sobota, 12 września 2015

12 września 2015, Mordownik, o tym jak chciałem zaliczyć wszystkie punkty........

.................  ale chyba nie za bardzo.

Był to mój drugi start w Mordowniku. Tym razem zawody odbyły się w Stanikach koło Dobczyc, na południowym wschodzie od Krakowa.
Chciałem bardzo ( ale nie za bardzo) zaliczyć wszystkie punkty. Jak zawsze do bazy wyjechałem w piątek po południu. Po przybyciu do bazy zdążyłem się jeszcze zarejestrować. Nocleg na sali gimnastycznej nie był najgorszy. Spałem dobrze. Wstałem lekko po godzinie szóstej. Miałem wystarczającą ilość czasu na przygotowanie roweru i siebie. Pogoda była fajna, może trochę w południe było za gorąco.
Do przejechania mieliśmy około 130km w 14 godzinnym limicie czasu.
Dostaliśmy dwie mapy w formacie A3. Do zaliczenia było 16PK. Jedynym problemem był PK numer 8. Położony był on dokładnie w środku i nijak nie pasował do planowanej trasy. Postanowiłem zaliczyć go na samym końcu.
Postanowiłem wybrać kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara. Pierwsze cztery punkty poszły mi rewelacyjnie dobrze, zaliczyłem je w niespełna dwie godziny. Pierwszy PK pojechałem jako jeden z nielicznych drogą, którą poznałem jak błądziłem szukając bazy. Pierwsze ciężkie podjazdy asfaltowe podjeżdżałem. Właśnie w tej części zrobiłem największy błąd nawigacyjny, skręciłem za wcześnie i dopiero po 2km zorientowałem się  że coś nie jest tak. Byłem wściekły. Kilkanaście minut poszło się jebać. Pierwsze podejścia miałem przy piątym PK (PK9). Wybrałem trochę niestandardowe rozwiązanie. Z ruin zamku wróciłem drogą, którą przyjechałem nie schodząc do drogi. Potem przedzierałem się szlakiem. Było strasznie ciężko, ledwo co pchałem rower. Nie był to chyba najgorszy wariant bo nie miałem za dużo zjazdów, po prostu PK9 był położony wysoko .
To przy tym punkcie spotkałem mojego "znajomego" dziadka z brodą po raz pierwszy, potem widzieliśmy się jeszcze kilkakrotnie, wszędzie byłem przed nim. PK16, szósty w kolejności był zdecydowanie najgorszy nawigacyjnie. Najpierw długi dojazd, końcówka stroma więc prowadziłem, potem stromy zjazd do rzeki. Ślady rowerów mówiły, że nie jest źle ale kierunek był trochę zły. W samej końcówce zejścia minąłem dwóch zawodników, którzy powiedzieli mi że się cofają bo za rzeką jest prywatna ogrodzona działka. Nie za bardzo chciało mi się ponownie wspinać, tym bardziej, że jak skręcałem to byłem przekonany, że droga jest dobra. Kiedy myślałem co robić zatrzymał się koło mnie traktor. Okazało się, że jest to właściciel zagrodzonego terenu. Zadeklarował mi pomoc. Podszedłem do nich z mapą. Niestety pomimo chęci nie potrafili mi pomóc a rzeczy o jakich przy mapie mówili świadczyli że albo nie widzą mapy albo ich znajomość okolicy jest bardzo ograniczona.  W końcu pojechałem w dół za zawodnikiem który także wybrał te wariant. Za rzeczką było ostre podejście. Niestety droga prowadziła w złym kierunku. Zacząłem przedzierać się przez las pod górkę na północny azymut. W końcówce wspinaczki ponownie spotkałem gościa z dołu. Poszedłem za nim. Bardzo szybko znalazła się droga i szukany PK.
Byłem już trochę zmęczony. Najpierw trochę na gapę szukałem asfaltowej drogi. Potem gdy ją znalazłem, musiałem długo pomyśleć w którym kierunku pojechać. Wybrałem dobry kierunek. Na asfaltowym zjeździe spotkałem pierwszych zawodników robiących kółko w przeciwnym kierunku. Do PK7 było ciężkie podejście na samym końcu. Zrobiłem je bez roweru.
Następny PK był w miejscowości o dźwięcznej nazwie Góra Św. Jana. Końcowy podjazd był ciężki, w końcówce nawet chciałem zejść z roweru ale zawodnicy za mną zmobilizowali mnie do dalszego wysiłku. PK był przy cmentarzu. Po raz pierwszy usiadłem by trochę odpocząć. Rozplanowałem dalszą drogę, wiedziałem, że co najgorsze to właśnie przede mną. Zdecydowanie PK14 był najwyżej położonym punktem całego rajdu. Przez cały czas zastanawiałem się jaką drogą do niego dotrzeć. Wybrałem wariant lepszy. Po dojechaniu do drogi krajowej zjechałem kilometr w dół a następnie od północnego wschodu zdobyłem wzgórze. Jak zobaczyłem końcowe podejście to omal się nie załamałem. Las, wąska, stroma dróżka bez końca. Po raz drugi usiadłem i odpocząłem. Strasznie byłem zmęczony. Po odpoczynku wszystko się poprawiło. Wąska dróżka bardzo szybko przekształciła się w szeroka drogę, niestety dalej pnącą się ostro pod górę. Kilka krótkich przerw wystarczyła by się wdrapać na grzbiet. Tam bez trudu znalazłem PK15, będący jednocześnie punktem żywieniowym. Wypiłem wodę, zjadłem dwa pyszne jabłka i porozmawiałem z sędziami. Dowiedziałem się, że pierwszy zawodnik w punkcie pojawił się o godzinie 10.oo, czyli dwie godziny wystarczyły mu na zaliczenie punktów, które mi zostały do odwiedzenia. Ale średni czas to około 5 godzin. Ja miałem jeszcze 6 godzin do końca i przed sobą siedem punktów. Byłem przekonany, że zaliczę tym bardziej, że bylem w najwyższym punkcie rajdu. Zjazd był długi i szybki. Małe problemy miałem na drodze dojazdowej do górki. Mapa trochę rozeszła się tutaj z rzeczywistością. Straciłem kilka minut. Potem z nogi pokonałem podejście. Bez trudu znalazłem kolejne dwa PK.
Do wieży widokowej początkowo prowadził zjazd. Myślałem, że dalej będzie płasko a tu niespodzianka. Na początku stosunkowo długi i stromy zjazd, potem podjazd i na drodze lokalnej ponownie ostry zjazd. Zajechałem za daleko. Wieżę pomyliłem z amboną. Musiałem zawrócić, straciłem kolejne minuty ale w dalszym ciągu byłem przekonany, że zdążę. Powrót był ciężki, ostatni podjazd podchodziłem. Potem błędna nawigacja spowodowała następne kilka minut straty. PK nad rzeką zaliczyłem bez problemów.
 Do końca było jeszcze ponad dwie i pół godziny. PK12 był stosunkowo blisko, 8 była na górce ale nie za daleko do startu. Bardzo chciałem do godziny 20,oo zaliczyć PK12. Ale na ogół samo chcenie nie wystarcza. Przy ostatniej latarni założyłem oświetlenie, wybrałem optymalny dojazd z wariantem awaryjnym. Do PK 12 miałem około 2,5km. Niestety końcówka źle mi się ułożyła. Optymalny dojazd prowadził na podwórko z groźną babą. W wariancie awaryjnym napotkałem tubylców, który przekonali mnie, że tam nie ma drogi. Ślady rowerów nie przekonały mnie. Zdecydowałem się zaliczyk punkt z drugiej strony. Niestety nie myślałem, że po drodze jest aż tak wielka góra. Długo podprowadzałem rower. Zmęczony byłem bardzo. Potem kilka kilometrów zjazdu i droga polna. Trafiłem łatwo ale dalej ponownie problemy. Przy pierwszej ambonie punktu nie było. Dołączył do mnie starszy brodacz. Szukaliśmy obaj. Po pewnym czasie zorientowałem się, że PK może być dalej. Ale dalej też była tylko ambona bez punktu kontrolnego. Całe szczęście, że trochę dalej była powalana trzecia ambona z PK. Znalazłem ją ale było już późno. Jar ruszałem dalej brodacz zapytał mnie czy jadę do 8 odpowiedziałem, że nie i to chyba przesądziło o komplecie. Bałem się góry. Do 8 miałem kilkaset metrów przewyższenia i około 6km. Dzisiaj mogę napisać śmiało: " Gdybym ruszył do punktu to bym zdążył", niestety się poddałem i jest mi wstyd. Nie powinno to się więcej nigdy powtórzyć. Nie byłem aż tak zmęczony by w 60 minut nie pokonać 13km po drogach asfaltowych.
Trudno stało się wyciągnę wnioski.
Zapomniałem napisać, że karta na której zbierałem stemple całkowicie mi się porwała, sędziom przekazałem niekompletną w dwóch kawałkach. Następnym razem karty powinienem podklejać bo wilgoć mojego ciała potrafi je całkowicie zniszczyć.
W bazie było tłoczno. Posiłek zjadłem razem z dziewczyną spotkana na trasie. Zaliczyła o 1 punkt mniej ale przejechała 40km więcej.
Noc spędziłem w sali gimnastycznej. O godzinie 4:00 ruszyłem do domu.
Wszyscy na mnie czekali.
Wnioski:
- walcz do końca, punkt ważniejszy od limitu szczególnie jeżeli jest ostatni,
- nie pytaj tubylców o drogę a już na pewno nie pokazuj im mapy.

Warszawa, 19/9/2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz