niedziela, 29 lipca 2012

Supraśl, MAZOVIA, 29 lipiec 2012

... czyli jak nie potrafiłem pokonać swoich słabości.

Niewątpliwie był to mój najbardziej nieudany maraton Mazovii w roku 2012.
Wyjechaliśmy wszyscy z Warszawy jeszcze przed godziną siódmą. Szczęśliwie tym razem żadnych "afer" przed wyjazdem z domu nie było. W Supraślu byliśmy przed godziną 10.oo. Dojazd do Białegostoku nadal jest bardzo ciężki. Na pewno będzie dużo wygodniej jak otworzą obwodnicę Zambrowa i dokończą przebudowę drogi wjazdowej do Białegostoku a po zaawansowaniu robót widać, że powinno nastąpić to już niedługo.
Supraśl jest piękny. Jest to niewątpliwie jedno z tych wschodnich miasteczek, które jak się raz zobaczy to już się nie zapomina. Przed startem wyścigów zdążyliśmy jeszcze z Oskarem i Martyną zapoznać się z ostatnim kilometrem ich trasy co jak się później okazało miało szczególnie dla Oskara kolosalne znaczenie.
Pogoda jak dla mnie była fatalna, bardzo duszno, podczas wyścigu temperatura dochodziła do 35C.
Start i pierwsze kilometry niczego złego nie wróżyły, chociaż nie wiem dlaczego ale jak nigdy przed rozjazdem rozważałem możliwość skrętu na FITa co od dawna mi się nie zdarzało. Moje problemy zaczęły się w drugiej części trasy. Pierwszą większą górkę jakoś pokonałem, gdy zobaczyłem drugą musiałem się zatrzymać. Długo odpoczywałem, najpierw na siedziaco potem na leżąco, prawie każdemu zawodnikowi, który mnie mijał tłumaczyłem, że wszystko jest OK, bo było OK. tylko musiałem sobie troszeczkę odpocząć. Najgorsze były chwile po przerwie. Chciał czy nie chciał, ale górki trzeba było pokonać. Niestety nie była to ostatnia górka wiec gdy zobaczyłem kolejne wzniesienia to ponownie przysiadłem. Znowu mijali mnie kolejni zawodnicy, przejeżdżając obok pytali czy ze mną wszystko OK.. Było OK tylko musiałem sobie tylko jeszcze trochę odpocząć. Dopiero, któraś kolejna mijająca mnie osoba zmobilizowała mnie do powstania i wtargania roweru na kolejną górę. Było bardzo ciężko i mysli typu "po co mi to wszystko" jak boeingi krążyły po mojej głowie. Całe szczęście, że było to ostatnie wzniesienie przed metą, dlatego też więcej przerw już nie potrzebowałem. Pozostał jeszcze tylko wspaniały widok Supraśla, a dokładnie kopuł cerkwi na tle niskich domów i zieleni puszczy. Przed metą usłyszałem jeszcze telefon od żony. Chciała zapytać czy jeszcze żyję ale telefonu nie odbieram. i meta. Na mecie jak zawsze otrzymałem pomoc od wszystkich członków rodziny i po pół godzinie mogłem podnieść głowę i powiedzieć, że było super.
Dzieci pojechały wspaniale. W klasyfikacji rodzinnej zajeliśmy na tym etapie 4 miejsce, najwyższe w naszej krótkiej historii startów w Mazovii. Zawdzęczaliśmy to oczywiście dzięki punktom zdobytym przez "maluchy".
Martyna powtórzyła swoje rekordy i po raz kolejny uplasowała się w pierwszej 10. Filip jak zawsze był w czołówce ale do podium trochę mu brakowało. Największy sukces osiągnął Oskar nie tylko w tym wyścigu ale w całj historii naszych startów w Mazovii, zajął drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej. A było to tak: Jeszcze kilometr przed metą Oskar plasował się  na dobrej 5 pozycji ale nagle coś mu odbiło i postanowił wyprzedzić pierwszego zawodnika, który jechał bezpośrednio przed nim. Udało mu się i w ten prosty sposób awansować na 4 pozycję. Po pewnym czasie zorientował się, że zawodnik, którego przed chwilą wyprzedził zaczął go doganiać więc ponownie musiał prazyspieszyć. Uciekał tak szybko, że przegonił zawodnika, który zajmował 3 miejsce. Zwiazku z tym, że od tego momentu zaczęło go już gonić dwóch zawodników to musiał jeszcze bardziej przyspieszyć i tak tuż przed metą dogonił i wyprzedził zawodnika, który zajmował 2 miejsce. Zawodnik ten był bardzo duży a dodatkowo jechał pod opieka taty. Tylko krótkość finiszu sprawiła, że nie zajął pierwszego miejsca. Ostatecznie Oskar zdołał utrzymał 2 miejsce. Niewątpliwie znajomość końcówki trasy pozwoliła mu na tak skuteczny finisz. Dla mnie najfajniejsze były chwile kiedy Oskar o tym wszystkim opowiadał. Robi to po mistrzowsku.
Filip jak zawsze był w czołówce, ale do podium trochę mu brakowało.
Po wszystkim fajnych przeżyciach czekało nas najgorsze, powrót do domu. Niestety nie minął nas korek przed Warszawą i zamiast standartowych 3 godzin spędziliśmy w samochodzi ponad 4 ale zdecydowanie warto było.

+ wspaniała postawa młodszej części rodziny, a w szczególności Oskara
- moja porażka na trasie, gdybym chociaż zatrzymywał się po wejściu na górkę
- powrót do domu


2012 i Janki, 19 grudnia 2013- przeredagowanie