zaliczyłem ale nie czułem się najlepiej, napotkane po drodze górki osłabiły moja psychikę. Czulem że będzie ciężko, czułem że zaliczenie wszystkiego to lekka utopia. Moje obawy potwierdził odcinek specjalny. Musiałem zaliczyć 9 z 12 PK. Wybrałem chyba mądrze ale łatwo nie było. Wąskie dróżki prowadzące raz w górę raz w dół, PK leżące obok tych dróżek znacząco mnie wyczerpały. Ale mimo to zaliczyłem wszystko co było na północ od bazy. Nie miałem problemów ale kulka odcinków musiałem przebyć z buta. 

Lecimy, pojawiło się słońce. Czekam na herbatę. Powinna dobrze zrobić po dwóch piwach.

Czy było coś ciekawego na północy? Samochód który się zatrzymał i kierowca zapytał po angielsku czy jestem Polakiem. Cześć drogi pokonałem kiedyś z rodziną. Fajna okolica. Lekko zmęczony dotarłem do bufetu, zrezygnowałem z piwa, którego fundatorem był Grzegorz. Zjadłem dwa jabłka. Już wtedy wiedziałem ze zaliczenie wszystkiego będzie niemożliwe. Tym bardziej ze wcale nie było mniej górek, wręcz odwrotnie, na jeden z kolejnych PK wprowadzałem rower tak długo ze aż szkoda było wracać.

Po zjeździe był chyba najtrudniejszy PK. Był odległy o około 70m od prostej drogi która do niego dotarłem. Niestety był na stoku. Odmierzylem właściwa odległość, zostawiłem rower i zacząłem się wspinać. Było lekko po godzinie 18 i właśnie zaczęło się ściemniać co dodatkowo uatrakcyjniał poszukiwania. Starałem się trzymać azymutu, przeszedłem około 200m i nic. Postanowiłem wrócić.  Na stoku wcale nie łatwo było utrzymać azymut. Całe szczęście lekko odbiłem na zachód. Trochę się zdziwiłem ze na swojej drodze napotkałem skale, której nie widziałem wcześniej. Nie za bardzo wierząc że właśnie u jej podnóża może być PK obszedłem ja wokoło i oczywiście PK był na samym końcu. Szczęśliwy dotarłem do ścieżki która przyjechałem. Od razu pojawiło się drugie zadanie, znaleźć rower. Nie było trudne, miałem tylko dwa kierunki, oczywiście ten właściwy wybrałem za drugim razem. 

Zrobiło się całkowicie ciemno. Założyłem oświetlenie i ruszyłem dalej. Dotarłem do miejscowości i podjąłem decyzje o skróceniu trasy i nie zaliczani 6PK leżących no południu. Trochę szkoda bo teraz zdecydowanie mogę napuac,  że dwa z tych sześciu powinny być jeszcze moje. Szkoda, ale wybór był wtedy. Pomimo ciemnej nocy zaliczałem kolejne PK, poranna niemoc ustąpiła chociaż miało równo.

Na jednym z ostatnich PK spotkałem dwóch najfajniejszych kolegów. Zawsze jeżdżą razem, rok wcześniej jeździli prawie jak jak. Teraz są znacznie lepsi ode mnie. W wakacje przejechali Carpatie, teraz tez szli na wszystko. Byli mi potrzebni bo miałem problemy. Znowu pomyliłem opis, szukałem mogiły a powinienem szukać wąwozu. Poszedłem za nimi, znaleźliśmy bez problemu PK.

Razem z nimi pojechałem na kolejny PK. Nie miałem problemu z utrzymaniem tępa, chociaż jechali szybko. Okazało się także, ze znaleźli także lepszy dojazd do PK. Nie jestem pewny czy sam bym do tego doszedł. Mieliśmy pewne problemy ze znalezieniem mogiły ale rozwiązywanie takich problemów w grupie to czysta przyjemność. 

Po tym PK nasze drogi całkowicie się rozeszły. Oni musieli zaliczyć kilka PK które ja już miałem na swojej karcie.

Nie wiem jak i nie wiem dlaczego ale po raz drugi w życiu chciałem zaliczy jeden z PK dwa razy. Tym razem zorientowałem się przed jego podbiciem. Zapamiętałem mały samochód chłodnie który stał na drodze bezpośrednio przy PK.

Straciłem dobrych kilkanaście minut. Do bazy dotarłem półtorej godziny przed zamknięciem. Zdecydowanie za wcześnie. Jedyna korzyść to ze po zjedzeniu posiłku z mikrofalówki mogłem spokojnie spakować rzeczy i ruszyć do domu. Początkowo planowałem przespać się w bazie i pojechać w niedziele. 


niedziela, 29 września 2019

Orient Akcja czyli ........................

............................   koło domu też można fajnie pojeździć.

Przed startem tego rajdu chciałem rozpocząć nową świecką tradycję i pierwszy wpis wprowadzić jeszcze przed wyjazdem na rajd. Tak chciałem ale skończyło to się jak się skończyło. Może przed następnym rajdem uda mi się znaleźć troch wolnego czasu.
Szczęśliwie tym razem bazą tego rajdu była Rawa Mazowiecka. Samochodem niecałe godzinę dlatego postanowiłem pojechać do bazy w sobotę rano.
W piątek prawie się nie szykowałem. Wyciągnąłem tylko plecaki i włożyłem do nich kilka rzeczy. Bogusia obudziła mnie jajecznica trochę po 6.30. Po śniadaniu ubrałem się w strój rajdowy, dokończyłem pakowania i kwadrans po godzinie 7 wyszedłem z domu. W bazie rajdu byłem kilka minut po godzinie ósmej. Bez problemu znalazłem miejsce na samochód i się zarejestrowałem. Baza rajdu była dokładnie w miejscu skąd kilkakrotnie z rodzin startowaliśmy na Mazovii. Szybko przypomniałem sobie te chwile. Fajne to były czasy. Teraz zostałem sam. Reszta rodziny zostaje w domu i wydaje si być szczęśliwa. Tylko Martyna wspomina dawne czasy i wydaje się by czasami chciała by ponownie w czymś takim wsiąść udział.
Start rajdu przesunięty został o kilka minut. Dostaliśmy mapę w skali 1:60000 na jednym arkuszu A3. Tylko ta skala była wkurzająca. Szybko wybrałem wariant trasy i pierwszy PK do zaliczenia. Spokojnie czekałem na start. Jak zawsze ruszyłem jako jeden z pierwszych. Wiedziałem gdzie jechać, trochę pomogły mi finisze w Mazoviach w których tutaj wystartowałem. Od razu ruszyłem na jeziorko, wiedziałem gdzie jest mostek. Zaraz za mną ruszyła duża grupa zawodników. Co poniektórzy wyprzedzili mnie dopiero wtedy gdy dostrzegli mostek. Dużo się nie zastanawiałem, nie miałem nad czym jak zawsze na początku można podążać za szybszymi. Pierwszy PK był ulokowany na niezłej córce. Podjazd pod niego trochę dał mi w kość. Poczułem w kościach wszystkie cztery treningi które wykonałem w tym tygodniu. Całe szczęście że po przejechaniu kilkunastu kilometrów wszystko już było OK. Przypomniały mi się czasy startów w wyścigach, jak byłem przemęczony to zawsze te pierwsze kilkanaście kilometrów było najgorsze.
Pierwszy i zdecydowanie największy błąd popełniłem na 2 czy trzecim PK. Na mapie wydawał się w miarę prosty, po dotarciu do lasu powinienem przejechać koło 1800m prosto do drogi, potem droga w dół, w lewo i na PK. Przecinka nie była ciężka, szło ją wyodrębnić ale już po około 1200m na skrzyżowaniu z drogą, przy przecince którą jechałem spotkałem kilka osób szukających PK. Zdziwiłem się bo było zdecydowanie widać, że PK jest w odległości około 500m od przecinki. Nawet spojrzałem na licznik, zdziwiłem się trochę że jest to tak wcześnie ale pewnie przez nietypową skale przyjąłem to bez boleśnie. Zgodnie z moim zdaniem, zszedłem 500m w dół szukając przecinki. Szczęście w nieszczęściu jej nie znalazłem, jak wracałem zobaczyłem całą grupę dobrych zawodników z ............ na czele. To tylko mnie upewniło że PK musi być gdzieś tutaj. Wszedłem w las za innymi szukajacymi, szczęśliwie usłyszałem od jednego z zawodników, że chyba za blisko szukamy. I wtedy przypomniałem sobie o niezgodności odległości gdy zaczynałem poszukiwania PK. Ludzie mnie zmylili. Wszedłem na górę, znalazłem przecinkę i pojechałem dalej. Miałem wątpliwości bo nawet widziałem ludzi wracających, Dopiero po 750m dotarłem to drogi poprzecznej. Początkowo nie wierzyłem, ze jest to ta właściwa ale szczęśliwie zauważyłem dwie osoby wychodzące z rowerami z lasu. Tam się skierowałem i tam w dole była górka na której był szukamy prze ze mnie PK. Straciłem na pewno z 20 minut.
Potem w miarę bezboleśnie zaliczałem kolejne PK. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym przez różnych uczestników rajdu. Był wśród nich między innymi Gruby, fajny gość. Zauważyłem że gdy droga jest szybka on zdecydowanie szybciej jedzie ode mnie, ja go natomiast wyprzedzaj gdy droga staje się ciężka i trudna. Od autostrady do której dotarłem jechałem w zasadzie sam. Po jej przekroczeniu zacząłem się zastanawiać do których PK nie zdążę dojechać. W końcu zdecydowałem się opuścić dwa najdalej położone od bazy. Niestety już w momencie rezygnacji z ich zaliczenia czułem że trudno będzie mi dotrzeć do wszystkich pozostałych. Ale byłem blisko.
Na jednym z PK spotkałem parę, jechali trochę jak parowóz on ciągnął i nawigował a dziewczyna podążała za nim jak za wagonik. To oni pomagali zaliczyć kolejne 2 PK. Na tym drugim to ja wybrałem lepszy wariant i byłem przed nimi ale udało mi się dołączyć do innego zawodnika z którym bardzo szybko pokonałem dość długi dystans pomiędzy kolejnymi PK. Niestety dojazd do kolejnego PK był możliwy z dwóch stron od południa po asfalcie i zachodu ale droga polną. Oba wybraliśmy asfalt. Niestety drogi za lasem na północ nie było, cofnęliśmy się w las ale leśna droga szybko zniknęła i musieliśmy przedzierać się przez gęstwiny. Rozstaliśmy się on wybrał ciężki, dłuższy przejazd a ja trochę krótszy ale za to zdecydowanie pieszy wariant. Wyścig ten chyba przegrałem, ale w końcu dotarłem do polnej drogi a potem do leśnej autostrady. W związku z tym że cały czas kontrolowałem położenie bez problemu dotarłem do PK.
Muszę tutaj napisać, że końcówkę jechało mi się super. Jechałem szybko, wyprzedzałem wielu zawodników, bez większych problemów zaliczałem kolejne PK.
Dużo minut straciłem na bezpośrednie odnajdywanie PK. Wiele razy po podjechaniu po PK miałem problemy z odszukaniem konkretnego PK. Było tak przy brzegu jeziora, na granicy kultur, przy zakręcie rowu a także na rowie. Zdecydowanie tak straciłem kolejne 30 minut. Prawda jest że punkty były lekko ukryte ale po odnalezieniu większości z wymienionych PK stwierdzałem, ze na mapie były informacje, które umożliwiały szybsze odszukanie w/w PK. Szkoda bo przez takie szczegóły jest się wielkim zwycięzcą.
Na jednej długiej prostej postanowiłem odebrać telefon (na ogół tego nie czynię), to Oskar dzwonił już drugi raz. Bałem się że coś się stało. I stało się. Oskar wybrał się do lumpexów rowerem i pod halą Wola skradli mu mój kochana kolarkę B'TWIN TRIBAND 3 i to właśnie wtedy kiedy zacząłem ją poważnie jeździć a miałem tak jeździć przez następne dwa tygodnie celem przygotowania do październikowego HARPAGANA. Powiedziałem tylko jedno słowo "KURWA". Szkoda kolarki, szkoda chłopaka jako jedno z niewielu naszych dzieci próbuje coś robić w życiu.
Jak pisałem wcześniej jechało mi się super. Pomimo telefonu Oskara dalej jechało mi się świetnie, zaliczałem kolejne PK. Zauważyłem, że Bogusia też zaczęła do mnie dzwonić, tego już nie odebrałem, łudziłem się że może rower się znalazł w końcu nakleiłem na nim karteczkę z moim imieniem i numerem telefonu. Niestety po rajdzie dowiedziałem, ze Bogusia dzwoniła do mnie by się dowiedzieć co czuje po straceniu roweru.
Na koniec miałem około 29 minut, 3 kilometry do bazy i ewentualnie dodatkowe 2,5km jak chciałbym zaliczyć ostatni PK. I zgadnijcie co wybrałem, głupie pytanie. Oczywiście pojechałem prosto do mety. No trudno już taki jestem wszelkie ryzyka staram się minimalizować chociaż wiem, że taka postawa minimalizuje też zyski.
Na mecie zaczęło padać. Postałem w kolejce po żarcie, Strasznie długo stałem i jednocześnie byłem świadkiem sceny jak ojciec w obecności syna wyżywał się na córce bo zgubiła w czasie rajdu telefon, Straszne mam nadzieję, że ja taki  nie jestem i zachowałbym się inaczej. Ale czy na pewno. Najfajniejszy w tej scence był moment jak nagle spiker powiedział, ze na terenie bazy znaleziony został telefon. Radość tej zatłamszonej dziewczyno do niezapomnienia.
Pierogi były dobre nawet trzy za szpinakiem.
Na mecie spotkałem mojego projektanta. To on chyba do mnie krzyknął "Andrzej" jak zjeżdżałem z górki, Na metę przyjechał kilka minut po mnie i chyba też nie zaliczył trzech PK.
Potem było super. Przebrałem się, złożyłem rower i po 48 minutach byłem w domu.
Super. Stratę roweru tez jakoś sobie odbije i kupie sobie nową kolarkę. Jak wyprzedaże będą w DECATHLONIE to może nawet to zrobię w niedzielę bo będzie handlowa.
Niestety wyprzedaży nie było i będę musiał trenować na rowerze bez kierownicy kolarskiej.
Piszę to w niedzielę i nie znam jeszcze wyników chociaż zaglądam na ta stronę niemal co godzinę.

Obywatelska, 29 września 2019

PS
Wynik tez nie najgorszy, zająłem 28 miejsce pośród 69 sklasyfikowanych zawodników na GIGA. Zaliczenie tego dodatkowego PK w zasadzie nic by mnie nie dało, może awansowałbym o jedną pozycję ale tylko może.

niedziela, 22 września 2019

Szago 2019 czyli .....................

............................... moje nieznośne kikuty.

Moja definicja kikuta: Kikut to dublująca się trasa jazdy bez sensu.
Zacząłem od tej definicji bo w tym radzie moich kikutów było wiele.
SZAGO to jeden z ciekawszych rajdów pomimo tego, że trwa zaledwie 8 godzin i do przejechania jest zwykle około 100km. Zapewne jest wiele tego powodów ale na pewno jednym z głównych jest okolica w której jest organizowany. Organizuje go Uczniowski Klub Sportowy Włóczykij z Osieka.
Więc zapewne domyślacie się wszyscy wokół jakiej miejscowości odbywają się wszystkie rajdy.
Tym razem bazą rajdu była miejscowość Opalenie leżąca w odległości około 20km na wschód od Osieka. Z domu musiałem wyjechać po godzinie 19 bo organizator w komunikacie startowym poinformował, że baza rajdu zostanie zamknięta o godzinie 23. Zdążyłem ale tylko przyjechać, nie zarejestrowałem się bo chyba w piątek rejestracji nie było. Miejsce do spania trochę mnie zawiodło ale to właśnie chyba tym wyróżnia się SZAGO także. Bazy w małych wiejskich szkołach. Tym razem za wyjątkiem sali gimnastycznej krótkiego korytarza i toalet dla uczestników rajdu nie było więcej przestrzeni. Szczęśliwie zaraz po rozpakowaniu zostało zgaszone światło na sali konferencyjnej i mogłem spokojnie pogrążyć się w głębokim śnie. Spało mi się nie najgorzej, wstałem o godzinie 7.
Przed godziną 8 byłem przy samochodzie i rozpocząłem bezpośrednie przygotowania do startu. Żadnych niespodzianek nie było więc 30 minut przed startem byłem gotowy.
Start był równo o godzinie 9. Otrzymaliśmy dwie kartki A4 na których było 20PK o różnej wartości: 8 o wartości 1 punktu przeliczeniowego, 6 o wartości 2 i 6 o wartości 3 punków przeliczeniowych. Czyli w sumie było do zdobycia 38 punktów przeliczeniowych. Jak zwykle na SZAGO czym dalej oddalony PK tym był większej wartości czyli PK o wartości 3 punków przeliczeniowych były na samym końcu przekazanych map.
Taktykę miałem prostą jechać na koniec mapy pozbierać wszystkie PK o wartości 2 i 3 punktów przeliczeniowych a potem zastanowić się co dalej.
Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Ruszyłem ostro asfaltem pod górę. Już po kilku kilometrach jechałem sam. Związku z tym, że PK nr 7 o wartości 1 punktu przeliczeniowego leżał stosunkowo blisko trasy przejazdu postanowiłem w drodze wyjątku go zaliczyć. Pamiętałem dobrze, że na odprawie zostało powiedziane, że do tego PK konieczne będzie dojście. Stosunkowo szybko dotarłem do wiaduktu ale szybko stwierdziłem, że nie jest to ten wskazany na mapie bo właściwy powinien być 250m dalej. Dlaczego?
Dlatego że: 1. do właściwego PK trzeba było dojść na piechotę, 2. na nim miał znajdować się punkt żywnościowy, 3. nie wiem jak ale mapa potwierdziła, że jest to troszeczkę dalej, 4. w dole na starych torach zauważyłem wydeptaną ścieżkę, będąc pewnym, e prowadzi ona do PK.
Zaparkowałem rower przy wiadukcie i skierowałem się torami na zachód. Liczyłem kroki. Po przekroczeniu setki lekko się zaniepokoiłem. Wiaduktu nie było a teren nie zwiastował, że będzie w najbliższej odległości. Przeszedłem jeszcze z 200m i dopiero wtedy pomyślałem, że najprawdopodobniej poszukiwany wiadukt to ten przy, którym zaparkowałem rower. Wkurzony wróciłem i miałem racje PK był pod wiaduktem gdzie zaparkowałem rower. Punkt żywnościowy wyglądał skromnie: bezosobowy, kilka 5 litrowych butli wody i worek cukierków różnych. Nawet się poczęstowałem cukierkami. Wziąłem cztery krówki i muszę powiedzieć że były super. Były tak super że gdy dotarłem do drugiego punktu żywieniowego wybrałem wszystkie krówki, które zostały w worku.
Ale powracając do mojej pomyłki. Nie wiem ale czasami mam takie zaciemnienia nie tylko na rajdach na orientację.
Dalej jechałem dzielnie na zachód. Trzeci mój kikut na tym rajdzie zrobiłem przed przekroczeniem autostrady. Tak mi się dobrze jechało asfaltową drogą, że przez nie parzenia na mapę bez sensu pojechałem około 500m w złym kierunku.
Środkową część trasy pojechałem w calkiem dobrym tempie. Udało mi się zachować tępo lepszych ode mnie zawodników. Zaliczałem po kolei 6 PK o wartości 3 punktów przeliczeniowych. Na drodze powrotnej zostały mi do zaliczenia 2PK po dwa punkty przeliczeniowe i jeden bądź dwa PK po 1 punkcie przeliczeniowym. Na tym odcinku zrobiłem czwartego kikuta. Znowu najpierw pojechałem a dopiero później pomyślałem. Po drodze miałem tez problem techniczny. Z tylnego koła ciekło mi powietrze. Myślałem, że wystarczy dopompować i do mety dojadę. Niestety nie dało rady. Po 15 minutach znowu byłem bez powietrza. Całe szczęście, że zabrałem mleczko. Dostrzegłem tylko problem, z udrożnieniem buteleczki z mleczkiem. Musiałem trochę popracować. Straciłem kilkanaście minut.
Trochę minut straciłem także przez wybranie nie najlepszego dojazdu bo pojechałem za innymi.
Następne kilka minut straciłem na zdjęcia ale co miałem zrobić jak okolica była taka piękna z zachodzące słońce dodawało niezapomniany klimat. Zdjęcia powinny być fantastyczne.
Po tych kilku stratach okazało się że mogę mieć problem z zaliczeniem dwóch ostatnich PK. Tym bardziej że pierwszy z nich nie był łatwy. Musiałem wepchnąć rower na niezłą gorę gdzie dodatkowo trochę pobłądziłem.
20 minut przed kocem limitu czasu dotarłem do asfaltu. Do bazy miałem około/ 1 km. Do PK musiałem się cofnąć (najpierw asfaltem, potem drogami leśnymi) około 2km. Nie ryzykowałem. Pojechałem do bazy, szkoda bo ten 1 punkt przeliczeniowy zapewne dawał mi dużo.
Do bazy przyjechałem mało zmęczony. Posiłek był skromny, kawałek ciepłej kiełbasy z musztardą i keczupem.
Lekko po 18 ruszyłem w drogę powrotną do domu. Postanowiłem zrezygnować z autostrady. Straciłem przez to ponad 40 minut i prawdopodobnie ze 100PLN bo mam podejrzenia że radar na skrzyżowaniu zrobił mi zdjęcie.


Obywatelska, 22.9.2019

czwartek, 12 września 2019

Liszkor czyli .............................

................................   Czarne Krono bis.

Rajd odbył się 6 kwietnia 2019 roku.
Opis tego rajdu robię niemal sześć miesięcy po jego zakończeniu. Robię tego, e rajd był fajny i jest kilka historii które chciałbym uwiecznić na zawsze.
Napisałem, że było to Czarne Krono bis. Piszę to dlatego, że Liszkor odbył się dokładnie jeden tydzień po Czarnym Krono, baza rajdu była oddalona około 10km od Lanckorony a część terenów była wspólna dla obu rajdów.
Jak na każdym Liszkorze do zaliczenia była kupa PK. Świnna Poręba położona jest na granicy pogórza z terenami płaskimi. Oczywiście podjąłem decyzję o jeździe na południe i o ile możliwe pominięcie terenów północnych.
Jak postanowiłem tak pojechałem. Ale niestety na południowym zachodzie też było zlokalizowane niezłe wzniesienie. Razem ze mną wzniesienie to po asfalcie zdobywały dwie dziewczyny j jeden grubas. O ile dziewczyny udało mi się wyprzedzić to człowieka z większą wagą nie byłem w stanie wyprzedzić. Mogę napisać więcej, wzniesienie było długie, ja większość pokonałem z nogi mój przeciwnik znacznie więcej przejechał na rowerze. W każdym radzie początek miałem niesamowicie ciężki.
Ogólnie pogoda była bardzo zmienna, świeciło słonce i padał deszcz. Ale w pierwszej połowie tego deszczu było na tyle mało, że po każdym zmoczeniu spokojnie udawało mi się wyschnąć.
Po zdobyciu pierwszej góry dalsza część mojej trasy była stosunkowo płaska. Dzisiaj już nie pamiętam środkowej części tego rajdu.
Dzisiaj pamiętam jeden z ostatnich PK leżących na skraju platformy, platformy którą pamiętam z innego rajdu. Ciekawe co to jest za platforma i jak dokładnie przebiega bo jej granica jest naprawdę imponująca, 20m w dół.
Po zaliczeniu tego PK a było to koło godziny 17 w planie miałem do zaliczenia jeszcze kilkanaście PK leżących po drodze do bazy rajdu. Muszę powiedzieć, że odzyskałem formę, znowu jechało mi się fajnie. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że zbliżał się wieczór i powoli robiło się chłodniej.
Bez problemu zaliczyłem kilka kolejnych PK. Zaczęło lekko padać. Na kolejnym PK spotkałem dwóch znajomych. Oni zjechali z gór, powiedzieli, że było fatalnie bo na górze było tyle śniegu że nie szło jechać rowerem. Powiedzieli, że wracają do bazy bo są strasznie przemoczeni. Byłem z siebie zadowolony bo ja przemoczony nie byłem i miałem w planie jeszcze kilka zaliczeń. Niestety moja radość nie trwała długo, z wolna mały deszczyk przekształcił się w ogromną ulewę. Najpierw kompletnie przemokłem a potem założyłem moją cieniutką kurteczkę przeciwdeszczową. Przez kilkanaście minut siedziałem na przystanku bo ściana wody nie pozwalała na jakiekolwiek ruchy.
Na przystanku podjąłem decyzję o powrocie do bazy, chociaż miałem jeszcze kilka godzin do końca rajdu. Bałem się, że nie jeszcze zamarznę bo oprócz deszczu bardzo szybko zaczęło się oziębiać. Okazało się, że do bazy rajdu miałem dużo dalej niż mi się wydawało. Deszcz padał a ja kompletnie przemoczony i kompletnie wymarznięty jechałem i jechałem.
Do bazy wróciłem już w całkowitych ciemnościach.
Byłem całkowicie przemoczony i przymrożony.
W sumie zająłem 35 miejsce na 48 sklasyfikowanych zawodników ale tylko się potwierdziło, że góry nie są moim ulubionym miejscem do jazdy rowerem.

Obywatelska, 12 wrzesień 2019

sobota, 7 września 2019

Abentojra czyli ................

.................. nie tylko jazda na rowerze.

Kolejna Abentojra odbyła się w Olsztynku. Są to jedne z nielicznych komercyjnych zawodów gdzie startuje masa ludzi. Kilka lat temu jeździliśmy na te zawody całą rodziną. Ja z Filipem startowaliśmy na rowerach, reszta robiła trasę rowerową na piechotę. To na tych zawodach Martyna znalazła maszynkę do robienia waty cukrowej w lesie. Niestety dzisiaj mogę napisać, że tak było. Nie udało mi się utrzymać tej tradycji. Od kilku lat startuje sam.
W tym roku w ostatniej chwili wpadłem na pomysł by na zawody pojechała ze mną Bogusia ale Bogusia jak zawsze znalazła wiele powodów by nie pojechać.
Pojechałem sam.
Musiałem zabrać namiot bo noclegi organizator zapewniał w dużych wojskowych namiotach a ja wolałem we własnym.
Nie miałem za dużo pakowania bo nie zdążyłem jeszcze rozpakować się z ostatniego rajdu. Większość rzeczy musiałem tylko sprawdzi i ewentualnie dopakować.
Ze starego domu zabrałem rower i pompowany namiot.
Z domu wyjechałem po godzinie 19 w piątek. Jazda była w miarę miła za wyjątkiem kilku krótkich korków przy Warszawie, dalej trasa była OK. Na miejsce dotarłem lekko po godzinie 22. Zatrzymałem samochód przy pol namiotowym. Gdy wyszedłem z samochodu by spytać gdzie jest biuro przeżyłem szok klimatyczny. Było tak zimno, że założyłem długie spodnie bo przypadkiem zabrałem jedną sztukę do plecaka. Dziwne bo gdy wyjeżdżałem z Warszawy było strasznie ciepło.
Chciałem się zarejestrować. Pieszo skierowałem się w kierunku skansenu. Niestety gdy byłem przed wejściem trzech panów w wielkim czarnym SUVie zatrzymało się i poinformowało mnie, że biuro będzie czynne jutro od godziny 6.3o.
Wróciłem do obozu, prze parkowałem samochód i zacząłem ustawiać namiot. Było strasznie ciemno i okropnie zimno. Po otwarciu torby z namiotem przeżyłem szok. W środku nie było śledzi. Zdenerwowany zacząłem zastanawiać się czy namiot utrzyma się bez zakotwienia. Napompowałem konstrukcję. Zajrzałem do środka i tutaj lekko się zdziwiłem w środku była czołówka której nie mogłem znaleźć od kilku miesięcy. Pod względem stateczności też było nie najgorzej. Nie wiało więc stwierdziłem, że idzie wytrzymać i wtedy jeszcze raz zajrzałem do torby a tam cud, znikąd śledzie się pojawiły w torbie. Super, mogłem normalnie postawić namiot.
Do namiotu jak do sali gimnastycznej zabrałem materac, jedną torbę i dwa plecaki. Najpierw musiałem nadmuchać materac. Normalnie to około 50 wdechów, tym razem musiałem dmuchnąć ze 100 razy. Potem zjadłem kolację. Kanapki Bogusi okazały się dużo lepsze niż się spodziewałem. Zawiodłem się nieco na bułce z serem, była sucha i zapychająca. Herbata jak prawie zawsze mnie nie zawiodła, gorąca i bardzo smaczna. Po posiłku i przejrzeniu wiadomości zacząłem przygotowywać się do spania. Polacy przegrali pierwszy mech w eliminacjach do mistrzostw Europy za Słowenią. Wstyd ale ja od początku nie wierzę w tego trenera i jego drużynę. Na zewnątrz i wewnątrz namiotu było zimno, nawet bardzo. Pomimo to nie złamałem moich dwóch podstawowych zasad: zdjąłem skarpety i rozpiąłem śpiwór.
Gorzej było z ubraniem, w zasadzie nie miałem bluzki z długimi rękawami. Musiałem założyć bluzkę rowerową. Koc zamiast na materac położyłem na śpiwór. Gdy się położyłem było nie najgorzej, było mi tylko zimno w łysą głowę. Niestety miałem tylko czapkę z daszkiem, więc ją założyłem daszkiem do tyłu.
Zasnąłem szybko. Starłem się tylko ograniczyć moje ruchu. Jak pamiętam w czasie całego snu wykonałem tyko dwie zmiany pozycji, z pleców obruciłem się na brzuch a potem z brzucha na lewy bok. Wszystko robiłem na tyle delikatnie, że nie naruszyłem delikatnej struktury przykrycia. Szkoda,  tylko że nie zabrałem ciepłego śpiwora ale kto mógł się spodziewać takiej anomalii termicznej.
Rano jak wstałem to jeden z zawodników powiedział, że na jego rowerowym liczniku o godzinie 4 temperatura wynosiła 2,9 stopnia Celsjusza.
Wstałem lekko po godzinie 6.30. Zacząłem od śniadania. Śniadania jak kolacja było super, tym razem zrezygnowałem z bułki z serem. Po śniadaniu wybrałem się do biura zawodów. Bez problemu się zarejestrowałem. Przy okazji skorzystałem z kibelka. Było cywilizowanie. Gdy wróciłem na pole namiotowe, zdemontowałem namiot i zacząłem przygotowywać się do zawodów. Z pełną obawą zmierzyłem długość łańcucha, bałem się, że tuż przed zawodami będę musiał go zmienić. Byłem przygotowany ale nie zaszła taka potrzeba. Ograniczyłem się tylko do nasmarowania łańcucha.
Start przesunięty został na godzinę 8.4o. Dostaliśmy fajną wielką mapę, ze dwa połączone formaty A3+.
Na mapie było 24PK. Już na początku założyłem, że nie zaliczę wszystkich punktów. Pierwszy PK pominąłem już na samym początku był za bardzo oddalony od pozostałych. Pozostałe zaliczałem jak po sznurku. Nie miałem większych problemów ze znajdywaniem kolejnych PK. Trochę dłużej niż planowałem szukałem bufetu, dwa razy źle skręciłem. W końcu po namowie jednego z zawodników skręciłem we właściwą drogę. Miałem szczęście też na mokrej łące. Teoretycznie prowadziła przez niego droga ale jak wyszedłem z lasu zobaczyłem całe tabuny rowerzystów prowadzących rowery w różne strony. Pojechałem w ich kierunku. Po kilkuset metrach spotkałem wracającego zawodnika, który powiedział, że bagno jest nie do przejścia. Nie zastanowiłem się długo, wróciłem. To zrobiłem dobrze ale potem objazd wybrałem chyba w nie właściwym kierunku. Bałem się nowej autostrady. Niesłusznie bo najprawdopodobniej po obu stronach były drogi lokalne. Nie dość, że przy autostradzie droga była krótsza to dodatkowo można było zaliczyć dodatkowy PK.
Do dwóch PK jechałem na azymut. W pierwszym przypadku była nie zaznaczona na drodze mapa, która dorze mnie wyprowadziła. W drugim przypadku było gorzej. Na mapie była wrysowana główna droga leśna prowadząca z północy na południe, moim zadaniem było na nią wjechać. Niestety błędnie skręciłem za bardzo na zachód i po czterech kilometrach musiałem wykoncypować gdzie właściwie dojechałem. Szczęśliwie znalazłem się na skrzyżowaniu drogi z małą rzeczką co pozwoliło mi znaleźć się na mapie. Pomimo, że musiałem pokonać jeszcze kilka pagórków i jeden wąwóz szczęśliwie dotarłem do PK. Byłem wtedy bardzo zmęczony ale jakoś się pozbierałem.
Najciężej było zaliczyć górkę koło jeziorka. Najpierw musiałem zjechać z 50m w dół leśnymi drogami by zaliczyć PK na brzegu jeziora. Potem była wspinaczka, Dość ciężka bo rower wcale nie pomagał. Ale potem zjazd był całkiem fajny, z górki pod górkę tak kilka razy.
Końcówka ułożyła mi się całkiem fajnie. Najpierw zaliczyłem PK w lesie a potem trzy PK u źródeł Drwęcy.
Miałem wtedy zaliczonych 22PK, 8km do mety i około 60 minut czasu. 24PK nie był daleko ale na mapie nie było widać żadnej drogi dojazdowej. W rzeczywistości w jego kierunku prowadziła szeroka autostrada. Powinienem przynajmniej spróbować jego zaliczyć. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i długo myślałem. Ale się poddałem, z pomiarów wyszło mi około 14km i odszukanie PK w jedną godzinę. Było to obarczone ryzykiem ale powinienem przynajmniej spróbować. Nie spróbowałem i będę tego długo żałował. Zobaczę na google czy były drogi. Dopiero teraz dostrzegłem na mapie tą leśną autostradę. Była bardzo krótka a dodatkowo na zgięciu mapy i pewnie dlatego zobaczyłem ją tak późno.
Ludzie na trasie. W zasadzie nie miałem żadnych ciekawych spotkań tym razem na trasie. Największe wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna spotkana przed najtrudniejszym punktem kontrolnym. Była strasznie zaoferowana, że wracała z górki na którą ja właśnie miałem wjeżdżać a tak właściwie wprowadzać rower. Spotkałem też Pawła B., który potwierdził moje przypuszczenia jak dalej jechać na PK przy złamanym drzewie. Na początku kilkakrotnie spotkałem gościa z którym się kilkukrotnie mijałem. To on powiedział mi że przez to bagno to raczej się nie przejedzie.
Na metę przyjechałem dobre pół godziny przed końcem trasy. W ciągu 8 i pół godziny przejechałem około 95km. Zaliczyłem 22 z 24PK.
Do domu wyjechałem lekko po godzinie 18. Daleko nie miałem ale jak zawsze wcale się nie spieszyłem.


niedziela, 8 września 2019, Obywatelska

sobota, 31 sierpnia 2019

KoRNO czyli .............

.................. rajd na który tak bardzo nie chciało mi się jechać.

KoRNO w tym roku odbyło się w ostatni dzień miesiąca sierpnia w miejscowości o nazwie Dłużec koło Wolbromia w południowej części Jury Krakowsko Częstochowskiej. Byłem bardzo rozleniwiony. Długo nie jeździłem na rowerze, teraz głównie zajęty jestem kupnem samochodu i leczeniem mojej ostrogi. Mimo to zapisałem się na trzy kolejne rajdy. KoRNO był tym pierwszym. Opłaciłem go w ostatniej chwili.
Do bazy wyjechałem w piątek tak późno, że w bazie byłem po godzinie 23.oo. Mimo późnego przybycia zdążyłem się zarejestrować. Przy rejestracji spytałem o spanie i bardzo się zdziwiłem bo pani powiedziała, że spanie jest możliwe w każdej sali klasowej za wyjątkiem sali gimnastycznej. Nie lubię takiej sytuacji. Przyjechałem tak późno, że wszystkie klasy były już zajęte, szczęśliwie w jednej znalazło się trochę miejsca przy oknie. Miejsce miałem niezłe. Po zjedzeniu dwóch kanapek i jednej bułki położyłem się spać. Niestety zrobiliśmy jeden fundamentalny błąd, przed spaniem nikt nie otworzył okna i rano w pokoju można było stawiać siekierę. Ja po przebudzeniu też nie najlepiej się czułem.
Wstałem koło godziny 6.3o. Ubrałem się, skorzystałem z kibla i złożyłem swoje spanie. Śniadanie zjadłem w samochodzie. Za dużo pracy nie miałem. Koła trzymały powietrze, całe potrzebne wyposażenie udało mi się zabrać z domu. Niestety byłem tak zajęty, że nie dzwoniłem i nie pisałem SMSa do Bogusi przed startem.
Start był równo o godzinie 8.oo. Przed startem Grzegorz powiedział kilka ciekawych rzeczy o niektórych PK. Ja starałem się to znakami zapisać na mapie. PK było strasznie dużo, nawet nie marzyłem o zaliczeniu wszystkich. Po rzuceniu okiem na mapę stwierdziłem, że skieruje się na południowy zachód. Tam wydawało mi się, że jest najwięcej najcięższych punktów do zdobycia.
Od samego rano było strasznie gorąco, ja mimo to założyłem moją czarną koszulkę z żółtymi rękawami a po drugim PK dodatkowo naciągnąłem na szyję białą apaszkę. Chyba wyglądałem trochę jak idiota ale mnie to naprawdę nie przeszkadzało a jak nie przeszkadzało to na pewno pomagało. Na głowę założyłem nowy kask ze szkiełkiem na czole. Kask sprawdził się bardzo, tylko muszę pamiętać kiedy powinienem opuszczać szkło na oczy. Czasami zapominałem i kilka razy musiałem wyciągać owady z oczu.
Ogólnie nie jechałem najszybciej ( jak kiedykolwiek jeżdżę szybko). Oprócz temperatury przeszkadzały mi mniejsze i większe wzniesienia.
W zasadzie nie miałem problemów z odnajdywaniem kolejnych PK. Za wyjątkiem jednego, który opisany był jako podnóże skały. Najpierw miałem problemy by znaleźć samą skałę, potem szukałem punktu, szukałem i szukałem. Na rysunku wyraźnie było pokazane, że PK znajduje się na południowej stronie skały. I od tej strony podjechałem pod skałę. Najpierw podszedłem jak po swoje. Żeby podejść pod podnóże skały trzeba było pokonać trochę metrów pod górę. Była to już 7 godzina mojej walki z upałem i wszystko było bardzo ciężkie. Jak wspiąłem się pod skałę kilka razy obszedłem południowe podnóże. Nic nie znalazłem. Najpierw obejrzałem wszystkie większe drzewa, potem spenetrowałem wszystkie pozostałe pnie by na koniec przejrzeć wszystkie skały znajdujące się u podnóża. Nic, kompletnie nic nie znalazłem. Wróciłem do roweru, wziąłem mapę i jeszcze raz z mapą spenetrowałem południowe zbocze skały. Znowu kompletna porażka. Złośliwie przez cały czas byłem sam. No nie zupełnie sam. W przerwie poszukiwań jak zszedłem po mapę zobaczyłem gościa, który spokojnie obchodził skałę wokół. Patrzyłem jak przeszukuje teren ale nie zauważyłem by cokolwiek znalazł. Ja po drugiej porażce byłem załamany. Byłem pewny, że byłem pod złą skałą. Wziąłem rower i zacząłem wracać z nadzieją, że znajdę drugą skałę. Szanse były niewielkie bo wbrew pozorom okolicę dość dobrze spenetrowałem docierając do skały.
Na drodze spotkałem gościa, który wcześniej obchodził skałę. Spytałem go czy nie widział PK. On powiedział, że znalazł wskazał kierunek skąd przyszedłem i dodał kilka dodatkowych informacji. Ostatnie zdanie załapałem dopiero po kilku minutach a końcówka jego brzmiała "...... od północnej strony". Gdy to zrozumiałem zacząłem się zastanawiać czy warto wspinać się po raz trzeci do odnóża skały. Tak warto było. Szkoda tylko, że straciłem kilkadziesiąt minut. W domu już zobaczyłem, że na mapie po odprawie miałem zaznaczone, że coś nie tak jest z tym PK.
Po tej wpadce zaliczyłem już tylko kilka PK. Mało co nie wszedłem do jaskini bo jak po kilku minutach znalazłem jaskinie to nie było przy nim PK. Zajrzałem z latarką do środka, całe szczęście, że było tam stosunkowo ciasno więc zacząłem szukać dalej i kilka metrów dalej znalazłem jaskinię z PK.
Na jednym z ostatnich PK spotkałem zawodnika naprawiającego rower. Najpierw pożyczyłem mu kombinerki a potem dałem dętkę bo jego zapas jak zwykle w takich przypadkach okazał się dziurawy. Gość kombinerki oddał mi w bazie.
Na metę dotarłem 28 minut po czasie, tym razem jak powiedział Grzesio "opłaca się spóźniać".
W sumie przejechałem około 85km. Dość dużo jak na upał, który panował na trasie. Wynik nie był najlepszy. Zdobyłem około 1300 punktów gdy zwycięzcy mieli ich ponad 2000. Zająłem 37 miejsce na 49 sklasyfikowanych. Kiepsko bo wyprzedziło mnie aż 7 kobiet.

Obywatelka, 8 września 2019

piątek, 9 sierpnia 2019

Świętokrzyska Jatka czyli .....................

...................... moje drugie zaliczenie wszystkich PK w sezonie.

Był to mój kolejny start w tym sezonie. Byłem trochę głodny jazdy. Tydzień wcześniej wycofałem się w ostatniej chwili ze startu w rajdzie. Miałem jechać rano bo miejsce rajdu było blisko domu a start był późno. Ale rano tak mi się nie chciało jechać, że pomimo pobudki i śniadania do samochodu nie wsiałem. Potem jak zawsze żałowałem bardzo ale było za późno. Niestety takie są te poranne wyjazdy. Rano wszystko może się zdarzyć. Temu zdecydowanie lepiej jak na rajd jadę w piątek a nie w sobotę rano.
Właśnie tak było wczoraj w piątek 2 sierpnia 2019. Świętokrzyska Jatka to jeden z kilku moich ulubionych rajdów więc nie było szansy bym nie dotarł na start.
Wyjechałem z domu po godzinie 20.oo. Na ogół celuje tak z wyjazdem z domu by do bazy dotrzeć  koło godziny 23, preferuje nawet być w bazie lekko po godzinie 23 ale zdecydowanie przed 24. Tym razem na miejsce dotarłem przed godziną 23. Zarejestrowałem się i zająłem miejsce do spania na środku sali gimnastycznej.
Zapomniałem napisać, że baza rajdu była w miejscowości, która nazywa się Połaniec. Dopiero na miejscu skojarzyłem tą miejscowość z elektrownią, o której uczyłem się chyba w podstawówce. Ale spostrzegłem to dopiero rano gdy zobaczyłem olbrzymi komin elektrowni.
Przed pójściem spać zjadłem jeszcze kolacje, kanapki, które Bogusia zrobiła mi na wyjazd. Zrobiła ich 5 a po przekrojeniu na pół zrobiło się ich 10. Pięć zjadłem na kolacje ( w tym dwie w samochodzie) a kolejne pięć na śniadanie.
Start był równo o godzinie 9.3o. Miałem dużo czasu na sen, przygotowanie siebie i przygotowanie roweru na do startu. Wyspać się wyspałem z sobą poradziłem sobie też szybko, najgorzej było z rowerem. W zasadzie od początku roku mam problemy ze szczelnością moich bez dentkowych opon. Przód kiedyś tam naprawiłem (zakleiłem dużą dziurę od środka). Tylna opona cały czas jest nieszczelna. Już kilkakrotnie w czasie rajdu musiałem ją dopompowywać. Znowu nic nie zrobiłem przed startem, przez dwa tygodnie rower woziłem w samochodzie. Ale miałem pomysł. Przed startem wlałem buteleczkę uszczelniacza i napompowałem koło do około 2,2atm. Zadziałało, w czasie całego rajdu nie miałem żadnego problemu z kołami chociaż czasami zdawało mi się, że w tylnym kole jest za mało powietrza ale tylko mi się zdawało.
Mapy dostaliśmy 10 minut przed startem. Dwa arkusze A3 w skali 1:50 000 z 30 PK. PK były kiepsko oznaczone, tak kiepsko, że przed startem musiałem wszystkie PK odznaczyć żółtym pisakiem. PK były tak niewyraźne, że pomimo poszukiwań kilkuminutowych udało mi się ich znaleźć na mapach zaledwie 29. 30 znalazłem dopiero na trasie.
Ułożyłem trasę asekuracyjnie. Nie liczyłem na zaliczenie wszystkich PK. Chciałem zaliczyć ich po prostu jak najwięcej. Najpierw, zaliczyłem 3 PK leżące w bezpośrednim sąsiedztwie bazy. Wszystkie położone były na północ od bazy a zaliczenie ich nie zajęło mi więcej niż kilkadziesiąt minut.
Potem przejechałem na zachodnią stronę mapy, nie była to optymalna trasa ale tylko asekuracyjne zabezpieczenie tyłów. Na zachodniej stronie mapy położonych było większość PK. W zasadzie zaliczałem je po kolei i bez większych problemów. Tylko z jednym z tych PK miałem trochę problemów, coś popieprzyło mi się z odmierzaniem odległości i chyba przez to dwa razy za dużo przemierzyłem las w poprzek, całe szczęście, że obowiązywała tam miejska metryka i bez większej straty dotarłem do szukanego PK. Dziwne ale najtrudniej było dotrzeć do PK, na którym był umieszczony bufet. Dziwne ale nie prowadziła do niego żadna droga ani nawet leśna ścieżka. Gęstwina i trudna do przejścia droga prowadziła do bufetu w którym siedziało trzech młodych chłopców odganiających się od komarów. Nic dziwnego, że jak przybyłem tam koło godziny 15 to wbrew obawom organizatora, zaopatrzenie bufetu było w zasadzie nietknięte, wszystkiego było dużo najprawdopodobniej tak niewielu uczestników dotarło do bufetu (żart). Zamierzałem zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę. Rozmyśliłem się jak zobaczyłem jak bufet wygląda. W bufecie podszedł do mnie PB i spytał, w którym kierunku jadę, on chyba dzisiaj jechał treningowo. Miał koszulkę rajdu z biegiem Wisły temu przypuszczałem, że jest to efekt przemęczenia przebytym tam dystansem ale to chyba nie to bo nie zaważyłem go na liście startujących.
Po dotarciu do bufetu uwierzyłem, że mam szansę zaliczenia wszystkich PK. Do zaliczenia pozostało mi 13PK (Z 30) i około 7 godzin. Pierwsze 3 PK zlokalizowane były bardzo blisko siebie. Pierwszy był z trudną końcówką bo skończyła się droga i na gorkę musiałem wepchać rower po skraju lasu. Drugi PK miał być w kamieniołomie. Szczęśliwie sam go nie szukałem, ktoś w kamieniołomie być przede mną. To on do kogoś zadzwonił i powiedział mi że przyszedł SMS od organizatora z informacją, że PK został przeniesiony na wjazd do kamieniołomu. Tam też nie było PK. Pojeździłem trochę bo obok był kolejny kamieniołom a dalej następny. PK nie znalazłem ale zobaczyłem zawodnika jadącego przez rżysko co wskazało mi kierunek w którym powinienem pojechać dalej.
Do trzeciego PK trochę błądziłem ale go znalazłem.
Do kolejnego PK miałem długi przelot ale okazał się wyjątkowo łatwy i wyjątkowo szybki. Nie dość, że po asfalcie to wydawało mi się że cały czas z górki. Na tym PK po raz pierwszy spotkałem Grzegorza L. Grzesiek to już legenda rajdów na orientacje. Starszy gość, nie wiem czy nie mój rówieśnik z dużym brzuszkiem. Dogonił mnie tuż przed PK. A ten PK był przy ciekawym obiekcie, był to opuszczony dom Drakuli bo na nazwanie go zamkiem chyba troszeczkę nie zasłużył.
Na podjeździe GL mnie zostawił. On podjechał a ja pokonałem podjazd z nogi.
Kolejny PK zdecydowanie był najtrudniejszy do zdobycia. Na mapie wszystko wydawało się proste: najpierw dojazd szeroką prostą drogą, potem skręt w prawo w przecinkę, przecinką około 1200m i skręt w lewo, 600m do przecięcia przecinki ze strumieniem. Niestety już na początku, szeroka asfaltowa droga zamieniła się w cieniutką zarośniętą drogę leśną, musiałem jechać z kompasem bo na rozwidleniach miałem problemy. Szczęśliwie znalazłem przecinkę. Niestety przecinka tylko przez pierwsze 200m była prosta jak na mapie. Porem zaczęła się wić jak zwinięta wstążka. Próbowałem jak najbardziej trzymać kierunek wschodni. Po około 1200m skręciłem w drogę prowadzącą w kierunku północnym. Niestety po kilkuset metrach droga się skończyła. Szczęśliwie nie byłem w tym miejscu pierwszym rowerzystą. Po kilkuset metrach doszedłem do rzeczki. Po drugiej stronie rzeczki prowadziła normalna droga. PK o dziwo znajdował się kilkaset metrów dalej.
Po zaliczeniu tego PK musiałem dotrzeć do cywilizacji. Nie było łatwo ale jakoś dotarłem do drogi asfaltowej chociaż nie wydawała się być taka na mapie.
Kolejne PK zaliczałem w zasadzie bez historii. Na jednym z nich ponownie spotkałem Grzegorza L. Tym razem GL był wyraźnie bardziej zadowolony. Powiedział mi, że po drodze zajrzał na stację benzynową i zaliczył coś do jedzenia i dwa piwa i do dodało mu gazu. Muszę przyznać, że wyraźnie wyglądał jak gość po dwóch piwach na rowerze.
Więcej GL już mnie nie dogonił ale w związku z tym, że wybrał chyba bardziej optymalną drogę do mety dotarł kilkadziesiąt minut przede mną.
Ja przejechałem jeszcze koło elektrowni, przejechałem przez Połaniec drogami, którymi już wcześniej jeździłem co potwierdzało tylko, że nie był to optymalny wariant w moim wykonaniu.
Ostatnie 2PK zaliczałem jak było już kompletnie ciemno. Na dojeździe do przedostatniego PK trochę się zdziwiłem bo zamiast leśnej drogi był nowy czarny asfalt. Trochę błądziłem. Trzy razy wjechałem w las by w końcu znaleźć to czego szukałem. A górka była malutka i chyba przesunięto około 100m na wschód. Wracając z tego PK spotkałem dziewczynę, której podpowiedziałem gdzie szukać tego PK. Pomimo, że stosunkowo szybko pojechałem w kierunku ostatniego PK dziewczyna mnie dogoniła. Pomimo nocy niesamowicie zapierdzielała na swoim rowerze, ledwo co za nią nadążałem. Tak bardzo jej zawierzyłem, że najpierw razem minęliśmy park w którym znajdował się poszukiwany pomnik przyrody. Po kilkaset metrowym powrocie bez większych problemów znaleźliśmy zaznaczone drzewo. W sumie cały ten park to fajne miejsce tylko było troszeczkę za ciemno by w pełni to docenić.
Wracałem razem z dziewczyną, na płaskiej drodze ledwo co za nią nadążałem ale o dziwo jak była górka (moja obawa) to ona zostawała. Dopiero na mecie zauważyłem, że dziewczyna naprawdę to się ścigała. Wyprzedziła mnie o kilkanaście sekund.
Dotarłem na metę kilka minut po godzinie 21.oo. Byłem na rowerze blisko 12 godzin, przejechałem ponad 10km, jak zwykle zmęczony byłem mocno.
W bazie zostałem na noc. Jak dziecko spałem do godziny 5.oo. Koło godziny 8.oo byłem w domu. Bogusia zrobiła śniadanie, które zjedliśmy razem z dziećmi. Było super.
Ogólnie muszę napisać że był to fajny rajd w bardzo ciekawej okolicy. Nie spodziewałem się takiej.
W zawodach zająłem 19 miejsce na 35 startujących. Po raz drugi w tym sezonie zaliczyłem wszystkie PK.

Obywatelska, 8 sierpnia 2019



sobota, 20 lipca 2019

Szaga .................................

.......................... czyli kolejny start w moim "urodzinowym" rajdzie.

Most kolejowy w Stobnicy, fot.org
Jest to mój jeden z bardziej ulubionych rajdów. Nazywam go urodzinowym bo tradycyjne odbywa się w połowie lipca a czasami wypada nawet dokładnie w dzień moich urodzin.

 W tym roku zawody odbyły się kilka dni po moich urodzinach. Bazą zawodów była szkoła podstawowa w Chludowie, miejscowości położnej około 60km na północ od Poznania.
Do bazy przyjechałem kilka minut po godzinie 22 w piątek. Na tyle wcześnie przyjechałem, że udało mi się jeszcze wcisnąć samochód na dziedzińcu szkoły w której mieściła się baza rajdu.
Zaraz po przyjeździe zarejestrowałem  się i rozpocząłem przygotowania do startu.
Pogoda była super, wieczór był ciepły i suchy. Bardzo lubię takie wieczory, przypomina mi to wakacje we Włoszech z przed kilku lat.
Jak zwykle w tej imprezie start był dokładnie o północy. Mapy rozdane zostały kilka minut przed startem. Nawigacja nie była skomplikowana za wyjątkiem startu należało zaliczyć najpierw PK po jednej stronie Warty a potem kolejne po drugiej.
Ja zacząłem jazdę na północ po lewej stronie Warty. Na początku jechałem sam, co chwila na kolejnych PK spotykając kolejnych zawodników. Pomimo ciemności nie miałem większych problemów ze znajdowaniem kolejnych PK.
Na jednym z PK nad Wartą spotkałem gościa, z którym najpierw nieoficjalnie a potem oficjalnie stworzyliśmy parę i jechaliśmy razem do mety. Do dziś nie wiem nawet jak ma na imię, a że cały czas był w kasku to i poznać go bez kasku było mi trudno. W każdym razie większość trasy przejechaliśmy razem.
Co ciekawe na jednym z PK gość powiedział, że już się spotkaliśmy, był projektantem przy budowie sklepu Agaty na Targówku. Ja pomimo przypomnienia nie za bardzo go pamiętałem.
Niezapomnianym przeżyciem na tym rajdzie było przejście mostu kolejowego na Warcie w miejscowości Stobnica. Most został zbudowany przez Niemców w roku 1909 a zamknięty dla ruchu kolejowego w roku 2000. Tory do mostu zostały rozebrane a most obecnie jest zamknięty. Pomimo oznaczenia ludzie przechodzą mostem na drugą stronę. Całe szczęście, że przechodziliśmy nim koło godziny czwartej kiedy na panowała jeszcze kompletna noc. Most jest bardzo wysoki i całkiem długi. Na środku ułożone są dwa rzędy desek lub płyty betonowe niewielkiej szerokości wyznaczające ciąg komunikacyjny. Ledwo na nim mieści się człowiek a rower musiałem ciągnąć po krawędzi. Żeby było ciekawiej to jak się stawało na końcu deski bądź na końcu płyty betonowej to drugi koniec unosił się do góry. Na końcówce ostatnie 20m było jeszcze gorzej. Skończyły się płyty betonowe, zabrakło desek a pozostała jedynie konstrukcja stalowa po której do dzisiaj nie wiem jak przeszedłem z rowerem. Na dole rzeki już co prawda nie było ale przyczółki były bardzo wysokie. Most jest naprawdę imponujący. Polecam wszystkim obejrzenie filmu o nim.
Trasa rowerowa po torach, fot. org.
Za mostem na torach kolejowych została zbudowana wspaniała trasa rowerowa. Niestety było jeszcze stosunkowo ciemno więc za dużo nie widziałem ale warto by było kiedyś tam wrócić. Polecam. Jechaliśmy przez nią bardzo szybko. Średnia na pewno grubo powyżej 25km/h.
Dalej za dużo już dzisiaj nie pamiętam. Jechaliśmy we dwóch. Koło Obornik wybraliśmy dobry wariant bo właśnie wtedy wyprzedziliśmy wielu zawodników.
Jak ponownie przejechaliśmy na lewą stronę Warty miałem wrażenie, że cały czas jedziemy pod górę. Dodatkowo robiło się coraz cieplej bo słońce wolno pięło się do góry. W dzień miało być docelowo powyżej 35 stopni Celsjusza. O ile w pierwszej części naszej wspólnej jazdy to ja dyktowałem warunki to po drugim przekroczeniu Warty ledwo co nadążałem za Wojtkiem. Nie wytrzymałem gdy w pełnym słońcu podjechałem pod stosunkowo ciężką górkę by znaleźć punkt w krzakach na zakręcie. Nie wiem czy celowo czy całkiem przypadkiem Wojtek szukał tego PK przez dobre 10 minut, ja siedziałem i bardzo ciężko oddychałem. Już tutaj tłumaczyłem mojemu partnerowi by pojechał bo ja muszę odpocząć. Za pierwszym razem nie nie posłuchał, z górki zjechaliśmy razem. Razem zaliczyliśmy także kolejny PK. Ale na tym PK wymusiłem rozstanie. Sam usiadłem sobie by trochę odpocząć. Niewiele ten odpoczynek pomógł. Było strasznie gorąco. Na dłuższą chwilę zatrzymałem się by obfotografować umierające drzewa nad jeziorkiem. Potem trochę prowadząc rower, trochę jadąc dotarłem do pomnika. Tutaj chciałem poleżeć ale nie dało rady bo co chwila jacyś uczestnicy rajdu kręcili się koło mnie.
Potem przyszło najgorsze. W pełnym słońcu musiałem przeprowadzić rower przez 2-3 kilometrowy odcinek drogi czołgowej. Oprócz osłabnięcia bałem się bardzo, e jakiś patrol wojskowy powie, że muszę się wrócić. Tak się nie stało, szczęśliwie dotarłem do asfaltu.
Po Saharze zagłębiłem się w las i zacząłem szukać trzeciego od końca PK. Dużo błądziłem. Musiałem wyjść z lasu i raz jeszcze się domierzyć. Ale jakoś ten PK zdobyłem. Po tym zostały mi dwa ostatnie PK blisko mety. Ledwo bo ledwo ale jakoś do nich dotarłem. Po drodze organizator zrobił mi fajne zdjęcie. Nawet udało mi się je znaleźć i umieściłem po prawej.
Koło południa dotarłem do mety. Zjadłem coś na zewnątrz, poszedłem do sali gimnastycznej i się przespałem. Jeszcze tego samego dnia wróciłem do domu.


Ostatnie metry przed metą, nie wiem jak jadę, fot.org.

Był to mój pierwszy rajd w tym roku, na którym zaliczyłem wszystkie PK. Gdybym nie osłab to bym nawet bardzo dobre miejsce zajął. Niestety wylądowałem na pozycji 17 na 20 sklasyfikowanych zawodników.


Obywatelska, 9 września 2019

piątek, 21 czerwca 2019

Grossor 444 czyli ......................

............. jak wszystko wydaje sie być straszniejsze niż jest naprawdę.

GROSSOR 444 są to chyba najważniejsze zawody rowerowe w cyklu rajdów na orientację w jakim startuję. Do tej pory startowałem tylko jeden raz, było to dwa lata temu i absolutnie nie byłem zadowolony z tego startu.
W tym roku też długo zastanawiałem się czy w ogóle wystartować. Potem jeszcze dłużej zastanawiałem się który dystans wybrać, dłuższy czy krótszy. W końcu wybrałem dystans królewski bo na krótrzym w momencie zgłaszania było tylko dwóch uczestników. Dzisiaj moge napisać, ze wybór był słuszny.
Zawody te odbywaja się zawsze w weekend kiedy dzień jest najdłuższy. W tym roku zawody odbyły się na Suwalszczyźnie. Bazą zawodów było gospodarstwo agroturystyczne Szurpiły 26, położone około 20km na północ od Suwałk. Wybrałem namiot jako sposób noclegowania.
Same zawody odbyły się w przedłużony weekend ten z Bożym Ciałem. Start zawodów zaplanowany został w piatek o godzinie 10.oo a ich zakończenie to sobota godzina 22.oo. Czyli na rowerze mozna było spędzić non stop 36 godzin. Dodatkowym utrudnieniem był brak wiedzy o lokalizacji poszczególnych punktów kontrolnych. Na poczatek dostaliśmy trzy mapy formatu A3+ (format który w żadną stronę nie mieści się w mapniku) z naniesionymi tylko kilkoma punktami kontrolnymi. Kolejne PK pojawiały sie po zaliczeniu kolejnych PK. Do tego celu musiałem za 10pln wypożyczyć telefon komurkowy z systemem android, który służył zaliczania kolejnych PK i to na nim pojawiała sie lokalizacja kolejnych PK.
Strategia. Była prosta. Pierwszego dnia chciałem pojechać na południe, zaliczyć tyochę punktów kontrolnych, wrócić na noc do bazy a następnego dnia zaliczyć wszystkie PK leżące na północ od bazy. Koło godziny 17.oo musiałem zweryfikować swoje zamiary. Po 8 godzinach jazdy lekko co zachaczyłem o skraj południowej mapy, wiedziałem, że nie ma sensu wracać, postanowiłem jechać całą noc. Ale od początku.
Na samym początku zaliczyłem trzy czy cztery PK leżące przy drodze asfaltowej na zachód od bazy. Wszystkie one były naprawdę w bardzo ładnych warunkach przyrody, po prostu suwakszczyzna. Ostati z nich był na wysokiej górce, gdy sie na nią wspiełem przypomniałem sobie ten piękny widok. Byłem tu kiedyś z chłopakami. Szlismy ścieżką wzdłuż czarnej Hańczy z rowerami chociaż tak nie było można a dodatkowo był posterunek z młoda kobietką u której wyprosiliśmy by nas puściła. Dodatkowo pamiętam, że przez cały czas powtarzaliśmy pewien wyraz, którego teraz nie pamiętam ale jak sobie przypomnę to tutaj dopiszę. Fajne są takie wspomnienia.
Od tego miejsca skierowałem się na południe, jak się później okazało jako jeden z niewielu. Pomimo, że nie jechałem najszybciej i na samym początku powiedziałem sobie, że będę bardzo uważał wcale nie wybrałem najkrótrzej drogi na kolejny PK. Co najgorsze pobłądziłem na asfaltowych drogach. Dużo nie straciłem ale trochę się podłamałem. Odległości pomiędzy punktami były stosunkowo duże a PK porozkładane były stosunkowo regularnie, powiem wręcz, że jechało się jak po sznurku.
W końcu dotarłem do pierwszego południowego PK. Była to kapiczka ilokowana w lesie na malowniczej górce. Z ciekawości wszedłem nawet do środka i narysowałem rowerek w pamiątkowej księdze. Ale przed przybiciem PK napotkałem problem. Zauważyłem, że w opisie, który wziętym z bazy brak jest opisu akurat tego PK. Byłem bardzo zdiwiony, Zdziwiony tak bardzo, że aż zadzwoniłem do sędziego. Po dość długiej rozmowie wytłumaczył mi że zabrałem opis PK dla krótrzego dystansu. Dziwne bo tych opisów było tak dużo a zaledwie kilku zawodników wystartowało na krótrzej trasie. Po pewnym czasie zorientowałem się że właśnie południowa część PK nie należała do krótrzej trasy, czyli zabrane opisy mogłem wsadzi sobie w cztery litery. Ale dzięki temu wiedziałem że na południu jest dużo PK do zdobycia.
Potem skierowałem się dalej na południowy wschód. Przy kolejnym PK napotkałem pierwszy problem z hasłem. Hasłem bo połowa PK było na hasło. W telefon trzeba było wpisać cztery litery na ogół odczytane z jakieś tablicy pamiątkowej. Jeżeli litery były prawidłowe otwierała się kolejna mapa. Pamiętam pytanie "Tytuł angielski- wyrazy". Ubzdurałem sobie mocno że chodzi o jakiś tytuł osoby angielski np master of sience lub podobny a w tekście tablicy możana było znleźć ich kila bo był tam między innymi życiorys po angielsku jakiegoś naukowca. Szczęśliwie się okazało, że po kilku minutach przyjechał inny zawodnik i przeczytał mi tytuł tablicy, w który na dole był w języku angielskim. Sam się z tego uśmiałem ale jest to na pewno temat do głębszego przenyślenia.
Dalej jechałem już sam, Sam jechałem przez około 20 godzin.
Kolelejny PK pomimo skomplikowanego dojazdu nie sprawił mi większych problemów.
Natomiast problemy miałem na kolejnym PK. Do dzisiaj nie wiem o co chodziło. Z legendy tablicy miałem zapisać jakieś wyrazy. Stałem w słońcu. Wysyłałem SMSy przez 40 minut ale żadna mapa mi się nie odkryła. Mimo problemów do bazy nie zadzwoniłem. Jak potem powiedziałem Krystainowi "do sędziego dzwonię bardzo żadko" a tego dnia już do niego raz dzwoniłem. Wkurwiony mocno pojechałem na kolejny PK, na który początkowo nie zamierzałem jechać, ale potrzebowałem mapy z kolejnymi PK. Musiałem się lekko cofnąć. Punkt nie był łatwy, musiałem wejść na górkę. Całe szczęście, że nie błądziłem. Hasło też bez kłopotu odgadłem.
Odkryła sie kolejna część mapy. Podjełem decyzję o pominięciu kolejnego PK. Nie był po drodze.
Kolejne dwa PK zaliczyłem w zasadzie bez historii gdyby nie wspomnie przejazd po najdłuższym pomoście ever, zdecydowanie więcej niż 500m i głupim upadku na którym mało co nie połamałem sobie ręki. Ale to nie pierwszy raz kiedy mi się po prostu udało. Upadłem i ic, po prostu p[ojechałem dalej. Jechałem wzdłuż zachodniej krawędzi jeziora Wigry. Gdy dojechjałem do cywilizacji postaniwłem trochę odpocząć. W pierwszym napotkanym barze kupiłem pół litra piwa. Zrezygnowałem z jedzenia bo musiałnym długo czekać. Po piwie jechało mi się znacznie lepiej. Kolejne cztery PK były blisko siebie, przy starej lini kolejowej. Bez problemu je zaliczyłem. Niestety słońce strasznie świeciło. Ponownie poczułem się strasznie zmęczony. Wiedziałem, że musze coś zjeść. Wszedłem do pierwszego otwartego sklepu. Oprócz kilku słodkich napoi kupiłem pętko palcówki i najmniejszy chleb. Usiadłem na krawędzi chodnika i spokojnie zaczełem się pożywiać. Palcówka okazała się być surowa, ale s,akowała mi bardzo. Podczas konsumpcji na moich oczach wydarzyła się następująca historia. Z pobliskiej bramy wyszła młoda para z nowymi całkiem fajnymi rowerami. Oboje ubrami buli w kompletne nowe stroke rowerowe. Po krótkiej dyskusji wsiedli na rowery i .................. i kobiecie coś stało się w nogę. Najpierw spokojna reakcja mężczyzny próbowała opanować sytuację. Potem zaczeły się nerwy, szukanie mumeru telefonu na pogotowie, nawet ja nie pomogłem, potem pomoc przechchodnia. Ogólnie panika. Nie byłem do końca ale to była nauczka jak może się skończyć weekendowa przygoda.
Chyba wtedy podjąłem decyzję, ze nie wracam do bazy, będę jeździł non stop.
Po tym posiłku zaliczyłem kilka PK bez wikszej historii. Zaliczyłem miejsca w których już kiedyś byłem, fajnie się talie coś wspomina.
Koło godziny 22 dotarłem do PK nad rzeką. Akurat obozowało przy nim kilka rodzin z dziećmi, którzy kajakami pokonywali rzekę. Nawiązałem fajną rozmowę z dziećmi. Skończyło się na tym że zaproponowali mi nawet nocleg w swoim namicie. Zrezygnowałem, ale gadało się fajnie.
Przed kompletnym zmrokiem chciałem zaliczyć kolejny PK. Wydawał się prosty. Nad mała rzeczką na przedłużeniu drogi dojazdowej. Szybko dojechałem na miejsce. Widziałem ślady, że ktoś już tutaj był. Teren był lekko podmokły. Przez pierwsze kilkanaście minut szukałem cieku wodnego. Potem jak go znalazłem co chwila wpadałem w doły z błotem zakrywającym moje kolana. Pierwszą godzinę szukałem PK bez latarki. Noc była wyjątkowo jasna i chplernie ciepła w zasadzie nie musiałem się wcale ubioerać. Kilka razy odmierzałem odległość od drogi, przeszedłem około 100m wzdłuż cieku. I ciągle nic, i ciągle nic. Najgorsze że byłem w matni. Na mapie nie miałem kolejnych PK. Zadzoniłem do sedziego. Chyba złośliwie nie odbierał. Postanowiem podejść PK od innej strony, od razu było widać że od beznadziejnej strony. Kilkuset metrowy marsz w lesie i droga powrotna, Byłem załamany. I chyba wtedy usłyszałem telefon od Bogusi, chociaż telefon miałem kompletnie wyciszony. Pogadałem z żoną ale przy okazji zauważyłem, że 40 minut wcześniej odzwaniał do mnie kierownik trasy, Zadzwoniłem do niego. Powiedział, że nie jestem pierwszy który na kłopoty z tym PK. Podał mi kod. Otrzymałem kolejny odcinek trasy. Zjadłem resztki palcówki. Uzbroiłem rower w oświetlenie. Znacząco poprawił mi się humor. Ruszyłem do kolejnego PK. Był w jakimś dziwnym miejscu. Fajnie musi być tutaj w dzień. W nocy było tylko trochę strasznie.
Kolejny PK nie wydawał być się trudny, około 500m od głownej drogi, 30-50m od przycinki. Szybko dojechałem do przycinki, była bardzo szeroka ale strasznie zawalona ściętymi drzewami i innymi leśnymi śmieciami. Pojechałem kilkaset metrów dalej. Niestety nie zauważyłem drogi która była na mapie bo chyba jej nie było. Wróciłem do przecinki, położyłem rower przy drodze i wszedłem w dzicz szukając miejsca gdzie powinien być PK. Niestety dzicz była straszna, żadnych dróg przecinających. Pocięte drzewa i gałęzie leżału pod nogami, trawa sięgała w niektórych miejscach do piersi. Ja szedłem jak czołg. To chyba wtedy pojieroszowałe sobie obie nogi, przy czym prawą znacznie bardziej. Ale wiecie dlaczego tak się stało. Do tej pory zawsze zakładałem długie, grube, trochę dziurawe skarpety. Na najtrudniejszym rajdzie w roku postanowiłem przetestować króciutkie skarpetki rowerowe które kilka tygodni wcześniej kupiłem w necie. I wyszło jak wyszło. Powrót do roweru był tak samo straszny jak poszukowania PK, dodatkowo kilkukrotnie się gubiłem. Jakoś doszedłem do roweru. Postanowiłem poszukac innego rozwiązania. 400m dalej była droga, którą bez większego problemu dotarłem do PK.
Było ciężko, nogi miałem kompletnie podrapane ale było super. Bez problemu i historii znalazłem kolejny PK.
Chyba zaczeło świtać. Koleny PK też nie wydawał się truny chociaż na mapie nie za bardzo było widać drogę dojazdu do niego. Próbowałem przebić się przez las ale zrezygnowałem. Pojechałem dalej, znalazłem drogę na polanę ze stodołą i pięknymi wiekowymi dwoma dembami. Gdzieś na końcu polany miał być słupek. Na po;anie go nie znalazłem, wszedłem w las a w lesie niestety był słupek. Słupek był ale PK nie znalazłem chociaż chodziłem wokół niego dobre 15 minut. A komary cieły niesamowicie, nawet ja twardziel komarowy nie wytrzymywałem. Miałem wątpliwości, czy jest to właściwy słupek. Przeszukałem skraj polany ale niczego nie zauważyłem. Poddałem się, pojechałem dalej, tego PK nie zaliczyłem. Gdy wracałem z Krystianem powiedział, że PK był na skraju polany.
Nie załamałem się, tym bardziej, że stosunkowo blisko był kolejny PK. Do pomnika powstańców dotarłem bez większych problemów.
Robiło się coraz jaśniej. Kolejny PK był położony wrednie. Daleko od drogi na przecięciu przecinek. Wybrałem złą, musiałem z niej zboczyć bo po wymierzoniu dystansu byłem w dupie. Pochodziłem wokół ale nic nie znalazłem. Wkurzony postanowiłem wrócić i wtedy znalazłe zgubiona przecinę a na niej poszukiwany PK.
I od tego momentu nastąpiło moje największe zbłądzenie. Kolejny PK miałem na północy, pomiędzy dwoma głównymi drogami, biegnącymi z południa na północ. Ja byłem na jednej z tych głownych dróg, niestety na tej bardziej oddalonej od PK. W okolicy nie było żadnych głownych dróg poprzecznych, niestety na mapie był pokazany możliwu przejazd drogami leśnymi. Wybrałem je by dotrzeć do PK. Już początek wyglądzł nie ciekawie, droga niestety była ale wjazd na nią zblokowany był dwoma leżącymio drogami. Niestety rower na tą przewagę nad samochodem, że rowerem taka przeszkodę można pokonać bez problemu. Droga stawała się coraz węższa aż w koncu kompletnie się skończyła. Niestety się nie cofnełem. Parłem do przpdu w coraz bardziej dzikie okolice. Starałem kierować się na schód. Było badzo ciężko, musiałem mijać leżące drzewa, komary ciełu jak cholera, rower zdecydowanie przeszkadzał. Dzielnie szedłem na wschód "tam musi być jakaś cywilizacja". Niestety długo nie było, lekko skierowałem się na północ. Cywilizacji nie było. Cieszyłem się jak znalacłem jakąś zwierzęcą dróżkę. Nie miałem chwili zwątpienia, nie myślałem o powrocie, szedłem gryziony przez komary. Całe szczęście, że w końcu pojawiła się cieniutka leśna droga. Nią dotarłem do szerszej leśnej drogi która po kilku minutach doprowadziła mnie do drogi szutrowej. Nie wiedziałem gdzie jestem, byłem zmęczony i wściekły. Próbowałem ustalić gdzie jestem ale nie wychodziło mi to. Postanowiłem jechac w kierunku bazy aż ustale swoją pozycję. Niestety jechałe  długo. Przejechałem w porannym słońcu więcej niż 10km aż dojechałem do jakiejś miejscowości. Postanowiłem zaliczać wszystkie możliwe PK będące na mojej dorodze powrotnej. Z czasem zdecydowałem tylko o przedłużeniu drogi do punktu styku trzech granic. Na drugim czy trzecim PK spotkałem gościa który przecierał moją drogę. On razem z kolegą w przeciwieństwie do m,nie zaliczył wszystko co było na południu. Niestety miał jeden problem, wypalił mu się telefon i był w stałym kontakcie z bazą. Pomogłem mu znaleść PK, na którym spędził już trochę czasu. Oprócz utraty telefonu miał problem  fizjologiczny. Tyłek nie za bardzo chciał siedzić na rowerowm siedzeniu. Zostawiłem go i pojechałem dalej sam. Jechałem wolno ale po kolei zaliczałem kolejne PK. Z wolna zbliżałem się do bazy. Btło strasznie gorąco. Zdecydowanie cieplej niż w piątek. W pierwszej spotkanej miejscowości zatrzymałem się w barze. Niestety byłem na tyle wczśnie, że za dużego wyboru nie miałem. Udało mi się wyprosić biały barszcz, naleśniki, dwie kole i piwo. Niestety biały barszcz nie był gorący, szczęśliwie naleśniki uratowały cały posiłek a piwo postawoło mnie na nogi. Czasami siedząc głowa mi się przechylała ale w zasadzie zaraz po zjedzeniu pojechałem dalej.
Było gorąco. Niektóre oczywiste rzeczy były dla mnie problemem. Nie patrzyłem już na odkrywane nowe PK a szkoda bo zapewne gdybym patrzył to 1000 punktów niskim kosztem był przekroczył.
Starałem się jechać drogami asfaltowymi, nie zawsze mi wychodziło ale już nie błądziłem. Gdy pojawiły się pierwsze górki, prowadziłem rower. Kilka razy przysiadałem w cieniu przy drodze. Ale cały czas zbliżałem się do bazy. Na ostatniej prostej spotkałem Wieczorka z kolegą. Prowadziłem wtedy rower, nie miałem siły jechać, teren wyjątkowo był ofaudowany. Nie wiem jak ale dołączyłem do nich. W kilka minut przejechałem z nimi blisko 10km. Mnie samemu zajeło by to godzinę albo więcej. Kilka kilometrów przed bazą nasze drogi się rozeszły oni pojechali na północ a ja po kolejny PK położony na wielkiej górze. Góra była naprawdę wielka. Rower otrowadziłem tylko kilka metrów, resztę przebyłem sam. Bez problemów na szczycie znalazłem domek z rozdzielnią elektryczną i rozwiązałem zagadkę. Górka była w sezonie stokiem narciarkim, teraz funkcjonował tam hotel, to ludzie z hotelu patrzyli się na gościa w kasku chodzącego w upale po zarośniętym szczycie.   
Po wielkiej górze pozostał mi tylko jeden PK do zaliczenia, ostatni mj PK ale za to za maxymalną liczbę punktów. Był blisko bazy. Byłem bardzo zmęczony ale wszelkie kryzysy miałem już oza sobą. Chciałem podjechać go od drogi, zminimalizować sobuie wysiłek ale jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa nie znalazłem dojazdu z tej strony musiałem zawrócić jak dojechałem do czyjegoś podwórka. Pojechałem standardową drogą, nie była łatwa, zjazd do jeziora był stromy a wąska ścoeżka do PK długa. PK znalazłem ale nie mogłem go podbić bo w końcu rozładował mi się telefon. Szkoda ze nie zabrałm ze sobą powerbanku ale to wszystko przez zmianę planów ( planowałem spać w bazie). Nic się nie stało, zrobiłem zdjęcie i pojechałem do bazy. W bazie byłem około godziny 19.oo.
W sumie na rowerze spędziłem ponad 33 godziny (mój rekord), przejechałem około 268km (też mój rekord) aż dziwne, że nie wygrałem.
Noc spędziłem w namiocie, sałem jak dziecko do godziny 8,oo.
Rano zjadłem dobre śniadanie, zabrałem XX i ruszyliśy do domu. XX też dobrze pojechał, po prostu wygrał. Główną nagrodą był piękny suwalski sękacz. Wspominam o nim bo tradycyjnie XX zapomniał zabrać czegoś z samochodu, przed ostatnio były buty, które Bogusia mu odesłała. Tym razem zaomniał sękacza. Na początku myślałem, że w ten sosób chciał się odwdzięczyć za transport. Niestety się pomyliłem. Po kilkunastu minutach zadzwonił Krystian, że jedzie po sękacza. Powiedziałem trudno i czekałem jak przyjedzie rowerem. Ale Krystian się rozmyślił i przez dwa tygodnie degustowaliśmy się naprawdę pysznym sękaczem, nagrodą za pierwsze miejsce na najważniejszym rajdzie rowerowym w roku.
W sumie było super. Okolica przepiękna a czas spędzony na rowerze niezapomniany.

Obywatelska, większość pisałem jeszcze w czerwcu to wszystko zakonczyłem dzisiaj 4 sierpnia 2019.




wtorek, 18 czerwca 2019

Dymno 2019 .....................

.................. czyli jak można przygotować trudny rajd na Mazowszu.

Chciałem naprawde dobrze wypaść w tym rajdzie. Pomimo bliskości bazy postanowiłem zajechac na miejsce w piatek wieczorem. Spałem dobrze ale to tez nie wystarczyło.
Już sam starcz miałem kiepski. Jest to chyba najwcześniejszy start z wszystkich rajdów, godzina 6oo. Przed startem dostaliśmy trzy mapy główne (dwa razy A3 i raz A4) trzy czy cztery kartek A4 z rozświetleniami oraz dwie kartki A4 z odcinkami specjalnymi,. Na poczatku miałem ogromny problemy z połączeniem tych pięciu planów. Złośliwie jeden z odcinków specjalnych przekręcili do góry nogami. Troche sam a troche podgladajac innych złożyłem wszystko do kupy. Wybrałem pętle wydawało mi sie ze małą tak by spokojnie przed upływem czasu zaliczyc jeszcze wszystki punkty specjalne.
Wystartowałem dobre 15 minut po sygnale startu. I tuz po starcie niespodzianka. Przednie koło kompletny flag. Musiałem sie zatrzymac i małą pompeczkę machnąć 100 razy by uzyskać trochę ciśnienia w przednim kole. A wszystko to na oczach ostatnich startujących i organizatora rajdu. Obciach pełny.
Jako jedyny wybrałem ten kierunek. Już pierwszy PK wskazał mi co tak naprawdę mnie czeka. Wydawał sie być prosty ale droga skończyła się 300m przed punktem a potem brodzenie w wodzie po kostki i wąska ścieżka przez pokrzywy. A potem to było juz tylko gorzej. Przy kolenym PK nie miałem problemów nawigacyjnych ale musiałem sie wysrać a kiedy sram w czasie rajdu to nigdy nie mam dobrago rezultatu. Tak też było i tym razem.
Kompletnie zameczył mnie kolejny PK. Nie wydawał się być skomplikowany chociaż niepokojąca była kończąca się droga i jakby bagienko bezposrednio przy PK. Błąd zrobiłem już na samym początku podejscia. W końcówce drogi dojazdowej za bardzo odbiłem na południe. Związku z faktem że droga wyznaczał kierunek lokalizacji PK wszedłem w bagienko kierując się za bardzo na południe. Szedłemi szedłem a zakrętu rzeki nie było, mogę napisac więcej nie było wskazanej rzeki. Rower zostawiłem na skraju lasu ale mimo to szło sie bardzo ciężko, bagienko było wszedzie z wodą różnej głębokości czasami nawet po kolana. W końcu za sitowiem znalacłem rzekę, dzikośc całkowita, nie można było iść brzegiem, obchodziłem sitowie na około. Dodatkowo pojawiła się mała rzeczka, której przeskoczenie wydawało się niemożliwe. Całe szczęście są bobry, po ich budowli udało mi się przejśc na drugą stronę, potem już było łatwo. Wzdłuż rzeczki dotarłem do jej zakrętu. Dopiero wracając dotarło do mnie jak na mokrej łące błądziłem, źle przyjety azymunt na poczatku wymęczył mnie strasznie.
Dalej było podobnie. Każdy PK trzeba było po prostu wyciągac z głuszy. W zasadzie nie miałem przerwy, w zasadzie nie błądziłem ale zaliczenie prawie każdego PK zajmowało mi strasznie dużo czasu.
Koło godziny 15.oo postanowiłem lekko zmodyfikowac trase by zdążyć dotrzec i zaliczyć oba odcinki specjalne. Po prostu postanowiłem pominąć kilka PK.
I tak moją rzekę Liwiec przekraczałem koło godziny 17oo. Miałem zaledwie trzy godziny na zaliczenie 10 punktów specjalnych. Ale byłem zmęczony, słońce świeciło niesamowicie ostro a ja pomimo znalezienia pierwszego PS byłem strasznie osłupaiły. Najpierw poszedłem złą stroną rzeczki, łaka w wysokiej trawie. Potem skończyło mi się picie a na koniec pomimo poszukiwania właściwej drogi gównio z tego wyszło. Zrobiło się stosunkowo późno. Postanowiłem powrócić do bazy. Po prostu sie poddałem. Do bazy nie było blisko ale szczęśliwie dojazd był po drodze asfaltowej. Chyba jako jeden z pierwszych dotarłem do mety.  W tej edycji DyMnO korzystaliśmy z nowych chipów więc po jego zdaniu otrzymałem informacje że za chwile dostanę mój wynik. Wiedziałem że jest źle więc nawet nie czekałem na rezultat. Zjadłem obiad dobry w restauracji i pojechałem do domu.
Nie moge napisać, ze był to mój udany start, Zająłem jedno z ostatnich miejsc, rower musiałem pompować, było strasznie gorąco ale bawiłem sie super.
Organizator po raz kolejny raz dowiódł że można trudny i dobry rajd zorganozowac nawet na Mazowszu.

Janki, 18 czerwca 2019

Mazurskie Tropy czyli ................

................  jak dobra pogoda wpływa źle na samopoczucie.

Były to moje chyba piąte zawody tydzień po tygodniu.
Od początku wiedziałem, że będzie strasznie gorąco a w takiej pogodzie nie najlepiej mi jeździ się na rowerze.
Tym razem bazą zawodów była miejscowość Dobre Miasto leżące około 25km na północ od Olsztyna. Były to tereny stosunkowo mało mi znane.
Na rajd wyjechałem jeszcze w piątek. Podróż była spokojna ale trochę denerwująca bo pomimo późnej godziny wyjechania ruch do Mławy był stosunkowo duży. Zdążyłem się zarejestrować jeszcze tego samego dnia. Sala gimnastyczna była wielka więc nie było problemów z miejscem do spania. Byłem stosunkowo zmęczony więc po rozpakowaniu i szybkiej kolacji szybko usnąłem. Spało mi się stosunkowo dobrze długo. Start rajdu był o godzinie 8.30 więc wstać wystarczyło lekko przed godziną 7.oo. Tum razem opony napompowałem lekko powyżej 2 atmosfer gdyż zauważyłem, że większe ciśnienie rozszczelniła mi oponę na trasie.
Na starcie dostałem dwie mapy w formacie A3 i skali 1:50000. Wybór trasy przejazdu nie za bardzo był oczywisty. w związku z faktem, że większość punktów kontrolnych znajdowało się na południowym wschodzie tam skierowałem się na początek. Jechałem sam. Na początku prawie cały czas było pod górę. Na kolejnym podjeździe w lesie coś nawaliło mi podczas zmiany biegu i musiałem się zatrzymać. W związku z tym że do szczytu było stosunkowo blisko a byłem strasznie zmęczony postanowiłem podprowadzić rower. Trochę głupio bo akurat przejeżdżał organizator samochodem, zatrzymali się i spytał czy wszystko ze mną OK. Wpadka nie pierwsza i nie ostatnia. Zaraz po tym zaliczyłem pierwszy PK. Od początku zdawałem sobie sprawę, że nie mam większej szansy na dobry wynik, że przez pogodę muszę troszeczkę odpuścić. I odpuściłem ale chyba trochę za dużo. Na początku bez problemu zaliczałem kolejne PK aż dotarłem do jednego o nazwie ambona. Nie tylko ja go szukałem, Najpierw 300m odcinek po kolana w wodzie pokonałem za kilkoma innymi, młodszymi uczestnikami rajdu. Potem dotarliśmy do drogi. Trochę się zdziwiłem, że młodzieńcy pojechali dalej bo zauważyłem 300m od drogi samotnie stojąca ambonę na skraju lasu. Zawodnicy przede mną nie skierowali się do niej. Zostawiłem rower przy drodze i poszedłem w kierunku ambony. Dojecie było ciężkie. Obszar kompletnie dziewiczy, chwasty do pasa, woda w butach. Dodatkowo pomiędzy droga a amboną była rzeczka którą musiałem przekroczyć, szczęśliwie na rzeczce bobry pobudowały tamę. Już wcześniej stwierdziłem, że bobrze tamy to solidne konstrukcje i śmiało można po nich przekraczać największe rzeczki. Jak dochodziłem do ambony byłem prawie pewny że żadnego PK tam nie będzie ale szczęśliwie się myliłem. W lesie przy ambonie wisiał czerwono biały przestrzenny znak PK. W drodze powrotnej przekonałem się że nie byłem jedynym powątpiewającym w istnienie tutaj PK. Zawodnik, który za mną podążał bardzo się zdziwił gdy mu powiedziałem, ze ta droga rzeczywiście prowadzi do celu.
Dalej jazda była bez większych przygód. Rzeczywiście było bardzo gorąco. Na punkcie żywnościowym wypiłem ponad litr wody i odpocząłem. Tak mocno odpocząłem, że po wyjeździe z niego minąłem drogę w którą powinienem skręcić. Nie wyszło to najgorzej bo pojechałem drogą równoległą co prawda musiałem się cofnąć500m  ale i tak okazało się to być znacznie prostsze rozwiązanie nawigacyjnie. Trochę się zdziwiłem bo własne przy tym punkcie spotkałem znajomego ojca z córką ( z LICZYRZEPY) tym razem przemierzających teren na piechotę. Potem trochę zbłądziłem, szczytu górki szukałem w dolinie, straciłem kilkanaście minut ale sam się zorientowałem, że błądzę.
Potem pojechałem dalej, droga która przy gospodarstwie prawie zanikła. Stanąłem i wtedy dołączy ł do mnie mistrz, popatrzył na wąsko przetarta ścieżkę i stwierdził, że dalej to może być tylko gorzej i się wycofał. Ja postanowiłem pojechać dalej. Tym razem to mistrz zbłądził.Droga była nie przetarta ale wyrobiona ścieżką zjechałem spokojnie do drogi asfaltowej. Zyskałem dużo.
Niestety znowu błędnie rozplanowałem drogę. Za szybko zamknąłem pętlę. Miałem PK do samej mety ale do bazy przyjechałem półtorej godziny przed limitem. Powinienem powiększyć pętlę i zaliczyć dodatkowo 3-4 PK ale gdy to zauważyłem nie miałem wyjścia i pojechałem prosto do mety.
W sumie zaliczyłem 21PK z 30. Byłem w połowie stawki ale przez pogodę i błąd planowania osiągnąłem naprawdę kiepski rezultat.
Niestety cały czas czuję, że nie ta kondycja. Brak treningów i wiek robi swoje. Dodatkowo cały czas mam problem z kołami bez dentkowymi. Tym razem musiałem podpompować przednie koło, chyba tylko jeden raz ale to jeden raz za dużo.
Do domu wróciłem jeszcze tego samego dnia.

Janki, 18 czerwca 2019

środa, 29 maja 2019

Rajd Orient Akcja czyly .......................

........................... jak można zbłądzić już na samym początku.

Był to mój trzeci rajd tydzień po tygodniu. Tereny były stosunkowo płaskie (na południowt zachód od Łodzi). Baza  znajdowala się w prywatnym ośrodku wypoczynkowym "Na patyku" koło Zelowa. Start był na tyle późno, że na zawody mogłem spokojnie wyjechać w sobotę rano. Musiałem wstać lekko po godzinie szóstej. Byłem p[rzygotowany do wyjazdu, w zasadzie zjadłem tylko śniadanie i ruszyłem w drogę. W bazie rajdu byłem godzinę przed startem, dostałem numer startowy 100, prawdziwe wyróżnienie. Spokojnie przygotowałem rower. Przed startem zdążyłem się jeszcze opróźnić. O godzinie 9:15 byłem w pełni przygotowany do startu. Pogoda była super, ciepło ale nie gorąco, słonecznie i bez deszczu.
Z dzisiejszego punktu widzenia mogę śmiało teraz napisać, zaraz po rozdaniu map popełniłem pierwszy i chyba jedyny ale za to fundamentalny błąd. Stwiedziłem, że na pewno nie będę w stanie zaliczyć wszystkich PK. A bylo ich tylko albo aż 24. Dlatego też wybrałem zły kierunek.Pierwsze założenie zmusiło mnie pominięcia już na początku 2 pierwszych PK bo były one troszeczkę na uboczu. Tak naprawdę powinienem pojechać w przeciwnym kierunku i dopiero na końcu decydować czy do tych dwóch PK jechać czy nie. Jak zawsze na takich imprezach, na pierwszych PK było stosunkowo ciasno ale pominięcie już na początku tych dwóch PK spowodowało, że szybko tłok zgubił się gdzioeś na trasie.
Okolica była stosunkowo wysoce zurbanizowana, więc prawie wszędzie schemat wyglądał w sposób następujący, dojazd drogą asfaltową a następnie kilkaset metrów drogami polnymi do PK.
W zasadzie jechałem bezbłednie, trochę sam trochę po śladach innych uczestników imprezy znajdowałem kolejne PK.
Jeszcze przed zaliczeniem połowy PK postanowiłem pominąć kolejny PK. Był odrobinę na uboczu a ja jeszcze miałem przekonanie, że nie stać mnie na zaliczenie wszystkiego.
Błedy/ przygody/ niesamowite historie:
PIERWSZA HISTORIA: Jechałem drogą polną równolegle do drogi asfaltowej do której miałem się dostać. Na przejazd na asfalt miałem ponad 1,5km. Niestety wszystkie drogi jakie mijałem nie wyglądały najlepiej. Liczyłem na coś pewnego, coś co nie prowadzi na podwóku lub nie kończy się przed polem kapusty. Niestety nie wytrzymałem. Po około 1500m skręciłem w wąską drogę, która niestety skończyła się po 500m w polu. Przez 1000m musiałem prowadzić rower po miedzy w polu żyta. Ale to najgorsze nie było. Okazało się po dojechaniu do asfaltu, 100m dalej równolegle do mojego kierunku była szeroka żużlowa droga. Całe szczęście, że jak dochodziłem do asfaltu nie minął mnie żaden uczestnik rajdu bo na pewno wtedy zapytał by mnie co je w tym polu robię.
HISTORIA DRUGA: Tuż za parą doświadczonych uczestników rajdu dotarłem do najbardziej na północ oddalonego PK. Kolejny PK był na drugiej stronie rzeki. Rzeka wcale nie była płytka ale już wcześniej na mapie zobaczyłem w odległości około 500m bród. Z PK skierowałem sie w kierunku upatrzonego brodu. Gdy do niego dotarłem bez wachania przeszedłem na drugą stronę. Woda nie była płytka a rzeka nie była mała. Dumny byłem bo za mną podążyła reszta zawodników w tym para starych wyjadaczy, którzy chyba początkowo zamierzali objeżdżać rzekę.
Na metę dotałem jako jeden z pierwszych zawodników. W sumie zaliczyłem 21 z 24 PK. Do zakończenia limitu czasu zostało mi prawie jedna godzina. W sumie przejechałem niemal 100km. Zrobiłem to stosunkowo szybko i czułem wielkie zmęczenie. Zwyciezca który zaliczył wszystkie PK przybył zaledwie kilka minut przede mną. W sumie troszeczkę żałowałem bo była szansa zaliczyć wszystko.
W czasie rajdu udało mie się wymyśleć dwie fajne rzeczy:
1. W pierwszy wolny weekend a będzie on za trzy tygodnie, jeszcze przed wakacjami powinienem zabrać rodzinę całą poza Warszawę na grila, łowienie ryb i spacer z psem po lesie.
2. Wydrukuję sobie zdjęcia gości z którymi rywalizuję w rajdach, opatrze je komentarzem i powiesze w eksponowanym miejscu w domu.

Obywatelska, 28 maj 2019

czwartek, 23 maja 2019

Gryf Pazura .....................

................. czyli pierwszy rajd na którym bardzo podpadłem organizatorowi,

Był to dziwny rajd. Pierwszy raz w ogóle startowałem w Gryfie Pazura, Powodem odległa lokalizacja. Głównym moim powodem o starcie była długa przerwa w startach, nie licząc Harpagana na którym zepsuł mi się rower i więcej spacerowałem niź jechałem.
W tym roku bazą rajdu było małe miasteczko koło Słuopska o nazwie Łopawa. Przyjechałem dzień wcześniej, zarejestrowałem się po przyjeździe, przespałem, przygotawałem do startu i wystartowałem razem z wszystkimi o godzinie 8:30. Na starcie dostaliśmy na dwóch kartkach A4 20PK. Tereny rajdu położone były na południe i południowy zachód od bazy rajdu. Już na odprawie organizator zapowiedział, że do przejechania jest około 120km w tym tylko kilka po drogach asfaltowych. Nie wierzyłem temu ale olazao się to prawdą, przez asfaltowe drogi głównie przejeżdżałem.
Nakreśliłem sobie koło o ruchu zgodnym z ruchem wskazówek. Pierwsze trzy PK zaliczyłem w zasadzie bez historii jadąc za lub przed kilkoma innymi rywalami. Tereny były naprawdę super. Dużo lasów, jeziora, rzeki i górki.  PK też były umieszczone w ciekawych miejscach. Po zaliczeniu 6PK musiałem przejechać na drugą mapę. Po drodze miałem do zaliczenie PK nr 11. Nie wydawał się trudny ale jakoś udało mi się zabłądzić. Za wcześnie skierowałem się na południe, musiałem przedzierać się przez gęstwiny w stosunkowo górzystym terenie. W pewnym monencie zorientowałem się że muszę skierować się na zachód i tak szedłem przez dobra 500m i wyszedłam na skraj wielkiej polany zarośniętej zółtym rzepakiem. Musiałem wejść niemal na sam szczyt skąd mogłem się rozejrzeć. Pozwoliło mi to na zorientowanie się w terenie. Jakimś cudem wypatrzyłem miejsce gdzie powinien być umieszczony szukany prze ze mnie PK. Widziałem go z blisko kilometra. Miałem do niego z górki przez żółte pole rzepakowe. Było super bo w polu rzepakowym była ścieżka, którą pojazdy rolnicze spryskiwały rzepak. Jechało się tym śladem super, kierownica obijała się o żółte kwiaty rzepaku, super wrażenie. Na punkcie kontrolnym spotkałem i pogadzłem sobie z rówieśnikiem. Zdradził że jest po kontuzji i dalej na zachód już nie jedzie wraca do bazy. Ja postanowiłem pojechać w przeciwnym kierunku, wtedy jeszcze wierzyłem, że mogę zaliczyć wszystkie PK. Chociaż do kolejnego PK było stosunkowo daleko dotarłem do niego w miarę bezproblemowo. Pobłądziłem dopiero na następnym odcinku. Przez to że zapomniałem jednej z dwóch uwag z odprawy całkowicie niepotrzebnie cofnąłem się kilka kilometrów a rzekę co prawda niewielką musiałem pokonać w bród. Szkoda bo oprócz siły spokojnie stracjłem kolejne 15minut. Po zaliczeniu z problemami PK nr 20 skierowałem się do najdalej oddalonego od bazy PK nr 18. Już wtedy wiedziałem, że nie zalicze wszystkiego. PK 18 zaliczyłem bez większego problemu ale po nim miałem problem ze znalezieniem drogi na wschód. Żeby znaleść PK nr 17 musiałem wrocić pod górę około 500m. Potem zmieniłem plany i zamiast na wschód pojechałem drogą na północ do asfaltowej drogi. Trochę wydłużyłem dojazd do PK16 ale było bardzo szybko. Lokalizacja PK16 była obłedna, chciałbym tu kiedyś wrócić. Do Pk13 też pojechałem dłuższą ale pewną drogą. Gdy teraz patrzę na mapę myślę że mogłem zaoszczędzić około 3km. PK13 był jednocześnie punktem odżywczym, niestety przyjechałem bardzo późno i już niewiele tam zostało. Wziąłem ciasteczko i pojechałem dalej. Ostatni PK który zaliczyłem to PK12. Położony był w bardzo malowniczym miejscu. Byłem na nim około godziny 19:30 czyli do końca limitu czasu miałem około 2 godzin, myślałem, że spokojnie wrócę. Musłełem że wystarczy dojechać do najbliższej miejscowości i znaleźć tam prostą drogę prowadzonca na północny wschód. Niestety pomyliłem drogę z trakcją elektryczną i bardzo się dziwiłem zaliczając kolejne kilometry niezauważając żadnej drogi prowadzącej prosto do bazy. Jechałem długo dłużej na wschód niż planowałem, szczęśkiwym fartem w ostatniej chwili nadzieji znalazłem mostek przez który już przejeżdżałem jadąc w przeciwnym kierunku. Czasowo byłem na styk, jadą 20km na godzinę miałem szansę sdążyć przed  końcem limitu czasu. Niestety szybko robiło się ciemno a dojazd do bazy był cały czas skomplikowany. Kiedy w końcu wjechałem na ostatnią prostą droga powoli zaczynała wygasać zmieniając sie na konie w nieprzejezdną miedzę. Musiałem zawrócić. W końcu długą zygzakowatą drogą dotarłem do asfaltu, którym już bez problemu dotarłem do bazy. A tutaj wielka niespodzianka, już przed bramą czekało na mnie dwóch organizatorów wypominając mi, że nie odbierałem ntelefonu i że na metą dojechałem ponad godzinę po czasie. I to bym chyba jeszcze przeżył. Spokojnie wytłumaczyłem im, że chyba czegoś nie zrozumiałem z regulaminu bo myślałem, że koniec czasu jest o 21:30  (przyjechałem o 21:40) a gdy jeżdżę rowerem to nie odbieram telefonu. Gdy potem spojrzałem to zauwarzyłem, że dzwonili do mnie przynajmniej 5 razy. Mieli pecha że zegarek który utrzymuje łączność z telefonem zepsół mi się kilka dni wcześniej. Nie za bardzo nawet się wkurwiłem że nie zostało nic do jedzenia za wyjątkiem resztek mrożonego żurku. Zjadłem i wtedy przyszedł blondyn, chyba główny organizator, gość który chyba kilka lat wcześniej na Harpaganie na drodze asfaltowej wjechał we mnie i nieźle sie poturbował. To on mo wygarnął, że przez ludzi takich jak ja to niechce sie takich imprea organizować. Przesadził. Moim zdaniem regulamin był wyjątkowo pojebany a o limicie czasu powinien przypomnieć na odprawie. Trudno stało się ale flaszki im nie kupiłem bo swoja postawą na to nie zasłużyli.
Noc spędziłem w bazie. Do domu wróciłem w niedzielę rano. Pojechałem starą 7 i musze powiedzieć że jak nie ma korków to wcale nie jedzie się do Gdańska wolniej niż autostradą.

Obywatelska, 25 maj 2019

Rajd Liczyrzepy wiosna czyli ..........

..................   myślałęm jednak,  że siły mam trochę więcej.

W tym roku Rajd Liczyrzepy wiosna został rozegrany w okolicy w której nigdy nie byłem. Bazą była szkoła podstawowa w poniemieckiej miejscowości o nazwie Węgliniec, 500km od ulicy Obywatelskiej a tereny rajdu znajdowały się na północ od Zgorzelca tuż przy granicy Niemieckiej.
Dojazd był bardzo długi ale w 99% drogami pierwszej klasy.
Jechało mi się fajnie. Byłem nawet trochę zdziwiony bo nawet wyjeżdżając z Warszawy nie było żadnego korka. Jechalem wolno, po sensacjach w pracy testowałem minimalny koszt dojazdu, przez cały czas starałem się jechać z prędkością 120km nie większą. Udało mi się, jechałem mniej niż 5 gopdzin i spaliłęm średni 6,5l ropy na 100km. Jedyną wadą była strasznia monotonia. Do bazy rajdu przyjechałem dużo około 30minut przed godziną 23. Spokojnie zdążyłem się jeszcze zarejestrować.
Spokojnie znalazłem niejsce do spania na dużej sali gimnastycznej. Miejsce było super w samym narożniku. Trochę zjadłem, wypiłem herbatę i wysłałem pozdrowienia (tradycja).
Spało mi się średnio. Wstałem porzed godziną 6.oo. Spokojnie skorzystałem z toalety, zjadłem śniadanie, ubrałem się w strój kolarski i poszedłem do samochodu.
Na zewnątrz było ciepło i przyjemnie. Zaparkowałem blisko noclegowni, jeszcze na terenie szkoły, więc nie musiałem długo iść. Przygotoawałem rower, troszeczkę się zaniepokoiłem bo do obu kół musiałem dopompować stosunkowo dużo powietrza ale wtedy jeszcze nie myślałem, że mogę mieć z tym problemy. Przygotowanie do rajdu przebiegły bez większych problemów. Do startu byłem gotowy na czas.
Niestety okazało się że tylny hamulec łapie bardzo słabo. Po starcie okazało się że tylny hamulec przestał działać całkowicie. Nie reperowałem go z zepsutym hamulcem jeździłem do samego końca.
Start był punktualny. Na starcie dostałem dwie mapy w formacie A3, odcinek specjalny na formacie A4 i jedno duże rozjaśnienie także w formacie A4 i dodatkowo opis PK.
Pogoda była super, zdecydowanie powyżej 20stopni Cejcjusza i słonecznie.
Na trasę ruszyłem jako jeden z pierwszych. Postanowiłem pojechać w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegarja, mijać PK o wartości 10 i 20 punktów a wszystkie pozostałe zaliczać po kolei.
PK nie były mocno pochowane więc dosyć szybko zaliczałem kolejne. Po godzinie jazdy okazało się, że miałem drugi problem techniczny, powietrze z przedniego koło uciekało masowo, po dwóch godzinach musiałem dopąpować pierwszy raz powietrza. Potem szczęśliwie musiałem zrobić to tylko jeden raz, opona jakoś się uszczelniła.
Cały czas jechałem bez tylnego hamulca.
Od samego początku przewijali sie na mojej drodze: facet z córką, gość na rowerze trekingowym i młodziak. Po pewnym czasie facet z córką i gość na rowerze trekingowym  połączyli oni siły i jechali w trójkę. Pewne odcinki pokonywaliśmy razem, spotykalismy sie na trasie i razem uzupełnialismy zapasy picia i jedzienia w sklepie. W sklepie oprócz nas był jeszcze lokalny pijaczyna który uparcie tłumaczył nam wszystkim droge do miejsca do którego wcale nie chcieliśmy jechać. Robił to na tyle nachalnie, że opuszczenie sklepu po uzupełnieniu zapasów sprawiło nam wszystkim dużą przyjemność.
Miałem kilka przygód, które chciałbym krótko opisać.
Pierwszy problem rozpoczął sie koło godziny 14.oo. Do jednego z wartościowych punktów trzeba było przejechac przez rzekę. Niestety ani na dojeździe (przebiegał wzdłuż rzeki) ani dalej na mapie nie było żadnego przejazdu. Punkt był na górze mapy, rzeka płyneła w kierunku północnym. Przy górnej krawedzi mapy były zlokalizowane napisy informujące o nazwie rajdu i skali mapy. Byłem przekonanyże napisy naniesione przez autora zasłaniają przejadz przez rzekę. Nie wiem czy sie myliłem, bo przejazd znalazłem ale znajdował się on juz chyba poza zakresem mapy. Przejechałem kilka kilometrów wiecej ale nie musiałem moczyc nóg (dwukrotnie) i przedzierac sie przez dzicz (dwukrotnie też). Potem dzięki lenijce znalazłem właściwy kierunek i w zasadzie idąc na azymut  około 1500m dotarłem do "skrzyżowania rowów".
Przygoda druga. Zawsze jak się wyjedzie za mapę to jest problem z powrotem na nią szczególnie jak danym obszarze nie ma szerokich asfaltowych dróg. Miałem problem z powrotem. Jechałem drogą w kierunku zachodnim i szukałem charakterystycznego miejsca gdzie powinienem skręcić w lewo. Sytuacje pogłebiał jeszcze fakt że właśnie w tym miejscu przejeżdżałem z jednej mapy A3 na drugą. Coś tam odmierzyłem lenijką ale bardziej liczyłem na jakiś charakterystyczny punkt. Znalazłem go, prosty kanałek i droga przy nim w która powinienem skręcić. Było dobrze. Dołączył do mnie młodzian, jechalismy razem. Potem też się zgadzało, skrzyzowanie drogi z przecinka i droga w prawo, która pojechaliśmy. Niestety po kiluset metrach było zdziwienie i konsternacja. Przed nami pojawił się duży i malowniczy zbiornik wodny. Nic takiego nie było na mapie, albo inaczej nic takiego nie było w tym miejscu na mapie, dwa duże zbiorniki były trochę wcześniej ale ich kształt nie pasował do tego co zobaczyliśmy. Powinienem założyć, ze akurat w tym miejscu mapa jest całkowicie nie aktualna. Niestety tak nie założyłem. Ja pojechałem na zachód a młodzian na południe w poszukiwaniu charakterystycznych punktów. Zdarzyły się dwa nieszczęścia: pierwsze on wybrał lepszy kierunek a drugie to to ze ja musiałem długo jechać by znaleźć jakis charakterystyczny punkt. Gdy go znalazłem musiałem zawrócić i przejechac dodatkowe 2km ale tu bym jeszcze przeżył bo po drodze spotkałem młodziana który potwierdził kierunek. Niestety tuz prrzed wjazdem na docelową drogę spotkałem jeszcze jednego zawodnika który mi podpowiedził że znacznie szybciej dojade główną drogę a przy zbiorniku wodnym "wejde lekko w las". O boze drogi ile czasu kosztowała mnie ta podpowiedź to tylko ja wiem. Zatrzymywałem rower w wielu miejscach, wchodziłem w las i nic nie było, straciłe pół godziny albo więcej. Dopiero zwątpiony, wracając juz z poszukiwacz postanowiłem wjechać w drogę w którą planowałem wjechac na samym początku i ona doprowadziła mnie do PK. Podsumuje to krótko "dupy dałem".
Byłem bardzo spragniony, skończyła mi się woda a przed soba miałem odcinek specjalny. Pewnie bym go ominął ale pamietałem słowa w czasie odprawy "przy odcinku specjalnym jest bar w którym można sie zaopatrzyć w napoje". Jadąc na poczatek odcinka specjalnego mijałem wielu zawodników jadących w przeciwnym kierunku w tym dwóch gości z którymi utrzymuje jak na mnie dość bliskie stosunki.
Przygoda trecia, odciek specjalny. Oczywiście nie znalazłem śladu żadnego baru przed odcinkiem specjalnym. Zmeczenie i pragnienie strasznie mnie męczyły. W miesjcu startu odcinka specjalnego była ławeczka, nie omieszkałem z niej skorzystać. Przy okazji zobaczyłem Grzegorza L wyjeżdżającego w szalonym tępie z pętli odcinka specjalnego. Pomyslałem sobie wtedy, że Grzegorz chyba zaczął treningi i jest w formie. Dopiero wyniki rajdu zweryfikowały moje przekonanie.
Tak więc zmęczony i spragniony po krótkiej przerwie stałem z ławeczki i ruszyłem na pętle odcinka specjalnego. Niestety wszyustkie nieszczęscia się potwierdziły. Poziomice z mapy odzwierciedlały pagórkowatość terenu. Było tak cięzko, że przez większość odcinka specjalnego prowadziłem rower. Mimo zapewnien organizatora szybko stwierdziłem, że te dziewiedziesiąt punktów odcinka specjalnego kosztowały za dużo wysiłku. Zdecydowanie bardziej w moim przypadku opłaciło sie z niego zrezygnować. I tak uczyniłem, po znalezienie zaledwie 15 punktów wsiadłem na rower i skierowałem się do miejscowości gdzie byłem przekonany, ze znajdę sklep spożywczy. Dotarłem do niego tuż przed trójka moich towarzyszy wcześniej spotkanych.
O lokalnym pijaczku juz wspomniałemwięc teraz spokojnie opisze końcówkkę rajdu.
Jestem pewny, że to właśnie końcówka decyduje o całkowitym wyniku. Na pewno nie moge tutaj napisać, że moa końcówka tego Rajdu Liczyrzepy była udana. Na pewni potencjał był. Wybrałem dobry wariant i mogłem spokojnie zebrać ponad 200 punktów więcej. Niestety zmęczenie i mój brak ambicji mi tego nie ułatwiły. Dodatkowo latarka a dokładniej akumulator chyba nawalił (do sprawdzenia) i po kilku minutach latarka przestał kompletnie działać.Ale miałem plan nie na dwieście ale na 100 punktów, którego też nie zrealizowałem.Byłem tak zmęczony, że pod najmniejszą górkę rower po prostu prowadziłem. Początek był kiepski. Pomimo poszukiwań nie udało mi sie znaleźć PK (za jedynie 10 punktów przeliczeniowych), który miał się znaleźć na słupie w zasadzie bezpośrednio przy drodze. Ale to nie było problemem, bo nie było to moim planem. Dojechałem do skrzyzowania kilku dróg. Stąd miałem około 3km do pierwszego PK, który planiowałem zaliczyć. Niestety już początek zapowiadał problemy, głowna droga kierowała się trochę w innym kierunku niz było to na planie. Był to poczatek problemów. Dojechałem do drogi poprzecznej. Teraz myślę, że powinienem skierowac sie na południe aż do znalezienia drogi w kirunku zachodnim i tak pojechałem na początek. Niestety zrezygnowałem po 250m i ponownie wróciłem na rozwidlenie dróg. Następnie skierowałem się na zachód gdzie niestety nie było PK. Wkurzony i załamany postanowiłem powrócić do bazy nie zaliczając już żadnego dodatkowego PK, a spokojnie własciwie na drodze powrotnej miałem 3PK za 90 punktów przeliczeniowych. Aż tyle bym nie zyskał bo byłem już na dodatkowym czasie a każda minuta spóźnienia to strata 1 punktu przeliczeniowego ale przy mądrzym wyborze była szansa na zyskanie 30-40 punktów przeliczenieowych. Szkoda ale tak sie nie stało. Szeroką asfaltowa droga wróciłem do bazy. Na miejscu byłem o godzinie 22:27 czyli finalnie odjeto mi od wyniku 27 punktów przeliczeniowych za spóźnienie. Limit spóźnienia był równy 2godzinom czyli można było spokojnie przyjechac o godzinie 23:59.
Po zakończeniu rajdu zjadłem michęniestety zimnego żurku, spakowałem rower, przebrałem sie i zadzwoniłem do Bogusi. Byłem strasznie zmęczony więc szybko zasnąłem. Budziłem się po godzinie 4.oo a kilkanaście minut przed godziną 5 ruszyłem w drogę powrotną. Wracałem bardzo wolno, udało mi sie osiągnąć średnia spalania na poziomie 5l/100km co kosztowało mnie wiecej niz 1 godzine dodatkowej jazdy. Warto czy nie????
Na rowerze byłem ponad 15 godzin, przejechałem ponad 160km, zająłem 16 miejsce wśrór 23 startujących.
W sumie mogę śmiało napisać, że ten Rajd był bardzo udany bo: poznłem nową okolicę, określiłem  aktualny kres swich możliwości, nieźle potreniwałem, zrobiłem kilka fajnych zdjęć,  miałem kilka sytuacji które mnie trochę nauczyli.


Obywatelska Janki, 23.5.2019