czwartek, 28 kwietnia 2016

Harpagan 51 ..........

......   czyli historia zaczyna się od nowa?

Nie startowałem w HARPAGANIE 50 (cały czas tego żałuję) więc nie mam niestety ciągłości po czterech startach miałem przerwę.
Nie tylko dlatego HARPAGAN 51 był dla mnie imprezą sezonu.
Już przed startem obmyśliłem sobie strategię. Nic nowego, chyba już od drugiego startu ją realizowałem. A jest stosunkowo prosta, zaliczyc wszystkie PK z 5, 4 a jak się uda to i 3 punkty. Pozostałe tylko wtedy gdy znajduję sie na planowanej drodze. Jak dzisiaj siedzę i piszę to zauważam, ze niestety nie byłem wierny tej strategii i może to było przyczyną mojej porażki.
W tym roku impreza odbyła się w Bytowie. Wszystkie wcześniejsze imprezy traktowałem jako przygotowanie do HARPAGONA. Niestety chyba nie zupełnie dobrze się przygotowałem.
Pakowanie rozpocząłem w czwartek wieczorem od sprawdzenia naładowania mojej elektroniki. Resztę zrobiłem w piątek. Za wyjątkiem nowego ZEFALA nic się nie zmieniło w moim osprzęcie.
Muszę powiedzieć, że miałem trochę szczęście, w ostatniej chwili spakowałem mapnik i rękawiczki. Jeszcze jeden argument za przygotowaniem "check listy".
Wyjechałem o godzinie 19:30 w piątek. Chciałem koniecznie zdążyć jeszcze się zapisać. Zapisy były prowadzone do godziny 23:30. Na starcie GPS wskazywał 23:10. Udało się. Zaparkowałem na super parkingu pomiędzy biurem a miejscem startu. A miejsce startu-mety było bardzo szczególne, dziedziniec krzyżackiego zamku.
Warunki do spania były też szczególne, dwie sale gimnastyczne, dużo miejsca, bez trudu znalazłem coś dla siebie,
Po zarejestrowaniu, znalazłem miejsce na drugiej sali gimnastycznej, przygotowałem się do porannego opróżnienia, zjadłem kolacje, porozmawiałem z Bogusią i poszedłem spać.
Spało mi się całkiem dobrze. Budzik nastawiłem na godzinę 5:09. Z materaca poderwałem się trochę później. Bez historii przygotowałem się do startu. O godzinie 6:20 byłem na dziecińcu zamku. O 6:23 zorientowałem się, że zapomniałem rękawic ale postanowiłem jechać bez nich.
Wydawanie map rozpoczęto 5 minut przed startem (albo 3, już nie pamiętam). Szybko nakreśliłem sobie kierunek i co najdziwniejsze jako pierwszy wyjechałem z zamku. Było mi trochę głupio i miałem dziwne uczucie wyjeżdżając pierwszy. Długo jechałem samotnie. Po kilku minutach wyprzedził mnie pierwszy zawodnik. Mijając mnie powiedział, że nie za dużo osób wybrało ten kierunek. Ale w sumie nie było najgorzej, na pierwszym PK zebrała się całkiem duża grupka zawodników. Wśród nich była moja "znajoma" z 360stopni- Blank. Dziwne ale już pierwszy PK był za 5 punktów, czyli zacząłem dobrze. Potem wybrałem się na PK8. Co prawda był tylko za 2 punkty ale to był dopiero początek i tak właściwie znajdował się po drodze. Żeby do niego dotrzeć musiałem przejechać przez tereny PGRowsie gdzie wielkie ciężarówki rozwoziły po polach gówno i strasznie śmierdziało. Tutaj zrobiłem pierwszy błąd, w drodze powrotnej powinienem odbić w prawo i asfaltem dojechać do kolejnego skrętu a nie jechać przez śmierdzące pola gdzie pedałowanie nie było najlżejsze. Kolejny PK właściwie był bez historii, niedość, że wiedziałem gdzie jestem to jeszcze zobaczyłem zawodników wyjeżdżających z lasu. Było dobrze, po niecałych dwóch godzinak zaliczyłem 3PK i miałem już na koncie 11 punktów.
Pogoda była super, rześkie powietrze i piękne słońce.
Następnie skierowałem się na PK12. Prawie bez problemu go zaliczyłem. Miałem małe wątpliwości na koniec ale z "pomocą" jednego z zawodników udało się je pokonać. Pojechałem na północ do PK17. Postanowiłem zaliczyć go od zachodu a nie od południa i to był chyba dobry wybór. Poprawność mojego wyboru potwierdzali zawodnicy wracający z z punktu. Po zaliczeniu PK17 pojechałem na południe do PK9. Dopiero na końcu miałem chwilę zwątpienia ale wszystko w sumie wyszło nieźle. Po 9 wybrałem się na 15. Prowadziły do niej leśne drogi. Trochę się obawiałem ale z małymi korektami dotarłem do PK15. Tutaj planowałem przemyśleć co dalej, musiałem podjąć kluczowe decyzje. Na PK15 było bardzo dobrze, była godzina ..... , zdobyłem 7PK o łacznej wartości 26 punktów. Postanowiłem wybrać dłuższy wariant z zaliczeniem PK8. Początek utwierdził mnie, że słusznie postąpiłem. Autostradą leśną dotarłem do drogi asfaltowej. Troszeczkę pobłądziłem w mijanej miejscowości ale w sumie bez większych problemów dojechałem do drogi dojazdowej. Tutaj miałem pewien problem, bo zamiast jednej drogi były dwie. Po krótkim zastanowieniu wybrałem właściwą. Niestety zbyt wcześniej skręciłem w lewo i znowu straciłem kilka minut. Na PK8 raz jeszcze przemyślałem moje plany, podzieliłem ją na 2 godzinne etapy, po pierwszych dwóch godzinach powinienem być na PK11 a po kolejnych dwóch powinienem mieć zaliczone PK14. Nie myślałem jeszcze wtedy, że tak naprawdę zrealizuje tylko pierwszy etap.
Przy kolejnym PK trochę mi się poszczęściło. Na mapie wyglądało to całkiem prosto ale nagle pojawiły się dwie drogi prowadzące w tym samym kierunku. Razem z jednym z zawodników wybraliśmy tą po prawej. Po kilkuset metrach zorientowaliśmy się, że to nie jest ta właściwa prowadziła za bardzo na prawo. On się cofnął. Ja postanowiłem kontynuować z myślą korekty po dotarciu do poprzecznej drogi. Udało się droga o właściwym kierunku była ale po kilkuset metrach po lewej stronie pojawiła się całkiem duża rzeczka, trochę mnie zdziwiła bo nie było jej widać na mapie. Zacząłem trochę wątpić w poprawność wybranej drogi tym bardziej, że droga zaczęła skręcać niepokojąco na południe. Według moich pomiarów PK powinien być około 1km od skrętu. I był. Spotkałem tam tam mojego ostatniego towarzysza, przybył tam już po mnie. Musiał skakać przez rzeczkę.
Tutaj zrobiłem już duży błąd. Miałem do wyboru dwie drogi: pokonać rzeczkę i przejść na azymut 200m do drogi bądź skierować się na zachód leśnymi drogami do mostu. Wtedy tak nie nyślałem, wybrałem 2 rozwiązanie, 4-5km w plecy. Wtedy poczułem pierwsze zmęczenie ale nie zatrzymywałem się, jechałem non stop. Dalej już bez problemów dotarłem do PK1. Po jego zaliczeniu po raz pierwszy usiadłem i odpocząłem przy drodze kilka minut. Cały czas miałem szansę zrealizować mój plan. 11 wydawała się prosta. Dotarłem tam jeszcze przed godziną 15. I tu zaczeły się moje pierwsze problemy. Ich zapowiedzą był spotkany jeden z zawodników, który zwierzył się, że od ponad pół godziny szuka PK11. Po chwili dołączyła do nas dziewczyna z TEAM360. Była na kolarce, ciekawe czy taki rower wybrała taktyczne czy tylko taki miała. Niestety zamiast jechać za nimi postanowiłem podążyć w swoim kierunku. Najpierw obszedłem jezioro, potem pojechałem na południe, następnie sprawdziłem to co już inni wykluczyli dopiero na koniec skierowałem się tam gdzie moi pierwsi towarzysze może dlatego, że ta droga prowadziła do kolejnych PK. Tutaj ku mojemu wielkiemu zdziwieniu znalazłem PK11. Wtedy jeszcze że będzie to mój ostatni PK. Była wtedy godzina ........ , chciałem jeszcze zaliczyć PK13, PK6 i PK20. Naprawdę było to realne.
Nie jestem pewny ale chyba wtedy zaczął padać deszcz z gratem. Miałem kurtkę przeciwdeszczową ale nawet nie myślałem o jej założeniu. Lubię deszcz na rowerze. Pobudza mnie i mobilizuje do szybszego kręcenia. Tym razem było podobnie. Na tym odcinku po raz pierwszy na cięższych odcinkach prowadziłem rower. Do 13 było kilka kilometrów w tym około 2 po nie najlepszych drogach gruntowych. Pomimo zmęczenia i kryzysu jakoś to pokonałem. Zostało mi ostatnie 2-2.5km do punktu. Na mapie nie wyglądało to najciekawiej, leśnymi drogami na północ. Już opis nie wyglądał najlepiej " skrzyżowanie cieków". Ku swojemu zadowoleniu na początku minąłem grupki zawodników jadących w przeciwnym kierunku. Szkoda że było to na początku tego odcinka. Chyba skierowałem sie za bardzo na zachód i zaczeło sie moje błądzenie. Przy poszukiwaniu wlazłem na czyjeś pole myśląc że płaszcz rybaka to namiocik ludzi z obsługi, spotkałem tumany ludzi szukających tego samego.Zdesperowany spotkałem ludzi, którzy nawet wytłumaczyli mi dokładny dojazd ale z opisu zapamiętałem tylko " w lesie po lewej stronie". W takim przypadku zawsze powinienem pytać w jakiej jest to odległości od startu. Punktu nie znalazłem, Nie pojechałem też szukać dalszych PK. Stwierdziłem, że nie ma sensu ryzykować utraty tego co zdobyłem (37pkt.).
Ruszyłem do mety. Do przejechania miałem ponad 20km. Deszcz padał strasznie. Najpierw dojechałem do asfaltu ale nie wcale do tego do którego chciałem. Potem skorzystałem ze skrótu, miałem chwilę zwątpienia ale się udało. Potem dotarłem do drogi Miastko - Kościerzyna. Cały czas mocno padało. Byłem kompletnie przemoczony. Jechałem całkiem szybko. 13 kilometrów przed Bytowem wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Nie dotrzymałem im koła pewnie dlatego, ze nawet nie próbowałem. Lubię jeździć w towarzystwie. Temu też doczepiłem się do następnego rowerzysty, który mnie wyprzedził. Jechało mi się super. Przez pewien odcinek zmienialiśmy się na prowadzeniu aż w końcu on nie wytrzymał. Mnie jakoś całe zmęczenie opuściło. Próbowałem jazdę w dublecie powtórzyć z kolejnym zawodnikiem, ale jak zobaczyłem jego spojrzenie zrezygnowałem. Poczułem się pewnie. W Bytowie nawet lekko przesadziłem. Najpierw skróciłem sobie rondo i w czasie tego manewru kierowca jakiegoś vana tak się na mnie wkurzył, że mało co nie spowodował wypadku bo wyjechał ze swojego pasa (nie prze ze mnie tylko przez swoją nie uwagę). Ale największe szczęście miałem chwilę później. Bytów, pędziłem środkiem mojego pasa, niestety rondo nie było puste musiałem przychamować, tylne koło padło w poślizg, za mną jechały samochody, szczęśliwie się nie przewróciłem. Cudem utrzymałem się na rowerze. Niezły widok musiał mieć gość jadący za mną.
Na dziecińcu byłem 9 minut po godzinie 18. Deszcz cały czas padał. Dostałem pamiątkową opaskę. Będę ją nosił aż kupie sobie VIVOACTIVA HR.
Do samochodu miałem blisko. Rozebrałem się i spakowałem. W bazie szczytałem kartę, kupiłem kubek i zjadłem makaron z 5 kawałeczkami miesa. Jedzenie było lepsze niż wyglądała ale musze powiedzieć, że posiłek regeneracyjny nie jest silna stroną HARPAGANA.
Do domu ruszyłem o 19:15. Jechałem wolno i po pięciu godzinach dotarłem na Obywatelską. Dziwne ale chłopcy jeszcze nie spali, odebrali moje rzeczy a ja zaparkowałem samochód i zakończyłem mój kolejny rajd.
Pomimo kiepskiego wyniku jak orawie zawsze było super i z niecierpliwością czekam na kolejny rajd, kolejnego HARPAGANA. Szczęśliwie HARPAGANY są dwa razy w roku.

Obywatelska, 17 kwiecień 2016.

BIKE ORIENT Strawczyn .........

.............  czyli trochę pechowo ale jak zawsze fajnie.

Nie jest to impreza zaliczana do Pucharu Polski w Rajdach Rowerowych na Orientacje ale komercyjnie to przewyższa ją chyba tylko HARPAGAN. Tym razem impreza odbyła się w miejscowości Strawczyn koło Kielc.
Z domu musiałem wyjechać koło godziny 7. Na miejscu byłem kilkanaście minut po godzinie 9. Lokalizacja startu fajna w ośrodku sportowym niedaleko zalewu na którym akurat odbywały się zawody na paralotniach.
Jedyna wada to tylko dosyć duża odległość pomiędzy parkingiem a startem zawodów. Miałem mało czasu na przygotowanie się. Trochę sie spieszyłem i tradycyjnie się pomyliłem. Tradycyjnie bo podobne problemy miałem przed startem na tych samych zawodach. Licznik krótkich odległości źle umieściłem w gnieździe i to tak nieszczęśliwie, że pomimo kilku prób nie mogłem wyciągnąć licznika z gniazda. Użyłem narzędzia i wyłamałem ząbek w liczniku co spowodowało, że jego ponowny montaż stał się niemożliwy. Szczęśliwie miałem licznik awaryjny. Musiałem ustawić obwód koła i to mi się udało i zamontować licznik. Udało się. Nowy licznik zadziałał jeszcze przed oficjalnym startem. Na starcie staneło ponad 200 uczestników. Na trawie wokół sceny położonych zostało ponad dwieście map. Trzy minuty przed godziną 10 mapy zostały podniesione. Na tych zawodach mapy naprawę są fajne. Nie na daremno jednym ze sponsorów imprezy jest firma COMPASS. Na mapie w skali 1:50 000 umieszczonych było 20PK. Każdy kto zaliczył ponad 10PK klasyfikowany był do dystansu GIGA, reszta do MEGA. Długo się nie zastanawiałem już po 2 minutach wybrałem sobie kierunek i strategię na trasę. Ruszyłem jako jeden z pierwszych, Już na początku zdziwiłem się, ze tak niewielu zawodników podąża w tym samym kierunku. Po przejechaniu około 2km zorientowałem się, że pomyliłem kierunki, zamiast na północ pojechałem na południe. Musiałem zmienić strategię, postanowiłem zaliczyć wszystkie PK. Wydawało się to ciężkie ale możliwe.
Pierwsze 2 PK zaliczyłem bez większego problemu, Wystarczył krótki zjazd z drogi głównej do lasu i punkty były zaliczone. Mapa była bardzo fajna, tak fajna, że rzadko korzystałem z nowego licznika. Kłopoty zaczęły się na trzecim PK. Najpierw skomplikowany dojazd, potem poszukiwanie w lesie. Nie byłem sam ale najpierw minąłem PK, potem długo myślałem, wróciłem się i dzięki koledze znalazłem miejsce lokalizacji punktu kontrolnego. Potem ruszyłem leśną drogą na wschód i dotarłem do drogi asfaltowej. Już przed drogą asfaltową poczułem, że tu kiedyś byłem a dokładniej, ze jeden z PK na moim drugim rajdzie był schowany w tej okolicy. Szukałem go długo temu wtedy tą okolice dobrze poznałem, Żeby było ciekawiej to kolejny PK był zlokalizowany dokładnie w tym samym kamieniołomie, którego szukałem długo kilka lat wcześniej. Powiem szczerze, wyraźnie historia ułatwiła mi dotarcie do tego PK. Do następnego PK wybrałem dłuższą ale bardziej wygodną drogę. Pomimo 8km dotarcie do niego zajeło mi mniej niż 30 minut. Następny PK sprawił mi małe kłopoty w końcowej fazie. Musiałem podejść pod górkę z której wcześniej zjechałem i tam znaleźć dół w którym zlokalizowany był kasownik. Dotarcie do kolejnego PK było przyjemne do momentu górki na której zlokalizowany był PK. Musiałem podejść pod górkę. Było ciężko, Dodatkowo miałem problemy ze znalezieniem PK. Tutaj zrobiłem chyba pierwszy poważny błąd. Zamiast pojechać na północ w kierunku kolejnego PK. Co prawda droga była asfaltowa ale drugi raz musiałem się wspinać na tą samą górkę. Dodatkowo musiałem się cofać bo źle pojechałem na skrzyżowaniu. Inni zawodnicy wskazali mi jak dotrzeć do kolejnego PK. Na kolejnym PK znajdował się bufet. Zjadłem kilka pomarańczy i pojechałem dalej. Kolejny PK znajdował się nad rzeką. Dotarłem do niego bez większego problemu. Tutaj popełniłem chyba kolejny błąd. Zdjąłem buty ze skarpetami, pokonałem rzekę i niewielkie bagienko. Dotarłem do drogi, wjechałem do lasu i zabłądziłem. Trochę czasu czasu zajeło mi odszukanie właściwej drogi. Wiedziałem już, że wszystkiego nie uda mi się zaliczyć. Miałem trochę więcej niż 2 godziny, postanowiłem zaliczyć jeszcze 4 PK. Pierwsze 2 PK były łatwe tylko dużo trzeba było jechać. Ostatnie 2 PK znajdowały się na górkach, nie byłem w stanie podjechać, musiałem prowadzić rower ale się udało. Na metę dotarłem 10 minut przed limitem. I tu się zdziwiłem po raz pierwszy dostałem duże dobre bezalkoholowe piwo DRESDENER. Drugie zdziwienie to posiłek, duży schabowy, frytki, sałatka i kompot. Też powyżej przeciętnej. Nie czekałem na zakończenie, nie uczestniczyłem w losowaniu. Spakowałem się, trochę popatrzyłem na lotniarzy. W domu byłem przed godziną 22.
Zawody poszły mi lepiej niż myślałem, pomimo pomyłki na początku zająłem 31 wśród ponad 200 startujących,
Zapomniałem napisać, że  był to mój pierwszy rajd w nowych butach. Buty OK ale nie rewelacja.
Pogoda była super, słońce i około 15 stopnii celcjusza.

Obywatelska, 28 kwiecień 2016

wtorek, 5 kwietnia 2016

Wiosenne 360 stopni .......

...............  czyli lepiej niż się spodziewałem.

Był to nietypowy tydzień w rowerowych rajdach na orientację. Nie było pucharu ale za to były dwa rajdy "aspiranty". Od samego początku byłem zdecydowany na start koło Warszawy. Konkurentem był rajd w katowickiem koło jeziora Goczałkowickiego. Tuż przed startem zacząłem zmieniać zdanie. Zmartwiła mnie informacja, że pierwszy raz wystartuje w rajdzie rowerowym, który na narzuconą kolejność zaliczania PK.
I rzeczywiście tak było, rajd "Wiosenne 360 stopni" był nietypowy pod wieloma względami:
1.  rzeczywiście kolejność zaliczania PK była narzucona od samego początku do samego końca,
2.  do zaliczenia była największa liczba PK, 38 na dwóch pętlach,
3.  w sumie otrzymałem 6 map w formacie A3, wszystkie w skali 1:15000.
Pogoda była wspaniała, bo dosyć długiej "wiośnie" w końcu zrobiło się trochę cieplej i słońce świeciło od wschodu do zachodu.
W związku z tym że do bazy miałem stosunkowo blisko, około 30 minut samochodem, ledwo co zdążyłem na start, przyjechałem 20 minut przed startem ale zdążyłem się zarejestrować i przygotować razem z rowerem do startu.
Na moim dystansie wystartowało około 20 konkurentów.
Taktykę miałem prostą, na początek nie patrzeć na mapę tylko ruszyć za czołówką. Trochę się zdziwiłem bo już 2PK zaliczałem samotnie, ale zdecydowanie byłem w czołówce. Przy 4PK dogonił mnie Hołdakowski i tu pierwsze rozczarowanie, nie ma PK. Podobnie było przy 6PK ale dopiero na nim straciłem bardzo dużo. Szukając go w leśnym dołku odjechałem jako jeden z ostatnich. Dalej było już lepiej, większość trasy pokonywałem samotnie. Dopiero na drugiej pętli miałem  do towarzystwa dwie pary. Raz ja jechałem za nimi, czasami oni podążali moim śladem. Dopiero po przeczytaniu wyników dowiedziałem się, że w jednej z tych par była BLANKI z Białej. Zdecydowanie lepiej jeździ ode mnie na rowerze ale w odszukiwaniu punktów i do nich dojazdów to możemy już konkurować. W sumie trasa była fajna, aż dziwne że pod Warszawą można aż tyle kilometrów przejechać w lesie i na polach. Niestety nowe buty NORTHWAVE znowu nie zdały egzaminu, chodzenie było istną katorgą dla moich kostek. Muszę coś z tym zrobić i na pewno muszę kupić normalne buty rowerowe chociaż  nie jest to takie ciężkie (pisze we wtorek a wczoraj kupiłem bardziej letnie NORTHWAVESY).
Przygody były. Razem z Blank władowaliśmy się na teren prywatny, właściciele byli PISowi i przez podwórko nas nie puścili tylko darli się przez cały czas by zdradzić im organizatorów. Byli młodzi i wydaje się, że wykształceni ale chyba Blank miała rację prawdziwi Warszawscy PISowcy.
Schodzenie i wchodzenie na rower bardzo mnie zmęczyło, w końcówce najpierw wyprzedziła mnie para z Blank a przy dojeździe do mety ostatnia para.
Byłem ostatnim zawodnikiem, który zaliczył wszystkie 38PK a że zaliczyli je prawie wszyscy zawodnicy zająłem 19 miejsce na 20 sklasyfikowanych.
Ale było fajnie, Igor się spisał. Dobiło mnie tylko jedno wydarzenie. Na trasie zgubiłem moją kochaną opaskę mierzącą aktywność GARMINA, 650pln poszło się jebąć. Trudno jest bez niej żyć. Muszę szybko uzupełnić braki.
W sumie w 10 i pół godziny przejechałem ponad 10km zaliczając po drodze 38PK. Był to mój drugi rajd w tym roku na którym zebrałem wszystko, oby było ich więcej. SZAGO na pewno takie nie będzie.

Obywatelska, 5 kwiecień 2016