sobota, 26 stycznia 2013

26 stycznia 2013, Falenica, VII biegi górskie, edycja IV, dystans 3,3km

.....   czyli jak zacząłem biegać.

po zimowym triathlonie stwierdziłem, że skoro jestem w stanie przebiec 4km bez przerwy a potem przejechać na łyżwach 2km a jeszcze potem przejechać na rowerze 12km to zdecydowanie mogę uczestniczyć w imprezach biegowych a co ważniejsze jestem już "stary dziad" i na pewno w wielu imprezach już nie zdążę wystartować, żeby tą stratę zminimalizować muszę zacząć biegać jak najwcześniej. Celem dla mnie jest przebiegnięcie maratonu. Kiedy? Nie wiem. Przed 50 chyba mi się nie uda ale będę walczył. Oczywiście priorytetem dla mnie są imprezy rowerowe ale w miesiącach zimowych jest o nie bardzo trudno.
W celu realizacji mojego celu zaraz po triathlonie przejrzałem harmonogram imprez biegowych w Warszawie i okolicy. Interesowały mnie wszystkie o długości do 5km. Na początek 2 biegi górskie w Falenicy, 9 lutego bieg Wedla ale tam zapisy niestety się skończyły ale będzie możliwość zapisu przed samą imprezą. Mam problem z 16 lutym ale może jakaś impreza się pojawi. Potem siadam na rower 24 lutego pierwszy etap MAZOVII zimowej. Tak pokrótce wyglądają moje plany na luty 2013.
Dzisiaj tzn. 26 stycznia 2013 to wielki dzień w rozpoczynającej się historii mojego biegania, wziąłem udział w pierwszej imprezie biegowej. Do wyboru były trzy dystanse koronne 10 kilometrów, trzy rundy po 3,3km każda z siedmioma podbiegami o łącznej sumie podbiegów 85m. Drugiego dystansu też nie wybrałem, 6,6km. Dlaczego?? Może dlatego że długość jego przekraczała te boskie 5km a może dlatego, że można było też wybrać jedno okrążenie czyli 3,3km. Zapisałem się na stronie internetowej i pełen obaw czekałem na ten sądny dzień 26 stycznia 2013.
Wstałem dosyć późno. Wyciągnąłem rower Oskara by Oskar z Bogusią zaprowadził go do serwisu, zjadłem śniadanie, ubrałem się i spakowałem trochę rzeczy do plecaka. Na zewnątrz zima w pełni, temperatura koło minus 10, śniegu od zajebania. W samochodzie wpisałem adres w GPSa i kwadrans przed 10 ruszyłem do Falenicy. Całe szczęście, że wiedziałem mniej więcej gdzie to jest bo GPS wskazywał jakieś głupoty. Byłem pełen obaw czy zdążę. Na miejsce dotarłem przed wpół do 11. Zaparkowałem koło kościoła, całkiem blisko rejestracji trochę dalej od startu ale myślałem, że będzie gorzej. Wbrew moim obawom rejestracja przebiegła bardzo sprawnie, zapłaciłem 6zł wpisowego dostałem numer (różowy) i cztery pinezki i po wszystkim. Wróciłem do samochodu. Miałem tylko jeden problem czy założyć trzecią bluzę z długim rękawem czy nie. Zdecydowałem się na cieplejszy wariant. Musiałem też zmienić buty. Założyłem moje nowe ASICSy GEL-FUJI ATTACK z goratexem i kwadrans przed 11 opuściłem samochód kierując się na linię startu. Na zewnątrz zrobiło się cudownie. Wyjrzało słoneczko. Śniegu multum wszędzie i wszędzie wokół ci zapaleńcy których zawsze podziwiam. Niestety rzucałem się w oczy z tym różowym numerem. Nie ma co ukrywać taki numer dostały największe pierdoły. Trudno dzisiaj jestem jedną z nich za rok wystartuję już w innym kolorze jak nie na 10km to na pewno na 6,6km. Start odbył się w miarę punktualnie. Moje obawy że zamarznę zanim wystartuję były bezpodstawne, lekka rozgrzewka wystarczyła by czuć się super. Kolor różowy wraz z zawodnikami biegnącymi dwa okrążenia startował w ostatniej trzeciej grupie o 11:06. Jak zawsze wystartowałem z ostatniej linii z kobietami i dziećmi. Zaraz od startu podbieg, lekki ale w śniegu odczuwalny.   Miałem problemy z wyprzedzaniem, musiałem wbiegać w głęboki śnieg lub rozpychać się na wąskiej dróżce. Chyba głupio wyglądałem biegnąc wśród dzieci i kobiet (niskich) bo jakby nie patrzyć to mam trochę atletyczny wygląd. Czym dalej od startu tym wyprzedzanie stawało się łatwiejsze. Do drugiego podbiegu wyprzedzałem, aż dogoniłem niską blondynkę w różowej kurtce, biegła moim tempem, postanowiłem podążać za nią. Trzeci podbieg pokonaliśmy razem, nawet odnosiłem wrażenie, że pod górkę radzę sobie lepiej. Wyprzedziliśmy kilku zawodników. Gdy zbiegaliśmy z górki, wyraźnie traciłem dystans do blondynki. Biegło mi się coraz ciężej, śliski, głęboki śnieg robił swoje. Liczyłem podbiegi, wiedziałem, że jest ich tylko albo aż 7. Pozostało 4. Czwarty był ostatnim moim dobrym podbiegiem, wbiegłem niemal na sam szczyt. Zwolniłem dopiero na samej górze bo niestety ktoś zablokował nam wąską ścieżkę. Jak tylko trochę się wypłaszczyło bokiem minąłem blokującego i moja blondynkę. Na wydmie piękne widoki, szkoda, że tylko tak krótko mogłem je podziwiać. Dobiegłem do kolejnego podbiegu. Wmawiałem sobie by się nie zatrzymać, chciałem siebie pokonać, niestety przegrałem, pomógł mi w tym niewątpliwie zawodnik, którego doganiałem, on się nie stresował po prostu sobie szedł. Ale czułem się zmęczony, wiedziałem że przede mną jeszcze dwa podejścia. Zacząłem biec jak się tylko trochę wypłaszczyło. Moja mała blondynka wyprzedziła mnie na podejściu, już jej więcej nie widziałem, zapewne i tak biegła dwie rundy. Szóste i siódme podejście to już czysta porażka, ledwo rozpoczynało się podejście zwalniałem. Na wydmę wchodziłem, coraz ciężej było mi ruszyć biegiem. Poderwałem się dopiero na finiszu, wyprzedziłem nawet kilku zawodników, zdopingowało mnie to, nie wiem skąd wziąłem jeszcze tyle siły by tak szybko finiszować. Wbiegłem na metę chyba koło pozycji 20, zdałem numer, szybko odpocząłem i zdziwiłem się, że tak szybko po wszystkim.
Słońce cały czas świeciło. Postanowiłem poczekać na zwycięzcę. Co prawda było mi coraz zimniej ale chciałem zobaczyć największego twardziela. Obserwując przebiegających byłem podziwu dla wszystkich przebiegających lub przybiegających. Zobaczyłem kobietę, która wyprzedziłem na trasie, posturą zdecydowanie nie wyglądała na biegaczkę a w przeciwieństwie do mnie biegła co najmniej dwa okrążenia. Moim zdaniem na mecie panował bałagan. Część ludzi wbiegało na mecie część kręciła następne kółka. Dwie panie zapisywały kolejne numery na mecie, ale nie wiem czy ktokolwiek oprócz zawodników wiedział ile okrążeń przebiegł kolejny zawodnik na mecie. Jeżeli zawodnik z numerem 112 wygrał koronny dystans to widziałem największego twardziela, jeżeli nie to może zobaczę go na następnych zawodach. Zimny pot coraz bardziej mnie chłodził, zdecydowałem się na spacer do samochodu. Pogoda naprawdę super. Słońce cały czas świeciło, niebo było niesamowicie niebieskie. Przy samochodzie zrobiłem kilka zdjęć, zmieniłem buty i ruszyłem do domu. Było super tylko dlaczego tak krótko. Po tym biegu niewątpliwie moja droga do maratonu się przedłużyła. Po prostu myślałem, że cały dystans przebiegnę. Pocieszający może być fakt, że wszyscy uczestnicy jak jeden Bóg przyznali, że było bardzo ciężko.
PS Okazało się, że w biegu zająłem 19 miejsce na 56 startujących, w sumie lepiej niż się spodziewałem.

Andrzej, 26 stycznia 2013



niedziela, 20 stycznia 2013

19 styczeń 2013, Warszawa-Stegny, Triathlon Zimowy

...  czyli impreza hardcorowa.

Był to mój pierwszy start w tym roku. Niestety impreza w Makowie Mazowieckim została odwołana.
Byłem pełen obaw przed startem. Organizatorzy postanowili dwukrotnie przedłużyć bieg. Do przebiegnięcia było 4km, zamiast 2km jak w roku 2012. Na łyżwach do pokonania było 2km i 12km na rowerze. Ja nie pamiętam kiedy przebiegłem taki dystans. Nawet jak teraz czasami trenuje to w kilku kawałkach nigdy nie przebiegłem więcej niż 3km. No, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Tak stresowałem się tym biegiem, że nie zwracałem uwagi na pogodę a tu akurat atak zimy, temperatura poniżej minus 5 stopni i ciągle padający śnieg.
Ale zacznijmy od początku. W piątek po południu przyjechałem z Poznania. Niestety na triathlon nie mogłem zabrać mojego Speca, gdyż w ramach gwarancji naprawiany był w tym czasie brain. Musiałem skorzystać z Kony, którą przez cały ostatni sezon jeździła Bogusia. W piątek sprawdziłem tylko, czy nie ma problemów z oponami i postanowiłem że wszystkie zmiany w rowerze wykonam w sobotę rano. Miałem trochę czasu bo start triathlonu planowany był na godzinę 12:30. W Konie musiałem tylko wymienić pedały (kupiłem nowe do Speca), zdjąć mocowanie do butelki, zamocować torebkę z pierwszą rowerową pomocą i lekko go podczyścić. Zajęło mi to niespełna godzinę. Drugą godzinę się ubierałem. Około godziny 10:30 wyjechałem z domu razem z Oskarem, którego zawiozłem na sparing do klubu, potem pojechałem bezpośrednio na Stegny. Na zewnątrz prawdziwa śnieżyca, droga była jak ślizgawka. Lekko po 11 dotarłem na miejsce, kupiłem bilet parkingowy i jak rok wcześniej zaparkowałem daleko od linii startu razem z amatorami nart i snowbordu bo akurat w tym samym czasie była giełda narciarska. Najpierw wybrałem się do rejestracji. Zaprałem aparat by zrobić kilka zdjęć. Szło się ciężko. Wiało, padało i było ślisko. Rejestracja przebiegła bezproblemowo. Zrobiłem z 10 zdjęć i z zimna siadła mi bateria w aparacie, nie miałem zapasu więc fotografowanie się skończyło. Wróciłem do samochodu z numerem 60 i zacząłem się zastanawiać jak się dalej się organizować. Niestety Bogusia nie przyjechała ze mną chociaż tak bardzo chciałem, była mi teraz potrzebna. Co prawda obiecała przyjechać później ale stwierdziłem, że to jest bez sensu i zadzwoniłem do niej by dała sobie spokój. Jest ślisko a tak naprawdę to potrzebna jest mi teraz. Zostałem sam. Najpierw zdjąłem rower i napompowałem koła. Następnie zaprowadziłem go na linię startu. Ustawiłem swój rower jako jeden z pierwszych. Wróciłem do samochodu. Zdjąłem spodnie (pod spodem miałem dres startowy) założyłem moje pierwsze rowerowe majtki- bordowe, pasowały do góry, która była czerwona. Numer przypiąłem już wcześniej, dla pewności użyłem do tego 8 agrafek. Zabrałem torbę z butami biegowymi, rowerowymi i łyżwami. Nie zapomniałem o numerku na żarcie. Numerek wraz z kluczem do samochodu schowałem w jedynej kieszeni jaką miałem. Ubrany w kurtkę ruszyłem na start. Wydawało mi się, że jest jeszcze chłodniej. Na linii startu spiker ogłosił, że start zostanie przesunięty o 15min. Z torbą poszedłem do budynku, skorzystałem z toalety, napiłem się gorącej herbaty i ponownie ruszyłem na start. W strefie zmian zdjąłem kurtkę i założyłem buty biegowe, kurtkę schowałem do torby, ledwo co wlazła za rok powinienem wykombinować większą torbę. 10 minut przed rozpoczęciem byłem na linii startu. Trochę pobiegałem, trochę poskakałem, próbowałem się nawet rozciągać, zrezygnowałem z wywiadu dla jakiegoś radia chociaż nawet przygotowałem sobie tekst do wygłoszenia " przyjechałem tutaj wygrać ......... wygrać przede wszystkim z sobą".   W momencie kiedy było rozpoczęte odliczanie stałem już z panem Ryszardem na szarym końcu stawki 100 zawodników, którzy zdecydowali się na start w tych koszmarnych warunkach pogodowych. Padało i wiało chyba jeszcze bardziej niż na początku, temperatura zdecydowanie poniżej minus 5.
Dwie pętle po 2km przede mną. Biegłem wolno. Już na początku wyprzedziłem kilku zawodników, naprawdę kilku, moje tempo nie było szalone, moim celem było przebiegnięcie bez przerwy tych 4 kilometrów. Wszyscy biegli wężykiem. Wężyk był coraz dłuższy. Na dystansie wyprzedziłem jeszcze kilku zawodników, tych co biegli bardzo wolno i nie utrzymywali tempa sąsiada. Na koniec sam prowadziłem grupkę zawodników próbując dogonić grupkę przede mną. Nie udało się, nie udało się dogonić ale udało mi się przebiec 4 kilometry bez przerwy w śniegu i na lodzie. Będą ze mnie jeszcze ludzie, nieważne, że przybiegłem na linie zmian jako jeden z ostatnich. Zmiany obuwia i łyżwy to jest to nad czym muszę popracować. Nie spieszyłem się. Pomimo, że łyżwy zakładałem długo i dokładnie i tak założyłem za luźno całe szczęście, żę nie przyszedł mi pomysł ich poprawy. Na łyżwach jechałem wolno i dokładnie, momentami odpoczywałem, przez te wolne tempo nawet się raz wywróciłem, nic się nie stało ale kilka sekund straciłem. Gdy zjeżdżałem z lodu niewielu zawodników na nim jeszcze było.
Następna zmiana obuwia. Następna wpadka. Straciłem kilka sekund na rozpinanie buta kolarskiego. Powinienem to zrobić przed startem. Kask założyłem przy rowerze. Ruszyłem na trasę. Początek był ciężki. Ślisko jak diabeł, pod śniegiem lód, pokonanie zakrętu stanowiło nie lada problem. Rower wbrew moim obawom sprawował się bez zarzutu. Przód ustawiłem na środkowym biegu, tył czasami nawet przerzucałem w zakresie trzech biegów. Na początku próbowałem mijać zawodników jak leci. Niestety była to błędna filozofia, każde zjechanie z głównej ścieżki kończyło się w najlepszym przypadku zatrzymaniem i poważnym zwolnieniem. Po pierwszym okrążeniu postanowiłem jechać główną ścieżką a wyprzedzać jedynie na dwóch skrajnych prostych gdzie była to w miarę bezpieczne jeżeli może być cokolwiek bezpieczne na rowerze jadącym z prędkością 20km/h po lodzie zakrytym przez śnieg. I tutaj przypomniał mi się upadek jaki zanotowałem jako 15 latek w Liwie. Było to chyba w czasie Wielkanocy. Mroźny poranek po opadach deszczu. Rozpędzony na drodze wjechałem na śliski chodnik przy sklepie. Tak mocno upadłem, że niemal straciłem przytomność, przez ponad pół godziny dochodziłem do siebie. Tutaj nic takiego się nie stało. Kilka razy podpierałem się nogami, szczególnie na zakrętach, raz upadł na mnie jeden z zawodników, którego wyprzedzałem. Przy okazji chciałbym podziękować kilku zawodnikom, którzy poświęcili swój rezultat i sami zjechali z głównego traktu. Dojechałem do mety po 75 minutach walki z sobą i siłami natury. Nie byłem zmęczony, nie był to kres moich możliwości. Pozytywem była dla mnie informacja, że wyprzedziłem w tym roku Szymona Bregiera, rówieśnika Oskara, bo ostatnio nie zawsze mi się to udawało.
Spakowałem się, skonsumowałem kaszankę z keczupem, jedna z dwóch była strasznie spalona powinienem wybrać kiełbasę. Poczekałem trochę na wyniki ale się ich nie doczekałem, spakowałem rower, wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.


+ przebiegłem 4 kilometry bez przerwy

- brak wyników na mecie
- spalona kaszanka
- zajęte miejsce, spodziewałem się, że będzie lepiej

co powinienem poprawić:
- więcej i szybciej biegać- powinienem wystartować w innych krótkich imprezach biegowych
- poćwiczyć zmianę obuwia i w przyszłości nie traktować zmiany obuwia jako przerwę i odpoczynek
- jazda na łyżwach- chyba jestem za duży by nauczyć się na nich szybciej jeździć ale może