sobota, 22 lipca 2017

Nie tylko PPwRRnO .........

............   czyli jak do szczęścia mało brakuje.

Świętokrzyska Jatka, Czarnocin, 22 lipiec 2017

ŚWIĘTOKRZYSKA JATKA to rajd na orientacje na którym rowery po raz pierwszy pojawiły się w tym roku.
Jak sama nazwa mówi zawody odbywają się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiem a bazą co najmniej przez ostatnie dwa lata była miejscowość Czrnocin. Niestety miejscowość jest dosyć wrednie położona względem mojego domu. Lekko ponad 250km zajęło mi około 3,5 godziny by to pokonać.
Do bazy chciałem dojechać lekko przed północą i pomimo dużych problemów z GPSem prawie to mi się udało. Zdążyłem się nawet zarejestrować. Sala gimnastyczna była stosunkowo dużo więc nawet o północy udało mi się znaleźć ciekawą miejscówkę. Po przyjeździe, po rejestracji, przygotowałem posłanie i zjadłem kilka Boguninich kanapek. Zasnąłem około 30minut po północy. Spało mie sie stosunkowo dobrze, wstałem 30 minut po godzinie 7.  
Miałem wystarczająco dużo czasu by spokojnie przygotować się do startu. Start był równo o godzinie 9.30. Do przejechania w ciągu 12 i pół godziny było około 130km a zaliczyć trzeba było 30PK.
Chciałem zaliczyć wszystkie PK. Już pierwszy PK określał charakter organizatora. Punkt był ukryty w zbożu za kilkoma górkami. Na tym punkcie wyprzedziło mnie kilku uczestników. Ja zostawiłem rower na końcu drogi a do punktu dotarłem samotnie.
Początek miałem chyba stosunkowo dobry. Niestety moja średnia prędkość powoli spadała. Na początku było to 15km/h, po 5 godzinach spadła do 14km/h by skończyła się średnią 10km/h. Wynikało to w części ze zmęczenia, w części z faktu, ostatnie PK były położone w bardziej górzystym terenie.
Długo wierzyłem że zaliczę wszystko, niestety kilka ostatnich PK mnie dobiło:
- Zaczęło się chyba od punktu nad rzeką gdzie zdecydowałem się wybrać drogę alternatywną, przez łąki. Niestety na łące nie było drogi i szczęśliwie dotarłem do PK przez łąki.
- Wyjątkowo zmęczył mnie punkt z opisem " na brzegu Pierogi", nie wiedziałem co to jest Piroga. Na miejscu była wielka góra. Zmęczyłem się strasznie gdy wlazłem na jej szczyt. Niestety problem pojawił się na górze. Na  górze nie było PK. Pomimo poszukiwań na krawędzi wzniesienia też nie znalazłem. Byłem zjebany i zrezygnowany. Zlazłem na dół i dopiero wracając do roweru znalazłem PK. Niestety musiałem jeszcze trochę podejść. Zrobiłem błąd bo wystarczyło z drogi przyjrzeć się górze i PK na pewno by się znalazł.
- Ostatni ciężki był na skraju lasu. Najpierw 1,5km po bardzo dobrej leśnej drodze. Ostatnie 750m to dziewicza ścieżka. Szedłem pośladach. Brzeg lasu oglądałem dwa razy bo za blisko szukałem.
Do bazy zjechałem 26 minut przed końcem limitu czasu. Zaliczyłem 27/30. Pozostałe 3PK zostawiłem blisko bazy, zabrakło mi z 30 minut i trochę więcej psychicznej siły.
Rajd w sumie lepszy niż myślałem. Super organizacja. Na trasie był PK z ciepłym żurkiem wydawanym przez koło gospodyń wiejskich. Super, może tylko mógłby być trochę gorętszy.
Na mecie oprócz medalu dostałem piwo domowe i kurczaka na zimno.
Do domu dojechałem już po godzinie pierwszej. Bogusia jeszcze na mnie czekała.


sobota, 15 lipca 2017

Po prostu Szaga ................

.............  czyli mój urodzinowy rajd na orientację.

Szaga, Chodzież, 15 lipca 2017

Rajd rowerowy SZAGA zawsze odbywa się w połowie lipca i zawse start jest o północy. Lubię ten rajd i zawsze chcę bardzo zliczyć wszystkie PK. W tym roku to też mi się udało.
W tym roku bazą rajdu była miejscowość Chodzież, miejscowość położona na północ od Poznania.
Do bazy przyjechałem po godzinie 10.oo. Zaparkowałem na boisku przy szkole. Zarejestrowałem się i przygotowałem sie do wyjazdu w dość dużych ciemnościach.
Noc była naprawdę ciemna. Jest to dla mnie duży problem bo w raz z ciemnościami tracę wzrok. W tym roku zauważyłem, że nawet okulary nie za bardzo pomagają.
Nie wiem czy dlatego ale juz na początku popełniłem mały błąd. Minąłem jeden z PK w odległości około 500m od mojej trasy. Mogłem na nim zyskać przynajmniej kwadrans.
Do pierwszego PK dotarłem długą ale najłatwiejszą trasą. Na 4 punkcie kontolnym dogonił mnie GL. Przez chwilę nawet próbowałem za num jechać i to mi się udawało ale tylko przez chwilę. Szybko straciłem z nim kontakt. Szkoda, że do jednego z ciekawszych PK trafiłem jeszcze w nocy. Skarpa była wysoka ale widok żaden bo było ciemno.
Na jednym z kolejnych PK dogonił mnie . Za nim też próbowałem jechać i wychodzoło mi to całkiem długo. Chcioałem za nim dotrzeć do ponioć najtrudniejszego PK na trasie. Punkt zlkalizowany był w sadzie czereśniowym. Na mapie wskazany był optymalny dojazd. Niestety nie było nam z nim po drodze. Wydawało się, że jest dojazd z drugiej strony. Spróbowałem. Ale niestety na mapie była prawda. Z mojej strony drogi nie było. Droga, którą jechałem nagle się kończyła. Nie za bardzo wiedziałem co robić, wracać nie chciałem bo było daleko. Wlazłem z rowerem w gąszcz. A gąszcz krzaków był straszny. Przez chwilę bałem się, że w ogóle nie wyjdę, było tak gęsto tak strasznie pomimo, że było już widno. Jak rzadko kiedy miałem chwilę zwątpienia. Fartm dotatrłem do jakieś drogi ale o dziwo 30m po lewej dostrzegłem PK. Niestety, okazało się, że w gęstwienie przebiłem tylną dętkę i musiałem ją wymienić co dla mnie zawsze jest straszną operacją. Ale się udało. Pomimo dużej straty z nadzieją ruszyłem na dalszą część trasy. Było dobrze. Wyznaczyłem sobie czasowe cele, które udało mi się realizować. Po godzinie 11 zrobiłem sobie 20 minutową przerwę, bardzo mi się chciało spać. Niestety PK położony koło bazy nie były takie łatwe jak myślałem. Teren był bardzo górzysty jak na niziny Wielkopolski. Fantastyczna była prost droga łącząca dwa kolejne PK. Górki były naprawdę wysokie i by podjechać pod kolejne trzeba było się bardzo rozpędzać na zjazdach. Te 2km robiły naprawdę wrażenie. Na koniec się zagubiłem i za wcześnie zacząłem szukać jednego z PK bo tak wynikało z linijki, zapomniałem, że był on na granicy działek czyli przy słupku leśnym.
Po jego znalezieniu miałem chwilę kryzysu. Myślałem, że się nie uda, szczęśliwie dotarłem do  miniętego na początku PK. Potem większości asfaltami dotarłem do dwóch ostatnich PK. Ostatni położony był przy miejskim stoku rowerowym, na samej górze na którą prowadziła wygodna droga. Z ulgą go zaliczyłem i pojechałem trochę naokoło do bazy. Dotarłem w limicie. Wyporządziłem nawet jednego uczestnika z kompletem PK.
W bazie zjadłem, kupiłem colę i poszedłem spać.
do domu ruszyłem lekko jeszcze za dnia.
Było jak zawsze super.

Warszawa, 27 lipiec 2017