poniedziałek, 23 października 2017

HARPAGAN 54. Był to dla mnie bardzo ważny start czyli .........

...............  jak wszystko zmienne jest.

Już od miesiąca traktowałem ten start jako mój docelowy na zamkniecie sezonu. Po wiosennym blamażu zależało mi bardzo na dobrym wyniku.
Zmiana regulaminu nie za bardzo miała mi pomóc, zrobione zostały dwie pętle a co najgorsze wartości punktów kontrolnych zostały spłaszczone. Zamiast 20PK pojawiło się ich 24 ale zniknęły PK o wartości 5 punktów. Suma punktów do zdobycia pozostał bez zmian, 60.
Z wielu rzeczy, które planowałem zrobić przed startem udało mi się tylko opracować strategię. Nie uległa ona poważnej zmianie. Zaliczam tylko PK o wartości 3 lub 4 punktów, pozostałe tylko przy prawdziwej okazji, staram się unikać szukania czegokolwiek w nocy.
Proste jak konstrukcja cepa ale mam wrażenie, ze tylko jak tak jeżdżę HARPAGANY.
Nie udało mi się dokładnie zapoznać z mapą, nie przestudiowałem mojego ostatniego startu w HARPAGANIE.
W miarę wcześnie wyjechałem na zawody w bazie byłem przed godziną 22 ale udało mi się zdobyć średnio wygodnie miejsce parkingowe. Zdążyłem się zarejestrować, nietypowo oddać rower do przechowalni i znaleść w miarę dobre miejsce do spania.
Prze snem zjadłem jeszcze kolacje. Dobra herbat z jeszcze lepszymi kanapkami smakowała mi bardzo. Niestety kanapki miałem na styk więc musiałem je trochę dawkować, po dwie na kolacje, śniadanie i rajd. Położyłem się o koło godziny 23.
Wstałem o godzinie 5, miałem wystarczającą ilość czasu na przygotowanie się do startu. Spojrzałem na pogodę i tu trochę się zdziwiłem, miało padać. Siedząc na sali gimnastycznej byłem przekonany, że nie jest to poradą. Niestety naprawdę lało jak z cebra. Tak strasznie padło, że założyłem zieloną kurtkę scotta.
Było ciemno strasznie. Nawet z mocnym światłem latarki miałem kłopoty z poznaniem szczegółów mapy tym bardziej, że były one przeskalowywane do celowej skali 1:75000.
Ale udało mi się zauważyć samotny PK o wartości 4 daleko na wschodzie. Był piękny dojazd drogą asfaltową do niego. Jak tylko rozbrzmiewał sygnał startu jako drugi ruszyłem na trasę. w kierunku wyznaczonego sobie PK jechałam już całkowicie samotnie. Było strasznie ciemno i strasznie padało.
Niestety zamiast trzymać się głównej trasy zachciało mi się skrótu. Powodem też był fakt, że około 2cm głównej drogi było zasłonięte przez legendę. Najpierw straciłem kilka minut na znalezienie właściwej drogi. Potem wolno patrzyłem jak z szerokiej drogi asfaltowej droga powoli przechodziła w drogę gruntową a na koniec stawał się prywatna i prowadziła prosto do posesji. Właściciel powiesił kilka tabliczek informujących o prywatnym terenie więc musiałem obejść całą posesje lasem na skarpie naokoło. Pierwsza strata i nie ostatnia.
Całe szczęście, że potem nie popełniłem już większych błędów i jako pierwszy wjechałem na górkę do mojego pierwszego PK.
Ale najgorsze miało przyjść teraz. Skierowałem się na północ, chciałem dotrzeć do asfaltu i w miarę szybko mi się to udało. Niestety pomyliłem drogi i nie potrzebnie pojechałem za daleko o około 500m. Ale prawdziwe nieszczęście wynikło z powodu przedniej dętki, którą wymieniłem już na ostatnim rajdzie. Niestety założyłem light i tak bardzo byłem przekonany o jej winie, że zaraz po zdjęciu wyrzuciłem ją do kosza. Jednak coś mnie tknęło i przejrzałem dokładnie wnętrze dętki i okaząło się, że wewnątrz tkwiły dwa wielkie kolce. Wyciągnąłem je i założyłem nową oponę.
Straciłem tak dużo czasu, że byłem przekonany, że jestem przegrany. Nie pojechałem już po 2 punkty, gdyż byłem przekonany, że nie ma to większego sensu.
Zaliczałem kolejne PK raczej z mniejszymi niż większymi problemami. Oprócz mapy pomagali mi ludzie i ślady rowerów. Całe szczęście, że od godziny 9.oo właściwie przestało już padać.
Postanowiłem zrezygnować z jednego PK o wartości 3 punktów bo za bardzo był oddalony od mojej trasy. Nie zaliczyłem żadnego PK o wartości 2 oczek i tylko jeden o wartości 1 punktu kontrolnego. Około godziny 13 byłem w bazie gotowy do wyruszenia na drugą pętlę. Przejechałem prawie 90km. Byłem pierwszy, który ruszył na drugą pętlę. Biuro jeszcze nie było przygotowane do wydawania map. Druga pętla wydawał się być troszeczkę łatwiejsza. Ruszyłem na południe. Po kolei zaliczyłem wszystkie PK leżące na mojej trasie. W ciężkim terenie podprowadzałem rower. Zależało mi bardzo na przekroczeniu 40 punktów. Osiągnąłem to lekko po godzinie 18. Byłem blisko mety. Miałem ponad 2 godziny czasu, które całkowicie zmarnowałem. Zamiast szybko dojechać do asfaltu i skierować się po PK za 3 punkty. Zacząłem przebijać się lasem licząc, że wceluje na PK za jedno oczko.
Oczywiście się nie udało. Nie zaliczyłem nic a do mety dojechałem bez wysiłku godzinę przed czasem. W sumie przejechałem 160km. Nie byłem zadowolony. Żałowałem bardzo 2 ostatnich PK. Powinienem je zaliczyć.
Po zjedzeniu posiłku, oddaniu chipa do domu wyruszyłem po godzinie 20  i dotarłem lekko po północy.
W sumie nie liczyłem na wiele gdy w niedzielę oczekiwałem na rezultaty i muszę powiedzieć, że bardzo się zdziwiłem. Zająłem 19 miejsce wśród 100 klasyfikowanych zawodników. Tym bardziej szkoda mi było tych dwóch ostatnich PK.
Szkoda, że nikt w rodzinie nie docenił mojego osiągnięcia.

Warszawa, 23.10.2017


sobota, 26 sierpnia 2017

Coś nowego .......

.................. czyli pierwszy rajd z własnym namiotem.

KoRNO, Krotoszyn, 26 sierpnia 2017

Jestem trochę zarobiony. Za jeden miesiąc otwieram mój budynek. Ostatnio do piątku włacznie jestem w Poznaniu. Tak tez było 25 sierpnia 2017. W Poznaniu kupiłem mały namiot, namiot z pompką w Decathlonie. Potrzebować go będę na dwa kolejne rajdy: KORNO i ABENDORIE.
Do domu przyjechałem około godziny 16. Jak najwcześniej chciałem wyjechac do Krotoszyna bazy rajdu. Udało mi sie to dopiero koło godziny 18. Jak zawsze w wakacje w piątki po południu jest problem z wyjechaniem z Warszawy. Ruszyłem trasą katowicką straciłem ponad 30 minut na wszystkie przewężenia związane z przebudową drogi począwszy od Nadarzyna.
Na miejsce dotarłem w kompletnych ciemnosciach ale jeszcze przed zamknieciem biura. Szczęściem miałem plan i z kłopotami po ciemku znalazłem biuro. Dostałem dziwnie mało elementów, z ważanych jedynie zipy, numer startowy, talon na obiad i plakietkę gościa. Z kilku możliwych lokalizacji pól namiotowych wybrałem numer jeden zlokalizowana pomiedzy lasem a brzebiem zarośnietego jeziora. Ciasno nie było. Zaparkowałem bezposrednio przy miejscu planowanego rozstawienia namiotu. Wyciągnąłem namiot i przypominając film z YouTuba zacząłem go rozstawiać. nie było trudne. Juz po jego napompowaniu wydawało sie namiot jest OK ale należało jeszcze wbić 4 śledzie. Zabrałem rzeczy z samochodu i wlazłem do srodka. W środku zorientowałem się że trochę źle ustawiłem namiot. Nie chaciało mi się go już przestawiac ale chyba głowę miałem tam gdzie powinienem mieć nogi. Szczęśliwie byłem tak śpiący, że absolutnie to nie rzutowało. W namiocie rozłożyłem swój zestaw rajdowy: materac, koc, śpiwór i poduszki. Spało mi sie bardzo dobrze. Wstałem lekko pogodzinie 6.oo. Musiałem złożyć namiot i rzeczy do spania, zjeść śniadanie i przygotować rower i siebie do startu. Miałem jeden problem, przez wakacje zapomniałem konstrukcji pod mapnik ale udało mi się jakość zamocować blat bezpośrednio na kierownicy. Nie było optymalnie ale wydaje mi się, że wcale mnie to  ie spowalniało tylko przez cały czas strasznie stukało.
Pomysł na trasę miał Grzegorz Liszka. Super gość. Mój rówieśnik. Tydzień przed startem nawet do mnie zadzwonił bym nie przegapił ostatniego dnia niższych opłat. Niesamowite.
Zaczynam mieć poważne podejrzenia, że dla mnie atrakcyjnośc rajdu zależy od pomysłu na niego.
Grzegorz pomysł ma zawsze pokazał to juz w rajdzie Nadwiślańskim.
Tym razem na mapie zaznaczył tak dużo PK że nie sposób było ich zaliczyć. Dodatkowo punkty wagowo podzielone były na na 7 kategorii od 30 do aż 90 punktów za jeden PK. Dodatkowo poinformował, że warto się spóźniać i miał całkowitą rację.
Ogólnie trzeba było kombinować by wybrać i zaliczyć optymalną trasę. Początek wydawał mi sie oczywisty. Pojechałem na wschód by następnie skierować się na północ. Na trasie tej zlokalizowanych było dużo ciężkich PK. Na pierwsze 2 jechała cała ferajna, potem już tylko policzalna grupa zawodników. Wsród dnich było dwóch moich znajomych, którzy pokonali nas z Filipem w Czaplinku ale na trasie mijaliśmy sie kilkakrotnie. Tak samo było tutaj ale tylko na samym początku i w końcuwce, W końcuwce wyprzedzili mnie dwukrotnie, po prostu jechali szybciej ale na mecie się okazało, tym razem z nimi wygrałem. Bardzo mnie to ucieszyło.
Na trasie kilkakrotnie mijałem też Wojtka Hołdakowskiego, który jechał w parze z dobrym zawodnikiem. Do dwóch czy nawet trzech punktów jechałem nawet za nimi. Nie powiem by było ciężko, spokojnie wytrzymywałem jadąc na kole ale zdecydowanie nie wytrzymałbym takiego tempa na całej trasie.
Kilkakrotnie mijałem też parę w kaskach zjazdowych, dzisiaj jeżdżą chyba trochę szybciej ode mnie. Oboje są super. Pomogli mi przynajmniej dwukrotnie, raz mówiąc bym na hałdę nie targał roweru a drugi raz wskazując gdzie konkretnie szukać PK, na którego znalezienie straciłem już trochę czasu.
Okolica była płaska. Przez pierwszą połowę czasu  jechało mi się super. Kryzys przyszedł mniej więcej w 2/3 dystansu. Musiałem zweryfikować plany. Postanowiłem zrezygnować z najbardziej oddalonych punktów. Lekka górka czy trochę piasku strasznie mnie męczyły. Pomimo skrócenia trasy i tak nie udało mi się zaliczyć wszystkich cennych PK zlokalizowanych blisko bazy co znaczy, że mogłem zyskać więcej.
Mały zgrzyt miałem po przejechaniu trasy. Zawsze jestem bardzo ale to bardzo głodny. Każdy posiłek regeneracyjny stanowi dla mnie istotny element każdego rajdu. Tutaj jak zawsze po przekazaniu karty spytałem się gdzie mogę dostać posiłek. Wytłumaczono mi, że w pobliskim ośrodku ale powiedziano też, ze dotarcie do niego możliwe jest tylko z przekazaną kartą. Niestety kartę zostawiłem w samochodzie więc do niego się udałem. Jak tam już dotarłem postanowiłem się przebrać i spakować rower. Po 30 minutach zadowolony z kartą i żetonem udałem się po upragniony posiłek. Szok przeżyłem w jadalni. Okazało się, że posiłki wydawane były do godziny 19.30. Ja dotarłem o 19.50 i niestety nic juz nie było. Byłem wściekły. wkurzony wsiadłem do samochodu i pojechałem do biedronki gdzie kupiłem trochę gównianego jedzenia które w części zjadłem jadąc do domu.
Największy szok przeżyłem jednak w drodze powrotnej. Zadzwoniłem do Bogusi. Żona poinformowała mnie o śmierci Grzegorza Miecugowa, człowieka, który rzadziej lub częściej przewijał się przez moje życie niemal od daty moich urodzin. Zawsze szliśmy razem mniej więcej w tym samym kierunku, teraz będę szedł bez niego.
I tak było dobrze, by nie napisać, że był to jeden z bardziej moich udanych rajdów nie tylko w tym sezonie. Ale to jest chyba pewna prawidłowość. Rajdy gdzie trzeba trochę kombinować są dla mnie. Nie jestem dobry tam gdzie po prostu jest trasa i trzeba zaliczyć wszystko. Szkoda, ze Grzegorz nie układa więcej tras.
W sumie zająłem 19 miejsce na około 60 startujących mężczyzn . Wyprzedziłem nawet dziewczynę z Białej co zdarza mi się naprawdę rzadko. Zdobyłem około 1500 punktów, zwycięzca Paweł Brudło zdobył około 2100 czyli chyba powinienem dostać więcej niż 60% ale na to musze poczekać.

Poznań, 30 sierpień 2017

sobota, 5 sierpnia 2017

Tradycja rodzinna (???) ..........

................  czyli trzeci raz w Czaplinku z synem.

Rajd Konwalii, Czaplinek, 5 sierpnia 2017

To już stało się tradycją. W każdy pierwszy weekend sierpnia jedziemy z Filipem do Czaplinka zaliczyć wszystkie PK w rajdzie Konwalii.
W tym roku też się udał. Pojechaliśmy z Filipem do Czaplinka. W bazie raju (szkole) pojawiliśmy się jak było już kompletnie ciemno. Zdążyliśmy się jeszcze zarejestrować. Tradycyjnie oprócz rowera było jeszcze trzy rodzaje rajdów przygodowych. Maże by taką przygodówkę razem z Filipem kiedyś pokonać. Szkoda, że tylko ja tak myślę.
Rajd był trochę nietypowy, kolejność zaliczania PK była narzucona przez organizatora. Nikomu to nie pasowało ale miało to swoje plusy.
Jak co roku, start był ze starego rynku małego miasteczka. O punkt godzinie 9.oo ruszyliśmy dużą grupą. Na nasz wyjazd z miasteczka zamknięte zostały drogi. Początek był bardzo ciężki. Droga prowadziła dość ostro pod górę ale wyczerpujący był wiatr wiejący bardzo mocno prosto w twarz. Było to tylko koło 5 kilometrów ale kosztowało mnie bardzo dużo. Filip cały czas jechał za mną. Nie wiem czy ze zmęczenia czy z innych powodów. Początek był bardzo ciężki pod względem nawigacyjnym: drogi w lesie nagle się kończyły, jak były to już tylko w rzeczywistości a nie na mapie, trudno się było zorientować gdzie naprawdę jesteśmy długi dojazd sprawił że nie było już za kim jechać. Jechaliśmy też pod pewną presją bo za nami podążali też inni. Pierwszy PK przejechaliśmy i musieliśmy się wracać. Do drugiego pojechaliśmy naokoło. Na początku z nami podążała samotnie młoda dziewczyna bez licznika i kompasu.. Podziwiam takie osoby. Szkoda, że moje dzieci nie są takie. W zasadzie od 3PK jechaliśmy sami. Bez problemu odnajdowaliśmy kolejne PK. Szło nam tak dobrze, ze w połowie dystansu nabraliśmy już przekonania, że uda nam się ponownie zaliczyć wszystko.
Pewne problemy mieliśmy w połowie. Był tam odcinek specjalny na mapach w skali 1:15000. Problemem była lokalizacja. Gęsty dziewiczy las gdzie rower bardziej przeszkadzał niż pomagał. Do tego wszystkiego komary, straszne komary. Gryzły jak szalone, szczególnie jak się zatrzymaliśmy. Ja wytrzymywałem Filip nie wytrzymywał.
W końcówce dogoniliśmy naszych bezpośrednich przeciwników: dwóch starszych panów, którzy zawsze mówią mi dzień dobry i dwóch młodzieńców z dziewczyną. Chyba niepotrzebnie wtedy zarządziłem przerwę. Byłem zmęczony i chciałem coś zjeść ale właśnie wtedy straciliśmy już do końca z nimi kontakt.
Jechaliśmy sami. Byliśmy bardzo zmęczeni i właśnie w końcówce zrobiliśmy największy błąd nawigacyjny rajdu. Mineliśmy skręt drogi w lewo i zanim się zorientowaliśmy zjechaliśmy z górki koło 1km. Potem jeszcze beznadziejnie szukaliśmy ostatniego PK, jakieś początkujące dziewczyny pomogły go nam znaleźć.
Dodatkowo dzielny Filip nie wytrzymywał ciężkiej jazdy pod wiatr. Rzeczywiście było ciężko a Filip nie był w stanie jechać na moim kole, wlókł się samotnie. Dodatkowo zaczęło padać. Całe szczęście na początku był to tylko deszczyk i przed ulewą zdążyliśmy dotrzeć do mety. Szkoda tylko, że do naszych współkonkurentów na końcówce straciliśmy niemal 60 minut.
Początkowo planowaliśmy przespać się w bazie. Jednak wcześniejsze przybycie do bazy pozwoliło nam podjąć decyzję o wyjeździe do domu.
W domu byliśmy po północy.
Było super a najważniejsze, że Filip radzi sobie coraz lepiej.

Poznań, 30 sierpień 2017

sobota, 22 lipca 2017

Nie tylko PPwRRnO .........

............   czyli jak do szczęścia mało brakuje.

Świętokrzyska Jatka, Czarnocin, 22 lipiec 2017

ŚWIĘTOKRZYSKA JATKA to rajd na orientacje na którym rowery po raz pierwszy pojawiły się w tym roku.
Jak sama nazwa mówi zawody odbywają się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiem a bazą co najmniej przez ostatnie dwa lata była miejscowość Czrnocin. Niestety miejscowość jest dosyć wrednie położona względem mojego domu. Lekko ponad 250km zajęło mi około 3,5 godziny by to pokonać.
Do bazy chciałem dojechać lekko przed północą i pomimo dużych problemów z GPSem prawie to mi się udało. Zdążyłem się nawet zarejestrować. Sala gimnastyczna była stosunkowo dużo więc nawet o północy udało mi się znaleźć ciekawą miejscówkę. Po przyjeździe, po rejestracji, przygotowałem posłanie i zjadłem kilka Boguninich kanapek. Zasnąłem około 30minut po północy. Spało mie sie stosunkowo dobrze, wstałem 30 minut po godzinie 7.  
Miałem wystarczająco dużo czasu by spokojnie przygotować się do startu. Start był równo o godzinie 9.30. Do przejechania w ciągu 12 i pół godziny było około 130km a zaliczyć trzeba było 30PK.
Chciałem zaliczyć wszystkie PK. Już pierwszy PK określał charakter organizatora. Punkt był ukryty w zbożu za kilkoma górkami. Na tym punkcie wyprzedziło mnie kilku uczestników. Ja zostawiłem rower na końcu drogi a do punktu dotarłem samotnie.
Początek miałem chyba stosunkowo dobry. Niestety moja średnia prędkość powoli spadała. Na początku było to 15km/h, po 5 godzinach spadła do 14km/h by skończyła się średnią 10km/h. Wynikało to w części ze zmęczenia, w części z faktu, ostatnie PK były położone w bardziej górzystym terenie.
Długo wierzyłem że zaliczę wszystko, niestety kilka ostatnich PK mnie dobiło:
- Zaczęło się chyba od punktu nad rzeką gdzie zdecydowałem się wybrać drogę alternatywną, przez łąki. Niestety na łące nie było drogi i szczęśliwie dotarłem do PK przez łąki.
- Wyjątkowo zmęczył mnie punkt z opisem " na brzegu Pierogi", nie wiedziałem co to jest Piroga. Na miejscu była wielka góra. Zmęczyłem się strasznie gdy wlazłem na jej szczyt. Niestety problem pojawił się na górze. Na  górze nie było PK. Pomimo poszukiwań na krawędzi wzniesienia też nie znalazłem. Byłem zjebany i zrezygnowany. Zlazłem na dół i dopiero wracając do roweru znalazłem PK. Niestety musiałem jeszcze trochę podejść. Zrobiłem błąd bo wystarczyło z drogi przyjrzeć się górze i PK na pewno by się znalazł.
- Ostatni ciężki był na skraju lasu. Najpierw 1,5km po bardzo dobrej leśnej drodze. Ostatnie 750m to dziewicza ścieżka. Szedłem pośladach. Brzeg lasu oglądałem dwa razy bo za blisko szukałem.
Do bazy zjechałem 26 minut przed końcem limitu czasu. Zaliczyłem 27/30. Pozostałe 3PK zostawiłem blisko bazy, zabrakło mi z 30 minut i trochę więcej psychicznej siły.
Rajd w sumie lepszy niż myślałem. Super organizacja. Na trasie był PK z ciepłym żurkiem wydawanym przez koło gospodyń wiejskich. Super, może tylko mógłby być trochę gorętszy.
Na mecie oprócz medalu dostałem piwo domowe i kurczaka na zimno.
Do domu dojechałem już po godzinie pierwszej. Bogusia jeszcze na mnie czekała.


sobota, 15 lipca 2017

Po prostu Szaga ................

.............  czyli mój urodzinowy rajd na orientację.

Szaga, Chodzież, 15 lipca 2017

Rajd rowerowy SZAGA zawsze odbywa się w połowie lipca i zawse start jest o północy. Lubię ten rajd i zawsze chcę bardzo zliczyć wszystkie PK. W tym roku to też mi się udało.
W tym roku bazą rajdu była miejscowość Chodzież, miejscowość położona na północ od Poznania.
Do bazy przyjechałem po godzinie 10.oo. Zaparkowałem na boisku przy szkole. Zarejestrowałem się i przygotowałem sie do wyjazdu w dość dużych ciemnościach.
Noc była naprawdę ciemna. Jest to dla mnie duży problem bo w raz z ciemnościami tracę wzrok. W tym roku zauważyłem, że nawet okulary nie za bardzo pomagają.
Nie wiem czy dlatego ale juz na początku popełniłem mały błąd. Minąłem jeden z PK w odległości około 500m od mojej trasy. Mogłem na nim zyskać przynajmniej kwadrans.
Do pierwszego PK dotarłem długą ale najłatwiejszą trasą. Na 4 punkcie kontolnym dogonił mnie GL. Przez chwilę nawet próbowałem za num jechać i to mi się udawało ale tylko przez chwilę. Szybko straciłem z nim kontakt. Szkoda, że do jednego z ciekawszych PK trafiłem jeszcze w nocy. Skarpa była wysoka ale widok żaden bo było ciemno.
Na jednym z kolejnych PK dogonił mnie . Za nim też próbowałem jechać i wychodzoło mi to całkiem długo. Chcioałem za nim dotrzeć do ponioć najtrudniejszego PK na trasie. Punkt zlkalizowany był w sadzie czereśniowym. Na mapie wskazany był optymalny dojazd. Niestety nie było nam z nim po drodze. Wydawało się, że jest dojazd z drugiej strony. Spróbowałem. Ale niestety na mapie była prawda. Z mojej strony drogi nie było. Droga, którą jechałem nagle się kończyła. Nie za bardzo wiedziałem co robić, wracać nie chciałem bo było daleko. Wlazłem z rowerem w gąszcz. A gąszcz krzaków był straszny. Przez chwilę bałem się, że w ogóle nie wyjdę, było tak gęsto tak strasznie pomimo, że było już widno. Jak rzadko kiedy miałem chwilę zwątpienia. Fartm dotatrłem do jakieś drogi ale o dziwo 30m po lewej dostrzegłem PK. Niestety, okazało się, że w gęstwienie przebiłem tylną dętkę i musiałem ją wymienić co dla mnie zawsze jest straszną operacją. Ale się udało. Pomimo dużej straty z nadzieją ruszyłem na dalszą część trasy. Było dobrze. Wyznaczyłem sobie czasowe cele, które udało mi się realizować. Po godzinie 11 zrobiłem sobie 20 minutową przerwę, bardzo mi się chciało spać. Niestety PK położony koło bazy nie były takie łatwe jak myślałem. Teren był bardzo górzysty jak na niziny Wielkopolski. Fantastyczna była prost droga łącząca dwa kolejne PK. Górki były naprawdę wysokie i by podjechać pod kolejne trzeba było się bardzo rozpędzać na zjazdach. Te 2km robiły naprawdę wrażenie. Na koniec się zagubiłem i za wcześnie zacząłem szukać jednego z PK bo tak wynikało z linijki, zapomniałem, że był on na granicy działek czyli przy słupku leśnym.
Po jego znalezieniu miałem chwilę kryzysu. Myślałem, że się nie uda, szczęśliwie dotarłem do  miniętego na początku PK. Potem większości asfaltami dotarłem do dwóch ostatnich PK. Ostatni położony był przy miejskim stoku rowerowym, na samej górze na którą prowadziła wygodna droga. Z ulgą go zaliczyłem i pojechałem trochę naokoło do bazy. Dotarłem w limicie. Wyporządziłem nawet jednego uczestnika z kompletem PK.
W bazie zjadłem, kupiłem colę i poszedłem spać.
do domu ruszyłem lekko jeszcze za dnia.
Było jak zawsze super.

Warszawa, 27 lipiec 2017

sobota, 20 maja 2017

Liczyrzepa po raz drugi ..............

.........  czyli okolica w której nigdy nie byłem.

Rajd Liczyrzepy, Kuraszków, 20 maj 2017

Rajd zlokalizowany był na północ od Wrocławia. Własnie tam był zorganizowany kolejny mój raj o nazwie "Rajd Liczyrzepy".
Imprez organizowana była przez tą sama ekipę co rajd lutowy. Lutowy rajd bardzo mi się podobał, szczególnie podobało mi się miejsce jego rozgrywania, na południowy- wschód od Wrocławia.
Niestety tereny na północ nie były aż tak malownicze ale skłamał bym by były nieciekawe.
Do bazy rajdu przyjechałem jeszcze w piątek. Baza była położonej w miejscowości Kuraszków kilka kilometrów od Obornik Śląskich. Baza zlokalizowana była w schronisku młodzieżowym na górce.
Spałem w schronisku, na górze łóżka piętrowego. Spało mi się całkiem dobrze szkoda tylko, że krótko, 5 godzin.
Przed startem spodziewałem się upału i burz po południu, do plecaka spakowałem nawet dodatkową wodę. Było inaczej, temperatura około 15 stopni, silny wiatr i podejrzenia, ze za chwile będzie padać przez cały dzień.
Start był równo o godzinie 6.oo. Do znalezienia było 37PK w czasie 15 godzin.
Nie miałem dużych ambicji. Wiedziałem, że wszystkiego nie zaliczę. Przede wszystkim chciałem zaliczyć wszystko co najbliżej.
Ruszyłem na wschód. Już na początku popełniłem kilka drobnych błędów nawigacyjnych, niepotrzebnie skręciłem +600m i niepotrzebnie wlazłem na górkę. Do pierwszego PK dotarłem po około 30 minutach. Niestety nie byłem pierwszy, Witkowski dotarł tam przede mną.
Potem zaliczałem kolejno PK. Okolica była raczej płaska za wyjątkiem okolic bazy gdzie była kilka małych wzniesień. Drogi polne były łatwo przejezdne a jedyna przeszkoda była duża liczba PK. Zaliczyłem ich 28, chyba najwięcej w mojej historii. Niestety z wyniku nie jestem zadowolony. Na metę przyjechałem ponad godzinę przed limitem czasu. Straciłem jedna godzinę. Mogłem zaliczyć dwa PK więcej a już na pewno jeden. Właśnie przez ten jeden PK wyprzedził mnie Tomasz Sójka i ekipa Ambit Racing Team. Powinienem być 12 a uplasowałem się na 18 pozycji.
Miałem przygody:
1. Dwa razy na PK spotkałem się z Krystianem Jakubkiem, gościem, który walczy raczej o zwycięstwo. Na początku przy dojeździe na mój 3PK, trochę sie dziwiłem bo gość najpierw dwa razy na moich oczach źle pojechał a potem razem ze mną w złym miejscu szukał PK, pomyślałem wtedy, że wcale ze mną nie jestem najgorszy w orientacji kiepsko tylko trochę kręcę. Dosyć długo szukaliśmy z nim tego PK ale nie znaleźliśmy bo był kompletnie w innym miejscu. Drugi raz spotkaliśmy się na jednym z ostatnich PK. Ja już długo się tam kręciłem (czytaj szukałem PK). Gdy on przyjechał pomyślałem, ze to jakieś fatum i znowu nie znajdziemy. Szczęśliwie on znalazł i mnie do niego zawołał. Oczywiście PK był przy moim rowerze a ja szukałem daleko od niego. Oczywiście  pomimo problemów on zaliczył wszystkie 37PK a ja tylko 28.
2. Po wyścigu podszedł do mnie jeden z uczestników i spytał "Andrzej jak ci poszło?". Nie powiem, że mnie wmurowało ale byłem blisko. Oczywiście znam gościa, ten rajd akurat wygrał ale staram sie być "incognito" i w miarę możliwości staram się nie nawiązywać z nikim kontaktów. Oczywiscie mam kilku znajomych ale pod całkowitą kontrolą. Tak, że długo myślałem nad tym prozaicznym pytaniem "Andrzej jak ci poszło?"
3. Niestety w zgiełku moich przygotowań zapomniałem zabrać z domu batonów. Na wyjeździe miałem tylko dwie kanapki i dwa banany. Jeden z bananów musiałem wywalić bo po kilkogodzinnym przebywaniu w mojej tylnej kieszeni do niczego się nie nadawał. Zapomniane słodycze zamierzałem dokupić w jednym ze sklepów na trasie. Niestety jak chciałem cos słodkiego to nie było sklepu a jak był sklep to nie myślałem o słodyczach w efekcie przejechałem całą trasę bez słodkiego wspomagania.
Niestety potwierdziło się, ze nie potrafię optymalnie wybrać trasy. Przejeżdżając 3-4km więcej mogłem zaliczyć dodatkowo jeden PK więcej ale zauważyłem to dopiero na mecie. Szkoda bo miało to znaczenie.
W sumie rajd był fajny. Nie zmęczyłem się tak bardzo jak tydzień wcześniej na DyMnIe. W sumie przejechałem około 150km. Nie miałem kryzysu ale do trzeciego od końca PK ledwo co dojechałem.

Janki, 22 maj 2017

sobota, 13 maja 2017

Chociaż bardzo blisko ale naprawdę bardzo ciężko ...............

..............  czyli ciężka impreza w najbliższej okolicy.

DyMnO, Dąbrówka, 13 maj 2017

Tym razem DyMnO odbyło się w Dąbrówce koło Radzymina. Na start przyjechałem z samego rana. Spałem w domu i to jest lepsze rozwiązanie chociaż wstać musiałem lekko po godzinie 4.
Do zaliczenia było 30PK z wagą od 2 do 4 punktów przeliczeniowych plus dodatkowo odcinek specjalny z 17PK o wadze równej 1 punkt przeliczeniowy. O punktach kontrolnych wiedziałem od początku (nie wiedziałem tylko, że będą wagowe), odcinek specjalny pojawił się dla mnie w momencie rozdania map. Był to bardzo ciekawy odcinek specjalny. Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem. Dostałem dwie mapy (na orientację i lotniczą) tego samego obszaru. Na każdej z nich było umieszczonych około 7-8 PK, przy czym niektóre się pokrywały. Oczywiście nie było wiadomo które sa identyczne i trzeba było to samemu wydedukować. Obszar z zadaniem specjalnym był zlokalizowany blisko bazy. Od innych zawodników usłyszałem, że jest to teren bardzo piaszczysty. Nie wiem czy to było głównym powodem ale postanowiłem zaliczyć odcinek specjalny na szarym końcu a na początku skierować się na południe daleko od rzeki Bug.
Początkowo szło mi nieźle. Bez problemu, bez historii zaliczałem kolejne PK. Była to fajna zabawa bo większość PK miała rozświetlenia.
Niestety za dużo czasu trącę przy zaliczaniu kolejnych PK. Tutaj wyprzedza mnie najwięcej zawodników. Nawet na najprostszym PK tracę kilka minut a często PK trzeba jeszcze znaleźć. Jednego PK nawet nie znalazłem, zdarza mi sie to naprawdę rzadko, żeby nie napisać, że było to pierwszy raz w historii.
Ten nie znaleziony PK zlokalizowany był na wydmie w lesie. Już przy dojeździe zrobiłem błąd. Wjechałem na drogę równoległą do planowanej lekko odchyloną na południe. Zorientowałem się dopiero po przejechaniu właściwej drogi gdy odbiłem na północ. Ale nie było za późno. W zasadzie cały czas kontrolowałem gdzie jestem. Znalazłem wydmy, były charakterystyczne. Niestety na górce nie było PK chociaż przemierzyłem ja wzdłuż i w szerz. Nawet się cofnąłem by sprawdzić raz jeszcze myśląc, że o czymś zapomniałem. Nic z tego. Na pewno straciłem tam około godziny czasu.Nie powiem, że mnie to załamało ale miało wpływ na moje samopoczucie.
Nad Bugiem stan wody był raczej wysoki. Wszystkie skróty były zalane. Trzeba było jeździć wszędzie na około. Oszczędzałem się, więc najgłębsza woda sięgała mi lekko powyżej kolan. Całe szczęście, ze było w miarę ciepło, żeby nie napisać trochę gorąco, szczególnie jak świeciło słońce.
Miałem jeden kryzys. Dwa razy stanąłem i odpoczywałem przez kilkanascie minut. To wtedy dotkliwie pogryzły mnie komary, pomiędzy skarpetami a spodenkami rowerowymi. Ból czuje do dzisiaj (10 dni po zawodach).
Odrodziłem się dopiero około godziny 19.oo  na punkcie żywnościowym, gdy wypiłem ponad litr czystej wody. Od tego momentu miałem z górki. Postanowiłem nie jechać na odcinek specjalny tylko zaliczyć trzy kolejne PK ale nie jestem pewny czy była to słuszna decyzja bo zamiast 17 otrzymałem 6 punktów przeliczeniowych. Z drugiej strony to własnie końcówka najbardziej mi się podobała. Każdy z ostatnich PK kosztował mnie trochę wysiłku, nic nie przyszło łatwo. Miałem mało czasu i bardzo chciałem zdążyć. Końcówkę pokonywałem prawie po ciemku. Na mete przyjechałem cztery minuty 54 sekundy po godzinie 9:00 ale zaliczyli mi 20 minutowy bonus za punkt żywnościowy w efekcie czego kary nie dostałem.
W sumie było super. Ucharchałem się strasznie. Rezultat nie był rewelacyjny ale i tak dużo lepszy niż rok wczesniejn kiedy po prostu się poddałem.
DyMnO do zobaczenia za rok.

Janki, 22 maj 2017



sobota, 29 kwietnia 2017

Kaczawska Wyrpa czyli .....

............ najprawdopodobniej najbardziej skomplikowany rajd na orientację.

Kaczawska Wyrpa, Janowice Wielkie, 29 kwietnia 2017

Niestety ale KW nie jest wpisana na stronie Rowerowych Rajdów na orientacje co powoduje, że niestety liczba osób w niej biorących udział nie jest wyjątkowo duża.
Są to zawody górskie. W tym roku rozegrane zostały dwa dystanse, 200 i 100km. Ja wybrałem ten krótszy dystans, chociaż w tej imprezie zrobiłem to po raz drugi. Pół roku wcześniej też wystartowałem w 100. Zająłem nawet drugie miejsce.
Pogoda była kiepska. Jak przyjechałem do bazy w Janowicach Wielkich było zimno i padało. Cieszyłem się, ze nie wybrałem dystansu 200km. Start tego dystansu był dokładnie o północy.
Rano już tak nie padało. Mimo wszystko prognoza pogody nie wyglądała najciekawiej. Miało padać. Dlategoż przywdziałem moją anty deszczową kurtkę SCOTTa. Żałowałem potem tego do końca bo rzeczywiście padało przez cały dzień  ale bardzo delikatnie.
Wszystkie Wyrpy charakteryzują bardzo szczególne zasady i duża liczba map, które otrzymuje się na starcie. Tradycji stało się zadość i tym razem. Oprócz zasad otrzymałem dwie mapy i 8 rozświetleń. Do zaliczenia było 35PK przy czym kombinacji ich wyboru była nieskończona liczba. Na sali przez 20 minut myślałem o wyborze trasy ale zasady były tak skomplikowane, ze wymyśliłem tylko, że pojadę na zachód bo ta część rajdu wydawało się bardziej płaska. Trzeba powiedzieć, że była to najlepsza decyzja moja tego dnia.
Wszystko zaczęło się od podjazdu drogą, którą przyjechałem do bazy ale potem polnymi drogami było już w miarę płasko. Już na początku udało mi się zaliczyć 2PK z grupy G, tak zwane jokery, które mogły zastąpić dowolny punkt z grupy A, B, C lub D.
Ogólnie nie za bardzo się spieszyłem. Okolica była piękna i bardzo ciekawa. Zrobiłem ponad 400 zdjęć. Punkty rozmieszczone były ciekawie, dzięki rozjaśnieniom odszukanie ich sprawiało naprawdę dużą przyjemność.
Kluczową decyzję podjąłem w 3/4 trasy. Zdecydowałem, że nie będę jechał na wschód w bardziej górzyste tereny co dodatkowo wymagało przejechania wcale nie małego grzbietu górskiego a ograniczę się jedynie do zaliczenia wszystkich punktów na zachodzie.
Była to słuszna decyzja. Dodatkowo nie za bardzo uśmiechało mi się drugie spanie na małej sali gimnastycznej. Chciałem jak najwcześniej wrócić do domu i rozpocząć swój wymarzony 8 dniowy urlop.
W drodze powrotnej dostrzegłem, ze mądrze wybierając drogę powrotną mogę jeszcze dodatkowo zaliczyć 3PK z odcinak specjalnego i tak zrobiłem.
Do bazy przyjechałem przed godziną 19, 3 godziny przed limitem czasu, niemal 11 godzin po starcie. W sumie zaliczyłem 20PK z 35. Zjadłem posiłek regeneracyjny, pastę, spakowałem się i ruszyłem w drogę powrotną. W domu byłem przed północą, już tradycyjnie dzieci pomimo późnewj pory nie spały i pomogły przytargać mi wszystkie moje klamoty z samochodu do domu. Rozpocząłem swój wymarzony urlop.
Ale prawdziwa niespodzianka spadła na mnie dwa dni później, kiedy przeglądając wyniki na stronie organizatora zobaczyłem, że o dziwo wygrałem. Uzyskałem prawdziwego MINI-MAXA czyli zaliczyłem minimalną liczbę PK pozwalającą uzyskać mi maksymalny rezultat. Pierwszy raz w historii moich startów wygrałem zawody.
Nieważne, że po głębszej analizie w domu mapy okazało się, że niewielkim wysiłkiem mogłem zaliczyć 5PK więcej. Zwycięstwo jest i pozostanie zwycięstwem.
Organizator przesłał mi nawet puchar z nagrodami. Na pewno jeszcze tutaj powrócę.

Poznań, 9 maj 2017

sobota, 22 kwietnia 2017

Miało być dobrze .............

............. czyli wyszło jak wyszło.

52 Harpagan, Człuchów, 22 kwietnia 2017

nie był to mój kolejny najbardziej udany start w HARPAGONIE.
Już początek był straszny. 100km przed bazą zaczęło padać. Padało strasznie a do tego wszystkiego jeszcze ten mocny, porywisty wiatr. Samochód zaparkowałem w błocie. Dwa razy musiałem wyjść z tego bagna. Zdążyłem się zarejestrować po przyjeździe. Na sali gimnastycznej tłoczno nie było. Wcisnąłem się ze swoim legowiskiem pomiędzy uczestników w drugim rzędzie od ściany. Przed snem zjadłem jeszcze kolacje i porozmawiałem z sąsiadem. Okazał się być Anglikiem i planował przebiec 25km.
Z wielką obawą obudziłem się o godzinie 5.oo. Na sali gimnastycznej panował lekki półmrok. Ale było dobrze. Wydawało się, że deszcz jeszcze już nie padał, nie tylko się wydawało, tak było naprawdę, niestety w prognozie pogody opady były przewidywane pomiędzy 3 a 5 godziną. Chyba za bardzo wziąłem sobie tą prognozę do serca. Niestety wiać nie przestało. A siła wiatru była straszna, jeszcze nigdy przy takim wietrze nie jeździłem.
Na start zdążyłem. Ubrałem się ciepło i słusznie bo było zimno a wiatr był naprawdę zajebisty.
Już na starcie wybrałem zły wariant trasy. Zamiast skierować się w skupisko PK, pojechałem do środka a potem na zachód. Całe szczęście, że był to kierunek pod wiatr, czego nawet na początku za bardzo nie dostrzegłem. Nie miałem problemu większego z odszukaniem kolejnych PK. Był tylko jeden problem, PK były stosunkowo daleko od siebie oddalone. Odległości pomiędzy punktami zwiększał bardzo silny wiatr.
Chciałem uzyskać ponad 40 punktów, przez większość rajdu wydawało mi się to nawet realne ale czym bliżej końca liczba pól tych punktów szybko się zmniejszała. Madrymi decyzjami mogłem byc blisko 40 ale wybrałem się na najbardziej na północny zachód zlokalizowany PK oczywiście maksymalnej wartości.
Niestety nie dojechałem do niego. Byłem bardzo zmęczony. Wiatr powodował, ze nawet na płaskiej dobrej drodze musiałem prowadzić rower.
Gdy wdrapałem się na stosunkowo wysoką górę i zorientowałem się, że to nie tedy droga (las i jeszcze wyższe góry przede mną), postanowiłem zawrócić. Miałem obawy czy zdążę przed limitem czasu. Do bazy miałem około 20km. Droga była dobra ale przez cały czas pod wiatr. Początek był trudny. Więcej prowadziłem niż jechałem. Końcówkę pokonywałem już w towarzystwie. Kręciłem non- stop.
Zdążyłem obronić zaliczone 32 punkty. Był to jeden z najgorszych moich startów. Możliwe, że moja dieta i tracenie wagi miały wpływ na mój rezultat. Co nie zmienia faktu, ze nie wybrałem optymalnej trasy.

Poznań, 9 maj 2017

niedziela, 12 marca 2017

Następna fajna impreza ........

.........  czyli jak po raz kolejny poznawałem lasy pod Toruniem.

Złoto dla Zuchwałych, Cierpice, 12 marzec 2017

Jak w większości przypadków do bazy rajdu dotarłem w nocy dzień przed startem. Lokalizacja nie była najgorsza, na dotarcie w południowe rejony Torunia potrzebuje nie dużo więcej czasu niż 2 godziny.
Na miejsce przybyłem lekko przed godziną 22. Zdążyłem się jeszcze zarejestrować i ułożyć swój materac pod ścianą starej sali gimnastycznej. Zjadłem kolację i popiłem gorącą herbatą. Miałem za dużo czasu. Nie za bardzo wiedziałem co robić. Z tego wszystkiego zapomniałem się wylać a to mnie tak męczyło, że w nocy o godzinie 3,oo musiałem iść do toalety. Ogólnie spało mi się kiepsko.
Start lekko się opóźnił, ruszyliśmy na trasę o godzinie 8:15.
Najpierw z wieloma innymi uczestnikami ruszyłem w kierunku Wisły. Były problemy by przedrzeć się przez linię zabudowań ale jadąc za innymi jakoś dotarłem do pierwszego PK. W zasadzie już od pierwszego PK zacząłem podążać samotnie w kierunku kolejnych celów. Tylko na kolejnym PK spotkałem jeszcze duże grono innych uczestników. PK zlokalizowany był naprawdę pod imponującym wiaduktem. Dalej jechałem samotnie, czasami spotykając kolejnych uczestników rajdu. Szybko popełniłem jeden z dwóch największych błędów. Chyba źle odmierzyłem odległość na mapie i pojechałem 1,5km za daleko. Dużo czasu minęło nim zorientowałem się w ogóle gdzie jestem a pomogły mi w tym słupki leśne. Niestety czasu straciłem stosunkowo dużo. Całe szczęście, ze pogoda była naprawdę fantastyczna, ręce w ciepłych bez palczastych rękawicach marzły mi tylko na samym początku. Potem chyba specjalnie do moich zdjęć pojawiło się słoneczko.
90% tras rajdu prowadziło w lesie ale nawigacja nie była skomplikowana. Drogi leśne były niesamowicie dobrym stanie jeździło się po nich niesamowicie przyjemnie, brak piachu i wody, twardo jak na asfalcie.
Pierwszy PK minąłem z całkowitą premedytacją, drugi też, trzeci i czwarty nie zaliczyłem z powodu czasu i zagubienia a piąty całkowicie nie leżał na mojej drodze.
Trochę więcej muszę napisać o 3 i 4 miniętym PK,  powinienem je zaliczyć. Wydawało się to proste ale zła interpretacja mapy, pomimo cofnięcia, zwiodła mnie z drogi głównej a potem jak na nią wróciłem nie wiedziałem, że na niej jestem. Do tego doszedł jeszcze końcówka czasu i brak wiedzy, że kary za spóźnienia są niewielkie (1/30PK za 1 minutę). Szkoda bo te dwa PK powinny być moje.
W bazie dostałem dobrą smaczną pastę i wcale nie dlatego, ze byłem głodny jak wilk.
W sumie w ciągu niecałych 8 godzin przejechałem ponad 90km, zrobiłem ponad 200 zdjęć w tym kilka bardzo fajnych. Zająłem 39 miejsce na 44 sklasyfikowanych za co mogę mieć duże pretensje do siebie.
Jak napisałem wcześniej do domu nie miałem tak daleko ale niestety to była niedziela i następnego dnia musiałem jechać do roboty.

Janki, 17 marzec 2017

sobota, 25 lutego 2017

Początek sezonu .............

................... czyli mój pierwszy rajd rowerowy w sezonie.

Rajd Liczyrzepy, Biały Koścół, 25 luty 2017.

Rajd Liczyrzepy umieszczony był po raz pierwszy w cyklu PPwMRnaO. Impreza miała status aspirant co naprawdę niczemu nie przeszkadzało.
Impreza odbyła się na Dolnym Śląsku, baza mieściła się w szkole w miejscowości Biały Kościół koło Strzelina. Nigdy wcześniej w tych okolicach nie byłem a muszę tutaj dodać, że tereny są fantastyczne, polecam każdemu rowerzyście.
Dojazd do bazy imprezy zajął mi ponad 4 godziny prawie w całości drogami dwupasmowymi tylko końcówka była po wąskich drogach lokalnych. Przyjechałem w piątek koło godziny 23,oo. Zdążyłem się jeszcze zarejestrować.
Samochód zaparkowałem na terenie szkoły na stosunkowo stromym i wąskim wjeździe. Takie rzeczy zawsze m,nie niepotrzebnie stresują.
Pogoda była fantastyczna jak na ta porę roku. Lekko słonecznie z temperaturą lekko powyżej 0 stopni tylko wiatr był trochę silny.
Na starcie stawiła się stosunkowo liczna grupa zawodników, na najdłuższej trasie sklasyfikowanych zostało 20 uczestników.
Start był o godzinie 8.oo. Organizator poinformował, że przedłuża limit czasu z 8 do 9 godzin, szkoda, że informacja ta została podana tak późno tym bardziej, że powodowało to konieczność dodatkowego oświetlenia. Jak zawsze opuściłem metę jako jeden z pierwszych. Strategię miałem stosunkowo prostą, zaliczyć wszystkie PK położone blisko bazy a potem zastanowić się co dalej. Niestety największe góry były w okolicy bazy i żeby zaliczyć wszystkie położone tutaj PK trzeba było je przemierzyć wzdłuż i wszerz. Miałem aparat i przy okazji robiłem zdjęcia.
Niestety już na początku zrobiłem błąd i trochę za wcześnie zjechałem z drogi głównej. W efekcie tej pomyłki władowałem się na podwórko wielkiego poniemieckiego domu stojącego samotnie w lesie. Wrażenie nie do zapomnienia.
Potem tez było różnie. Zanim doszedłem do siebie po pierwszym błędzie zrobiłem drugi i musiałem przedzierać się na północ przez kilka prywatnych własności ale w sumie nie najgorzej na tym wyszedłem. Niestety było trochę za ciepło i wszystkie polne drogi były stosunkowo miękkie.
Po zaliczeniu PK w ruinach kościoła przyszedł dla mnie niewątpliwie najcięższy odcinek, nie dość że polne drogi to jeszcze pod górę. Najpierw prowadziłem rower w błocie potem wąwozem pod górę. Niestety PK były lekko pochowane i często zdarzało mi się je ominąć. Tak też było z tym na rozwidleniu wąwozu. Po rozwidleniu wąwozu przyszło mi wspiąć się na górę Gromnik o wysokości 390m.n.p.m.. Była to najcięższa część tego rajdu. Naprawdę myślałem, że mam dużo lepszą kondycję, kilka razy musiałem się zatrzymać. Brak jej tłumaczyłem sobie moim odchudzaniem.
Na górze było super Znajduje się na niej wieża obserwacyjna, niestety była zamknięta. Akurat zaświeciło słoneczko. Spotkałem tam jednego z moich konkurentów, który tak był roztrzepany, ze zostawił na górze plecak po który musiał się wrócić a potem dosyć długo jechaliśmy koło siebie. Ja za bardzo się nie spieszyłem, zrobiłem dużo zdjęć bo jak wcześniej napisałem okolica była naprawdę ciekawa.
Najbardziej wmurował mnie klasztor w miejscowości Henryków. Czegoś takiego w ogóle się nie spodziewałem, szkoda, że właśnie wtedy przestawił mi się aparat i prawie wszystkie zdjęcia zrobiłem w najmniejszej możliwej rozdzielczości. Muszę tu kiedyś wrócić.
Dalej okolica była też piękna, górki i doliny, zjazdy i podjazdy i stara poniemiecka zabudowa. Uwielbiam to. Trochę wkurzał mnie mój licznik rowerowy, pracował jak chciał i zamiast 70km wskazał niewiele ponad 45.
Zawody ukończyłem na 16 miejscu co niewątpliwie sukcesem nie jest ale tak naprawdę to nie oto mi chodzi.
Niestety byłem zmęczony i nie podjąłem walki. Po zaliczeniu w dwóch PK postanowiłem powrócić do bazy. Inspiracją dla mnie był jeden z moich konkurentów, który uczynił podobnie.
Do bazy dotarłem po ponad 8 godzinach na trasie. Zjadłem, umyłem rower i ruszyłem w drogę powrotną.
Do domu dotarłem jeszcze przed zaśnięciem dzieci.

Janki, 17 marca 2017

środa, 22 lutego 2017

Ostatni rajd w roku czyli.................

..............  jak sezon żegnałem.

Wilga Orient, Koźle, 3 grudzień 2016.

Wiedziałem że jest to mój ostatni start w roku. Impreza nie należała do cyklu PPwRRnO. Znalazłem ja w rajdach pieszych. Impreza odbywała się w miejscowości Koźle koło Poznania, okolicy w której nigdy nie byłem. Na miejsce zawodów przyjechałem rano, rano i bardzo późno. Godzinę zawodów straciłem na przygotowanie do startu. Było chłodno.
Nie udało mi się już tej godziny nadrobić, mogę napisać nawet więcej, z tej godziny zrobiło się znacznie więcej, Już na początku coś mi się zacięło. Pojechałem za daleko i długo tam szukałem niestety. Pomimo problemów dość długo miałem nadzieje na zaliczenie wszystkich 30PK. Niestety tragedia zaczeła się w nocy. Najpierw w Szamotułach strasznie długo szukałem PK nad rzeką przy mostku ale go jeszcze znalazłem. Nie wiedziałem wtedy, ze będzie to mój ostatni PK w roku. Całokowicie zagubiłem się przy kolejnym PK w Szamotułach. W strefie przemysłoej w żaden sposób nie potrafiłem dobrac się do mostu nad torami. Próbowałem z różnych stron, próbowałem wiele razy ale niestety nic z tego nie wyszło. Dzisiaj domyślam się jak to było mozliwe. Wydaje mi się że po prostu zabrakło mi cierpliwości. Jak już gdzieś wjechałem to powinienem jechac do końca, Niestety tak nie zrobiłem.
Powrót miałem po asfalcie. Próbowałem zaliczyc jeszcze jeden PK, na grobli. Niestety nie udało mi się znaleźć tej grobli. Ale wydaje mi się, że byłem w bardzo fajnym miejscu koło Szamotuł, Szczególnie wbiła mi się w pamięć aleja drzew.
Kręciłem ostro bo do bazy miałem daleko. Na metę dojechałem o godzinie 21:00, było jak zawsze super. Szkoda tylko, że w ostatnim rajdzie w roku zająłem dokładnie ostatnie 20 miejsce.

Poznań, 22 luty 2017

Tradycja sie rodzi czyli ............

............... nasz kolejny udział w pieszym rajdzie na orientację SKORPION.

Skorpion, 
Sczebrzeszyn, 
18 luty 2017

Był to już mój  trzeci udział w pieszym rajdzie na orientację Skorpion. Pierwszy raz wystartowałem sam (2013) a następnie dwa razy z Filipem (2016 i 2017).
W tym roku rajd odbył się w miejscowości Szczebrzeszyn. Dawno, dawno temu to właśnie w Szczebrzeszynie był start i meta jednej z moich indywidualnych wycieczek rowerowych. Dość dobrze ją pamiętam, właśnie wtedy końcówkę wycieczki przemierzałem po ciemku bez świateł, wracając samochodem mało co nie przejechałem dzika a w Białej dostałem mandat za przekroczenie prędkości.
Już od początku roku profilaktycznie  przypominałem Filipowi o starcie w rajdzie. Do końca bałem się, że synek z jakiegoś powodu wycofa się z imprezy ale szczęśliwie tak się nie stało.
Bogusia dość dobrze przygotowała nas do wyjazdu: kupiła słodycze i zrobiła każdemu po osiem kanapek, odprowadziła do samochodu i pobłogosławiła na drogę. Do Szczebrzeszyna wyjechaliśmy koło godziny 19.oo. Temperatura przez cały czas jazdy była bardzo stabilna, około 2-3 stopni Celcjusza powyżej zera. Po przyjeździe zarejestrowaliśmy się i wybraliśmy sobie miejsce do spania na środku sali gimnastycznej. W sumie obaj się wyspaliśmy, spaliśmy około 6 i pół godziny. Rano zjedliśmy śniadanie z gorąca herbatą, przygotowaliśmy się do rajdu i ruszyliśmy na start na rynek w Szczebrzeszynie.
Przed startem zdążyliśmy jeszcze zrobić sobie zdjęcie z Chrząszczem.
Przed startem dostaliśmy mapę. Jak zawsze na Skorpionie najmniejszy możliwy format, czyli A4. Na kartce znajdowało się 18 punktów kontrolnych (PK). Szybko wybraliśmy strategię, najpierw zaliczamy 14PK na płaskowyżu, potem wracając do bazy asfaltowej drogi zaliczamy 4 ostatnie PK. Na trasę ruszyliśmy dokładnie o godzinie 8.00. Dziwne ale na początku podążała za nami duża grupa zawodników. Staraliśmy się iść w miarę szybko. Po kilkuset metrach pojawił się śnieg, który towarzyszył nam non-stop do godziny 21.oo. Był mniejszy i większy ale było go zawsze przynajmniej kilkadziesiąt centymetrów. Fajnie bo widać dokąd szli ludzi, niefajnie bo każdy krok kosztował troszeczkę więcej wysiłku a w sumie ja zrobiłem ich tego dnia ponad 70 tysięcy.
Pierwszy punkt razem z innymi znaleźliśmy stosunkowo szybko. Strasznie wielki błąd zrobiliśmy już na początku. Sugerując się innymi ludźmi idącymi przed nami wybraliśmy złą drogę do kolejnego PK. Najgorsze, że o popełnionym błędzie dowiedzieliśmy się stosunkowo późno dzięki podpowiedzi osób które mijaliśmy. Straszne ale w pewnym momencie dałbym sobie obciąć rękę, że znajduję się w złej lokalizacji.
Wejście na właściwą ścieżkę, kosztowało nas to około 30 minut i cofnięcia się do drugiego PK.
Chyba szliśmy na końcu. Spotykaliśmy inne osoby ale wszystkie były z trasy rekreacyjnej.
Zaliczaliśmy kolejne punkty w większości przypadków szukając pozostawionych śladów.
Buty przemiękły nam już po kilku pierwszych minutach ale najgorsze było brak możliwości odpoczynku a w szczególności brak miejsca na położenie swojej dupy. Dwa razy usiedliśmy i nie szkodziło nam nawet przemoczenie tyłka.
Koło ósmego punktu miałem kryzys, byłem blisko zejścia z trasy ale potem dzielnie szliśmy po śladach. Niestety nawet po śladach trochę się gubiliśmy.
Na jednym z punktów spotkaliśmy fajną trójkę a w szczególności jednego z jej uczestników. Zobaczyliśmy go przy wiacie. Był na górce. Długo myślał zanim zszedł do punktu ale bardzo nas rozbawił. Mnie ucieszyło, że nie jesteśmy tacy ostatni. Potem kilkakrotnie jeszcze się mijaliśmy.
Najfajniejsza to była chyba herbatka z ogniska z batonikiem. Skonsumowaliśmy ja koło godziny 19.oo. Do mety dzieliło nas wtedy jeszcze około 15km. Po drodze mieliśmy jeszcze 5 PK. Niestety od tego momentu już nic nie zaliczyliśmy  ale udało nam sie pięknie pogubić. Nie wiem dlaczego zeszliśmy z głównej drogi. Potem zorientowaliśmy się, że idziemy w kompletnie złym kierunku. Musieliśmy przedzierać się przez gęste, dzikie lasy, pokonywać głębokie wąwozy, W jednym z wąwozów fiknąłem nawet fikołka. Całe szczęście nic mi się nie stało bo nie wiem czy Filip by sobie poradził. Było ciężko ale nie wiem czy nie był to przypadkiem najciekawszy fragment całego rajdu. Po dotarciu do asfaltowej  drogi skierowaliśmy się prosto do bazy. Na miejsce dotarliśmy koło godziny 22.oo.
Do mety szliśmy szybko i bez jakiejkolwiek przerwy. Udało sie nam nawet wyprzedzić całkiem dużą grupę uczestników pomimo, że oni chyba próbowali się nawet bronić.
Według SUUNTO zrobiliśmy około 43km. GARMIN zmierzył ponad 70 tysięcy kroków. Niestety rok wcześniej pokonaliśmy większe dystanse ale wtedy nie brneło się w śniegu aż tak dużo.
Zajeliśmy 35 miejsce czyli całkiem dobre.
Musze jeszcze pochwalić organizatora za ciepły posiłek: zupa jarzynowa w dowolnej ilości i kotlet mielony były naprawdę dobre.
Jeszcze jedno. Filip spisał sie świetnie, nie narzekał tak bardzo jak rok wczesniej, dodatkowo kilka ciężkich punktów sam zaliczył.
Na rajdzie tym testowałem maść przeciw odciskom. Przed startem wysmarowałem sobie całe stopy i nawet zadzałało, po rajdzie nie miałem żadnych odcisków ale boję się, że zejdą mi paznokcie z obu dużych palców.

Poznań, 22 luty 2017

niedziela, 5 lutego 2017

Pierwszy raz w roku na rowerze ...........

.......  czyli mój "come back" do Mazovii zimowej.

Mazovia, Karczew, 5 luty 2017.

Dawni nie uczestniczyłem w tego typu imprezie. O ile dobrze pamiętam przez cały 2016 nie wystartowałem w zadnym wyścigu rowowym. Niektórzy członkowie mojej rodziny nawet kilkakrotnie mi to wypomnieli (Martyna, Bogusia).
Nie wiem dlaczego ale trochę się tego startu bałem.
Na ten start przygotowałem sobie mojego starego Speca. Przy okazji przypomniałem sobie, że powinienem oddać do serwisu jego przedni amortyzator.
W sumie rower spisał się dobrze ja to chyba troszkę zawiodłem. Najpierw miałem problemy ze znalezieniem biura zawodów bo było bardzo oddalone od miejsca startu.
Było zimno. Wystartowałem z ostatniego 11 sektora. Długo się nie zastanawiałem czy jechać MEGA czy dystans FIT, wybrałem krótszy dystans tym bardziej, że oba dystansy wydawały mi się za długie. Oprócz szaleńczej jazdy zaraz po starcie nie za wiele pamiętam. Kila razy musiałem podprowadzać rower pod górki i nie zawsze wynikało to z tłoku na trasie. Do mety dojechałem kompletnie sam i tak też przemierzałem większość dystansu.Byłem bardzo zmęczony.
Plusem tego typu zawodów jest czas jaki potrzebny jest na ich zaliczenie. W domu byłem około godziny 15.oo.
Nie pamiętam dokładnie, które miejsce zająłem ale nie było to nic godnego uwagi.

Janki, 17 marzec 2017