sobota, 30 marca 2013

Róża Wiatrów, Koziegłowy .................

......   czyli jak wystartowałem w tym w czym wystartować nie miałem.

Nie miałem zamiaru wystartować w tej imprezie przede wszystkim przez fatalny termin czyli Wielką Sobotę. I zapewne tak by się stało gdyby nie moja choroba, która wykluczyła mnie ze startu w RDS oraz ostatniej edycji zimowej Mazovii. Straszne, chorowałem ponad dwa tygodnie, byłem nawet na urlopie, dopiero antybiotyk postawił mnie na nogi. Ale nie mogę napisać, że w momencie startu byłem kompletnie wyleczony.
Pogoda. W tym roku jest fatalna. Zima tak naprawdę zaczęła się w marcu i trzyma równa. W dzień temperatura unosi się lekko powyżej 0. W nocy ostry mróz. W lasach gruba pokrywa śniegu. W święta Wielkanocy zapowiadają zamiecie i zawieje śnieżne.
I w tych warunkach postanowiłem wystartować w rajdzie na orientacje. Decyzje podjąłem tydzień przed startem. Dodatkowo zmobilizowało mnie 6 miejsce jakie zajmuje w Pucharze Polski w Rowerowych Rajdach na orientacje. Wiedziałem, że liczba zawodników, którzy zgłoszą się na start nie będzie duża, co znaczyło dla mnie dużo punktów do klasyfikacji i może awans. Jedni lepiej jeżdżą na rowerach, inni lepiej czytają mapy a ja po prostu mam pomysł i możliwości.
Rano Bogusia zaspała, obudził ją dopiero mój zegarek kilka minut po godzinie piątej. Ja całe szczęście byłem już spakowany. Po toalecie przywdziałem mój strój rowerowy, zjadłem bezmięsną jajecznicę i zgodnie z planem o 5:30 siedziałem w samochodzie. Dojazd do Poznania jest boski. Pomimo 300km autostradą jedzie się dwie godziny i piętnaście minut. Pomimo różnych zapowiedzi warunki na drodze były bliskie ideału, nie padało a droga była sucha.
Do szkoły podstawowej w Koziegłowach przybyłem lekko po godzinie ósmej. Od razu mi się przyfarciło. Na bardzo małym parkingu przy szkole akurat w momencie mojego przyjazdu zwolniło się jedno miejsce parkingowe. Dobry znak pomyślałem i wcisnąłem się swoim wielkim autem w sam róg parkingu. Rejestracja przebiegła sprawnie. Dostałem numer 112. Na oko byłem jednym z 10 startujących. Do przejechania mieliśmy około 150km w 15 godzin i odszukania 21 Punktów Kontrolnyuch (PK).
Na starcie pogoda nie była najgorsza. Nie sprawdziło się wiele pesymistycznych zapowiedzi. Żadnych zawieji, żadnych opadów. Co prawda nie jestem pewny, że temperatura o którejkolwiek godzinie rajdu przekraczała 0 stopni Celcjusza a słońca przez cały dzień nie zobaczyłem. Najgorszy był wiatr, zimny i nieprzyjemny. W sumie warunki ciężkie jak na początek wiosny ale lepsze niż przepowiadało wiele prognoz pogody. I w tych warunkach o 8:30 rozpocząłem przygotowania do rajdu. Jak zawsze roboty mam dużo. Pomimo, że zawsze jestem już ubrany to muszę jeszcze: wyciągnąć rower z samochodu, uzbroić rower w pompkę, liczniki i inne gadżety, założyć buty rowerowe a w tym przypadku też ochraniacze, uzupełnić ubranie, założyć kask i inne duperela. Roboty jest zawsze dużo a najważniejsze, że o niczym nie można zapomnieć bo potem jest ciężko.
W każdym razie ja przygotowywałem się na tyle długo, że nie zdążyłem na odprawę rowerzystów. Co prawda mapy dostałem ale nie załapałem wszystkich dodatkowych komentarzy. Mapy: jedna główna składająca się z dwóch części jedna na arkuszu A3 druga na A4 w skali 1:50 000. Dodatkowo nowość dla mnie dwie mapy uzupełniające w skali jedna 1:10 000 a druga w skali 1:15 000. Przed startem miałem trochę czasu na ułożenie trasy. Nic specjalnego nie wymyśliłem, kółko zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wystartowaliśmy lekko po godzinie 9:00. Początek to długa asfaltowa droga. Współczuje wszystkim piechurom, musieli przejść przez tą mękę dwukrotnie. Opis do mojego pierwszego PK "płn.-wsch. ogrodzenie". By do niego dotrzeć musiałem skręcić z w lewo z głównej drogi. Jechałem na tyle wolno, że przede mną na punkcie byli już najszybsi piechurzy. Nie za bardzo mnie to stresowało, tym bardziej, że moje samopoczucie uległo gwałtownemu pogorszeniu. Czułem się kiepsko. Miałem podejrzenia, że nie za bardzo działają leki osłonowe bo mój żołądek nie czuł się najlepiej. Tak więc w minorowym nastroju wracałem polną drogą do głównej drogi. Rowerem jechało się ciężko. Ziemia była zmarznięta, śnieg zmrożony a kałuże mokre.
Drugi PK też nie był trudny. Tym razem po drugiej stronie szosy, za kościółkiem  na skraju lasu. Tutaj już nie dawało się dojechać rowerem. Ostatnie 100m trzeba było go pchać w śniegu. Tak jak pierwszy punkt kontrolny zaliczyłem go w towarzystwie piechurów, rowerzystów nie widziałem pewnie wybrali inną kolejność.
Przed trzecim PK miałem mały dylemat. Czy jechać wzdłuż drogi głównej i zaliczyć PK6 czy może odbić mocno w lewo i korzystając z mapki pomocniczej zaliczyć PK8. Zdecydowałem się na drugą propozycję. Skręciłem mocno w lewo z drogi głównej i dotarłem do punktu w którym mogłem skorzystać z mapy pomocniczej. W lesie prawdziwe zima. Bardzo dziwnie wyglądały tylko wiosenne śpiewy ptaków w tych ciężkich warunkach przyrody. Droga dojazdowa była fajna. Zaśnieżona ale przejechana przez kilka pojazdów i pomimo całkiem dużej różnicy poziomów szło jechać rowerem. Zatrzymałem się u podnóża górki. Do PK8 miałem około 200-300m. Na śniegu były nawet ślady roweru. Byłem przekonany, że dotrę nimi do PK. Zabrałem tylko kartę zaliczeniową i ruszyłem śladami w kierunku PK. No i niespodzianka, wlazłem na górę a tu nic. Całe szczęście, że spotkałem piechurów, wskazali mi 8, która oczywiście była zupełnie w innym miejscu niż ja szukałem. Ale prawdziwa niespodzianka dopiero mnie czekała. Zgubiłem ślady po których wlazłem na te górki. Nie miałem mapy, tylko kartę kontrolną. Próbowałem skorzystać z kompasu ale nie mogłem na nim określić północy bo obie strzałki na nim były takie same. Okazało się potem, że kompas miałem przez pomyłkę przekręcony na drugą stronę. Trochę spanikowany zszedłem z innymi piechurami z góry oczywiście nie w tym miejscu gdzie zostawiłem rower. Poprosiłem o pomoc wzbudzając ogólne rozbawienie. Całe szczęście, że zapamiętałem dokładnie lokalizację roweru. Koledzy podprowadzili mnie do właściwej drogi. Rowerek czekał na mnie. Muszę bardziej uważać w przyszłości.
Moją czwartą ofiarą miał być PK11. Był zlokalizowany na samym skraju mapy. Przed startem usłyszałem, że trzeba go podchodzić od północy. W opisie było napisane " skrzyżowanie drogi i rowu". Najpierw leśnymi duktami potem, drogami polnymi na koniec asfaltem dotarłem w okolice PK11. Będąc na miejscu trochę zdziwiłem się koniecznością podejścia od północy. Bez sensu to bez sensu ale skoro trzeba od północy to trzeba. Poszedłem 500m na północ, skręciłem w lewo i zacząłem cofać się w kierunku PK11. Bez sensu, wróciłem do punktu do którego mogłem dotrzeć bezpośrednio i nic. Poszedłem dróżką w kierunku zachodnim. Szedłem, szedłem i nic. Żadnych śladów, żadnego punktu kontrolnego. Postałem kilka minut wkurzony. Stwierdziłem, że i tak wszystkich punktów nie zaliczę i PK11 mnie nie zbawi. Plan minimum to połowa wszystkich i jak najszybszy powrót do bazy przecież na wielkanocne śniadanie muszę z rodziną być w Białej.
Wkurzony ruszyłem w kierunku miejsca gdzie były zlokalizowane trzy PK. Tutaj też trzeba było skorzystać z drugiej mapy uszczegóławiającej. Postanowiłem dotrzeć do narożnika uszczegółowionej mapy i potem korzystając z niej zaliczyć wszystkie trzy punkty. Pierwszą ofiarą miał być PK9. Zlokalizowany wrednie. Na skraju obszaru ale plan pokazywał, że trzeba dotrzeć do najpierw do środka a potem dużym łukiem cofnąć się do PK. Na początku droga była jezdna, potem ciężko jezdna a na koniec rower musiałem prowadzić w 30cm mokrym śniegu, całe szczęście po śladach. Chodzenie w takim śniegu w butach rowerowych z ochraniaczami to istna męka. Lepki śnieg lepił mi się do butów i to w bardzo dziwaczny sposób. Na butach tworzyły mi się 10cm bule. Idąc w śniegu nie byłem w stanie ich rozwalić. Dopiero kiedy wychodziłem z lasu mogłem się pozbyć tego obciążenia. Doczłapałem z rowerem do PK9. Na punkcie spotkałem kilku piechurów. Jeden, zapewne ten co pomógł mi na PK8 nawet dowcipnie rzekł "Fajnie, że znalazł się rowerek". Tylko się uśmiechnąłem bo wxcześniej naprawdę bardzo mi pomógł. Męczący spacer podsunął mi inny sposób zaliczenia dwóch pozostałych PK. Postanowiłem dotrzeć do krawędzi obszaru zaznaczonego na mapie szczegółowej i idąc skrajną drogą dotrzeć do PK... i PK... . Nie było to głupie rozwiązanie. Podążając za śladami roweru dotarłem do skrajnej drogi. Skierowałem się na wschód. Wszystko mi się zgadzało tylko do dzisiaj nie wiem dlaczego nie było PK.. tam gdzie mam być. Byłem wkurzony. Musiałem się gdzieś pomylić. Nawet śnieg niczego ciekawego mi nie powiedział. Postanowiłem olać też PK.. . Szybko policzyłem, że i bez nich będę w stanie wykonać swój plan.
Nawigacja do PK12 nie była skomplikowana. Problem mogła jedynie stanowić jakość dróg. Leśne ruchliwe dukty wyglądały jak lodowisko. W sumie trochę mi pasowały. Były na tyle twarde, że bardzo łatwo po nich się jechało a w związku z tym, że były bardzo śliskie to nie mogłem na nich szybko jechać. Czyli jazda po takich duktach była miła i przyjemna. Stress powodowała tylko ciągła możliwość upadku. Właśnie jadąc taką drogą dotarłem do PK12. Tuż przede mną punkt zaliczył jeden z piechurów właściwie biegaczy, który wskazał mi miejsce gdzie należy zatrzymać rower. Wspominam go też dlatego bo nie wiem jak ale do kolejnego PK dotarł przede mną.
Dojazd do kolejnego PK wydawał się prosty. Po dojechaniu do miejscowości ....   wystarczyło tylko skręcić w prawo, dojechać do torów a potem tylko 500m i znowu skręt w prawo do "skrzyżowania dróg". Mój pomysł dotarcia do PK potwierdziły ślady roweru na wyznaczonej drodze. Z wolna droga przekształciła się w dróżkę, w miejscu gdzie droga miała krzyżować się z drogą polną wąziutka leśna ścieżynka prowadziła w prawdziwe chaszcze. Ślady roweru nagle znikły. Ścieżynka w ogóle nie była zachęcająca, nie zdecydowałem się skręcić w lewo. Postanowiłem dalej iść prosto. Całe szczęście, że warunki naturalne pozwoliły zrealizować mój cel. Szedłem i szedłem w śniegu, prowadząc rower i nic. Żadna droga ani nawet ścieżka nie prowadziła na południe. Byłem trochę zwątpiony gdy nagle przede mną zobaczyłem piechura z poprzedniego PK. Byłem uratowany. Wiedziałem, że kolejny PK jest blisko. Dotarłem do drogi, z której wyszedł znajomy piechur, zostawiłem rower i z kartą punktową poszedłem do PK.. . Moje podejrzenia się potwierdziły. 300m dalej na skrzyżowaniu znajdowała się czerwona koperta z "zszywaczem". Podbiłem kartę i powróciłem do roweru.
Postanowiłem najkrótszą drogą dojść do miejsca gdzie rower będzie atrybutem. Nieważne, że na początku kierunek mojego marszu nie był zgodny z lokalizacją kolejnego PK. Próbowałem nawet jechać ale oprócz obicia sobie jaj żadnych korzyści z tych prób nie miałem. Dopiero jak dotarłem do wolno stojącego gospodarstwa mogłem wsiąść na rower. Dojechałem do drogi asfaltowej, którą dotarłem do Murowanej Gąsiny. Zaraz na początku skręciłem w prawo, przejechałem przez tory i znalazłem się na właściwej drodze do PK.. . Nie miałem problemu ze zjazdem z drogi głównej. Wytypowałem dwa sposoby dotarcia do PK. Wybór uzależniałem od ewentualnych śladów na śniegu. W pierwszym miejscu nic tylko śnieg. Pojechałem dalej. W drugiej lokalizacji znalazły się nawet ślady roweru. Wszedłem w głęboki las. 100m po wejściu skrzyżowanie ścieżek. Gdyby nie ślady, chyba poszedł bym prosto i zapewne bardzo bym się dziwił, że nigdzie nie ma PK. Poszedłem za śladami. Lekko spanikowałem, że nagle ślad roweru zanikł. Dopiero krótka dedukcja pozwoliła mi wymyślić, że rower został tutaj zostawiony a zawodnik poszedł dalej pieszo. Zrobiłem tak i ja. Całe szczęście bo spacer to naprawdę była istna katorga. Śniegu dużo a do tego jeszcze te niewinne górki i dołki. W jednym z nich po lewej stronie znajdował się kolejny PK. Wróciłem do roweru.
Postanowiłem leśnymi duktami dotrzeć do kolejnego PK. Jak już wcześniej pisałem, jazda leśnymi duktami była przyjemna i tylko ciągła obawa upadku psuła tą przyjemność. Kolejno docierałem do wyznaczonych punktów. Minąłem parking, który przypomniał mi, że powinienem się zatrzymać i spożyć mój antybiotyk. Postanowiłem zrobić to na następnym kempingu. Długo nie musiałem czekać. Na skraju lasu pod daszkiem znalazłem przyzwoite miejsce do zażycia leku. Przy okazji zadzwoniłem do żony. Dziwne ale tego dnia Bogusia czuwała przy telefonie jak nigdy. Do PK12 miałem już tylko 1,7km szerokim duktem leśnym. PK  był zlokalizowany tuż przy krawędzi drogi związku z powyższym nie trzeba było do niego robić długich "śnieżnych spacerów".
Dalej kontynuowałem jazdę śliskim szerokim duktem o nazwie "Trakt Poznański". Po kolejnych 3km skręciłem w lewo. Odmierzyłem linijka odległość na mapie. Po 500m od skrętu, za obniżeniem powinienem zjechać z leśnego duktu w wąska leśną drogę. Włączyłem licznik krótkich dystansów. Trakt leśny, którym jechałem był śliski jak wszystkie inne trakty tego typu w Puszczy Zielonka. Dodatkowo po 100m natknąłem się na ostry zjazd. Nie zwalniałem specjalnie w efekcie czego przeżyłem na rowerze chwilę grozy. Rozpędzony wpadłem w niewielki poślizg, który wywołał nagłą reakcję całego mego organizmu. Najbardziej odczuła to moja lewa noga, której skurcz całkowicie ją sparaliżował. Całe szczęście, że nie zanotowałem upadku. Po 400m zobaczyłem drogę w prawo. Nawet za śladami przebyłem jej mały kawałek. Po głębszej analizie stwierdziłem, że jednak to nie jest ta droga, która prowadzi do PK16. Po kolejnych 100m trafiłem na właściwą drogę. Ilość śniegu była porażająca. Budujące byłe ślady, które prowadziły w głąb lasu. 100m od traktu zostawiłem rower, zabrałem kartę kontrolną starałem się zapamiętać trasę. Do PK miałem około 900m. Droga wydawała się prosta, kierunek zachodni po 400m należało skręcić lekko na północ. Byłem przekonany, że ślady na śniegu doprowadzą mnie do PK16. Na początku wszystko oprócz ilości śniegu było super. Na skrzyżowaniu dróg zgodnie z mapą skręciłem lekko na północ. W tym kierunku przemieszczał się także rowerzysta. Niestety po 200m ślady znikły, rowerzysta zapewne powrócił do skrzyżowania. Ja też się cofnąłem. Skierowałem się za śladami bardziej w kierunku północy. Doszedłem do skraju kotliny. Oczywiście PK nie było. Nie wiedziałem co robić. Postanowiłem iść za pozostawionymi śladami wzdłuż kotliny w kierunku zachodnim. Cały czas uważałem by nie zgubić drogi powrotnej do roweru. Na skraju doliny w miejscu ostrego skrętu zostawiłem nawet znak z gałęzi by nie zgubić drogi powrotnej. Mój wysiłek został nagrodzony. PK16 znajdował się w dużym dołku na przedłużeniu drogi, z której wcześniej się wycofałem. Nie ryzykowałem, po śladach wróciłem do roweru.
Następnym moim celem był PK10, oddalony o około 5km od PK16 w kierunku południowo-wschodnim. Najpierw musiałem leśnymi traktami dotrzeć do drogi asfaltowej. Niestety źle wymierzyłem odległość na asfalcie i za pierwszym razem przejechałem drogę po lewej. W czasie zawrotki na asfalcie przez nie wypięcie buta wywaliłem się na skraju drogi. Strasznie upadłem. Pozbierałem się po upadku, zmierzyłem na mapie dystans o jaki powinienem się cofnąć i ruszyłem w drogę powrotną. Rzeczywiście w wymierzonym miejscu znajdowała się droga w wyznaczonym kierunku. Kiedy się zatrzymałem i weryfikowałem swoje położenie zatrzymał się koło mnie lekko podchmielony lokalny rowerzysta. Za wszelką cenę chciał mi pomóc. Mnie trudno było wytłumaczyć czego właściwie szukam ("skrzyżowanie dróg w lesie") on przez cały czas tłumaczył mnie jak dotrzeć do miejscowości do której wcale nie chciałem jechać. Długo rozmawialiśmy. Ale dzięki niemu potwierdziłem, że jest to właściwa droga, pokazał kapliczkę i potwierdził miejscowość przez którą droga do PK powinna prowadzić. Razem pojechaliśmy dalej, on do domu ja do PK10. Po rozstaniu z lokalnym rowerzystom, pojechałem dalej drogą. Niestety za miejscowością skończyła się jazda. Fajnie, że ślady na śniegu potwierdzały obecność punktu. Ciężko już mi się prowadziło rower. Wredny lepki śnieg lepił się do moich rowerowych butów. Po przejściu 500m zacząłem nawet mieć wątpliwości i wtedy właśnie za lekkim łukiem pojawiło się skrzyżowanie. Podbiłem mój 10 punkt. Jeszcze jeden i będę po połowie.
Droga powrotna z punktu była nawet cięższa. Ucieszyłem się gdy doszedłem do miejsca w którym mogłem dosiąść mojego rumaka. Musiałem lekko się cofnąć. Ponownie wjechałem na leśny trakt. Stąd miałem tylko dwa odcinki: 800m i skręt w lewo a następnie 1700m na wschód. Droga była fajna. Po 2,5km dotarłem do rzeczki. Niestety PK7 był zlokalizowany 200m od drogi. Wkurzony zostawiłem rower i nad brzegiem rzeczki po śniegu dotarłem do PK. Gdy wróciłem do roweru byłem już tak zmęczony tymi dojściami, że usiadłem przy rowerze i pomniejszyłem zawartość mojego plecaka. Siedziałem krótko, bo nagle na drodze dojazdowej zobaczyłem konkurenta. Wsiadłem na rower i ruszyłem. Z zazdrością patrzyłem jak mój przeciwnik po zostawieniu roweru truchcikiem na luzie podbiegł do PK. Ująłem się honorem. Zwiększyłem tempo obrotów moich pedałów. Nawet to trochę poskutkowało bo rywal dogonił mnie kilka kilometrów za PK7 na asfaltowej drodze. Ustaliliśmy swój status. Przekazałem mu informację ze startu na temat sposobu dotarcia do PK2. Mam nadzieję, że mu się przydało. Razem przejechaliśmy około 5km. Na tym odcinku miałem najszybsze tempo w całym rajdzie. Rozstaliśmy się w miejscowości Wierzonka, on pojechał by zaliczyć swoje dwa ostatnie PK ja pojechałem do mety.  Po drodze chciałem zaliczyć jeszcze mój ostatni czyli 12 PK6. Przed dotarciem do niego zdjąłem kask i założyłem czołówkę bo zrobiło się zupełnie ciemno. Dotarcie do PK6 nie sprawiło mi większych problemów. Po zaparkowaniu roweru na skraju lasy, wydeptana ścieżka prowadziła do PK6.
Pozostało mi teraz jedynie dotrzeć do bazy. Dojazd był prosty jak konstrukcja cepa, w zasadzie prowadził tą samą asfaltową drogą, którą rano rozpoczynałem rajd. Po kilkunastu minutach dotarłem do bazy. Po wejściu do budynku wzbudziłem ogólne zainteresowanie. Wszyscy byli przekonani, że jestem kandydatem do pierwszego miejsca. Długo musiałem się tłumaczyć, że zaliczyłem 12 a nie 21 PK. Okazało się, że na mecie był już jeden uczestnik, który zaliczył wszystkie PK i wszyscy czekali na zawodnika, który zajmie 2 miejsce. Dostałem ciepłe jedzenie, było duże i było super. Poznałem zwycięzcę i zawodnika, który zajął 2 miejsce. Okazało się, że zwycięzca jest nawet starszy ode mnie. Zawodnik, który zajął 2 miejsce przegrał tylko dlatego, że zapomniał, że do zdobycia jest jeszcze PK11 i musiał do niego zawrócić.
W sumie zająłem ostatnie miejsce ale fatalna pogoda i fatalny termin spowodowała, że to ostatnie miejsce było miejsce 7 czyli do klasyfikacji Pucharu Polski w RRnO zdobyłem więcej punków niż się spodziewałem i po 2 zawodach mam szansę na bycie w pierwszej trójce. Niesamowite.  
Po spakowaniu roweru i przebraniu się pozostał mi ostatni etap mojej przygody, powrót do domu. Wyjechałem z bazy po godzinie 20. Jechało się ciężko. Autostrady są fatalne nocą. Ciemno jak w dupie .... .  Bez postojów dotarłem na Zapustną. Stąd po krótkiej przerwie ruszyłem z całą rodziną do Białej. Na miejscu byliśmy lekko przed godziną 4. Pierwszy dzień świąt w zasadzie przespałem. Drugiego złamałem tradycję i nie wybrałem się z całą rodziną na majówkę. Pomimo moich rajdów nie powinienem rezygnować z tradycji. Na wytłumaczenie mogę jedynie napisać, że te Wielkanoc była biała jak nigdy.

Warszawa, 1 kwietnia 2013




poniedziałek, 18 marca 2013

Rajd Dolnego Sanu, Gorzyce, 16 marzec 2013

...    czyli jak nie zrealizowałem swoich planów.

Miał to być mój drugi pieszy rajd na orientację. Bardzo na niego liczyłem. Chciałem zrehabilitować się za SKORPIONA. Jestem pewny, że brak kompasu miał wpływ na mój osiągnięty wynik. Wiedziałem, że wielce prawdopodobne, że będzie to mój także ostatni pieszy rajd na orientacje w roku 2013. Chyba, że załapie się na coś pod koniec roku co nie będzie kolidowało z rowerem.
Miał to być także pierwszy wiosenny rajd w tym roku. O tym, że taki nie będzie wiedziałem już w piątek. Rekordowe opady, rekordowo niskie temperatury. Dużo gorzej niż na SKORPIONIE.
Niestety od poniedziałku w naszym mieszkaniu zagnieździł się virus. Najpierw zaatakował Filipa. Filip gorączkował i cały tydzień spędził w domu. Potem jego ofiarą padł Oskar, a za Oskarem zachorowała Martynka. Z nią wirus obszedł się stosunkowo łagodnie. Mnie choroba zaatakowała łagodnie jeszcze w piątek. Liczyłem, że to tylko przejściowe problemy. Przygotowałem samochód, spakowałem rzeczy i nastawiłem budzik na godzinę 4 rano. Nawet się obudziłem ale stwierdziłem, że zdrowie jest najważniejsze. Nie zamierzałem walczyć ze śniegiem, wiatrem, temperaturą i dodatkowo ze swoją chorobą. Żałuję bardzo ale to była jedyna słuszna decyzja.
Dzisiaj tzn. w poniedziałek 18 marca 2013 jestem nadal chory. Końca choroby nie widać. Mam nadzieję, że na najbliższy ponoć też zimowy weekend będę gotowy do walki. Będę miał przed sobą do pokonania dwa maratony rowerowe: Mrozy i Legionowo.

Waszawa, 18 marzec 2013

czwartek, 14 marca 2013

10 marzec 2013, Karczew, Mazovia Zimowa 2/3

.......   czyli start po starcie jest możliwy.

W tym roku panują naprawdę zimowe warunki w Mazovii. Dwa tygodnie temu w Jabłonnej było fatalnie. Wiosna zawitała do nas jedynie na prolag Poland Bike w Skrzeszewie tydzień wcześniej. W tamtym roku Mazovia miała szczęście do pogody. Czyżby w tym roku to szczęście ją opuściło?
Karczew 2013 to prawdziwa ściganie zimą. W przeciwieństwie do Jablonny rowerem można było jechać. Po "Złocie dla Zuchwałych" i 90km w nogach dzień wcześniej obudziłem się po godzinie 4. Obejrzałem walkę bokserską, rozpakowałem plecak a od godziny 7 rozpocząłem czyszczenie roweru. Roboty było dużo, sobotnie błoto zamarzło na ramie mojego roweru i nie tylko. Skończyłem czyszczenie lekko przed godziną 8. Na śniadanie Bogusia zrobiła jajecznicę. Zjadłem, skończyłem pakowanie i po godzinie 8 skierowałem się w kierunku Karczewa. Jeszcze nigdy nie udało mi się zaparkować samochód tak blisko linni startu-mety. Za dużo czasu na przygotowanie się do wyścigu nie miałem. Próbowałem jeszcze ustawić sobie pedały ale jak się potem przekonałem na wyścigu to mi się całkowicie nie udało. Warunki na starcie było iście zimowe: zimno, wietrznie, wszędzie biało i padający śnieg. Po swoich wyczynach w Jabłonnej musiałem ustawić się w sektorze 10. Start, pierwszy kilometr przejechałem stosunkowo wolno, bo posłuchałem spikera, który przed startem sygnalizował, że pierwszy kilometr będzie bardzo śliski. Rzeczywiście pierwszy kilometr był najbardziej śliski. Cała trasa w przeciwieństwie do Jabłonnej była przejezdna. Trzeba było tylko uważać bo w zasadzie każdy błąd techniczny mógł skończyć się upadkiem. Jechałem ostrożnie, znaczy wolno. Zdecydowaniem więcej zawodników mnie mijało niż ja wyprzedzałem. Od samego początku miałem kłopoty z pedałami. Wpięcie pedałów w zamki to była istna katorga. Walka z nimi zajęła mi znaczący procent trasy. Walkę tą zdecydowanie przegrałem. Las zimą jest piękny. Jeszcze piękniejsza była trasa wyznaczona przez Zamanę. Non stop w lesie. Co chwila podjazd a za nim zaraz stromy zjazd. Zjazdy to już oddzielna historia. Były bardzo strome. Były też bardzo śliskie. Ja oczywiście zjeżdżałem bezpiecznie. Zawsze zachowywałem bezpieczny dystans przed zawodnikiem jadącym przede mną. Potem musiałem nadrabiać tą stratę. Na ogół lekko hamowałem co na tych zjazdach nie było bezpieczne bo jak za mocno naciskałem hamulec to tylne koło wpadało w poślizg. Szczęśliwie nie upadłem ani razu na całej trasie. Jak już wspomniałem wcześniej za szybko to ja nie jechałem szczególnie do rozjazdu FAN/MEGA. Przez caly czas starałem się jechać na kole zawodnika jadącego przede mną. W związku z tym, że wybierani zawodnicy nie byli najszybsi to moje tempo też nie szokowało. Postanowiłem przyspieszyć po wjechaniu na pętle MEGI. Na początek nawet wyprzedziłem zawodnika z CRAZY RACING TEAM. Myślałem że to będzie moje pierwsze z wielu wyprzedzeń. Niestety tak nie było. Wyprzedziłem jeszcze dwóch zawodników ale z kolei w tym samym czasie trzech innych mnie wyprzedziło. Po kilku kilometrach moja sytuacja się lekko ustabilizowała. Dogoniłem jakiegoś młodego i wysokiego zawodnika z .. BIKERS". Postanowiłem jechać za nim, Czułem, że moje tempo spadło. Zawodnik przede mną jechał słabo technicznie, często gubił tor i się wywracał. Nadrabiał to odwagą i ambicją. Przejechaliśmy tak razem dobrych kilka kilometrów. Wyprzedziłem go na którejś z kolei górce kiedy mój towarzysz wywrócił się próbując wystartować w śniegu. Przyspieszyłem. Dogoniłem dwójkę ciekawych kolarzy. Jeden cały na czarno i drugi w czerwonym kombinezonie. Jechali zdecydowanie szybciej i zdecydowanie lepiej technicznie. Już układałem sobie plany kiedy będę próbował ich wyprzedzić przed metą gdy na kolejnej górce przy zmianie biegów pękł mi łańcuch. Ale gówno kupiłem. Łańcuch KMC, pozłacany, super lekki, założony dwa tygodnie wcześniej nie wytrzymał na jednym z pierwszych podjazdów. Podejrzewam, że była to jakaś gówniana podróbka. Co z tego, że miałem zestaw naprawczy i udało mi się tą usterkę usunąć. Nie dość, że straciłem ponad 8 minut to jeszcze po tej przerwie na naprawę strasznie ciężko było mi powrócić do normalnego rytmu. Łudziłem się, że bez problemu wyprzedzę kilku maruderów ale się lekko przeliczyłem. Sił i woli na początku starczyło mi jedynie na podążanie za jednym z zawodników. Dziwiłem się nawet dlaczego on tak wolno jedzie. 5 kilometrów przed metą byłem ostatnim zawodnikiem w czteroosobowej grupie. Całe szczęście, że lekko powracała mi wola zwycięstwa i siły. Bez problemów wyprzedziłem dwóch zawodników i jak wariat do końca goniłem ostatniego. Nie udało mi się go wyprzedzić ale chociaż napędziłem mu pietra. Szkoda, że to szaleństwo tak szybko się skończyło. Było naprawdę super. Zdecydowanie najlepszy wyścig w tym roku. Mam nadzieję, że forma mi rośnie bo patrząc na wyniki to są znacząco gorsze niż rok wcześniej. Po wyścigu szybko spakowałem rower i udałem się do domu. Szkoda, że nie wymieniłem ubrania bo wchodząc do domu byłem taki wychłodzony, ze dziwne, że nie zachorowałem.
W sumie pomimo awarii zająłem 121 miejsce na 134 zawodników, awansowałem do 9 sektora.

Warszawa, 14 marca 2013


sobota, 9 marca 2013

Złoto dla Zuchwałych, Chorośl, 9 marca 2013

.......   czyli moje pierwsze rowerowe zawody na orientację w roku 2013.

Właśnie zaczęła się zima. O godzinie 4 rano w Warszawie była śnieżyca. Musiałem wstać nawet wcześniej. Bogusia przygotowała mi śniadanie i ciepłe picie na drogę. Rower już wcześniej spakowałem do samochodu. Wystartowałem pod Bydgoszcz lekko po godzinie 4. W okolicy Warszawy pogoda była fatalna, śnieg padał obficie, nawet autostrada była zaśnieżona. Bałem się, że mogę nie zdążyć na start. Całe szczęście, że wraz z oddalaniem się od Warszawy pogoda się poprawiała.
Gdy dojechałem na miejsce temperatura była poniżej zera ale przynajmniej śnieg nie padał i ogólnie nie było go za dużo. Miejsce bazy było ciekawe. Polana w Puszczy Bydgoskiej z jednostronną możliwością dojazdu. Baza mieściła się w szkole. Zaparkowałem na łące przed szkołą. Szkoła naprawdę nieduża. Miałem około 30 minut na rejestrację i przygotowanie do rajdu. Rejestracja przebiegła sprawnie. Nie wystarczyło mi jednak czasu na przygotowanie się do startu. Po otrzymanie mapy i ogłoszeniu startu musiałem spędzić jeszcze kilka minut na przygotowaniu się do rajdu. Wystartowałem kwadrans po godzinie 9. Do przejechania miałem około 100km, zaliczeniu  9 PK w czasie krótszym niż 8 godzin.
Pierwszą moją ofiarą miał być punkt kontrolny numer 1 [PK1]. Oddalony zaledwie 2,5km od bazy. Bez trudu znalazłem właściwą drogę do celu. Jak już wspomniałem wcześniej śniegu było mało ale drogi były bardzo zmrożone. Najgorsze były enklawy z kałużami, które były kompletnie zamarznięte i stanowiły bardzo śliskie enklawy na leśnych drogach. Nie jechałem za szybko. Dodatkowym plusem dla mnie był zawodnik który jechał jakieś 300m przede mną. Wahałem się czy pierwszy ostry skręt nie jest za szybko ale pojechałem za zawodnikiem przede mną. PK1 znajdował się na szczycie. Jadący przede mną zawodnicy pokazali mi dokładnie gdzie się zatrzymać. Na małą górkę gdzie znajdował się PK1 wszedłem bez roweru. Podbiłem kartę i wróciłem do roweru.
A tu wielka niespodzianka, zawodnik jadący przede mną szukał partnera do jazdy bo zapomniał licznika. Zgłosiłem się. Od tego momentu jechałem z Iżym. Pamiętam go z mojego pierwszego RRnO HARPAGAN 44. Trochę jechałem za nim, razem szukaliśmy nieszczęśliwie położonego w lesie PK. Ja zdążyłem w limicie dojechać do mety on natomiast nie. Umówiliśmy się, że ja będę pilnował licznika a on trasy. Ruszyliśmy razem na PK8. PK znajdował się na brzegu małego bagienka. Bez trudu go znaleźliśmy i pojechaliśmy dalej.
Przed nami był PK12 znajdujący się na drzewie przy strumieniu. Trochę pogadałem sobie z Iżym. Okazało się że jest to zagorzały uczestnik rajdów rowerowych. Ma 55 lat i jest ze Szczecina. Startuje i lubi rajdy "adventure". Startował w takim w Funexsie. Nawet zaproponował mi towarzystwo. Ja nie powiedziałem tak, nie powiedziałem nie. Bez większych problemów Iży naprowadził nas na PK12. Był zlokalizowany na skraju puszczy i całkiem dużo jechaliśmy po łąkach. Przed nami podążało dwóch innych rowerzystów.
Do PK11 całą nawigację prowadził Iży. Jechaliśmy razem, przez łaki, drogą asfaltową i leśnymi drogami. Jak wspomniałem wcześniej leśne drogi nie były za przyjemne. Mój towarzysz właśnie na tym odcinku odnotował pierwszą wywrotkę gdy wpadł z pełną prędkością w obszar śniegu i lodu. Nic się nie stało ale pamiątka z rajdu na pewno pozostała.  Dzięki wspanialej nawigacji Iżego bezbłędnie dotarliśmy do PK11. Znajdował się na małej górce. Tak w ogóle to właśnie tutaj zaczęły się pierwsze górki. O ile technicznie lepiej radził sobie mój partner Iży to górki były moją domeną.
Po PK11 naszym następnym celem był PK10. Na początku mały błąd nawigacyjny kosztował nas kilka minut, zamiast w lewo skręciliśmy w prawo. Szybko to nadrobiliśmy. Chcieliśmy jeszcze więcej nadrobić więc jechaliśmy szybko. Nagle wpadliśmy na kolejne lodowisko i Iży zanotował poważniejszy upadek a ja mało co nie wjechałem na niego. Iży niestety oprócz kilku guzów zanotował straty materialne. Porwaniu uległy jego nowe majtki rowerowe i jak powiedział poprzez zły dobór stroju zamiast jednego kompletu zniszczonego kompletnie i drugiego nowego będzie teraz miał dwa komplety uszkodzone. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy w dalszą podróż. Lokalizacja PK10 nie była łatwa pomimo to Iży podprowadził nas bezbłędnie. Co prawda w końcówce powadziliśmy rowery bo skończyła się droga a ruin nie było ale większej liczby minut nie straciliśmy.
Nie pamiętam już jak dotarliśmy do PK9 ale zdecydowanie bez kłopotów.
Do PK5 prowadziła szeroka i prosta droga. Próbowałem śledzić mapę ale zdziwiłem się bardzo gdy przechodziliśmy przez tory, były zdecydowanie za szybko.
Startując z PK5 do PK14 wskazałem Iżemu kierunek bo on się troszeczkę zagubił. W poziomie droga była prosta jak strzała, w pionie górki były fantastycznie, chwili przerwy, do dołu i na dół non stop przez 2km. Bardzo żałowałem, że nie miałem aparatu fotograficznego. Jechałem pierwszy, Iży podążał daleko za mną. Poczekałem na niego gdy dojechaliśmy do ruchliwej szosy. Tutaj Kierunek wskazał Iży. Ale ja po pewnym czasie ponownie wyszedłem na prowadzenie. Po pewnym czasie bram śladów na malutkim świeżutkim śniegu uzmysłowił mi, że przegapiliśmy skręt w prawo o którym wspomniał nam mijający nas wcześniej zawodnik. Wróciliśmy się około 400m i po lewej stronie zobaczyliśmy jakieś budowle. Zostawiliśmy rowery i pieszo poszliśmy szukać pk. Budowle były imponujące, wielkie nietypowe, niezamieszkałe w dzikim lesie. Pk znajdował się przy drugim budynku. Jak zawsze gdy trzeba dojść do punktu Iży robił to zdecydowanie szybciej. Całe szczęście, że od czasu do czasu miał tendencję zabierania skuwek od pisaków przypiętych do pk. Tak było i tym razem. Iży musiał zrobić z kilkaset metrów dodatkowo by zwrócić skuwkę, którą pożyczył z pk.
PK4 pozwalał poszaleć na rowerach. Po dojechaniu do asfaltu trzeba było przejechać asfaltową ruchliwą drogą kilka dobrych kilometrów. Wiatr nie ułatwiał jazdy. Tutaj pokazałem Iżemu kto jest lepszy na rowerze. Nawet potem on sam pochwalił mnie za szybką jazdę i przyznał, że sam nie miał siły dotrzymać mi tępa. Z asfaltu zjechaliśmy w drogę polną, którą po dwóch ostrych skrętach dotarliśmy do miejsca gdzie miał być zlokalizowany PK4. Miał bo pomimo poszukiwań naszych, kilku innych rowerzystów i całej gromady piechurów nie udało nam się znaleźć. Miejsce było piękne ale punktu nie było. Wreszcie ktoś odważył zadzwonić do organizatora, który wyjaśnił, że pk nie ma i należy w karty wpisać BPK (brak punktu kontrolnego). Nie lubię takich sytuacji już bardziej lubię stowarzyszone (SKORPION).
Do kolejnego pk prowadziła prosta droga. Trochę zdziwiłem się gdy Iży chciał nagle zjechać z drogi ale udało mi się go przekonać i miałem rację. Szybko dotarliśmy do wielkiej góry. Iży bezbłędnie wskazał lokalizację szczytu gdzie był PK7. Trawersem z wielkim wysiłkiem wszedłem na wielką górę i grzbietem dotarłem do szczytu. Iży trochę inną drogą ale razem ze mną osiągnął cel.
Mieliśmy pewne rozbieżności jaką drogę wybrać do PK3. Ja chciałem bardziej bezpieczny, dłuższy dojazd. Iży w zasadzie zaproponował jazdę na azymut. Wybraliśmy wariant Iżego. Na tym odcinku to ja podążałem za Iżym. Z jedną małą pomyłką, leśnymi dróżkami dotarliśmy do drogi asfaltowej. Muszę powiedzieć, że ten właśnie odcinek dał mi bardzo w kość. Ledwo co nadążałem za Iżym. Tutaj właśnie najbardziej poczułem, żę żyję. Potem zrobiliśmy błąd. Za wcześnie zjechaliśmy z asfaltu na drogę, która okazała się nieprzejezdna, musieliśmy prowadzić rowery. Potem pogmatwanymi leśnymi drogami dotarliśmy do miejsca gdzie znajdował się PK3. Tutaj zaczęliśmy wierzyć, że możemy dzisiaj zaliczyć wszystkie pk.
Szybkie odszukanie PK13 i bezbłędne dotarcie do PK15 upewniły nas w naszej wierze. Ja byłem coraz bardziej zmęczony. Coraz rzadziej jechałem na pierwszej pozycji. Starałem się dotrzymać tępa Iżemu, który przejął także całkowitą władzę nad nawigacją. Bezbłędnie znajdywał drogi do poszczególnych pk.
Zdobyłem się jeszcze na prowadzenie gdy jechaliśmy do PK6 ale tylko w pierwszej fazie bo potem jechałem już za Iżym i to w dość dużej odległości.
Miałem pewne zastrzeżenia przy wyborze drogi do ostatniego pk. Pojechaliśmy zgodnie z sugestią Iżego i rzeczywiście było to optymalne rozwiązanie. Przy PK2 spotkaliśmy samotną zawodniczkę w wieku około dwudziestu kilku lat. Dołączyła do nas. Teraz w dwójkę jeździliśmy za Iżym. Najpierw trochę błądziliśmy. Musieliśmy nawet się cofnąć. Leśnymi duktami kierowaliśmy się na północ. Z mapy wydawało się, że wkrótce będzie asfalt a my jechaliśmy i jechaliśmy a asfaltu nie było. Zmęczony i zwątpiony zapytałem nawet Iżego kiedy pojawi się asfalt. Powiedział, że wkrótce i miał rację. Radość miałem wielką gdy pod moimi kołami była czarna masa. Do bazy pozostało zaledwie kilkaset metrów. Poczekaliśmy na naszą współtowarzyszkę.
W trójkę zameldowaliśmy się w bazie. Co najważniejsze to zmieściliśmy się w limicie czasu i zaliczyliśmy wszystkie punkty. Podziękowaliśmy sobie za towarzystwo. Zanotował to nawet lokalny fotograf.
Ja po konsumpcji udałem się do samochodu. Spakowałem siebie i rower. Do domu wyjechałem przed piątą. Droga była ciężka. Na autostradzie próbowałem wywietrzyć samochód otwierając okno od strony pasażera. Okno się zacięło i pomimo usilnych moich prób nie dawało się zamknąć. Zatrzymałem się nawet na parkingu. Próbowałem różnymi sposobami zamknąć okno ale nie dały one żadnych pozytywnych rezultatów. Ubrałem się lepiej. Ustawiłem nadmuchy i z otwartym na oścież oknem ruszyłem do domu. Było strasznie. Pomimo ubrania powietrze wdzierające się do samochodu przy prędkości 130km/h powodowało spustoszenie. Tak przejechałem około 50km martwiąc się, że następnego dnia nie będę mógł wystartować w rowerowym maratonie ale całe szczęście zdarzył się cud. W pewnym momencie, niespodziewanie po naciśnięciu przycisku okno się zamknęło. Co za ulga. Mimo wszystko do domu przyjechałem w dobrym humorze.
Kilka dni później dowiedziałem się, że zająłem  miejsce na 21 startujących zawodników.

Warszawa, 6 kwietnia 2013


poniedziałek, 4 marca 2013

3 marzec 2013, Skrzeszew, PB prolog

..... czyli pierwsze w roku prawdziwe ściganie.

Pogoda zrobiła swoje. Gorąco nie było ale w przeciągu tygodnia całe masy śniegu znikły. W niedziele zimę przypominały tylko łaty śniegu na trasie i bardzo zimny (silny) wiatr, który powodował, że temperatura 5 stopni Celcjusza momentami odczuwalna była jak minus 10.
Był to prolog edycji Poland Bike 2013. W tym roku razem z prologiem planowanych jest 13 edycji. Wyścigi zyskały silnego sponsora tytularnego firmę LOTTO. Inne zmiany jakie zauważyłem na prologu to: zmienione godziny startu 11:15 dzieci i 12:30 pozostali (zamiast 11:00 i 12:00), więcej kategorii wśród dzieci, trochę inne punktacja OMNIUM.
Ale powracając do mnie. Rower przetestowałem w Jabłonnej na zimowej Mazovii. Sprawdził się. Ani myć ani czyścić przed PB nie musiałem bo to była śnieżna męka. Na wyścigi postanowiłem pojechać sam. Wstałem o godzinie 8, spokojnie się spakowałem, zjadłem jajecznicę na boczku i kwadrans po 10 wyjechałem w kierunku Wieliszwa. GPS wskazał mi, że o 10:45 będę na miejscu. Byłem o 11. Zaparkowałem stosunkowo daleko od szkoły gdzie mieściło się biuro zawodów. Poszedłem do biura kupiłem pakiet half, zrobiłem kilka zdjęć i przystąpiłem do zbrojenia roweru i siebie do startu. Pracy miałem dużo. Licznik, kamera, pompka to wszystko musiałem zamontować przed startem. Zastanawiałem się przez chwilę czy założyć nowe ochraniacze na buty, ale było zimno więc założyłem je po raz pierwszy. Nie za bardzo pasują do moich butów. Mam obawy czy dużo wyścigów wytrzymają. 10 minut po 12 byłem gotowy na rowerze. Zrobiłem bardzo lekką rozgrzewkę i 10 minut przed startem ustawiłem się w moim sektorze nr 3.
Start był punktualny. W momencie kiedy ruszył sektor 2 rozpocząłem uruchomianie moich sprzętów: kamera, licznik i zegarek SUUNTO. Udało się przed startem zdążyłem. Wystartowałem spokojnie na końcu. Jak wyjechaliśmy na pierwszą prostą to aż się zdziwiłem. Pomimo, że mój licznik wskazywał 39km/h byłem ciągle na końcu. Pierwszych zawodników udało mi się wyprzedzić po wjechaniu na drogę gruntową. Początek był super. Wąskie leśne dróżki to to co każdy prawdziwy kolarz lubić powinien. W początkowej fazie wyścigu wyprzedziłem kamerzystę. Znalazłem sobie miłe towarzystwo, zawodniczkę z numerem 288. Długo podążałem na jej kole za co muszę jej zdecydowanie za to podziękować. Przy kolejnym wjeździe do lasu dogonił nas facet z dzwoneczkiem. Jechał tak szybko, że nawet udało się mu nas nawet troszeczkę wyprzedzić. Pierwsze dwie górki nawet podjechałem. Przy trzeciej zdecydowanie największej zdecydowanie pękłem psychicznie. Górka zdecydowanie była do podjechania. Za wcześnie się poddałem. Wtedy straciłem trochę metrów do 288. Ale goniłem ją dzielnie. Goniłem kilka kilometrów i nawet ja dogoniłem. Dalej jechaliśmy w trójkę. Ja bylem na końcu. Prowadził jakiś młodszy ode mnie chłopak. Robił to dzielnie ale w pewnym momencie po prostu pękł. Został i przyjechał daleko po mnie. Ja z kolei nie wytrzymałem tempa mojej towarzyszki. Przez kilka kilometrów widziałem ją jeszcze przede mną ale w końcówce zgubiłem ją całkowicie z pola widzenia. W sumie straciłem do niej ponad dwie minuty. Och gdybym taką stratę mógł utrzymać w sezonie. Ogólnie trasa była ciężka, szczególnie jej druga część. Jechało mi się ciężko. Pod koniec wielokrotnie prostowałem kręgosłup. Po zgubieniu dziewczyny przez pewien okres czasu jechałem za zawodnikiem w czarnym stroju. Dogoniłem go bo robił coś przy rowerze. Minąłem go ale wkrótce on mnie dogonił i nawet wyprzedził. Siadłem mu na koło i tak przejechaliśmy trochę. Nie wiem czy to moja presja, czy problemy z rowerem, 6km przed metą wjechał w kaurzę i w niej został. Mnie udało się ja pokonać bez zatrzymania. Właśnie tutaj zgubiłem gościa. Musiał stracić do mnie kilka minut. Końcówkę jechałem sam. Było mi ciężo. Łudziłem się, że może trasa będzie krótsza ale informacja, że do mety 5km mnie przybiła. Pojawiła się gdy na liczniku miałem 29km. Ździwiłem się tylko, żę 2,5km później pojawiła się informacja 1km do mety. Końcówka była po asfalcie. Silny wiatr i brak oznakowania lekko osłabiły mój finisz. Dodatkowo dobiła mnie dekoracja gdy wjeżdżałem na metę. To, że nie witają ostatnich to szczegół ale słuchanie dekoracji w momencie wjazdu na metę to średnia przyjemność. Jak będą dłuższe dystanse to chyba będę wjeżdżał na metę już po dekoracji. Tylko, żeby zegar i ostatnia brama była.
W sumie troszeczkę zrehabilitowałem się za Jabłonnę. Zająłem 61 miejsce na 77 startujących. Dopełni szczęścia zabrakło mi około 5 minut. Ale nie było źle. Szkoda tylko, że przed Bydgoszczą będę musiał umyć rower bo brudny jest strasznie.
Następny weekend będzie ciężki. Przed Mazovią rajd na orientację pod Bydgoszczą. Ale dam radę.

Warszawa, 25 marca 2013