sobota, 1 sierpnia 2020

IT Orient ..............

jeden z trudniejszych PK do podbicie

 ...................  czyli mój drugi udany rajd w tym roku.

IT ORIENT 5/2020
Dzierżązna k. Strykowa
1 sierpnia 2020

Jak na razie to po okresie publicznej kwarantanny rajdy organizowane są głównie w okolicach Łodzi. Wszystkie inne w zasadzie zostały odwołane. Wyjątek stanowi SZAGO.

Rajdy w okolicach Łodzi maja jedną niezaprzeczaną zaletę ( albo wadę ) zajmują min tylko jeden dzień, wstaje rano a po 20oo na ogół jestem już w domu.

Tak samo było z rajdem IT Oreint. Tym razem w związku z wurusem nie było stałej godziny startu. Zawodnicy startowali co 14 minut i jedym ograniczeniem była godzina 20oo kiedy to rajd się kończył i wszyscy powinni być w bazie. Z tegoż powodu a także z faktu, że do bazy rajdu miałem zaledwie jedną godzinę jazdy samochodem w sobotę rano nie musiałem wcześniej wstawać. Przygotowałem się w piątek wieczorem dlatego też w sobote nie musiałem za wcześnie wstawać. Z domu wyjechałem po godzinie 8.3o. Coś mi się popieprzyło na google map. Jakimś dziwnym zbiegim okoliczności nie miałem na GPSie zaznaczonej bazy rajdu dlatego też jej znalezienie było moim pierwszym PK. Trochę błądziłem bo w Strykowie za wcześnie skręciłem w lewo ale po jednej cofce wjechałem na właściwą drogę i dalej poszło bez problemu. Lokalizacja bazy była bardzo ciekawa, wiele atrakcji wokół starego dworku. Bez problemu się zapisałem, przygotowałem rower i ruszyłem na linię startu. W zasadzie nie czekałem, załapałem się na start na godzinę 10.15. Dostałem dwie mapy, jedna w kompasu w skali 1:50 000 i mapę odcinka specjalnego. Jak zawsze długo sie nie zastanawiałem. Jako jeden z pierwszych ruszyłem do z góry upatrzonego PK. Ale jak często mi się zdarza, zaczeło się kiepsko. Już na początku kluczyłem. Zawsze mam problemy na początku. Tym razem objechałem cały teren dwóru zanim znalazłem właściwą bramę wyjazdową. Dalej poszło juz gładko. 

Pierwszy PK znalazłem trochę przy pomocy piechurów, to oni wskazali mi końcówkę, mnie wydawało się, że muszę skręcić do strumyka troszeczke wczesniej. Potem zrobiłem jeden z wiekszych "błędów" tego rajdu, zamiast cofnąć się i prostą drogą pojechac na następny PK to stwierdziłem że drugi raz po łatwej łące nie będę jechac i pojadę polnymi drogami. Niestety po 100m nie dość, że pod górę to droga stała się strasznie piaszczysta, super do jazdy ale tylko dla konia i to tylko wierzchem. Droga w którą miałem skręcić okazała się jeszcze bardziej zapiaszczona. Pojechałem całkowicie na około. Dużo straciłem ale szczęśliwie za bardzo nie błądziłem. Dopiero odszukanie PK w lesie zajeło mi kilkadziesiąt sekund. Całe szczęście, że nie sam szukałem. 

Dalej poszło już łatwo. Bez problemu zaliczałem kolejne PK. Było gorąco, okolica była nadzwyczaj ciekawa. Drogami asfaltowymi przemieszczałem się w kolejne na ogół zalesione ciekawe miejsca w których skryte były kolejne PK. Trochę zbłądziłem przy "ogrodzeniu cmentarza ewangielickiego. Na mapie wydawało się, że dojazd od strony drogi asfaltowej jest raczej niemozliwy. Pojechałem na około, cięzką piaskową drogą a potem prowadziłem rower przez las. Ogrodzenie zanlazłem ale zdecydowanie straciłem kilkanaście minut bo dojazd od strony asfaltowej szosy był stosunkowo prosty. Szczęśliwie przejechałem koło polnej dtogi która miałem jechac na północ. Droga była kompletnie nie przejezdna więc do następnego PK pojechałem asfaltami, przy okazji zmieniłem kolejność zaliczania. 

W kolejnym lesie trochę pobładziłem. Zorientowałem się dopiero jak wyjechałem z lasu. Za wcześnie skręciłem na połudznie. Zorientowałem się późno. Zrobiłem sobie w sumie 2km ekstra. Na zgubionym PK spotkałem kilku zawodników. Nie pomogli mi w ogóle bo albo jechali w innym kierunku albo jechali za szybko. Ja jechałem troche na azymut. Miałem jeden cel, mapke z odcinmkiem specjalnym na którym do zaliczenia były dwa PK. Jechałem na czuja. Nie byłem pewny gdzie jestem. Kilka razy sprawdzałem likalizację. Miałem problemy z przejsciem z jednej mapy na drugą. Przy pierwszym PK troche błądziłem, minałem go i na wydmach na piechotę zrobiłem niezłą pętelkę. Tedwo, ale PK znalazłem. Trochę spanikowałem jak wracjąc z Pk do roweru okazało sie poszedłem w całkowicie złym kierunku. Wróciłem do PK i od niego z kompasem skoerowałem się na zachód. Szukana droga była stosunkowo blisko. Dalej było prosto. Przed następnym PK spotkałem najstarszego uzytkownika. Podzieliliśmy się wiedzą o naszych ostatnio zaliczonych PK. Mam nadzieję, że przydało mu się to co mu powiedziałem.

Cały czas było gorąco. Byłem coraz bardziej zmeczony ale bez większych problemów znajdowałem kolejne PK. Tak dotarłem do bufetu. Zlokalizowany on był w fajnym miejscu. Stadnina z restauracją i hotelem. Wypiłem litr wody. Zabrałem batonik i ruszyłem w dalsza trasę. Za bardzo nie wypoczełem, jechało mi się ciężko a słońce grzało jak przez cały dzień. Pewnie właśnie przez zmęczenie miałem problemy z kolejnym PK. Coś xle odmierzyłem i musiałem się cofnąć. Ale prawdziwa tragedia rozegrała się na następnym PK. Bez większych problemów dotarłem do miejsca gdzie miał być zlokalizowany PK. Strumyk był ale na nim nie było kładki. Chodziłem w jedną i drugą stronę ale nic. Na koniec bardziej dokładnie przyjrzeć się drzewu leżącemu w poprzek strumyka. Były tam ślady wielu osób ale nie było PK. Ledwo przeszedłem na drugą stronę, byłem pewny, że tam będzie szukany PK. Niestety bardzo się ździwiłem, bo tam też nie było szukanego PK. Zrobiłem zdjecie, przejrzę je dokładnie czy nie znajde na nim PK, którego nie znalazłem na rajdzie. Rzadko mi się to zdarza, straciłem ponad 30 minut. Byłem zły, byłem zły bardzo. Miałem nadzieję, że może ktoś zwinął ten PK ale gdy to zgłosiłem na macie organizator niestety tego nie potwierdził.

Pojechałem dalej, bardzo chciałem jakoś się zrehabilitować. Chciałem bardzo zaliczyć trzy kolejne PK. Na pierwszym trochę błądziłem, zaparkowałem przy rowie i z nie wiadomych powodów poszedłem dalej, musiałem wrócić i 30m od roweru znalazłem pierwszyz trzech ostatnich PK. Pozostały ostatnie 2 PK do zaliczenia. Przy przedostatnim PK władowałem się komus na podwórko, właściciel mi wytłumaczył że nie tędy droga i wskazał własciwy kierunek. Byłem zły, myślałem nawet że gość buja ale okazało się, że powiedział prawdę i szczęśliwie dotarłem do PK. Z ostatnim juz tak łatwo nie było. Opis mówił że jest to mostek na rzeczce zlokalizpowany blisko zabudowań około 250m od głownej drogi. Wyawało się, że nie bedzie problemów ale niestety tak nie było. Pierwszym problemem było dotarcie do rzeczki, gdy z kłopotami do niej dotarłem mostku nie było tylko ogrodzone tereny prywatne. Już chciałem się poddać gdy spotkałem drugiego poszukiwacza. Razem było raźniej. Ruszyliśmy w głób terenów prywatnych. Szczęśliwie spotkaliśmy przyjaznych ludzi, którzy wskazali nam lokalizacje PK i pozwolili przez przez swoje podwórko na którym palili ognisko. Zajebiste miejsce. 

Po zaliczeniu mijego ostatniego PK skierowałem się w kierunku bazy. Nie było za daleko. Dotarłem do mety 10 minut przed zamknięciem mojego czasu. Byłem zmęczony ale zadowolony tym bardziej, że niespodziewanie dostałem posiłek, żurek z kiełbasą był super dobry. Szkoda tylko, że nie miałem większej kwoty pieniędzy bo za 25PLN można było kupic lokalny alkohol. Do domu wróciłem wcześnie bo około godziny 20.oo.

Planem minimum było zakwalifikowanie sie do klasyfikacji dystansu GIGA. Udało mi się to. Zająłem 24 miejsce na 47 sklasyfikowanych. Niestety wyprzedziły mnie 3 kobiety.

Obywatelska, 8 sierpnia 2020 

PS  Pierwszym udanym rajdem w tym roku był mój pierwszy rajd "Rajd Liczyrzepy".

sobota, 18 lipca 2020

Orient Akcja ........

........   czyli starość nie radość.


ORIENT AKCJA 4/2020
Łobudzice, Przy Patykach
18 lipca 2020

Ten rok jest nietypowy przez tego cholernego wirusa. Większość rajdów zostało odwołanych. Staram sie startować we wszystkim co jest mozliwe. Z jednego musiałem zrezygnoować przez pracę.
W tym rajdzie zrobiłem kilka błędów które nie powinny sie zdarzyć.
Zaczeło się od rejestracji na rajd. Do piątkowego wieczoru byłem przekonany, że sie zarejestrowałem i wystarczy się tylko spakować i na rajd. W piąek przed wyjazdem z nudów sprawdziłem liste osób zarejestrowanych i tu niespodzianka. Przegladałem listę kilka razy i wielce sie zdziwiłem bo mnie na liście startowej po prostu nie było. Dla pewności sprawdziłem przelewy ale rajdu też nie opłaciłem. Napisałem maila to organizatora, szczęśliwie szybko odpowiedział i spokojnie mogłem przy
gotowywać sie do startu. Przygotowywać to może za wielkie słowo, wyciągnałem plecali i włożyłem wszystko co mi jest potrzebne. Dodatkowo podładowałem kilka gadżetów i byłem gotowy. Bogusia zrobiła izotonik i kilka nkanapek. Miejscem rajdu były okolice Łodzi, więc nie musiałem martwic się o nocleg, wstałem o szóstej rano i o 6:30 wyjechałem z domu.
Na miejscu byłem przed godziną ósmą trzydzieści. Zarejestrowałem sie z numerem 3. Miałem duzo czasu na przygotowanie roweru. Było strasznie gorąco, łudziłem że się ochłodzi bo w prognozie pogody było zachmurzenie i opady deszczu. Nic z tego, od początku do końca rajdu grzało jak cholera. Taka pogoda najszybciej mnie wykończa.
Już przed rajdem organizatoer zapowiedział, że mapy będą w skali 1:60 000. Wredna skala. Nie przygotowywałem sie do niej. dlatego też, na początku rajdu zastanawiałem się co znaczy 1cm na mapie, i co znaczy na mapie przejechanie 1km. Wyda sie to być łatwe jak konstrukcja cepa ale tylko sie tak wydaje a kazdy błąd to strata wielu minut.
Po rozdaniu map na trasę wyjechałem jako jeden z pierwszych jak nie najpierwszy. Koniecznie chciałem zaliczyć wszystkie punkty w najblizszej okolicy. Ruszyłem na północ. Barzo szybko przegoniło mnie kilku szybszych zawodników. Spokojnie kogłem podążać za nimi. Pierwszy PK był nieźle schowany w lesie. Całe szczęście że zawodników było tak dużo, że szybko udało sie go odszukać, ja niestety najpierw szukałem a potem patrzyłem na mapę w efekcie czego byłem daleko od PK. Bez większej historii zaliczyłem kilka następnych PK. Zbłądziłem poważnie na czwartym PK. PK był bardzo prosty. Wybrałem optymalny dojazd drogami asfaltowymi, wymierzyłem odległości. Tylko upał mógł mnie wytłumaczyć. Błąd był prosty. Punkt był przy drodze asfaltowej. Ja zapomniałem o jednym zakręcie a że okolica była podobna to dziwiłem się czemu inny zawodnicy się nie zatrzynuja tylko mijaja miejsce w którym moim zdaniem jest PK. Nie wiem ile czasu straciłem ( 20 minut ) ale nie było to 5 minut.

Ale nie był to mój najwiekszy błąd na trasie. Największy błąd był dopiero przede mną. PK5 był opisany standardowo "brzeg strumienia". Jak dojechałem na miejsce wiedziałem, że jest źle ale źle dopiero byc miało. Przy PK spotkałem najstardzego uczestnika rajdu. Droga do PK była zablokowana posiadłościami. Wystarczyło odmierzyć odległość i we właściwym miejscu skierować sie na północ ale ja liczyłem na drogę. Drogi nie było. Skręciłem za późno i razem z najstarszym uczestnikiem zacząłem krążyć. Krążyłem i krążyłem najpierw z rowerem a potem bez niego. Niestety krążyłem w złym miejscu. Pojechałem ździebko za daleko. Dopiero gdy wróciłem znalazłem właściwe miejsce gdzie należalo skręcić na północ a potem należało znaleźć juz tylko środkową odnogę strumienia i punkt znaleziony. Straciłem 50 minut.

Tylko przy koleinych PK spotykałem innych uczestników rajdu ale prawie wszystkie PK odszukiwałem sam. Ustawiłem sobie PK na powrót, tak by wracając miec jeszcze cos do zaliczania. Niestety byłem bardzo zmęczony i do jednego PK juz nie pojechałem, zmęczenie, brak woli walki bo czasu miałem wystarczająco dużo.
Byłem już zmęczony bardzo. Jechało mi się ciężko, a słońce wciąż grzało i grzało. Przede mna była długa, prosta, asfaltowa drog lekko wznoszaca się do góry. Wiatr oczywiście wiał prosto w twarz. Nogi wytrzymywały ale strasznie bolał mnie kark. Tak bolał, że bardzo ale to bardzo chciałem sie zatrzymać. Poprzez mijane skrzyżowania odliczałem dystans do ostatniego PK. Wiedziałem, że na nim trochę odpocznę.
Na metę przyjechałem 25 minut przed końcem czasu. Zostawiłem rower i poszedłem cos zjeść. Dostałem biały barszcz i kawałek kiełbasy.
Mój wynik był kiepski, 16/25 PK to nawet na MEGA za mało. Powinienem więcej potrenować. Następne zawody też w okolicy Łodzi za dwa tygodnie. Potrenuję troche i bedzie lepiej.
W sumie przejechałem ponad 90km. Zająłem 45 miejsce na 61 zawodników sklasyfikowanych. W zasadzie nie odpoczywałem pomimo fatalnej pogody. Rower mnie nie zawiódł ponownie, pomimo że koła dalej za dobrze powietrza nie trzymają.

Obywatelska
Andrzej Smejda
19 lipca 2020

sobota, 27 czerwca 2020

Bike Orient czyli ...........

.................  jak siły mi nie stało.

BIKE ORIENT
Miedzierza
27 czerwca 2020

Był to drugi rajd po przerwie spowodowanej prze wirus covid-19. By sprostać przepisom sanitarnym  starty poszczególnych dystansów rozdzielono w ten sposób  by jednoczesnie na linni startu nie stawaó wiecej niż 150 uczestników.  
Do bazy przyjechałem rano. Pogoda była iście letnia, gorąco jak cholera.
Zaczeło się bardzo dobrze, udało mi sie opróżnić chociaż z kibelkami było ciężko.
Chyba troszeczkę przesadziłem z ubraniem, oprócz nowych czerwonych spodenek założyłem bluzkę z długim rękawkiem. Po raz pierwszy założyłem też okularki ze szkłem powiększajacym, muszę przyznać że sie sprawdziły. Juz na początku popełniłem błąd, wybrałem złą kolejność, chyba najpierw powinienem zaliczyć 2PK a dopiero potem jedynkę ale jedynka nie była prosta więc może nie był to wcale błąd.
Potem zaliczałem PK za PK a gorąco było strasznie. Moja kondycje nie była najlepsza. Mimo tego, że mam super rowerek stacjonarny prawie w ogóle na nim nie jeździłem przed rajdem.
Zaliczyłem koło 10PK i po prostu wysiadłem. Najpierw sobie troszeczkę posiedziałem, potem zjechałem w lesie z górki by następnie przez długi czas sobie pospacerować. Mogłem tak bo w lesie byłem samotny a wariant który wybrałem nie był chyba za bardzo popularny,
Straciłem strasznie dużo czasu. Mimo wszystko jakoś doszedłem do kolejnego PK i tutaj zaczeły sie moje kolejne problemy. Warunki były ciężkie, drogi zdecydowanie nie przejezdne, a ja z kolei przecholowałem, poszedłem trochę za daleko. Wdrapałem się na górke na której nie było PK. Musiałem sie cofnąć i idąc na azymunt, znalazłem w końcu górke z PK. Przy okazji pomogłem kolegom których spotkałem gdy wracałem do roweru. Zrobiło sie chłodniej, wsiadłem na rower,  i zacząłem jechać. Po pewnych problemach droga zrobiła się miła, trzy kilometry fajnego zjazdu. Dalej też było fajnie, zaliczałem kolejne PK. Tak dojechałem do bufetu. Myślałem jeszcze o zaliczeniu przynajmnie jednego PK. Nie wiem czy by sie udało. Do bazy było stosunkowo daleko. Postanowiłem do niej jechać. Jechałem szybko, w większym towarzystwie. Szczególnie zapamietałem jedną dziewczynę, fajnie się za nią jechało. Fajność się skończyło gdy zobaczyłem ją na mecie.
Zdążyłem przed końcem, miałem jeszcze kilka minut zapasu. Na mecie było w miarę normalnie, ciepła zupka i nawet kawałek dzika można było dostać. Ja tylko zupkę zjadłem i poszedłem do samochodu. Rower sie spisał. Bardzo fajnie i bardzo klekko jechał. Musze pochwalić ten przegląd w DECATHLONIE.
W sumie rezultat nie był najlepszy. Zaliczyłem 17 z 30PK. Zajałem 56 miejsce na 77 zawodników, którzy dotarli do mety. Pociesza mnie tylko to, że mimo wszystko byłem bezpośrednio przed Sójką, który na ogół ze mną wygrywa. Bardzo kiepskie pocieszenie ale zawsze coś.


Obywatelska,  19 lipca 2020



sobota, 6 czerwca 2020

Szago .........

..................  czyli pierwszy rajd po długim okresie zarazy.


SZAGO 2/2020
Błędno
6 czerwca 2020

Był to pierwszy rajd po okresie zarazy. Gratulacje dla organizatora, że się podjął jako pierwszy organizacji takiej imprezy. Zawody były trochę nietypowe. Bazą był parking leśny, nie było posiłku po przyjeździe a zawodnicy startowali co godzinę grupami. Dodatkowo karty na których kredką zapisywało się zaliczenie PK wraz ze śladem GPS trzeba było po przybyciu do domu przesłać do organizatora.
Pogoda była fajna, szczegółów już nie pamiętam ale na pewno nie było gorąco. Wystartowałem w trzeciej ostatniej grupie zawodników o godzinie 10.oo. W Szago obowiązuje zasada, że czym dalej PK oddalony od bazy tym większa punktacja za niego. Nauczony doświadczeniem od razu skierowałem się do punktów najbardziej oddalonych od bazy. Po drodze zaliczyłem jeden PK o najniższej wartości. Był to mój pierwszy PK po długiej covidowej przerwie. Nie był wcale łatwy i gdyby nie ślady innych zawodników miałbym problemy z jego znalezieniem.
Potem w zasadzie bez żadnych przygód zaliczałem kolejne PK. Raz musiałem przekonać jedna rzeczkę w bród bo moje przewidywania się nie sprawdziły co do istniejącej drogi.
W pewnym momencie prawie, że się poddałem. Minąłem jeden wysoko punktowany PK i skierowałem się na metę. Początkowo planowałem zaliczyć tylko PK leżące bezpośrednio na drodze powrotnej. Nie wiem czy dlatego, że zrobiło się chłodniej czy tez z innego powodu poczułem się lepiej i postanowiłem skręcić i zaliczyć dwa dodatkowe PK. Jeden z nich zlokalizowany był w miejscu w którym już wcześniej kiedyś błądziłem. Niestety teraz to się powtórzyło. Przez moją nieostrożność skręciłem w złą drogę, a że kierunki się troszeczkę zgadzały brnąłem i brnąłem. Jak się zorientowałem to okazało się, że jestem w czarnej dupie. Długo zajęło mi ustalenie właściwej pozycji. Potem musiałem jeszcze znaleźć PK. Udało się ale straciłem tak dużo czasu, że zrezygnowałem już z zaliczenie drugiego PK. Gdybym był bardziej ambitny to przynajmniej powinienem spróbować.
W sumie rajd był bardzo udany. Nie spodziewałem się, że będę w stanie osiem godzin bez przerwy non stop jechać na rowerze. Dziwne ale jakoś się udało. Miałem chwilę słabości ale tym razem ją przetrwałem.
Miejsca wysokiego nie zająłem, zaledwie 47/63 ale sam z siebie byłem zadowolony. Udało mi się przejechać ponad 80km a rower spisał się bez zarzutu chociaż problem z powietrzem w kołach wydawał się być nie rozwiązany.


Obywatelska
19 lipca 2020

sobota, 7 marca 2020

Rajd Liczyrzepy .................

.................. czyli mój pierszy rad nie tylko rowerowy w tym roku.

Rajd Liczyrzepy 1/2020
Oborniki Śląskie
7 marca 2020

Nie wiem od czego zacząć. Aktualnie mamy czas korona wirusa. Jak wyjeżdżałem na rajd w Polsce były cztery przypadki, po przyjeździe było już sześć a jak zaczyna pisać to słyszę o ośmiu.
Przez chwile nawet i ja się zastaniwiałem czy prze tego cholernego wirusa nie powinienem przypadkiem zmienić swoich planów, nie z obawy względu o obawy raczej ze względu na politykę rodzinną. Już od kilku dni zastawiam się nad wprowadzeniem w rodzinie pewnych ograniczeń ale trudno jest je wprowadzić jak jestem pierwszy który nie przestrzegam.
Bardzo lubię rajd Liczyrzepy. Pomimo kiepskiego terminu, w zasadzie w zimę rajd jest super. Jest tu zawsze typowy raoming czyli bardzo dużo PK i masz bardzo wiele opcji.
Przed rajdem trochę się przygotowałem. Odałem rower do serisu, kilka razy sprawdziłem koła bo z nimi zawsze na początku roku miałem największy problem. Przepakowałem także plecak, wymieniłem linijkę i sprawdziłem inne elementy. Już w czwartek wieczorem byłem gotowy do startu.
Bogusia jak zawsze się spisała: zrobiła dobre kanapki i zrobiła jeszcze lepszy izotonik. Śmiało mogę nawet napisać, izotonik był super. Zabrałem jego trzy litry i tylko dlatego, że było zimno i cały czas padało nie udało mi się jego w całości wypić.
Do bazy rajdu wyjechałem o godzinie 19, do przejechania miałem ponad 350km. Jechało mi się całkiem dobrze. Wysłuchałem kilku kryminalnych podkastów, porozmawiałem z Bogusią i byłem na miejscu. Nie miałem problemów z zaparkowniem samochodu. Zdążyłem jeszcze się zarejestrować. Nie było problemów ze spaniem, duża sala sportowa. Nie było tylko miejsca pod ścianą i musiałem położyć materac na środku jako pierwszy.
Przewitałem się z kilkoma znajomymi, z Grzegorzem oczywiście, był pierwszy.
Spało mi się tak sobie. Nad ranem zorientowałem się, że z materaca wyszło prawie całe powietrze. Wstałem lekko po godzinie 6, wysłałem kilka smsów do Bogusi ale ona jeszcze spała. Wszystko przebiegało zgodnie z planem lekko przed godziną 7 dotarłem do samochodu. Na dworze złośliwie padało, temperatura wynosiła koło 2 stopni Celcjusza.
Przygotowałem rower, ubrałem się mocno przeciw deszczowo. Siąpiło non stop. Start zgodnie z planem nastąpił o godzinie 8. Na starcie ponad 50 zawodników i ja. Szybko obmyśliłem sobie trasę i jako jeden z pierwszych wsiadłem na rower. Nie zagazowałem na początku bo wiedziałem, że kondycja nie jest moją najsilniejszą stroną. Wolno zaliczałem PK za PK. Nie miałem większych problemów z ich odszukiwaniem. Deszcz padał niemal nonstop. Niektóre leśne drogi były dla mnie nieprzejezdne, więc w drugiej połowie rajdu często prowadziłem rower. Na trasie spotykałem wielu znajomych i wielu nieznajomych zawodników.
Poważnie zbłądziłem na końcu. Na ostatnim PK który zaliczyłem spotkałem Pawła B.. Dowiedziałem się że planuje wracać do bazy podobną trasa co ja. Postanowiłem jechać za nim by pomógł mi zaliczyć przynajmniej najbliższy PK. On oczywicie jechał szybko, ledwo co za nim zdążałem. On się chyba leki pogubił a ja zostałem w czarnej dupie. Strasznie zmeczyła mnie jazda za Pawłem. Razem ze zmeczeniem przyszły błedy. Nie znalazłem pierwszego PK. Potem wybrałem złą droge powrotną, spokojnie mogłem zrobić 200 punktów wiecej.
W sumie zająłem 28 spośród 54 startujących zawodników (mężczyzn tylko). Jak żadko kiedy wyprzedziłem małożeństwo Czarnych. Pomysleć, że gdybym nie zbłądził w końcówce to mało co nie zmiesciłbym się w pierwszej dwudziestce. Szkoda ale właśnie nad końcówkami muszę popracować najbardziej.




piątek, 4 października 2019

Jurajska Jatka .................

...................... czyli drugie wspomnienia spisane w samolocie

Jurajska Jatka
5 październik 2019
Włodowice 

Pisze w samolocie Kopenhaga Warszawa, 1,5 tygodnia po zakończeniu zawodów. Na początek muszę sobie przypomnieć moje ostatnie zawody bo nie za bardzo pamietam. Jurajska Jatka , zawody koło Zawiercia. 

Przyjechałem do bazy w piątek. Spało mi się dobrze na sali gimnastycznej. Szczęśliwie zawody rozpoczynały się po godzinie 9.00.

Pogoda była średnia, pochmurnie a po 14 zaczęło padać. Nie zakładałem specjalnej kurtki przeciwdeszczowej, wystarczyło moje czarne BRIcO. BRIcO zdecydowanie zdało egzamin.

Właśnie wystartowaliśmy, pode mną morze a samolot w gęstych chmurach

Ogólnie bardzo lubię Jarki. Startuje we wszystkich. Są trudne bo górek jest trochę ale zawsze ciekawe. Tak było tez tym razem. Niestety chyba pi raz pierwszy pojawił się odcinek specjalny na mapach orientacyjnych w skali 1:25000. Empirycznie muszę stwierdzić ze nie lubię takich odcinków specjalnych.

Na początku chciałem zaliczyć wszystko. Ruszyłem na północ. Najpierw były trzy normalne PK. W zasadzie bez problemów je zaliczyłem ale nie czułem się najlepiej, napotkane po drodze górki osłabiły moja psychikę. Czulem że będzie ciężko, czułem że zaliczenie wszystkiego to lekka utopia. Moje obawy potwierdził odcinek specjalny. Musiałem zaliczyć 9 z 12 PK. Wybrałem chyba mądrze ale łatwo nie było. Wąskie dróżki prowadzące raz w górę raz w dół, PK leżące obok tych dróżek znacząco mnie wyczerpały. Ale mimo to zaliczyłem wszystko co było na północ od bazy. Nie miałem problemów ale kulka odcinków musiałem przebyć z buta. 

Lecimy, pojawiło się słońce. Czekam na herbatę. Powinna dobrze zrobić po dwóch piwach.

Czy było coś ciekawego na północy? Samochód który się zatrzymał i kierowca zapytał po angielsku czy jestem Polakiem. Cześć drogi pokonałem kiedyś z rodziną. Fajna okolica. Lekko zmęczony dotarłem do bufetu, zrezygnowałem z piwa, którego fundatorem był Grzegorz. Zjadłem dwa jabłka. Już wtedy wiedziałem ze zaliczenie wszystkiego będzie niemożliwe. Tym bardziej ze wcale nie było mniej górek, wręcz odwrotnie, na jeden z kolejnych PK wprowadzałem rower tak długo ze aż szkoda było wracać.

Po zjeździe był chyba najtrudniejszy PK. Był odległy o około 70m od prostej drogi która do niego dotarłem. Niestety był na stoku. Odmierzylem właściwa odległość, zostawiłem rower i zacząłem się wspinać. Było lekko po godzinie 18 i właśnie zaczęło się ściemniać co dodatkowo uatrakcyjniał poszukiwania. Starałem się trzymać azymutu, przeszedłem około 200m i nic. Postanowiłem wrócić.  Na stoku wcale nie łatwo było utrzymać azymut. Całe szczęście lekko odbiłem na zachód. Trochę się zdziwiłem ze na swojej drodze napotkałem skale, której nie widziałem wcześniej. Nie za bardzo wierząc że właśnie u jej podnóża może być PK obszedłem ja wokoło i oczywiście PK był na samym końcu. Szczęśliwy dotarłem do ścieżki która przyjechałem. Od razu pojawiło się drugie zadanie, znaleźć rower. Nie było trudne, miałem tylko dwa kierunki, oczywiście ten właściwy wybrałem za drugim razem. 

Zrobiło się całkowicie ciemno. Założyłem oświetlenie i ruszyłem dalej. Dotarłem do miejscowości i podjąłem decyzje o skróceniu trasy i nie zaliczani 6PK leżących no południu. Trochę szkoda bo teraz zdecydowanie mogę napuac,  że dwa z tych sześciu powinny być jeszcze moje. Szkoda, ale wybór był wtedy. Pomimo ciemnej nocy zaliczałem kolejne PK, poranna niemoc ustąpiła chociaż miało równo.

Na jednym z ostatnich PK spotkałem dwóch najfajniejszych kolegów. Zawsze jeżdżą razem, rok wcześniej jeździli prawie jak jak. Teraz są znacznie lepsi ode mnie. W wakacje przejechali Carpatie, teraz tez szli na wszystko. Byli mi potrzebni bo miałem problemy. Znowu pomyliłem opis, szukałem mogiły a powinienem szukać wąwozu. Poszedłem za nimi, znaleźliśmy bez problemu PK.

Razem z nimi pojechałem na kolejny PK. Nie miałem problemu z utrzymaniem tępa, chociaż jechali szybko. Okazało się także, ze znaleźli także lepszy dojazd do PK. Nie jestem pewny czy sam bym do tego doszedł. Mieliśmy pewne problemy ze znalezieniem mogiły ale rozwiązywanie takich problemów w grupie to czysta przyjemność. 

Po tym PK nasze drogi całkowicie się rozeszły. Oni musieli zaliczyć kilka PK które ja już miałem na swojej karcie.

Nie wiem jak i nie wiem dlaczego ale po raz drugi w życiu chciałem zaliczy jeden z PK dwa razy. Tym razem zorientowałem się przed jego podbiciem. Zapamiętałem mały samochód chłodnie który stał na drodze bezpośrednio przy PK.

Straciłem dobrych kilkanaście minut. Do bazy dotarłem półtorej godziny przed zamknięciem. Zdecydowanie za wcześnie. Jedyna korzyść to ze po zjedzeniu posiłku z mikrofalówki mogłem spokojnie spakować rzeczy i ruszyć do domu. Początkowo planowałem przespać się w bazie i pojechać w niedziele. 


niedziela, 29 września 2019

Orient Akcja czyli ........................

............................   koło domu też można fajnie pojeździć.

Przed startem tego rajdu chciałem rozpocząć nową świecką tradycję i pierwszy wpis wprowadzić jeszcze przed wyjazdem na rajd. Tak chciałem ale skończyło to się jak się skończyło. Może przed następnym rajdem uda mi się znaleźć troch wolnego czasu.
Szczęśliwie tym razem bazą tego rajdu była Rawa Mazowiecka. Samochodem niecałe godzinę dlatego postanowiłem pojechać do bazy w sobotę rano.
W piątek prawie się nie szykowałem. Wyciągnąłem tylko plecaki i włożyłem do nich kilka rzeczy. Bogusia obudziła mnie jajecznica trochę po 6.30. Po śniadaniu ubrałem się w strój rajdowy, dokończyłem pakowania i kwadrans po godzinie 7 wyszedłem z domu. W bazie rajdu byłem kilka minut po godzinie ósmej. Bez problemu znalazłem miejsce na samochód i się zarejestrowałem. Baza rajdu była dokładnie w miejscu skąd kilkakrotnie z rodzin startowaliśmy na Mazovii. Szybko przypomniałem sobie te chwile. Fajne to były czasy. Teraz zostałem sam. Reszta rodziny zostaje w domu i wydaje si być szczęśliwa. Tylko Martyna wspomina dawne czasy i wydaje się by czasami chciała by ponownie w czymś takim wsiąść udział.
Start rajdu przesunięty został o kilka minut. Dostaliśmy mapę w skali 1:60000 na jednym arkuszu A3. Tylko ta skala była wkurzająca. Szybko wybrałem wariant trasy i pierwszy PK do zaliczenia. Spokojnie czekałem na start. Jak zawsze ruszyłem jako jeden z pierwszych. Wiedziałem gdzie jechać, trochę pomogły mi finisze w Mazoviach w których tutaj wystartowałem. Od razu ruszyłem na jeziorko, wiedziałem gdzie jest mostek. Zaraz za mną ruszyła duża grupa zawodników. Co poniektórzy wyprzedzili mnie dopiero wtedy gdy dostrzegli mostek. Dużo się nie zastanawiałem, nie miałem nad czym jak zawsze na początku można podążać za szybszymi. Pierwszy PK był ulokowany na niezłej córce. Podjazd pod niego trochę dał mi w kość. Poczułem w kościach wszystkie cztery treningi które wykonałem w tym tygodniu. Całe szczęście że po przejechaniu kilkunastu kilometrów wszystko już było OK. Przypomniały mi się czasy startów w wyścigach, jak byłem przemęczony to zawsze te pierwsze kilkanaście kilometrów było najgorsze.
Pierwszy i zdecydowanie największy błąd popełniłem na 2 czy trzecim PK. Na mapie wydawał się w miarę prosty, po dotarciu do lasu powinienem przejechać koło 1800m prosto do drogi, potem droga w dół, w lewo i na PK. Przecinka nie była ciężka, szło ją wyodrębnić ale już po około 1200m na skrzyżowaniu z drogą, przy przecince którą jechałem spotkałem kilka osób szukających PK. Zdziwiłem się bo było zdecydowanie widać, że PK jest w odległości około 500m od przecinki. Nawet spojrzałem na licznik, zdziwiłem się trochę że jest to tak wcześnie ale pewnie przez nietypową skale przyjąłem to bez boleśnie. Zgodnie z moim zdaniem, zszedłem 500m w dół szukając przecinki. Szczęście w nieszczęściu jej nie znalazłem, jak wracałem zobaczyłem całą grupę dobrych zawodników z ............ na czele. To tylko mnie upewniło że PK musi być gdzieś tutaj. Wszedłem w las za innymi szukajacymi, szczęśliwie usłyszałem od jednego z zawodników, że chyba za blisko szukamy. I wtedy przypomniałem sobie o niezgodności odległości gdy zaczynałem poszukiwania PK. Ludzie mnie zmylili. Wszedłem na górę, znalazłem przecinkę i pojechałem dalej. Miałem wątpliwości bo nawet widziałem ludzi wracających, Dopiero po 750m dotarłem to drogi poprzecznej. Początkowo nie wierzyłem, ze jest to ta właściwa ale szczęśliwie zauważyłem dwie osoby wychodzące z rowerami z lasu. Tam się skierowałem i tam w dole była górka na której był szukamy prze ze mnie PK. Straciłem na pewno z 20 minut.
Potem w miarę bezboleśnie zaliczałem kolejne PK. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym przez różnych uczestników rajdu. Był wśród nich między innymi Gruby, fajny gość. Zauważyłem że gdy droga jest szybka on zdecydowanie szybciej jedzie ode mnie, ja go natomiast wyprzedzaj gdy droga staje się ciężka i trudna. Od autostrady do której dotarłem jechałem w zasadzie sam. Po jej przekroczeniu zacząłem się zastanawiać do których PK nie zdążę dojechać. W końcu zdecydowałem się opuścić dwa najdalej położone od bazy. Niestety już w momencie rezygnacji z ich zaliczenia czułem że trudno będzie mi dotrzeć do wszystkich pozostałych. Ale byłem blisko.
Na jednym z PK spotkałem parę, jechali trochę jak parowóz on ciągnął i nawigował a dziewczyna podążała za nim jak za wagonik. To oni pomagali zaliczyć kolejne 2 PK. Na tym drugim to ja wybrałem lepszy wariant i byłem przed nimi ale udało mi się dołączyć do innego zawodnika z którym bardzo szybko pokonałem dość długi dystans pomiędzy kolejnymi PK. Niestety dojazd do kolejnego PK był możliwy z dwóch stron od południa po asfalcie i zachodu ale droga polną. Oba wybraliśmy asfalt. Niestety drogi za lasem na północ nie było, cofnęliśmy się w las ale leśna droga szybko zniknęła i musieliśmy przedzierać się przez gęstwiny. Rozstaliśmy się on wybrał ciężki, dłuższy przejazd a ja trochę krótszy ale za to zdecydowanie pieszy wariant. Wyścig ten chyba przegrałem, ale w końcu dotarłem do polnej drogi a potem do leśnej autostrady. W związku z tym że cały czas kontrolowałem położenie bez problemu dotarłem do PK.
Muszę tutaj napisać, że końcówkę jechało mi się super. Jechałem szybko, wyprzedzałem wielu zawodników, bez większych problemów zaliczałem kolejne PK.
Dużo minut straciłem na bezpośrednie odnajdywanie PK. Wiele razy po podjechaniu po PK miałem problemy z odszukaniem konkretnego PK. Było tak przy brzegu jeziora, na granicy kultur, przy zakręcie rowu a także na rowie. Zdecydowanie tak straciłem kolejne 30 minut. Prawda jest że punkty były lekko ukryte ale po odnalezieniu większości z wymienionych PK stwierdzałem, ze na mapie były informacje, które umożliwiały szybsze odszukanie w/w PK. Szkoda bo przez takie szczegóły jest się wielkim zwycięzcą.
Na jednej długiej prostej postanowiłem odebrać telefon (na ogół tego nie czynię), to Oskar dzwonił już drugi raz. Bałem się że coś się stało. I stało się. Oskar wybrał się do lumpexów rowerem i pod halą Wola skradli mu mój kochana kolarkę B'TWIN TRIBAND 3 i to właśnie wtedy kiedy zacząłem ją poważnie jeździć a miałem tak jeździć przez następne dwa tygodnie celem przygotowania do październikowego HARPAGANA. Powiedziałem tylko jedno słowo "KURWA". Szkoda kolarki, szkoda chłopaka jako jedno z niewielu naszych dzieci próbuje coś robić w życiu.
Jak pisałem wcześniej jechało mi się super. Pomimo telefonu Oskara dalej jechało mi się świetnie, zaliczałem kolejne PK. Zauważyłem, że Bogusia też zaczęła do mnie dzwonić, tego już nie odebrałem, łudziłem się że może rower się znalazł w końcu nakleiłem na nim karteczkę z moim imieniem i numerem telefonu. Niestety po rajdzie dowiedziałem, ze Bogusia dzwoniła do mnie by się dowiedzieć co czuje po straceniu roweru.
Na koniec miałem około 29 minut, 3 kilometry do bazy i ewentualnie dodatkowe 2,5km jak chciałbym zaliczyć ostatni PK. I zgadnijcie co wybrałem, głupie pytanie. Oczywiście pojechałem prosto do mety. No trudno już taki jestem wszelkie ryzyka staram się minimalizować chociaż wiem, że taka postawa minimalizuje też zyski.
Na mecie zaczęło padać. Postałem w kolejce po żarcie, Strasznie długo stałem i jednocześnie byłem świadkiem sceny jak ojciec w obecności syna wyżywał się na córce bo zgubiła w czasie rajdu telefon, Straszne mam nadzieję, że ja taki  nie jestem i zachowałbym się inaczej. Ale czy na pewno. Najfajniejszy w tej scence był moment jak nagle spiker powiedział, ze na terenie bazy znaleziony został telefon. Radość tej zatłamszonej dziewczyno do niezapomnienia.
Pierogi były dobre nawet trzy za szpinakiem.
Na mecie spotkałem mojego projektanta. To on chyba do mnie krzyknął "Andrzej" jak zjeżdżałem z górki, Na metę przyjechał kilka minut po mnie i chyba też nie zaliczył trzech PK.
Potem było super. Przebrałem się, złożyłem rower i po 48 minutach byłem w domu.
Super. Stratę roweru tez jakoś sobie odbije i kupie sobie nową kolarkę. Jak wyprzedaże będą w DECATHLONIE to może nawet to zrobię w niedzielę bo będzie handlowa.
Niestety wyprzedaży nie było i będę musiał trenować na rowerze bez kierownicy kolarskiej.
Piszę to w niedzielę i nie znam jeszcze wyników chociaż zaglądam na ta stronę niemal co godzinę.

Obywatelska, 29 września 2019

PS
Wynik tez nie najgorszy, zająłem 28 miejsce pośród 69 sklasyfikowanych zawodników na GIGA. Zaliczenie tego dodatkowego PK w zasadzie nic by mnie nie dało, może awansowałbym o jedną pozycję ale tylko może.