piątek, 18 listopada 2016

Kaczawska Wyrpa ........................................

................ czyli wspomnienia spisane w samolocie.

Kaczawska Wyrpa
19 listopada 2016


Długo już nie piałem swojego bloga co wcale nie znaczy, że nie męczyłem w tym czasie mojego roweru. Pomimo ciężkiej pogody, dużej liczby świąt zaliczyłem w listopadzie trzy rajdy: SZAGĘ, AZYMUNT ORIENT i KACZAWSKĄ WYRPĘ. Wszystkie rajdy przejechałem sam. Żadnego nie udało mi się zaliczyć w całości chociaż na WYRPIE byłem tego celu blisko a na AZYMUCIE zabrakło mi po prostu ambicji.

KACZAWSKA WYRPA, 19 listopad 2016

Początkowo nie planowałem w nim wystartować. Co prawda rok wcześniej wzięłam w nim udział ale za mile go nie wspominam- wycofałem się po pierwszej pętli i zająłem ostatnie miejsce. Tym razem po długim namyśle podjąłem decyzję o starcie na krótszym dystansie, dwa dni przed rajdem. Miało być ciepło i niewielkie opady. Rzeczywiście jak na listopad zimno nie było ale padało cały dzień. Chyba nigdy tak nie zmokłem. 

Ale od początku. Bazą rajdu była ponownie szkoła w S. Fajna poniemiecka miejscowość z dużą salą gimnastyczną. Niestety pomimo nowych dróg dojazd do bazy rajdu to ponad 4 godziny z prędkością na granicy przepisów, oczywiście bez przerwy. Wyjechałem z domu o 19.oo a na miejscu byłem lekko po godzinie 23.oo. Zdążyłem się jeszcze zarejestrować. Zaparkowałem przy szkole- doświadczenie. Miałem dobre miejsce do spania, rewelacyjny materac- tylko trzeba go trochę dmuchać, więc spało mi się fantastycznie. Obudziłem się po godzinie 7.oo. Uczestnicy najdłuższego dystansu byli już na trasie. Ja miałem dużo pracy. Musiałem doczyścić rower, nasmarować łańcuch i standardowe prace. Wszystko udało mi się zrobić przed odprawą. Na odprawę stawiło się 6 uczestników, resztę zapisanych już przed startem pokonała pogoda. Czyli nieźle już na starcie byłem w połowie stawki. Bardzo fajne były zasady rajdu. PK podzielone były na trzy grupy A, B i C. Grupa A reprezentowana była przez 8 punktów a grupa C przez 16. Należało zaliczyć cztery punkty z grupy A i B oraz 8 z grupy C. Do dyspozycji na starcie otrzymaliśmy aż dziewięć map: jedną w skali 1:80000 która obejmowała nawet trochę więcej niż cały obszar rajdu oczywiście z wszystkimi PK, cztery właściwe mapy w skali 1:40000 oraz cztery kartki z rozjaśnieniami poszczególnych PK w skali 1:10000. Co ciekawe, każdy PK był opisany za pomocą standardowych znaków orientingu, niestety jak się okazało nie za bardzo je pamiętałem. Moim zdaniem kluczem do ułożenia optymalnej trasy były punkty z grupy C. Były one równomiernie rozmieszczone na okręgu wokół bazy rajdu. Punkty z grupy A i B były zlokalizowane na dojazdach do punktów grupy C. Wybrałem wariant południowy bo tam jeszcze nie jeździłem i wydawał mi się prostszym.

Z bazy rajdu skierowałem się na wschód w kierunku PK C4. Po drodze zaliczyłem dwa z grupy A i dwa z grupy B. Przy czwartym PK miałem już ułożoną całą trasę. Wierzyłem, że zaliczę wszystko tym bardziej że po C4 bez problemu zaliczyłem C3, C2, C1 i C16. Jechało mi się dobrze pomimo, że padało cały czas, buty z goratexu stworzyły dwa baseny a na sobie miałem kurtkę średnio deszczową, tej właściwej zielonej zapomniałem zabrać. Chciałem jak najwięcej zaliczyć przy świetle dziennym. Udało mi się to jeszcze zrobić z punktami C15 i C14. Punkt C13 musiałem szukać już w kompletnej ciemności. Nie było to łatwe, najpierw błotnista droga potem leśna właściwie ścieżka która nagle się kończyła. Muszę przyznać, że przez moment byłem lekko spanikowany. Wyciągnęłam nawet lupę, okazało się, że ona niewiele pomogła bo światełko w niej zamontowane nie zadziałało. Pomogły mi okulary. Jeszcze raz odmirzyłem odległości, cofnąłem się i na skarpie znalazłem ostatni PK z grupy C. Była godzina 17.oo. Pozostały mi trzy godziny i do odszukania 4 PK. Było to realne ale nie było już takie proste. Najpierw musiałem wydostać z dziczy  okalającej C13, potem znaleść dwa punkty z grupy B. To też mi się udało o 18.35 brakowało mijuż tylko dwóch PK z grupy A i dotarcia do mety. Wszystko miałem po drodze, do bazy było zaledwie kilka kilometrów, czasu miałem dużo ale mimo to dałem dupy. Dlaczego?? Może byłem zmęczony, może dobił mnie non stop siąpiący deszcz. W każdym razie wymiękłem na A7. Punkt wydawał się prosty, był zlokalizowany zaledwie 100m od asfaltowej drogi. Niestety źle czytałem mapę szczegółową a nieznajomość piktogramów doprowadziło do katastrofy. Dodatkowo grupy pieszych przechodziły obok szukanego prze ze mnie punktu obojętnie. Ja walczyłem, ja szukałem ale zapewne kilka metrów od miejsca gdzie zlokalizowany był PK. Nie powiem, że się załamałem ale po porażce poszukiwań zdecydowałem się pojechać prosto do bazy. Na mecie byłem 29 minuty po godzinie 19. Byłem kompletnie mokry. Oczywiście nie miałem ręcznika. Przebrałem się przy samochodzie, zjadłem całkiem niezłą pastę i ruszyłem samochodem do domu. Jechało mi się całkiem dobrze. W domu byłem trochę po godzinie 12.oo.

Bardzo rozczarowały mnie wyniki, wygrali goście którzy przyjechali 3 minuty po mnie a zaliczyli zaledwie 1PK więcej ode mnie. Ja byłem trzeci. Bardzo żałuję przegrania tego co tak właściwie było wygrane.


Samolot z Madrytu, 24 listopad 2016.

środa, 17 sierpnia 2016

Razemz synem .......

............. czyli nasz drugi wyjazd z Filipem do Czaplinka.

Rajd Konwalii, Czaplinek, 5 sierpień 2016

Już na początku wakacji powiedziałem Filipowi, ze na początku sierpnia znowu pojedziemy razem do Czaplinka pojeździć rowerem. Prawie do końca Filip odpowiadał mi, że on nie pojedzie.
Przed wyjazdem dokupiłem drugi materac. Długo się zastanawiałem, najpierw żałowałem wydania 400PLN by w końcu kupić materac za 800PLN. Zakup był i tak okazyjny, na ALLEGRO taki sam materac kosztował ponad 1100PLN. Materac jest super, jest trochę szerszy i zdecydowanie bardziej komfortowy. Trochę drogi ale wart jest swojej ceny.
Do Czaplinka jest daleko. Jechaliśmy tan ponad 4 godziny, najpierw dwoma autostradami a potem drogami krajowymi. Przyjechaliśmy jak jeszcze na sali gimnastycznej paliło sie światło, niestety pod ścianą nie było już miejsca. Przed położeniem spać udało nam się jeszcze zarejestrować.
Na nowym materacu spało mi się super. Filip też nie narzekał budząc się na moim starym posłaniu. Na śniadanie mieliśmy jeszcze Bogusine kanapki i ciepłą herbatę z termosu.
Przed startem musiałem jeszcze przygotować rowery. W czasie ich przygotowana podeszły do nas dwie uczestniczki rajdu i wyręczyli mi dyplom książkę za zajęcie 3 miejsca w LEŚNYCH DUKTACH, kategoria senior. Czasu nie mieliśmy za dużo. Ledwo co zdążyliśmy na odprawę. Na odprawie w zasadzie jedna wiadomość była istotna. Czas trwania rajdu przedłużono z 12 do 14 godzin. Gdy to ogłoszono nie byłem przekonany, że to nam się przyda tym bardziej, że nie byliśmy za bardzo przygotowani do jazdy nocą. Mapy dostaliśmy pod nogę 5 minut przed startem. Start był punktualnie o godzinie 9.oo.
Szybko wyjechaliśmy z bazy. Plan był prosty zaliczyć wszystkie 17PK. Zaczęliśmy od PK położonych na północ od bazy. Już na pierwszym PK mieliśmy ogromne problemy nawigacyjne. Wyjechaliśmy z Czaplinka drogą asfaltową w kierunku północnym. Po dwóch kilometrach znak drogowy wskazał nam miejscowość, której nie powinno być przy tej drodze. Skręciliśmy w prawo by skorygować drogę asfaltową. Niestety coś mi się popieprzyło i prawie wróciliśmy do Czaplinka. Wróciliśmy i przez 15 minut zastanawialiśmy się gdzie my właściwie jesteśmy. Zapytany tubylec jeszcze bardziej skomplikował nam sytuację. W końcu zdecydowaliśmy się pojechać asfaltem na północ.Chyba Filip pierwszy zorientował się gdzie jesteśmy i zaproponował sposób dotarcia do pierwszego PK. I tak straciliśmy ponad 30 minut. Potem szło nam już całkiem dobrze. Bez większych historii zaliczaliśmy kolejne PK. Pogoda była zmienna. Czasami padało strasznie. Całe szczęście, że największy deszcz udało się przeczekać na przystanku autobusowym, Zjedliśmy trochę wtedy. Filip zorientował się, że zabrał za mało kanapek. Trochę nie zrozumiałem mapy. Myślałem, że kolorowe drogi musza być asfaltowe. To było przyczyną pierwszego błędu nawigacyjnego a także druga moja usterka nawigacyjna była tym spowodowana i trochę na okrągło jechaliśmy na południe. W środkowej części trasy razem z nami jechała para. Myślałem, że będziemy przed nimi, Niestety w miejscowości Złocieniec zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie zapasów i krótki poczęstunek. W tym czasie para zaliczyła najbliższy PK a my przedostatni czas zobaczyliśmy powracających ich z PK. Jak ich mijaliśmy myślałem, że zrezygnowali albo pomylili kierunki, dopiero na mecie zorientowałem się, że wracali oni z zaliczonego PK.
Filip trzymał się dzielnie. Nieważne, że była mu ciężko, nieważne, że narzekał na ból mięśnia, nieważne, e w końcówce chętnie by zjechał z trasy. Najważniejsze, że był aktywny, dużo bardziej aktywny niż rok wcześniej.
Po przerwie sklepowej mieliśmy problem techniczny. W moim rowerze pękł łańcuch. Całe szczęście, że miałem złotą spinkę. Niestety byłem zmęczony i zmarznięty, Dodatkowe problemy stwarzał piasek i woda. Ogniwo szybko się zabrudziło i bardzo trudno było spiąć łańcuch. Jak naprawialiśmy rower minęła nas fajna dziewczyna. Bardzo chciało nam pomóc, oferował nam w zasadzie wszystko co miała. Po kilkunastu minutach udało mi się zreperować mój rower. Kolejne punkty zaliczaliśmy razem z fajną dziewczyną. Zdziwiłem się bardzo gdy dowiedziałem się, że nie ma ona nawet licznika a tak samo jak my znalazła wszystkie PK.
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż dotarliśmy do torów kolejowych. Czułem, że będzie źle i źle było. Pamiętałem to miejsce z ostatniego rajdu. Wiedziałem, że za torami to mapy za bardzo potrzebne nie będą, będzie jazda na azymut i taka była. Przeszliśmy tory, znaleźliśmy drogę a jak było rozwidlenie to nawet dobrze skręciliśmy. Było dobrze. Szukaliśmy skrętu w prawo. Za drugim razem nawet znaleźliśmy. Wyglądało dobrze. Na drodze było mnóstwo śladów rowerowych. Czułem, że jesteśmy blisko. Nawet zeszliśmy z rowerów by nie minąć PK. Niestety minęliśmy PK a co najgorsze nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Zrozpaczony postanowiłem dojechać do asfaltu i ponownie namierzyć PK. Tak tez uczyniliśmy. Byliśmy już zmęczeni a drogi w lesie były mocno zabłocone. Po dotarciu do asfaltu łatwo zidentyfikowaliśmy naszą lokalizację. Ciężko było namierzyć właściwe drogi bo tak naprawdę ich już nie było. Musieliśmy trochę przedzierać się przez gęstwiny. Szczęśliwie dotarliśmy do dawno zapomnianej drogi. Teraz wystarczyło nam tylko przejechać tą drogą 1500m. Szczęśliwie spotkaliśmy na niej znajomych piechurów, którzy potwierdzili dobry kierunek. Przykro szło mi się jechało znajomą drogą w przeciwnym kierunku. Nawet po dotarciu na miejsce znalezienie PK nie było łatwe. Straciliśmy kilka kolejnych cennych minut. Z wielką radością opuszczałem to piekielnie miejsce,
Było już koło godziny 21,oo.  Do zaliczenia mieliśmy jeszcze 3 PK. Pierwszy z nich wydawał się wyraźnie najgorszy. Położony był na cypelku, 3km od jakiejkolwiek cywilizacji. Wiedziałem, że jak go szybko zaliczymy to skompletujemy wszystko. Było ciężko. Po kilometrze zaczął się las w którym była już noc. Nie wiem jak Filip jechał za mną, ja chociaż miałem czołówkę, on tylko moje tylne światło. Zdecydowaliśmy się wracać tą samą drogą. Dużą górkę pokonaliśmy z nogi, nie dawałem już rady dużym podjazdom. Dalej poszło już z górki. Do punktu na skraju lasu prowadziła ścieżka wydeptana w zbożu. Ostatni PK nawet po ciemku wydawał się łatwy. Jak asfaltem jechaliśmy do niego najpierw minęliśmy znajomą parę a potem fajną dziewczynę jadących w przeciwnym kierunku niestety. Niespodziewane problemy zrodziły się za torami. Noc była ciemna a krzaki, w których nam się wydawało,  że będzie ostatni PK były puste. Szczęście, że dom widziany z dala był wypełniony naszymi ludźmi. Nie tylko poprowadzili nas pod PK ale także chcieli poczęstować nas herbatę. Odmówiliśmy bo czasu nie mieliśmy za dużo. Po zaliczeniu ostatniego PK ruszyliśmy ostro do mety. Za wyjątkiem ciemności nie mieliśmy innych problemów. Na metę dotarliśmy 13 minut przed końcem czasu. Byliśmy ostatnimi, którzy zaliczyli wszystkie PK. Przejechaliśmy ponad 130km.
Jedzenie było niezłe, makaron z sosem bezmięsnym. Potem zaczęło się pakowanie. Niestety wszystko musiałem zrobić sam. Filip musiał się wykąpać i przyjrzeć swojego komunikatora.
Początkowo planowałem powrót do domu po dotarciu do bazy. Zmieniłem plany, przespaliśmy się w bazie i koło 6 wyruszyliśmy do domu. Po drodze wpadliśmy do BURGIER KINGA. W Warszawie w myjni wymyliśmy rowery.

Poznań, 17 sierpnia 2016


sobota, 16 lipca 2016

O tym jak mi się udało ................

.........  czyli o tym jak coś się bardzo chce to się to osiąga.

Szaga, Skoki, 16 lipiec 2016

Szaga to jest mój rajd urodzinowy. Odbywa się co roku, zawsze koło dnia moich urodzin.
Dla mnie w tym roku był to specjalny rajd. Bardzo chciałem właśnie na nim zaliczyć w końcu wszystkie PK. Walczyłem z tym już kilka tygodni. Nie udało się na BIKE ORIENT bo było to niemożliwe. Na PAZURZE GRYFA było ciężko ale i tak za szybko się poddałem. Z mojego zewnętrznego zobowiązania zostało mi tylko SZAGA i tutaj się udało.
Ogólnie lubię Szaga, chociaż kiedyś lubiłem chyba bardziej.
Niestety w rajdzie musiałem wystartować w starych butach rowerowych. Nowe niestety się uszkodziły i odesłałem do naprawy w ramach gwarancji.
W tym roku bazą rajdu była miejscowość Skoki, położone na północ od Poznania.
Tradycyjnie start rajdu był o północy, z piątku na sobotę. Do przejechania było około 150km w czasie 15 godzin a do zaliczenia 29 PK.
Jak napisałem wcześniej start był równo o północy. By spokojnie zdążyć na start z domu wyjechałem po godzinie 18. Celem oszczędności finansowych zdecydowałem się nie wjeżdżać na autostradę Kulczyka a pojechać starą 92. W sumie, w dwóch kierunkach zyskałem blisko 72PLN a straciłem około 40 minut. Zdecydowanie warto było.
Po przyjechaniu do bazy zarejestrowałem się i długo się dziwiłem, że nie mogę się położyć na sali gimnastycznej by pospać. Zawsze spałem po przyjeździe do bazy. Tym razem w ciągu dwóch godzin musiałem przygotować się do startu. Zaczęło się od problemów, tylna lampka MERIDY świeciła tylko w 50%. Postanowiłem zainstalować dodatkowe oświetlenie i dobrze zrobiłem bo rano zauważyłem, że MERIDA już w ogóle nie mrugała.
Pogoda była super. Było chłodno, temperatura wahała  się od 12 do 20 stopni Celsjusza. Nie padało, a wiatr nie był mocny.
Trochę straszna była liczba punktów kontrolnych, 29 co znaczyło, że powinienem zaliczać każdy  PK co około 30 minut czyli 2 punkty na godzinę. Trochę często.
Odprawa techniczna była tuż przed wydawaniem map. Ne było na niej prawie żadnej istotnej informacji ale trochę głupich instrukcji. Organizatorzy wpadli na pomysł by o północy wszyscy razem pojechali na linię startu oddalona około 1km od bazy. Bez sensu. Po buncie zawodników zrezygnowano ze wspólnego startu ale każdy zawodnik musiał pojechać na linie startu. Bezsens. Może chcieli zmusić zawodników do szukania punktów w lesie po ciemku. Chyba im się to nie udało, w szczególności do mnie.
Długo nie przyglądałem się mapie. Już wcześniej miałem taktykę, w nocy czyli na początku rajdu jak najwięcej jechać, jak najmniej szukać PK, szczególnie w lesie.
Zgodnie z tą taktyką wybrałem sobie 2PK na północnym wschodzie plus jeden na północnym zachodzie. Wydawały się łatwo do znalezienie a była daleko od bazy.
Po drodze do nich zaliczyłem 3PK przy bazie. Nie były łatwe do znalezienie ale sam ich nie szukałem. Razem ze mną szukało ich wielu innych zawodników. I dobrze, ze ich spotkałem bo jeden na pewno był źle opisany i źle ulokowany. W momencie mojego przyjazdu natknąłem się na dwójkę zawodników, którzy korzystając z mojej mapy zadzwonili do bazy a baza im dokładnie wyjaśniła położenie PK. Niestety już na początku zrobiłem błąd. Zamiast z innymi pojechać drogami polnymi, wybrałem trzy razy dłuższą wersję asfaltami. Czemu? Nie wiem. Nie byłem jeszcze zmęczony. To,  że drogi polnej nie było na mapie nie tłumaczy tego. W terenie nawet po ciemku było widać, że idzie pojechać tym skrótem.
Nogi zmoczyłem sobie na 6PK. Zlokalizowany był na granicy lasu i łąki. Długo szukałem lampionu i nie tylko dlatego, że było jeszcze ciemno.
Potem miałem ponownie długi przelot. Najpierw planowałem jechać, krótszą polna drogę ale jak ją zobaczyłem wybrałem wariant trochę dłuższy po lepszych drogach. Chyba zrobiłem dobrze.
................................................


Niestety nie skończyłem tego bloga w odpowiednim momencie, dzisiaj niestety już niewiele pamiętam. Mogę podać tylko najważniejsze statystyki. Na rowerze spędziłem 14 godzin i 39 minut, zająłem 19 miejsce w gronie 24 sklasyfikowanych zawodników i zaliczyłem rzeczywiście wszystkie 29PK.

Janki, 17 marzec 2017

sobota, 2 lipca 2016

Pazur Gryfa, Dębnica Kaszubska ..........

...............    czyli pogoda zmienną jest.

Nigdy nie byłem na tym rajdzie wcześniej, Był to mój ósmy kolejny rajd tydzień po tygodniu. Chciałbym bardzo w końcu zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. Próbowałem na BIKE ORIENT ale się nie udało. Chciałbym tego dokonać w jednym z trzech ostatnich rajdów przed wakacjami.
Wadą tego rajdu jest jego lokalizacja. Niestety w okolice Słupska jedzie się blisko 5 godzin i co z tego, że większość po autostradach.
Z domu wyjechałem po godzinie 18oo. Na miejscu w szkole w Dębnicy Kaszubskiej byłem po godzinie 23oo. Późno dotarłem ale udało się jeszcze zarejestrować, Fajnie bo każdy startujący otrzymywał kubek, fajny kubek.
Sala gimnastyczna była olbrzymia. Udało mi się jeszcze znaleźć miejsce przy ścianie. Nie miałem większych problemów ze snem. Niestety start był o godzinie 6.oo więc za bardzo się nie wyspałem. Wstałem przed godziną 5oo ale czasu za dużo nie miałem. Na śniadanie zjadłem dwie kanapki zrobione przez Bogusię. Popiłem je sokiem z aloe. Może jest to moje odkrycie ale chyba będę częściej kupował ten drogi napój.
Lekko spóźniłem się na odprawę i nie do końca słyszałem wszystko o PK, który jak później się okazało był przyczyną mojej porażki, ale nawet wysłuchanie tych uwag nie za bardzo by mi pomogło.
Już przed startem wiedziałem, że pogoda będzie nie najlepsza, do godziny 16oo gorąco a po 16oo burza i deszcz. Całkiem świadomie nie zabrałem nic przeciw deszczowi, myślałem że jakoś przetrwam,
Chciałem zaliczyć wszystkie PK. Przed rajdem wydało mi się to całkiem realne, 140km w 14 godzin. Trochę zmieniłem zdanie gdy zobaczyłem największa na świecie kartę startową z miejscem na 28PK. Mapa znowu przywróciła nadzieje bo było na niej jedynie 20PK do zaliczenia.
Wybrałem trasę taką by zaliczyć wszystkie PK. Najpierw chciałem zaliczyć wszystko co jest daleko oddalone od bazy a na koniec zostawić sobie PK przy bazie. Dobra taktyka ale tylko wtedy gdy wszystkie PK się zaliczy.
Często mam problemy z rozpoczęciem trasy. Tak też było na tym rajdzie. Długo się zastanawiałem, którą właściwie drogą wyjechałem z miasta. Dopiero po około 4km, na skrzyżowaniu, zorientowałem się gdzie jestem. Niestety co tygodniowe rajdy mnie zmęczyli, już na pierwszych kilometrach bolały mnie nogi a pod niewielki podjazd podprowadzałem rower.
Punkty kontrolne były pochowane, były  dobrze pochowane, po dojechaniu na miejsce trzeba było nieźle się rozglądać.
Początkowo jechałem w towarzystwie dwóch znajomych. Jazda z nimi uzmysłowiła mi, że niestety bardzo wolno jadę rowerem i mam całkiem niezłą nawigację. Zgubiły mnie w zasadzie dwie rzeczy: Upał do godziny 16.oo i czwarty dzień kontrolny.
Od samego rana było strasznie gorąco. Niestety w takich warunkach moja wydolność spada niesamowicie. Pomimo wolnej jazdy kilkakrotnie musiałem usiąść przy rowerze i po prostu odpocząć.
Z czwartym PK to już inna historia. Był tak blisko i zarazem daleko. Błądziłem, cofałem się, szukałem tam gdzie go nie było. Znalezienie jego kosztowało mnie wiele fizycznie i psychicznie.
Najbardziej oddalony PK w niezwykle malowniczym miejscu, w lesie na brzegu wysokiej skarpy ale to nie skarpa czyniła go takim malowniczym. Niesamowite jeziorko, tylko wtedy żałowałem, że nie zabrałem ze sobą aparatu fotograficznego.
Na trasie skorzystałem nawet ze sklepu. Wydałem blisko 10PLN by zapłacić kartą. Kupiłem wodę, o'shee i coca colę w puszcze. By uzupełnić do 10PLN kupiłem także trochę słodyczy,
Długo liczyłem ze zaliczę wszystkie PK. Dzielnie zaliczałem punkt po punkcie. Niestety odległości pomiędzy punktami były stosunkowo duże a czas płynął niesamowicie ciężko.
O godzinie 16oo lunęło. Zaczęło padać bardzo mocno. Udało mi się schować pod daszek w lesie. Warunki miałem fantastycznie. Założyłem żółtą ochronę plecaka. Spokojnie przeanalizowałem trasę i podjąłem decyzję, że jadę do bazy. Przed dotarciem do niej miałem zaliczyć jeszcze trzy PK. Odpocząłem.
Siadłem na rower jak w pełnym deszczu. Początkowo było mi bardzo zimno. Wraz z deszczem temperatura spadła o blisko 10 stopni Celcjusza ale powoli się rozgrzewałem.
Teraz żałuję, że się poddałem. Powinienem zaliczyć jeszcze ze dwa PK. Niestety jestem za słaby psychicznie a fizycznie też jestem daleki od doskonałości.
Na macie też padało. W deszczu skonsumowałem posiłek. Był fantastyczny: zupa gulaszowa i pierogi ruskie.
Udało mi się nawet umyć rower.
Z bazy wyjechałem przed godziną 19oo. Do domu dotarłem już po północy. Razem ze mną do Warszawy  przyciągnąłem deszcz.
Przed zaparkowaniem samochody musiałem jeszcze zostawic na Zapustnej rower.

OZI, 10 lipiec 2016


sobota, 25 czerwca 2016

Bike Orient czyli .........

...............   nie dość, że strasznie gorąco to jeszcze mistrzostwa Europy w piłce nożnej.

Tym razem miejscem zawodów była środkowa Pilica, przy dobrym ułożeniu trasy mogłem zaliczyć miejsca gdzie urodził i wychował się mój tata. Niestety trasa ułożona została bardziej na południowy wschód niż północny zachód i do Woli Wiaderno nie dojechałem.
Tego dnia było strasznie gorąco, temperatura zdecydowanie przekraczała 30 stopni Celsjusza. Lasy i rzeka trochę ratowały sytuacje ale słowie trochę jest tutaj kluczem.
Dodatkowa ciekawostką był fakt, ze w dniu tym podczas rajdu rozgrywany był mecz Polaków ze Szwajcarami o wejście do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji.
Na miejsce imprezy przyjechałem rano, z domu wyjechałem około godziny 7oo. Zaparkowałem blisko bramy do bazy rajdu. Baza rajdu zlokalizowana była w ośrodku wypoczynkowym w miejscowości Taraska. Ośrodek znajdował się w lesie, składał się z kilku obiektów.
Na starcie stanęło ponad stu zawodników. Nie liczyłem, że uda mi się zaliczyć wszystkie 20PK ale miałem nadzieję na miejsce w pierwszej trzydziestce.
Po otrzymaniu mapy szybko wyznaczy kem sobie trasę, najpierw na południe wzdłuż Pilicy, potem na zachód i prosto do bazy. Na trasie miałem zlokalizowane większość PK ale założyłem że nie będę jechał do tych najbardziej oddalonych.
Już na pierwszym PK przeżyłem lekkie rozczarowanie. Nie było drogi i musiałem razem z jednym z współtowarzyszy przedzierać się na azymut przez gęsty las. To chyba tutaj się podrapałem. Zauważyłem, że coraz mniejsza uwagę zwracam uwagę na rzeczy które mam na drodze, idę jak czołg bo myślę, że okulary od wszystkiego mnie uratują. Niestety tak nie jest. Muszę bardziej uważać bo kiedyś mogę zrobić sobie krzywdę.
Ogólnie pomimo fatalnych warunków rajd był bardzo ciekawy i długo będę pamiętał: kładkę na rzece Plica, kąpielisko w kamieniołomie i przechodzenie w bród rzeki Pilicy a to wszystko przy strasznym upale.
Po czterech godzinach zorientowałem się, że będę robił plan minimum, 16 punktów kontrolnych. Niestety już poczatek był fatalny, w miejscu gdzie odpoczywałem zostawiłem okulary słoneczne. Postanowiłem wrócić, straciłem około 30 minut ale ocaliłem okulary. Pomimo to wydawało mi się, ze 16 punktów zaliczę. Niestety było coraz goręcej. Po zaliczenie dwóch kolejnych PK wyjechałem z lasu. Słońce paliło niesamowicie. Jechałem ale męczyłem sie coraz bardziej. Punkt nad kamieniołomem był bardzo ciężki. Chociaż jezioro było bardzo malownicze to żeby dotrzec do punktu trzeba było dojśc do samego brzegu. Zejść jeszcze jakoś zszedłem ale z podejściem miałem już większy problem. Było tak stromo, że musiałem robić aż dwie przerwy.
Potem musiałem tylko doijechać do rzeki i przebyć ją w bród, wszystko to na szalonym słońcu. Przede mną przez rzekę z rowerami przeprawiała się jakaś młoda para. Dali wzór, rowery podnosili powyżej poziomu wody. Ja też tak musiałem. Nie myślałem, że Pilica w tym miejscu może być aż tak szeroka. Ledwo co szadłem. Musiałem ciekawie wyglądać bo jak dochodziłem do brzegu kobieta z entuzjazdem zaczeła robic mi zdjęcia. Z chęcia bym je zobaczył. Pomimo strasznego zmęczenia po wyjściu na brzeg zaraz siadłem na rower i dojechałem do drogi asfaltowej.
Po dojechaniu do asfaltu musiałem podjąć ważną decyzję: do bazy czy zaliczyć ostatnie planowane trzy punkty. Oczywiście wybrałem drugi wariant pomimo, ze byłem strasznie zmęczony. Niestety pierwszy z punktów był na górce. Nie dawałem już rady. Kikakrotnie usiadłem i odpocząłem zanim dotarłem do celu. Niestety czas płynął szybko i coraz bardziej byłem przekonany, że wszystkich trzech punktów nie zaliczę. Całe szczęście, że 15 był stosunkowo blisko i dodatkowo jazda z górki więc byłby wstyd go nie zaliczyć. Z małymi problemami udało mi się do niego dotrzeć. Zlokalizowany był w opuszczonym gospodarstwie, domek był naprawdę ciekawy. Chyba mogłem jeszcze pojechać po 16 ale zdecydowałem się na skirowanie sie do bazy. Nie było do niej najdalej a droga była prosta jak drut. Na linnie mety dotarłem 30 minut prze limitem czasu. Szkoda że nie wziąłem 16 punktu kontrolnego.
Podczas rajdu ciekawy był temat rozgrywanego meczu Polaków ze Szwajcarami o awans do ćwierćfinału Mistrzostw Europy. Mecz rozpoczął się o godzinie 15oo. Od tej godziny to jakby wszystkich wymiotło z dróg, ulic i podwórek. Po oddźwiękach dochodzących z otwartych okien wnioskowałem że po pierwszej połowie nie jest najgorzej. Gdy o 17.30 przyjechałem na metę od razu zadałem pytanie sędziemu "Kto wygrał?". Zdziwiłem się gdy odpowiedział  mi Wojciechowski. On chyba zdziwił się jeszcze bardziej, że ktokolwiek go o to zapytał. Ktoś inny powiedział, że jeszcze grają a mecz można zobaczyć w namiocie. Jak najszybciej tam pojechałem. Zdążyłem zobaczyć jeszcze wszystkie karne. Polacy strzelali jak automaty, wygrali 5:4.
Wadą rajdu na pewno był posiłek, Warunki OK a posiłek do całkowitej dupy, dla wszystkich wegetariańskie kluski, suche i niesmaczne. Tego po Bike Oriencie się nie spodziewałem.
Po posiłku pozostało mi sie jeszcze tylko spakować i dojechać do domu. Wbrew pozorom jest to najtrudniejszy etap moich eskapad. Tym razem ciężko nie było. Przejeżdżałem przez miejscowość o nazwie Golesze. Pamiętam jak podczas moich wizyt w Wiadernie tata często wymawiał nazwę tej miejscowości,

OZI, 11 lipca 2016








sobota, 18 czerwca 2016

Po prostu Grossor .........

.......... czyli niewątpliwie najcięższy rajd na orientacje którego się po prostu bałem.

Nigdy wcześniej na Grossorze nie byłem ale samo hasło robi wrażenie, 300km  w 24 godziny. Niby nic strasznego bo to tylko trochę więcej niż 12km na godzinę ale zasady też są tu troszeczkę inne. Na początku na mapie naniesionych jest tylko kilka najbliższych startu punktów resztę a w tym roku bez OS a było ich aż 35 odkrywa się na trasie.
Bałem się trochę tego startu. Wiedziałem, że nie mam szans zaliczyć wszystkiego. Początkowo planowałem przespać się w bazie w nocy jednak z tego zrezygnowałem, że nikt tego nie robi. Chociaż to była jedna z najkrótszych nocy w roku najbardziej to się jej bałem ale czym bardziej się jej bałem tym bardziej chciałem w nim wystartować.
Może zrobiłem błąd ale do bazy wyjechałem w sobotę rano. Na miejscu byłem trochę dłużej niż godzinę przed startem. Bez problemu się zarejestrowałem. Potem zarejestrowałem się w systemie SMSowym. To druga ciekawostka, Potem na trasie wysyłałem SMS y po każdym zaliczonym PK. Dzięki temu można było zawody śledzić na żywo. Niestety coś nie wyszło i pomimo mojego wysiłku system nie tylko w moim przypadku nie zadziałał pomimo mojego wysiłku. Szkoda bo nawet Bogusia próbowała mnie obserwować.
Startowaliśmy z dziedzińca Tuczyńskiego zamku. Start opóźnił się o 30 minut. Na początek razem z większością ruszyłem w kierunku odcinka specjalnego. Start jego znajdował się przy PK nr4. Zacząłem od spaceru w podziemiach bunkrów. Znajdowało się tam 4 punktu kontrolne. Musiałem przejść około 1km. Nie było to trudna ale prze to, ze nie zdjąłem kasku i nie zostawiłem plecaku w pewnych miejscach prawie musiałem się czołgać. Nawigacyjnie była to prosta część odcinka specjalnego. Problemy zaczęły się potem, nie potrafiłem wystartować. Najpierw z małymi problemami znalazłem 2 punkty kontrolne ulokowane nad bunkrami, potem naprawdę długo szukałem drogi do kolejnych trzech punktów kontrolnych. Wszystko to zaliczyłem bez roweru. Potem już z rowerem zaliczyłem kolejne dziewięć punktów zlokalizowanych wzdłuż jednej drogi od startu. Trochę się uśmiechnąłem gdy zobaczyłem kilku zawodników pokonujących ten odcinek pieszo ale w kaskach. Niezapomniane były ich miny kiedy ich mijałem.
Po zaliczeniu OS postanowiłem jechać na północ do drugiego widocznego od samego początku PK. Na mapie wydawał się być stosunkowo blisko. Niestety była to mapa w skali 1:100 000 i nawet najbliższy dystans pomiędzy punktami to blisko 10km z których większość prowadziła polnymi drogami. Piachu raczej nie było ale chyba niedawno padała i po pewnym czasie odczułem jak upierdliwe może być lawirowanie pomiędzy kolejnymi kałużami.
W zasadzie nie miałem problemów z odnajdywaniem kolejnych PK chociaż wszystkie PK były staranie ukryte. Nadspodziewanie dobrze znajdowałem PK także w w nocy. Noc nie była ciemna. Księżyc był w pełni. Po zaliczeniu 28PK około godziny 22.oo uzbroiłem swój rower w oświetlenie a na siebie założyłem dodatkową bluzę i kołnierz. Od razu poczułem się lepiej chociaż tak naprawdę nie wiedziałem z jakiego powodu, cieplejszego ubrania czy poważnego odciążenia plecaku. W nocy także w przeciwieństwie do dnia już nie padał deszcz. Bez problemu zaliczyłem kolejne trzy PK. Szczególnie fantastyczny był ten ostatni. Umieszczony był przy przyczółku mostu kolejowego. Musiałem dojechać do mostu, wdrapać się na wysoki lewy przyczółek, przejść przez most i zejść do PK. Przyczółki były strasznie wysokie, wcale nie było łatwo na nie wejść i zejść z nich. Ale najbardziej niesamowity był widok z tego wysokiego wiaduktu, światło księżyca odbijało się pomiędzy drzewami płynącej rzeki. Coś niesamowitego, dla takich momentów warto się tak bardzo wysilać. 
Następnie ruszyłem w kierunku sześciu kolejnych punktów kontrolnych. Były one rozmieszczone stosunkowo blisko siebie ale były punktowane bardzo nisko, 10-15 punktów za każdy z nich. Dla porównania inne PK punktowane były od 30 do 60 punktów. 
Tutaj zrobiłem fundamentalny błąd, zamiast zaliczyć dwa pierwsze i pojechać dalej postanowiłem zaliczyć wszystkie. Był środek nocy. Jak się zorientowałem pozostałe 3 punkty kontrolne umieszczone były wzdłuż drogi na wysokiej skarpie, po jednej stronie była rzeka, po drugiej jezioro i kolejna rzeka. Już trzeci z tych PK kosztował mnie wiele czasu i bardzo dużo wysiłku. Złe odmierzenie i konfiguracja terenu spowodowało, ze bez sensu kilkakrotnie schodziłem z 30m skarpy prawie nad brzeg jeziora. W końcu go znalazłem ale na pewno nie było to warte mojego wysiłku. Byłem strasznie zmęczony. Byłem tak zmęczony, że gdy na kupie metrówek dostrzegłem możliwość przyziemienia z radością z niej skorzystałem, usiadłem. Mało co nie usnąłem. Obudził mnie zawodnik, który podjechał na kolarce. Trochę porozmawialiśmy. Ja zostałem, on wjechał w gąszcz szukać PK nr 5. Długo na niego nie czekałem, wrócił i potwierdził, że jest tam szukany PK. Ruszyłem z miejsca jak tylko od pojechał. Bez większych problemów znalazłem kolejny PK. W tym miejscu pozostały mi do odszukania dwa ostatnie PK. Oba zlokalizowane w bunkrach na końcu drogi. Trochę przy pomocy kolegi na kolarce, trochę sam znalazłem ostatnie punkty kontrolne. Spotkałem tutaj mojego starszego znajomego. Mu tutaj poszło znacznie gorzej. Za wyjątkiem pierwszych dwóch PK nic nie udało mu się tutaj znaleźć, Powiedziałem mu gdzie jak odszukać PK5 i PK3. On pojechał bez bunkrów a ja je znalazłem i dopiero tutaj zauważyłem, że tak właściwie to tutaj kończy się droga i trzeba mi było się cofnąć ponad 4km. Dzisiaj myślę, ze można była jakoś z stamtąd wyjechać, szkoda, że tego nie spróbowałem.
Po cofnięciu się do wjazdu usiadłem na skrzyżowaniu i ze zrobionych zdjęć wprowadziłem kolejne PK na moja mapę. Niestety za dużo ich nie było. Dokładnie dwa, oba na południu, jeden po jednej stronie rezerwatu drugi po drugiej jego stronie. Ten drugi tez był daleko, ponad 10km ale bliżej niż ten pierwszy. Niestety droga do niego prowadziła przez bazę. Po 17 godzinach wysiłku niestety była to za duża zachęta. Po długim namyślę postanowiłem zakończyć zawody. 
Niestety nie wykonałem planu, chciałem zaliczyć 20-21 PK i OS. Udało mi się zrobić tylko 15 z 35. Szkoda, ale dzięki temu do godziny 11,oo wyspałem się w bazie i byłem gotowy do pięciogodzinnego powrotu.
Do domu dotarłem bez problemów.
Na Poniedziałek wziąłem sobie w pracy dzień wolny.

OZI, 28 lipca 2016

    

niedziela, 12 czerwca 2016

Mazurskie Tropy czyli .......

..........  czyli o tym jak bardzo chciałem się zrehabilitować.

Był to mój czwarty start w tej imprezie. Pierwsze dwa były przyzwoity niestety ostatnim razem pogoda mnie wykończyła.
Tym razem pogoda była iście rowerowa z kilkoma prysznicami. 
Start był w środku Mazur a rzekę Kurtynię przejeżdżałem przynajmniej trzy razy.
Do bazy przyjechałem jeszcze w piątek. Spałem ponad sześć godzin. Miałem dużo czasu na przygotowanie się do startu. Może nawet za dużo. Z domu zapomniałem tylko zabrać sznurka do karty startowej. W rowerze przed startem zmieniłem tylna opnę. Technicznie wszystko było OK. 
Na starcie dostaliśmy dwie mapy w formacie A3, skala 1:50000. Na mapie było 28PK. Szybko wybrałem trasę i jako jeden z pierwszych opuściłem bazę. Początek był bez historii. Pierwsze dwa PK zaliczyłem w asyście innych zawodników. Trzeci PK zdobyłem niewątpliwie trochę nowatorską metodą ale mimo to w dobrym humorze pojechałem do czwartego PK. I tutaj nastąpił przełomowy moment tego rajdu. Pomimo lasu i licznych dróg, dojazd miałem bezbłędny. Ale nie wiem dlaczego na tej drodze minąłem przecinkę. Na miejscu wszystko się zgadzało, kształt drogi, polana. Pomimo to nie potrafiłem na niej znaleźć przecinki, Najpierw się cofnąłem. Spotkałem dwóch innych zawodników, oni też dziwili się że punktu nie ma. Ja cofnąłem się nawet za bardzo. Przetestowałem alternatywny wariant, przez chaszcze i łąki. Doszedłem do leśniczówki, która tylko potwierdzała, że od początku byłem na dobrej drodze. Podchodząc punkt od leśniczówki, zjeżdżając na piaszczystej drodze wywaliłem się przez kierownicę. Oprócz potłuczeń właściwie nic się nie stało ale zawodnik jadący naprzeciwko mnie powiedział, że upadek był efektowny. Technicznie rozwaliło mi się mocowanie do mojego GARMINA i musiałem go schować do plecaka. Niestety upadek był moim najmniejszym problemem. Problemem była lokalizacja PK12. Nie mogłem zrozumieć jak mogłem minąć czerwony lampion co najmniej dwukrotnie. Może przez okulary. Może przez nieuwagę. W każdym razie nie wiem jak długo bym go jeszcze szukał gdyby nie zawodnik Krochamal. Zobaczyłem go i skierowałem sie w jego kierunku. I właśnie tam był mój zapamiętany PK. Straciłem na nim ponad 60 minut. Dla mnie jest to bardzo dużo. Wiedziałem już, że nie zaliczę wszystkich PK. Przez kolejnych kilaka godzin byłem w psychicznym dołku. Realizowałem swój plan ale już bez  entuzjazmu. Co gorsze kolejne dwa PK nie były łatwe. O ile pierwszy z nich zaliczyłem bez problemu to drugi też kosztował mnie kilkanaście minut. Na zapisie poszukiwań zauważyłem, że mogło być szybciej ale pierwsza drogę za szybko skończyłem. Pon tym PK byłem już kompletnie załamany. Całe szczęście, że kolejne PK były stosunkowo łatwe. Zaliczyłem je. Po drodze zacząłem mijać zawodnika w kraciastej bluzie, towarzyszył mi już do końca rajdu jak kilku innych zawodników i zawodniczek. Zapewne to oni mnie zdopingowali do dalszej walki. Zdecydowanie podbudowałem się psychicznie. Z upływem mijanych kilometrów jechało mi się coraz fajniej. Na koniec postanowiłem przejechać dodatkowe 8km by zaliczyć jeszcze jeden PK. W sumie zrobiłem ich 24 z 28. Zdecydowanie zaliczył bym wszystkie gdyby nie zamroczenie na 12PK. Bardzo tego żałuję. 
Niestety takie pasztety zdarzają mi się stosunkowo często. Nie potrafię z nimi walczyć a ich konsekwencję są straszne. Największe z nich to niewątpliwie NIEMIECKI WIADUKT i ostatnie Dymno gdzie po nieznalezieniu PK zjechałem do bazy. Muszę na tym popracować. 
W sumie fantastyczny rajd, fantastyczne krajobrazy, bardzo fajna mapa.
W sumie przejechałem niemal 140km. 
Miejsce nie będzie za dobre bo już na macie wisiała lista 28 zawodników którzy zaliczyli wszystkie PK.
Czy zrobiłem jakieś błędy nawigacyjne?
Pewnie tak ale nie duże, zapewne dlatego że trasa była stosunkowo prosta.
Chciałbym MT wyróżnić jeszcze za jedną rzecz. Po rajdzie dostałem najlepszy obiad jaki kiedykolwiek spożywałem na imprezach rajdowych, pomidorowa plus ziemniaki z surówką i kurczakiem. Super żarcie.
Najgorsze, że podczas upadku obiłem sobie trochę żebra i czuję że je mam cały czas.
Był to mój 5 raj z kolei. W kolejce czekają kolejne 5 w tym jeden 24 godzinny.
Obywatelska, 12 czerwca 2016.

sobota, 4 czerwca 2016

Leśne Dukty ..............

............ czyli  gorący kontakt z naturą.

Był to mój czwarty z kolei tydzień po tygodniu start w rajdach na orientację a zarazem trzeci kolejny start w Leśnych Duktach. Niestety zaczęło się lato i było strasznie gorąco.
Ale od początku. Start był o godzinie dziewiątej a od bazy rajdu dzieliło mnie 4 godziny szybkiej ( niektórzy mówią bardzo szybkiej jazdy) więc niestety musiałem pojechać w piątek po południu. Wyjechałem z domu kwadrans przed godziną 20. Bez przeszkód otarłem w okolice rajdu. Ostatni kawałek był fantastyczny. Wąska asfaltowa droga, po obu stronach trochę trawy i las, ciemność bo była już po godzinie 23. A na tej trawie w różnych konfiguracjach pasło się ponad 15 saren i jeleni. Bynajmniej nie uciekały na widok świateł samochodu. Wydawało mi się, ze niektóre mogłem nawet pogłaskać. Pierwszy raz w życiu takie coś mi się przydarzyło. Akurat wtedy rozmawiałem z Bogusią i mogłem jej to wszystko przekazać na żywo.
Baza mieściła się w ośrodku wypoczynkowym. W przeciwieństwie do ostatnich Duktów tym razem nie było namiotów. Można było spędzić noc w domku nad jeziorem. Ja niestety byłem nie dość, że przyjechałem późno to byłem nastawiony na nocleg w samochodzie. Zaparkowałem przy małej latarni. Wyciągnąłem rower z samochodu i zamontowałem na dachowym bagażniku. Zrobiło się miejsce na na samochód. Szybko przygotowałem sobie legowisko i po szybkiej kolacji poszedłem spać. Spało mi się stosunkowo dobrze. Obudziłem się o 6:3o. Jak zawsze nie było porannej toalety. Ubrałem się, zjadłem śniadanie, zarejestrowałem się przygotowałem rower i byłem gotowy do startu. Cały rajd składał się z dwóch, w zasadzie z trzech etapów.
Najpierw obowiązkowy prolog. Do prologu dostaliśmy nietypowe mapy. Mapy którymi posługują sie leśnicy. Do zaliczenia było 10PK. Co ciekawe przed startem zostaliśmy wyposażeni w czipy co za wyjątkiem HARPAGANA zdarza się stosunkowo rzadko. Nie lubię takich startów. Tutaj tez wszyscy wystartowaliśmy razem. Jedynym moim problemem było tylko wybranie osób za którymi podążać. W drodze do pierwszego punktu wybrałem jakąś taktykę. Mapy rzeczywiście były mylące. Nie zawsze było wiadomo czy a granicy drzewostanu rzeczywiście jest jakaś droga. Na trzeci PK jechałem już sam. Postanowiłem zaryzykować, niestety mapy leśników nie były aż tak dokładne jak dokładne być powinny. Straciłem kilka minut. W sumie prolog nie poszedł mi najlepiej. Do bazy dotarłem dwadzieścia minut przed godziną 11.oo. Wniosek jest chyba jeden: jak dostaniesz mapę w czytelnej skali to korzystaj tylko z tych dróg, które widzisz na mapie i nie licz na cuda bo na pewno sie nie uda.
Tutaj dostałem dwa arkusze map w formacie A3 i odcinek specjalny na kartce A4. Do zaliczenia było aż 29PK. Szalenie dużo, jest to dla mnie problem gdyż daje sobie sprawę że właśnie najwięcej czasu tracę na punktach kontrolnych i nie sądzę by to się szybko zmieniło. Taktykę miałem stosunkowo prostą, zaliczyć wszystko co jest stosunkowo blisko  siebie. Przez całą trasę jechałem kompletnie sam tylko czasami na PK spotykałem innych zawodników. Całe szczęście, że większość trasy prowadziła w lesie co niewątpliwie przyczyniło się do mojego przetrwania.
Globalnie teren był stosunkowo płaski dlatego też wydaje mi się że zaliczyliśmy wszystkie wzniesienie. Na jednym z nich spotkałem PB, który zjeżdżając z górki powiedział mnie, że górka jest do podjechania. Dziwne bo ja ledwo co na nią podszedłem. Z górki tej był fantastyczny widok na bagna. Zrobiłem nawet  zdjęcia ale rzeczywiście zdjęcia nie odzwierciedlają tego jak to wyglądało na prawdę.
Po drodze mieliśmy dwa punkt z wodą. Oba niestety nie znajdowały się na PK ale były po drodze do nich. Lokalizacja ich wyjątkowo mi pasowała. Jeden z nich mieścił się w chacie myśliwskiej Mościckiego. Tutaj kilku fajnych facetów zaproponowało mi nawet zupę. Zrezygnowałem. Oprócz wody dostałem pigułkę wiedzy o okolicy. Okazało się, że rajd zlokalizowany był w miejscu przedwojennej granicy niemiecko- polskiej. Dworek był w Polsce a baza znajdowała się już w rzeszy.
Ogólnie nie miałem problemów ze znalezieniem PK. Pomogła w tym bardzo czytelna mapa i nie chowanie punktów na siłę.

OZI, 10 czerwiec 2016

wtorek, 31 maja 2016

Pruchnickie Harce .......

..............   czyli  ciężka decyzja w ostatniej chwili.

Już na początku maja postanowiłem ustanowić mój osobisty rekord kolejnych startów w rajdach rowerowych na orientację. Taka szansa pojawiła się na przełomie miesięcy maja/ czerwca i lipca. Dziewięć kolejnych rajdów, jeden po drugim, każdy w innym miejscu Polski. Coś fantastycznego. Dodatkowa chciałem przynajmniej jeden z nich zaliczyć razem z Filipem. Padło na PRUCHNICKIE HARCE, drugi rajd w kolejności. Niestety na horyzoncie pojawił się tylko jeden problem. Tydzień przed rozpoczęciem rajdu na liście startowej znajdowało się tylko trzech zawodników. To mnie trochę załamało. Postanowiłem Filipa zapisać na rajd 28 czerwca nad morze a PRUCHNICKIE HARCE wymazać w tym roku z kalendarza. Ale trzy dni przed startem nagle na liście startowej pojawiło się 20 nowych startujących. Jak widać organizatorzy mają stosunek obojętny do frekwencji.
Dla mnie pojawiła się niespodziewana szansa. Nagle zmieniły się okoliczności. Zapaliło się zielone światło na starty. Warunki noclegowe były średnio zachęcające, postanowiłem więc zapisać nas obu i wyjechać z rana czyli rajd bez noclegu.
Filip oczywiście się bardzo ucieszył, nagle okazało się, że ma dużo nauki, spotkań z kolegami koncerty i inne imprezy i to wszystko oczywiście w dzień zawodów. Ale było już za późno. Decyzję podjąłem samodzielnie, może z odrobiną pomocy Bogusi.
W piątek z Filipem pojechaliśmy na Zapustną celem skompletowania sprzętu. Ja oczywiście na Camberze, Filip wybrał EPICA. W Filipa rowerze musiałem tylko wymienić pedały. Rowery spakowaliśmy do samochodu i przygotowany samochód zaparkowaliśmy w garażu.
Ten dzień naprawdę był hardkorowy. Nawet mi przyszło bardzo ciężko wstanie o godzinie 3:50. Bogusia wstała jeszcze wcześniej. Filip wstał ostatni. Chciałem wyjść o godzinie 4 udało się 30 minut później. Na początku GPS wskazywał 9:15 jako godzinę dotarcia do bazy. Jechałem szybko. Cała trasa była szczelnie obstawiona radarami, po drodze mineliśmy nawet odcinkowy pomiar prędkości.
Na miejsce dotarliśmy kwadrans przed godziną dziewiątą. Spokojnie się zarejestrowaliśmy i przygotowaliśmy do startu. Impreza organizowana przez grupkę starszych osób, niesamowite. Bazą była szkoła przypominające te z lat mojego dzieciństwa. W głośnikach była muzyka przypominające mieszankę dysko polo i śląskiej muzyki ludowej. Atmosfera naprawdę niepowtarzalna. Pogoda chyba nawet za dobra, upał jest moim przeciwnikiem.
Start nastąpił równo o godzinie 9:30. Dostaliśmy mapy. Punkty były przesunięte lekko na zachód w stosunku do imprezy z przed roku. Zadanie było bardzo ciężkie. W ciągu ośmiu godzin należało zaliczyć co najmniej 12 punktów z 18. Strategię miałem już wymyśloną przed startem, zrobić minimum jak najmniej podjeżdżając. Szybko wyznaczyłem trasę. Najpierw punkt na rynku w Pruchniku, potem wspinaczka na górę, 8 kolejnych punktów kontrolnych i przemyślenie co dalej. Zdecydowanie nie chciałem zjeżdżać w dolinie Sanu a było tam umieszczonych 5 punktów.
Już dojazd do Pruchnika nie był najprostszy, trochę zjazdów i trochę podjazdów zrobiły swoje. Lekko zmęczeni dojechaliśmy do pierwszego PK. Filip odpowiedzialny był za stemplowanie. Niestety robił to wszystko stosunkowo wolno pomimo mojej mobilizacji. Ale prawdziwe góry zaczęły się za rzeką. Już na pierwszym podjeździe wymiękłem. Podprowadzałem rower około 500m. Filip podjechał i na górze czekał na mnie. Tutaj były dwa PK. Na pierwszym pt. "Siodło na płocie" zrobiono nawet nam kilka zdjęć. Trzeci PK był moim pierwszym błędem nawigacyjnym, wybrałem złą drogę i zamiast cofnąć się pojechałem dalej i przynajmniej 20 minut poszło się jebać.
 


Gdynia, Rajd z Kompasem czyli ...................

.....   moi dwaj synowie na jednym rajdzie.

To był nietypowy rajd. Miejscem jego była Gdynia, duże miasto na wybrzeżu. Na miejscu startu pojawiliśmy się całą rodziną. W rajdzie wystartowało nas dwóch, ja i Filip.
Start rajdu też był o nie typowej godzinie, sobota po południu, godzina 13.oo. Z domu wyjechaliśmy wpół do godziny 9.oo. Przed sobą mieliśmy ponad trzy godziny na autostradzie. Udało się. Na miejscu byliśmy przed godziną 12.oo. Mieliśmy dosyć czasu na przygotowanie i zarejestrowanie się. Miejsce startu też było szczególne, plaża przy molu w Orłowie. Był to pierwszy mój start z aparatem fotograficznym. Zamocowałem go sprytnie do plecaka i nawet zrobiłem kilka zdjęć.
Na starcie było ciasno. Oprócz 30 konkurentów było drugie tyle rowerzystów startujących na dwa razy krótszym dystansie oraz multum piechurów, dwa dystanse i ponad setka startujących.
Trasa tradycyjnie składała się z dwóch pętli A i B myślałem tylko, że myślałem, że pętla A będzie znacząco krótsza od trasy A. obie trasy wydały się tak samo długie.
Jak wcześniej napisałem rajd rozpocząłem razem z Filipem. Już pierwszy punkt sprawił nam duże trudności. Ulokowany był na krawędzi zabudowań, w lesie prowadzącym na plażę. Żeby tam dotrzeć wybraliśmy ścieżkę wzdłuż morza. Nie przyszło mi do głowy, że będziemy musieli pokonać ponad 100m2 w wąwozach większych niż w nie jednych w polskich górach. Nie spieszyliśmy się za bardzo co powodowało, że wyprzedziło nas kilku lub nawet kilkunastu piechurów. Problemy zaczęły się po wyjściu z lasu. Trudno było mi ustalić gdzie naprawdę jesteśmy, muszę napisać, że mapa w skali 1:50 000 była w średniej jakości ale zapewne wynikało to z charakteru okolicy, obszaru wysoce zurbanizowanego. Uratował nas kościół i przy nim udało nam się znaleźć pierwszy PK. Następne dwa PK były umieszczone w porcie. Pierwszy znajdował się przy DARU POMORZA. Widziałem go pierwszy raz go na żywo, naprawdę jest imponujący, widziałem go pierwszy raz na żywo. Filipa on nie zachwycił. Tak się nim zachwyciłem, że nie doczytałem opisu który mówił że PK jest w barze o nazwie Dar Pomorza.
Następny PK znajdował się w porcie przy ogromnym statku wycieczkowym, takiego dużego pływającego okrętu też nigdy nie widziałem. Filip oczywiście wszystko stemplował, ja najczęściej w tym czasie robiłem zdjęcia.
W tej części rajdu bardzo podobała mi się jazda w tłumie. Lubię jeździć szybko w tłumie i tutaj mogłem to spokojnie testować.
Niestety po trzecim PK zaczęły się lekkie wzniesienie. Już do czwartego PK musieliśmy prowadzić rowery. Ogólnie muszę napisać że pomimo ciężkiej mapy nie robiliśmy większych problemów nawigacyjnych. Jeden punkt znalazł nawet Filip. Opis punktu brzmiał " coś mi ukradziono. Ja wprowadziłem nas w jakąś podobną ale niewłaściwą drogę. Filip od początku się upierał, że powinny to być tory kolejowe i miał rację. Fajnie się rozebranymi torami jechało, było to tak zarośnięte krzakami że całe 400m jazdy to kontakt rowerzysty z roślinami na całej wysokości. Fajne.
Kiedy jestem zmęczony to robię błędy, pod koniec pierwszej pętli chciałem wybrać beznadziejną kolejność zaliczania punktów. Trzeźwy umysł Filipa mnie przed tym powstrzymał wskazując właściwą kolejność.
Do bazy dotarliśmy przed godziną 19,oo. Czekali już tam na nas pozostali członkowie rodziny. Zadzwoniliśmy do nich bo Filip potrzebował prowiantu a ja zorientowałem się, że Bogusia jeździ moim samochodem bez dowodu rejestracyjnego. Szkoda, że trochę zepsuliśmy im zwiedzanie zoa w Gdańsku. Na mecie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zjedliśmy żurek. Filip wykorzystał ten czas i przekonał wszystkich, że jest chory. Ze mną to się udało bo dość niespodziewanie Oskar wyraził chęć jechania ze mną. Szybko przywdział strój kolarski, siadł na rower i ruszyliśmy na zachód.
Z pierwszym PK nie mieliśmy dużego problemu. Drugi zaliczyliśmy już raz wcześniej więc po wyjściu z gęstwiny nie było większego problemu by go znaleźć raz jeszcze. Właśnie przy nim spotkaliśmy grupkę zawodników których w przeciągu kolejnej godziny mijaliśmy wielokrotnie. Oni jechali szybciej ale my wybieraliśmy bardziej optymalne drogi. Razem z nimi znaleźliśmy kolejny PK. Muszę napisać tutaj, że z Oskarem jeździ się inaczej niż z Filipem, Jak w życiu Oskar jest bardziej zaangażowany. Zaliczyliśmy z nim jeszcze dwa PK. Jeden na wzniesieniu powyżej torów kolejowych. Nie powiem ciekawy i wcale nie tak łatwy do zdobycia. Trochę szukaliśmy ale się udało. Było już ciemno. Oskar chciał jechać dalej, ja pomyślałem o powrocie i postanowiłem wracać. Oskar dostał kompas i miał doprowadzić nas do bazy, nawet mu się to udało. Pozostał nam do zaliczenia ostatni PK. Określiłem go nazwą "Crem de la crem". Punkt miał być łatwy i taki się ukazał chociaż ta noc była przerażająco ciemna. Jednak z Oskarem udało się bez problemu go odszukać. Pozostał nam już nam tylko rajd przez park w ciemności do mety. Pomimo, że starałem się jechać w miarę szybko na koniec Oskarowi udało się mnie wyprzedzić,
Potem zdałem karty startowe, spakowałem sprzęt i obejrzałem morze z mola.
Pozostał najgorszy etap naszej wycieczki. Powrót do domu samochodem. Naprawdę byłem zmęczony i nie wyspany. Dałem radę, do domu dojechałem na godzinę 3. Niestety musieliśmy jeszcze wysadzić rowery.
Po przyjeździe chciałem jeszcze zobaczyć półfianł NBA. Niestety się nie udało, zasnąłem zaraz po zmianie pozycji na horyzontalnej.
Rajd był super, byłem sceptyczny ale naprawdę było bardzo fajnie.

Obywatelska, 31 maj 2016.

sobota, 14 maja 2016

DyMnO, nic za darmo czyli .......

........ ciężki rajd na orientację na Mazowszu,

Niewątpliwie jeden z najfajniejszych rajdów a do tego jeszcze na Mazowszu. Postanowiłem poświęcić go pamięci Andrzej Typrowicza, chłopaka z Dukli, który zmarł w tym tygodniu. Pozostało mi po nim na pewno: zwyżka w Fordzie i szczoteczki automatyczne w domu. Andrzeju fajnym gościem jesteś.
Baza rajdu była w miejscowości nad Narwią, Nowogród. Dotarłem tam w piątek po godzinie 11. Nie zdążyłem na odprawę. Miejsca do spania wcale nie było za dużo. Ograniczenie sali spowodowało, że na koniec człowiek leżał przy człowieku. Przed zaśnięciem sprawdziłem pogodę, nie wyglądała najlepiej, deszcz przez cały dzień z prawdopodobieństwem 60-80%. Spałem około 5 godzin. Wstałem trochę za późno, 4:55. Zjadłem tylko jedną kanapkę. Skorzystałem z toalety, z tym akurat problemu nie było. 20 minut po godzinie 5 byłem przy samochodzie w stroju kolarskim. Wyjąłem rower z samochodu i dopiąłem do niego numer i wszystkie inne gadżety. Do plecaka dołożyłem mojego SCOTTA przeciwdeszczowego. Czasu niestety miałem za mało w efekcie czego zapomniałem zabrać telefonu. Mapy odebrałem jeszcze w trakcie pakowania. W sumie dostałem osim kartek papieru, trzy z mapami głównymi, trzy z mapami szczegółowymi, opis punktów i zadanie testowe.
Pomimo wszystko na trasę wyruszyłem jako jeden z pierwszych. Prawie wszystkie punktu były położone na północnym brzegu rzeki Narew. Wybrałem ambitną trasę chociaż wiedziałem, że limitu punktów i tak nie zaliczę a limit był wysoki. Obowiązkowo do zaliczenia było ponad 30 punktów i do tego jeszcze kilka dodatkowych. Jeździłem sam chociaż od pierwszego punktu  przez cały czas spotykałem się z dwójką zawodników o numerach 118 i 119. Zaliczałem średnio dwa punkty na godzinę. Na początku jeździło mi się fantastycznie, do 60km sprawiało mi to ogromną przyjemność. Okolica była bardzo ciekawa. Żaden punkt nie był łatwy do zdobycia, Każdy wymagał większego lub mniejszego wysiłku ale nic za darmo.

Warszawa, 20 maj 2016

Niestety w pewnym momencie połączenie problemów fizycznych, psychicznych i nawigacyjnych spowodowały, że się poddałem. Po długim dojeździe dotarłem do lasu, w którym umieszczony został PK. Niestety drogi na mapie pokrywały się z drogami w terenie. Ja zgubiłem się kompletnie. Szukałem długo. Próbowałem zaliczyć PK z drugiego kierunku. Też się nie udało.
Byłem daleko od bazy. Pierwotnie planowałem wracając zaliczać kolejne PK. Miałem czas chociaż zapomniałem telefonu.
Zdecydowałem się jednak wycofać. Asfaltem wróciłem do bazy. W bazie byłem jako jeden z pierwszych, Byłem tak wcześnie, że nie udało mi sie nawet skonsumować posiłku regeneracyjnego. Jak opuszczałem bazę zaczął padać deszcz. Końcówka ponoć była straszna, oprócz deszczu padał grad, zrobiło się zimno. Wstyd mi, że się wycofałem. Nie tak powinienem kończyć moje imprezy, niestety zdarza to mi sie coraz częściej.

OZI, 10 lipca 2016

czwartek, 28 kwietnia 2016

Harpagan 51 ..........

......   czyli historia zaczyna się od nowa?

Nie startowałem w HARPAGANIE 50 (cały czas tego żałuję) więc nie mam niestety ciągłości po czterech startach miałem przerwę.
Nie tylko dlatego HARPAGAN 51 był dla mnie imprezą sezonu.
Już przed startem obmyśliłem sobie strategię. Nic nowego, chyba już od drugiego startu ją realizowałem. A jest stosunkowo prosta, zaliczyc wszystkie PK z 5, 4 a jak się uda to i 3 punkty. Pozostałe tylko wtedy gdy znajduję sie na planowanej drodze. Jak dzisiaj siedzę i piszę to zauważam, ze niestety nie byłem wierny tej strategii i może to było przyczyną mojej porażki.
W tym roku impreza odbyła się w Bytowie. Wszystkie wcześniejsze imprezy traktowałem jako przygotowanie do HARPAGONA. Niestety chyba nie zupełnie dobrze się przygotowałem.
Pakowanie rozpocząłem w czwartek wieczorem od sprawdzenia naładowania mojej elektroniki. Resztę zrobiłem w piątek. Za wyjątkiem nowego ZEFALA nic się nie zmieniło w moim osprzęcie.
Muszę powiedzieć, że miałem trochę szczęście, w ostatniej chwili spakowałem mapnik i rękawiczki. Jeszcze jeden argument za przygotowaniem "check listy".
Wyjechałem o godzinie 19:30 w piątek. Chciałem koniecznie zdążyć jeszcze się zapisać. Zapisy były prowadzone do godziny 23:30. Na starcie GPS wskazywał 23:10. Udało się. Zaparkowałem na super parkingu pomiędzy biurem a miejscem startu. A miejsce startu-mety było bardzo szczególne, dziedziniec krzyżackiego zamku.
Warunki do spania były też szczególne, dwie sale gimnastyczne, dużo miejsca, bez trudu znalazłem coś dla siebie,
Po zarejestrowaniu, znalazłem miejsce na drugiej sali gimnastycznej, przygotowałem się do porannego opróżnienia, zjadłem kolacje, porozmawiałem z Bogusią i poszedłem spać.
Spało mi się całkiem dobrze. Budzik nastawiłem na godzinę 5:09. Z materaca poderwałem się trochę później. Bez historii przygotowałem się do startu. O godzinie 6:20 byłem na dziecińcu zamku. O 6:23 zorientowałem się, że zapomniałem rękawic ale postanowiłem jechać bez nich.
Wydawanie map rozpoczęto 5 minut przed startem (albo 3, już nie pamiętam). Szybko nakreśliłem sobie kierunek i co najdziwniejsze jako pierwszy wyjechałem z zamku. Było mi trochę głupio i miałem dziwne uczucie wyjeżdżając pierwszy. Długo jechałem samotnie. Po kilku minutach wyprzedził mnie pierwszy zawodnik. Mijając mnie powiedział, że nie za dużo osób wybrało ten kierunek. Ale w sumie nie było najgorzej, na pierwszym PK zebrała się całkiem duża grupka zawodników. Wśród nich była moja "znajoma" z 360stopni- Blank. Dziwne ale już pierwszy PK był za 5 punktów, czyli zacząłem dobrze. Potem wybrałem się na PK8. Co prawda był tylko za 2 punkty ale to był dopiero początek i tak właściwie znajdował się po drodze. Żeby do niego dotrzeć musiałem przejechać przez tereny PGRowsie gdzie wielkie ciężarówki rozwoziły po polach gówno i strasznie śmierdziało. Tutaj zrobiłem pierwszy błąd, w drodze powrotnej powinienem odbić w prawo i asfaltem dojechać do kolejnego skrętu a nie jechać przez śmierdzące pola gdzie pedałowanie nie było najlżejsze. Kolejny PK właściwie był bez historii, niedość, że wiedziałem gdzie jestem to jeszcze zobaczyłem zawodników wyjeżdżających z lasu. Było dobrze, po niecałych dwóch godzinak zaliczyłem 3PK i miałem już na koncie 11 punktów.
Pogoda była super, rześkie powietrze i piękne słońce.
Następnie skierowałem się na PK12. Prawie bez problemu go zaliczyłem. Miałem małe wątpliwości na koniec ale z "pomocą" jednego z zawodników udało się je pokonać. Pojechałem na północ do PK17. Postanowiłem zaliczyć go od zachodu a nie od południa i to był chyba dobry wybór. Poprawność mojego wyboru potwierdzali zawodnicy wracający z z punktu. Po zaliczeniu PK17 pojechałem na południe do PK9. Dopiero na końcu miałem chwilę zwątpienia ale wszystko w sumie wyszło nieźle. Po 9 wybrałem się na 15. Prowadziły do niej leśne drogi. Trochę się obawiałem ale z małymi korektami dotarłem do PK15. Tutaj planowałem przemyśleć co dalej, musiałem podjąć kluczowe decyzje. Na PK15 było bardzo dobrze, była godzina ..... , zdobyłem 7PK o łacznej wartości 26 punktów. Postanowiłem wybrać dłuższy wariant z zaliczeniem PK8. Początek utwierdził mnie, że słusznie postąpiłem. Autostradą leśną dotarłem do drogi asfaltowej. Troszeczkę pobłądziłem w mijanej miejscowości ale w sumie bez większych problemów dojechałem do drogi dojazdowej. Tutaj miałem pewien problem, bo zamiast jednej drogi były dwie. Po krótkim zastanowieniu wybrałem właściwą. Niestety zbyt wcześniej skręciłem w lewo i znowu straciłem kilka minut. Na PK8 raz jeszcze przemyślałem moje plany, podzieliłem ją na 2 godzinne etapy, po pierwszych dwóch godzinach powinienem być na PK11 a po kolejnych dwóch powinienem mieć zaliczone PK14. Nie myślałem jeszcze wtedy, że tak naprawdę zrealizuje tylko pierwszy etap.
Przy kolejnym PK trochę mi się poszczęściło. Na mapie wyglądało to całkiem prosto ale nagle pojawiły się dwie drogi prowadzące w tym samym kierunku. Razem z jednym z zawodników wybraliśmy tą po prawej. Po kilkuset metrach zorientowaliśmy się, że to nie jest ta właściwa prowadziła za bardzo na prawo. On się cofnął. Ja postanowiłem kontynuować z myślą korekty po dotarciu do poprzecznej drogi. Udało się droga o właściwym kierunku była ale po kilkuset metrach po lewej stronie pojawiła się całkiem duża rzeczka, trochę mnie zdziwiła bo nie było jej widać na mapie. Zacząłem trochę wątpić w poprawność wybranej drogi tym bardziej, że droga zaczęła skręcać niepokojąco na południe. Według moich pomiarów PK powinien być około 1km od skrętu. I był. Spotkałem tam tam mojego ostatniego towarzysza, przybył tam już po mnie. Musiał skakać przez rzeczkę.
Tutaj zrobiłem już duży błąd. Miałem do wyboru dwie drogi: pokonać rzeczkę i przejść na azymut 200m do drogi bądź skierować się na zachód leśnymi drogami do mostu. Wtedy tak nie nyślałem, wybrałem 2 rozwiązanie, 4-5km w plecy. Wtedy poczułem pierwsze zmęczenie ale nie zatrzymywałem się, jechałem non stop. Dalej już bez problemów dotarłem do PK1. Po jego zaliczeniu po raz pierwszy usiadłem i odpocząłem przy drodze kilka minut. Cały czas miałem szansę zrealizować mój plan. 11 wydawała się prosta. Dotarłem tam jeszcze przed godziną 15. I tu zaczeły się moje pierwsze problemy. Ich zapowiedzą był spotkany jeden z zawodników, który zwierzył się, że od ponad pół godziny szuka PK11. Po chwili dołączyła do nas dziewczyna z TEAM360. Była na kolarce, ciekawe czy taki rower wybrała taktyczne czy tylko taki miała. Niestety zamiast jechać za nimi postanowiłem podążyć w swoim kierunku. Najpierw obszedłem jezioro, potem pojechałem na południe, następnie sprawdziłem to co już inni wykluczyli dopiero na koniec skierowałem się tam gdzie moi pierwsi towarzysze może dlatego, że ta droga prowadziła do kolejnych PK. Tutaj ku mojemu wielkiemu zdziwieniu znalazłem PK11. Wtedy jeszcze że będzie to mój ostatni PK. Była wtedy godzina ........ , chciałem jeszcze zaliczyć PK13, PK6 i PK20. Naprawdę było to realne.
Nie jestem pewny ale chyba wtedy zaczął padać deszcz z gratem. Miałem kurtkę przeciwdeszczową ale nawet nie myślałem o jej założeniu. Lubię deszcz na rowerze. Pobudza mnie i mobilizuje do szybszego kręcenia. Tym razem było podobnie. Na tym odcinku po raz pierwszy na cięższych odcinkach prowadziłem rower. Do 13 było kilka kilometrów w tym około 2 po nie najlepszych drogach gruntowych. Pomimo zmęczenia i kryzysu jakoś to pokonałem. Zostało mi ostatnie 2-2.5km do punktu. Na mapie nie wyglądało to najciekawiej, leśnymi drogami na północ. Już opis nie wyglądał najlepiej " skrzyżowanie cieków". Ku swojemu zadowoleniu na początku minąłem grupki zawodników jadących w przeciwnym kierunku. Szkoda że było to na początku tego odcinka. Chyba skierowałem sie za bardzo na zachód i zaczeło sie moje błądzenie. Przy poszukiwaniu wlazłem na czyjeś pole myśląc że płaszcz rybaka to namiocik ludzi z obsługi, spotkałem tumany ludzi szukających tego samego.Zdesperowany spotkałem ludzi, którzy nawet wytłumaczyli mi dokładny dojazd ale z opisu zapamiętałem tylko " w lesie po lewej stronie". W takim przypadku zawsze powinienem pytać w jakiej jest to odległości od startu. Punktu nie znalazłem, Nie pojechałem też szukać dalszych PK. Stwierdziłem, że nie ma sensu ryzykować utraty tego co zdobyłem (37pkt.).
Ruszyłem do mety. Do przejechania miałem ponad 20km. Deszcz padał strasznie. Najpierw dojechałem do asfaltu ale nie wcale do tego do którego chciałem. Potem skorzystałem ze skrótu, miałem chwilę zwątpienia ale się udało. Potem dotarłem do drogi Miastko - Kościerzyna. Cały czas mocno padało. Byłem kompletnie przemoczony. Jechałem całkiem szybko. 13 kilometrów przed Bytowem wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Nie dotrzymałem im koła pewnie dlatego, ze nawet nie próbowałem. Lubię jeździć w towarzystwie. Temu też doczepiłem się do następnego rowerzysty, który mnie wyprzedził. Jechało mi się super. Przez pewien odcinek zmienialiśmy się na prowadzeniu aż w końcu on nie wytrzymał. Mnie jakoś całe zmęczenie opuściło. Próbowałem jazdę w dublecie powtórzyć z kolejnym zawodnikiem, ale jak zobaczyłem jego spojrzenie zrezygnowałem. Poczułem się pewnie. W Bytowie nawet lekko przesadziłem. Najpierw skróciłem sobie rondo i w czasie tego manewru kierowca jakiegoś vana tak się na mnie wkurzył, że mało co nie spowodował wypadku bo wyjechał ze swojego pasa (nie prze ze mnie tylko przez swoją nie uwagę). Ale największe szczęście miałem chwilę później. Bytów, pędziłem środkiem mojego pasa, niestety rondo nie było puste musiałem przychamować, tylne koło padło w poślizg, za mną jechały samochody, szczęśliwie się nie przewróciłem. Cudem utrzymałem się na rowerze. Niezły widok musiał mieć gość jadący za mną.
Na dziecińcu byłem 9 minut po godzinie 18. Deszcz cały czas padał. Dostałem pamiątkową opaskę. Będę ją nosił aż kupie sobie VIVOACTIVA HR.
Do samochodu miałem blisko. Rozebrałem się i spakowałem. W bazie szczytałem kartę, kupiłem kubek i zjadłem makaron z 5 kawałeczkami miesa. Jedzenie było lepsze niż wyglądała ale musze powiedzieć, że posiłek regeneracyjny nie jest silna stroną HARPAGANA.
Do domu ruszyłem o 19:15. Jechałem wolno i po pięciu godzinach dotarłem na Obywatelską. Dziwne ale chłopcy jeszcze nie spali, odebrali moje rzeczy a ja zaparkowałem samochód i zakończyłem mój kolejny rajd.
Pomimo kiepskiego wyniku jak orawie zawsze było super i z niecierpliwością czekam na kolejny rajd, kolejnego HARPAGANA. Szczęśliwie HARPAGANY są dwa razy w roku.

Obywatelska, 17 kwiecień 2016.

BIKE ORIENT Strawczyn .........

.............  czyli trochę pechowo ale jak zawsze fajnie.

Nie jest to impreza zaliczana do Pucharu Polski w Rajdach Rowerowych na Orientacje ale komercyjnie to przewyższa ją chyba tylko HARPAGAN. Tym razem impreza odbyła się w miejscowości Strawczyn koło Kielc.
Z domu musiałem wyjechać koło godziny 7. Na miejscu byłem kilkanaście minut po godzinie 9. Lokalizacja startu fajna w ośrodku sportowym niedaleko zalewu na którym akurat odbywały się zawody na paralotniach.
Jedyna wada to tylko dosyć duża odległość pomiędzy parkingiem a startem zawodów. Miałem mało czasu na przygotowanie się. Trochę sie spieszyłem i tradycyjnie się pomyliłem. Tradycyjnie bo podobne problemy miałem przed startem na tych samych zawodach. Licznik krótkich odległości źle umieściłem w gnieździe i to tak nieszczęśliwie, że pomimo kilku prób nie mogłem wyciągnąć licznika z gniazda. Użyłem narzędzia i wyłamałem ząbek w liczniku co spowodowało, że jego ponowny montaż stał się niemożliwy. Szczęśliwie miałem licznik awaryjny. Musiałem ustawić obwód koła i to mi się udało i zamontować licznik. Udało się. Nowy licznik zadziałał jeszcze przed oficjalnym startem. Na starcie staneło ponad 200 uczestników. Na trawie wokół sceny położonych zostało ponad dwieście map. Trzy minuty przed godziną 10 mapy zostały podniesione. Na tych zawodach mapy naprawę są fajne. Nie na daremno jednym ze sponsorów imprezy jest firma COMPASS. Na mapie w skali 1:50 000 umieszczonych było 20PK. Każdy kto zaliczył ponad 10PK klasyfikowany był do dystansu GIGA, reszta do MEGA. Długo się nie zastanawiałem już po 2 minutach wybrałem sobie kierunek i strategię na trasę. Ruszyłem jako jeden z pierwszych, Już na początku zdziwiłem się, ze tak niewielu zawodników podąża w tym samym kierunku. Po przejechaniu około 2km zorientowałem się, że pomyliłem kierunki, zamiast na północ pojechałem na południe. Musiałem zmienić strategię, postanowiłem zaliczyć wszystkie PK. Wydawało się to ciężkie ale możliwe.
Pierwsze 2 PK zaliczyłem bez większego problemu, Wystarczył krótki zjazd z drogi głównej do lasu i punkty były zaliczone. Mapa była bardzo fajna, tak fajna, że rzadko korzystałem z nowego licznika. Kłopoty zaczęły się na trzecim PK. Najpierw skomplikowany dojazd, potem poszukiwanie w lesie. Nie byłem sam ale najpierw minąłem PK, potem długo myślałem, wróciłem się i dzięki koledze znalazłem miejsce lokalizacji punktu kontrolnego. Potem ruszyłem leśną drogą na wschód i dotarłem do drogi asfaltowej. Już przed drogą asfaltową poczułem, że tu kiedyś byłem a dokładniej, ze jeden z PK na moim drugim rajdzie był schowany w tej okolicy. Szukałem go długo temu wtedy tą okolice dobrze poznałem, Żeby było ciekawiej to kolejny PK był zlokalizowany dokładnie w tym samym kamieniołomie, którego szukałem długo kilka lat wcześniej. Powiem szczerze, wyraźnie historia ułatwiła mi dotarcie do tego PK. Do następnego PK wybrałem dłuższą ale bardziej wygodną drogę. Pomimo 8km dotarcie do niego zajeło mi mniej niż 30 minut. Następny PK sprawił mi małe kłopoty w końcowej fazie. Musiałem podejść pod górkę z której wcześniej zjechałem i tam znaleźć dół w którym zlokalizowany był kasownik. Dotarcie do kolejnego PK było przyjemne do momentu górki na której zlokalizowany był PK. Musiałem podejść pod górkę. Było ciężko, Dodatkowo miałem problemy ze znalezieniem PK. Tutaj zrobiłem chyba pierwszy poważny błąd. Zamiast pojechać na północ w kierunku kolejnego PK. Co prawda droga była asfaltowa ale drugi raz musiałem się wspinać na tą samą górkę. Dodatkowo musiałem się cofać bo źle pojechałem na skrzyżowaniu. Inni zawodnicy wskazali mi jak dotrzeć do kolejnego PK. Na kolejnym PK znajdował się bufet. Zjadłem kilka pomarańczy i pojechałem dalej. Kolejny PK znajdował się nad rzeką. Dotarłem do niego bez większego problemu. Tutaj popełniłem chyba kolejny błąd. Zdjąłem buty ze skarpetami, pokonałem rzekę i niewielkie bagienko. Dotarłem do drogi, wjechałem do lasu i zabłądziłem. Trochę czasu czasu zajeło mi odszukanie właściwej drogi. Wiedziałem już, że wszystkiego nie uda mi się zaliczyć. Miałem trochę więcej niż 2 godziny, postanowiłem zaliczyć jeszcze 4 PK. Pierwsze 2 PK były łatwe tylko dużo trzeba było jechać. Ostatnie 2 PK znajdowały się na górkach, nie byłem w stanie podjechać, musiałem prowadzić rower ale się udało. Na metę dotarłem 10 minut przed limitem. I tu się zdziwiłem po raz pierwszy dostałem duże dobre bezalkoholowe piwo DRESDENER. Drugie zdziwienie to posiłek, duży schabowy, frytki, sałatka i kompot. Też powyżej przeciętnej. Nie czekałem na zakończenie, nie uczestniczyłem w losowaniu. Spakowałem się, trochę popatrzyłem na lotniarzy. W domu byłem przed godziną 22.
Zawody poszły mi lepiej niż myślałem, pomimo pomyłki na początku zająłem 31 wśród ponad 200 startujących,
Zapomniałem napisać, że  był to mój pierwszy rajd w nowych butach. Buty OK ale nie rewelacja.
Pogoda była super, słońce i około 15 stopnii celcjusza.

Obywatelska, 28 kwiecień 2016

wtorek, 5 kwietnia 2016

Wiosenne 360 stopni .......

...............  czyli lepiej niż się spodziewałem.

Był to nietypowy tydzień w rowerowych rajdach na orientację. Nie było pucharu ale za to były dwa rajdy "aspiranty". Od samego początku byłem zdecydowany na start koło Warszawy. Konkurentem był rajd w katowickiem koło jeziora Goczałkowickiego. Tuż przed startem zacząłem zmieniać zdanie. Zmartwiła mnie informacja, że pierwszy raz wystartuje w rajdzie rowerowym, który na narzuconą kolejność zaliczania PK.
I rzeczywiście tak było, rajd "Wiosenne 360 stopni" był nietypowy pod wieloma względami:
1.  rzeczywiście kolejność zaliczania PK była narzucona od samego początku do samego końca,
2.  do zaliczenia była największa liczba PK, 38 na dwóch pętlach,
3.  w sumie otrzymałem 6 map w formacie A3, wszystkie w skali 1:15000.
Pogoda była wspaniała, bo dosyć długiej "wiośnie" w końcu zrobiło się trochę cieplej i słońce świeciło od wschodu do zachodu.
W związku z tym że do bazy miałem stosunkowo blisko, około 30 minut samochodem, ledwo co zdążyłem na start, przyjechałem 20 minut przed startem ale zdążyłem się zarejestrować i przygotować razem z rowerem do startu.
Na moim dystansie wystartowało około 20 konkurentów.
Taktykę miałem prostą, na początek nie patrzeć na mapę tylko ruszyć za czołówką. Trochę się zdziwiłem bo już 2PK zaliczałem samotnie, ale zdecydowanie byłem w czołówce. Przy 4PK dogonił mnie Hołdakowski i tu pierwsze rozczarowanie, nie ma PK. Podobnie było przy 6PK ale dopiero na nim straciłem bardzo dużo. Szukając go w leśnym dołku odjechałem jako jeden z ostatnich. Dalej było już lepiej, większość trasy pokonywałem samotnie. Dopiero na drugiej pętli miałem  do towarzystwa dwie pary. Raz ja jechałem za nimi, czasami oni podążali moim śladem. Dopiero po przeczytaniu wyników dowiedziałem się, że w jednej z tych par była BLANKI z Białej. Zdecydowanie lepiej jeździ ode mnie na rowerze ale w odszukiwaniu punktów i do nich dojazdów to możemy już konkurować. W sumie trasa była fajna, aż dziwne że pod Warszawą można aż tyle kilometrów przejechać w lesie i na polach. Niestety nowe buty NORTHWAVE znowu nie zdały egzaminu, chodzenie było istną katorgą dla moich kostek. Muszę coś z tym zrobić i na pewno muszę kupić normalne buty rowerowe chociaż  nie jest to takie ciężkie (pisze we wtorek a wczoraj kupiłem bardziej letnie NORTHWAVESY).
Przygody były. Razem z Blank władowaliśmy się na teren prywatny, właściciele byli PISowi i przez podwórko nas nie puścili tylko darli się przez cały czas by zdradzić im organizatorów. Byli młodzi i wydaje się, że wykształceni ale chyba Blank miała rację prawdziwi Warszawscy PISowcy.
Schodzenie i wchodzenie na rower bardzo mnie zmęczyło, w końcówce najpierw wyprzedziła mnie para z Blank a przy dojeździe do mety ostatnia para.
Byłem ostatnim zawodnikiem, który zaliczył wszystkie 38PK a że zaliczyli je prawie wszyscy zawodnicy zająłem 19 miejsce na 20 sklasyfikowanych.
Ale było fajnie, Igor się spisał. Dobiło mnie tylko jedno wydarzenie. Na trasie zgubiłem moją kochaną opaskę mierzącą aktywność GARMINA, 650pln poszło się jebąć. Trudno jest bez niej żyć. Muszę szybko uzupełnić braki.
W sumie w 10 i pół godziny przejechałem ponad 10km zaliczając po drodze 38PK. Był to mój drugi rajd w tym roku na którym zebrałem wszystko, oby było ich więcej. SZAGO na pewno takie nie będzie.

Obywatelska, 5 kwiecień 2016



poniedziałek, 21 marca 2016

Rajd Dolnego Sanu

.......   czyli całą rodziną na orientacje.

Zawsze ten rajd mnie fascynował, zapewne przez blog prowadzony na jego stronach, Najpierw chciałem wystartować sam i po raz drugi w roku pokonać 50-kę ale dwa tygodnie przed startem podjąłem decyzję o starcie rodzinnym na krótkim dystansie 20km.
Dodatkowym argumentem za startem na 20km była godzina startu, samo południe co znaczyło, że spokojnie możemy rano wyjechać z Warszawy.
Tak też się stało. Bogusia wstała o godzinie piątej, ja opuściłem łóżko po w pół do szóstej a dzieci poderwaliśmy z łóżka koło godziny szóstej. Śniadanie, pakowanie i wyjście z domu wyszło nam całkiem nieźle. Ja z Martynką wyszliśmy pierwsi, pod kolumnami pierwsi zjawili się chłopcy a Bogusia jak zawsze przybyła ostatnia,
Start RDS w roku 2016 był w miejscowości Nowa Sarzyna, Niestety dojazd tam zajmował nam ponad trzy i pół godziny w jedną stronę. Na miejsce przyjechaliśmy przed godziną 11. Pogoda była piękna, Temperatura koło 5 stopni Celcjusza i piękne słońce. Ja uzbroiłem sie w swojego NIKONA i postanowiłem, że całą nawigację prowadzić będą dzieci. Uzbroiłem ich wszystkich w mapniki i kompasy. Bogusia z małym trudem zorganizowała im buty wycieczkowe.
Rajd ruszył punktualnie o godzinie 12. Wystartowało około 30 osób. Już na początku byliśmy ostatni, Początkowo było stosunkowo łatwo, wystarczyło podążać za innymi. Tak dotarliśmy do 1PK. Niestety trasa był ułożona trochę nieciekawie. Pierwsze 8PK znajdowało się w lesie w obszarze biegów na orientacje. Obowiązywała tutaj metryka miejska a na słupkach było oznaczenie, którego szukaliśmy. Prim wodził Oskar a Martynka na ogół pierwsza dobiegała do każdego punktu kontrolnego. W ciągu godziny obskoczyliśmy pierwsze osiem punktów. Do zaliczenia pozostały nam jeszcze trzy ostatnie. Były one oddalone od siebie o około 3-4km, czyli do przejścia pozostało nam około 14km.
Chyba najgorszy był punkt kontrolny numer 9. Początkowo szliśmy ulicą a potem przeszliśmy na drugą stronę torów kolejowych. Potem łąką i lasem dreptaliśmy wzdłuż torów. Mineliśmy kilku biegaczy. Blisko punktu nawet ja trochę zwątpiony i wątpliwy spytałem się czy jeszcze daleko do kapliczki. 300m odpowiedział jakiś biegacz. Ja na lokalizację kapliczka była imponująca. Oczywiście Martyna pierwsza podbiła swoją kartę.
Nawigacje na tym terenie prowadził Filip.
Chyba największe problemy były zaraz po opuszczeniu PK9 ale Filip doprowadził nas najpierw do drogi a potem razem z Oskarem dobrze zdecydowali gdzie skręcić w lewo. Miejscowość Piaski, którą mineliśmy potwierdziła dobry wybór. Muszę powiedzieć, że najciekawsze  podczas tej wycieczki były domy. Naprawdę ciekawe. PK10 pierwsza wypatrzyła Martyna. A wcale nie było to takie łatwe bo PK nie znajdował się przy drodze, którą szliśmy. Na punkcie spotkaliśmy trójkę rywali wraz z psem. Potem spotkaliśmy ich jeszcze kilkakrotnie ale na metę przybyliśmy kilkanaście minut przed nimi, Pozostał nam ostatni PK i do niego droga była chyba najfajniejsza, Drogami polnymi i trochę lasem szliśmy około 4km. Chłopcy się nie pomylili i dziwne ale bez problemu na czuja dotarli do drugiej kapliczki. Pozostało nam tylko dotrzeć do bazy, Ostatni odcinek prowadził głownie asfaltową drogą. Wszyscy byliśmy już zmęczeni. W sumie przeszliśmy ponad 22km. Byliśmy prawie ostatni ale zaliczyliśmy wszystkie PK.
Na mecie zjedliśmy kapusniak i dostaliśmy dyplomy wszyscy ale najlepsza była Martyna, Kilkaset metrów przed metą wzięła swoją kartę i sama pierwsza ruszyła do mety. Miała czas o minutę lepszy od nas i zajęła 10 miejsce wśród kobiet, wyprzedziła nie tylko Bogusię.
Droga powrotna była długa, W domu byliśmy pół godziny przed godziną 10,oo. Zdążyłem jeszcze obejrzeć drugą połowę meczu Lech- Legia 0:2.
Było fajnie, chociaż okolica nie była najciekawsza, spodziewałem się czegoś fajniejszego. Chociaż nie to było najważniejsze. Czas spędzony z rodziną bezcenne.
Podczas tego rajdu Bogusia powiedziała "Fajnych mamy chłopaków".

sobota, 13 lutego 2016

SKORPION, Krasnobród czyli .........

.......  mój kolejny pieszy rajd na orientacja i drugi Skorpion.

Pierwszy raz wystartowałem w Skorpionie w roku 2013. Był to jeden z pierwszych w ogóle moich rajdów na orientację a jeżeli chodzi o pieszy to zdecydowanie pierwszy. Pamiętam go doskonale. Było strasznie zimno. Był śnieg a ja specjalnie na ten rajd kupiłem sobie buty zimowe SALOMONA. Najdziwniejsze, że pomimo jednego z pierwszych startów zająłem całkiem niezłe miejsce. Po zaliczeniu 11 z 16PK uplasowałem się blisko środka 80 osobowej grupy startujących.
Dzisiaj jestem zdecydowanie bardziej doświadczony co prawda liczba pieszych startów zwiększyła się zaledwie o jeden czy dwa rajdy to rowerowych zaliczyłem dużo.
Dodatkowym moich handikapem był fakt, że razem ze mną wystartował Filip. Przed zawodami dokupiliśmy trochę wyposażenia: buty dla Filipa, skarpety dla wszystkich, stuptuty zimowe. Zgłosiłem nas jako dwuosobowy zespół o nazwie SANFI.
Do Krasnobrodu pojechaliśmy jeszcze w piątek. Dopiero na sali gimnastycznej okazało się, ze Filipa materac się nie pompuje. Gówno z Decathlonu, Nie dość, że cienki to jeszcze nie napompowany. Całe szczęście, że Filipowi to w zasadzie wszystko jedno na czym śpi.
Wstaliśmy po godzinie 6. Zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy się i o godzinie 7:30 byliśmy na odprawie. W przepisach w zasadzie nic się nie zmieniło za wyjątkiem sposobu rejestracji punktów, zamiast kasowników kolorowe kredki. Oczywiście punkty stowarzyszone były a mapy aktualne na lata siedemdziesiąte zeszłego wieku.
Ruszyliśmy równo o godzinie 8. Od razu zawodnicy podzielili się na dwie grupy. Ta mniejsza w której my byliśmy ruszyła zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Szliśmy zdecydowanie najwolniej. Przy stawach rozdzieliliśmy się. Zdecydowaliśmy się pójść wzdłuż Wieprza a pierwszy PK podejść od północy. Problemy zaczęły się w końcowej fazie. Droga prowadząca prosto do PK w rzeczywistości nie istniała. Musieliśmy się cofnąć i wspiąć się na górę w miejscu gdzie nie blokowały jej gospodarstwa. Potem niepotrzebnie przeprowadziłem nas przez roztoczańskie błoto i po poziomicach znalazłem początek wąwozu. Razem z nami przyszła grupa innych zawodników. Do kolejnego PK nie poszliśmy za nimi. Wybraliśmy drogi. To był dobry wybór. Noe za bardzo się mecząc byliśmy pierwsi przy drodze asfaltowej. Z asfaltu wzdłuż wąwozu wspieliśmy się na górę i idąc za innymi dotarliśmy do PK. Nie był on sam miał swojego towarzysza ale wydaje mi się, że do karty wybraliśmy właściwy PK.
Do następnego PK prowadziła szeroka asfaltowa droga, na koniec wspinaczka i kilkuset metrowy marsz na azymut. Końcówkę razem z nami przeszła zagubiona dziewczyna szukająca swoich towarzyszy.
Do następnego PK prowadziła długa prosta droga. Pewne problemy miałem w końcówce ale osoby powracające z PK naprowadziły mnie na właściwy kierunek. Był to jeden z dwóch nietypowych PK. Wszystkie pozostałe znajdowały się w wąwozach lub bezpośrednio przy nich.
Do czwartego PK nie prowadziła  żadna prosta droga. Musieliśmy przebijać się przez las, forsować wąwozy i maszerować przez pola. Poszło nam nie najgorzej. Wylądowaliśmy około 500m od planowanego miejsca. Potem jeszcze tylko drogą na górę, wzdłuż lasu i niespodzianka, Ponowny brak drogi, która miała doprowadzić nas do rozwidlenia wąwozu. Trochę błądziliśmy by po wejściu do wąwozu znaleźć to czego szukaliśmy.

Warszawa, marzec 2016

Niestety nie udało mi się uzupełnić na czas tego bloga. Po krotce napisze co pamiętam 5 miesięcy po zakończeniu rajdu.
Początek mieliśmy całkiem dobry. Dotarliśmy do punktu najdalej oddalonego od bazy i wtedy wydawało się nawet, że zaliczenie wszystkich punktów kontrolnych całkiem realne. Niestety wtedy wydarzyło się kilka nieszczęść jednocześnie: zegarek odmierzający odległości po prostu oszalał, całkowicie straciłem zmysł ostrożności, zmęczenie wyszło na wierzch a mapa zaczęła znacząco różnic się od rzeczywistości. W efekcie tych nieszczęść zabłądziliśmy. Za wcześnie skręciliśmy w lewo. Szukaliśmy punktu kontrolnego tak gdzie go nie było. Pomimo dwóch prób, dwa razy zrobiliśmy te same błędy. Zrobiło się ciemno. Postanowiliśmy dojść do asfaltu, a asfaltem dojść do bazy. Nie mieliśmy już siły i ochoty zaliczać pozostały punktów kontrolnych. Chcieliśmy dotrzeć do bazy. Niestety do bazy było straszliwie daleko. Odpoczywaliśmy na każdym przystanku autobusowym. Szczęście, ze po drodze było ich trochę. Podczas jednego z odpoczynków zatrzymał się nawet samochód organizatora z pytaniem czy przypadkiem nie chcemy zostać dowiezieni, czyli czy nie chcemy zrezygnować. Nie wiem ale chyba troszeczkę żałowaliśmy, ze za szybko odpowiedzieliśmy. Szliśmy obaj dzielnie, czasami nawet mi się wydawało, że Filip ma mniej siły. Blisko mety zaliczyliśmy jeszcze jeden PK. Był wysoko ale weszliśmy. Było ciężko ale się udało. Doszliśmy do mety. Niestety poszło nam kiepsko. Pocieszyć się możemy, że łatwo możemy poprawić naszą pozycje podczas następnej naszej edycji.
Chciałbym za rok wystartowac w SKORPIONIE razem z Filipem.

OZI, 11 lipiec 2016