poniedziałek, 17 lutego 2014

Falenica, Biegi Górskie, 15 luty 2014

....  czyli dzień ważny w historii naszej rodziny.


Nic tego nie zapowiadało. Wydawało się, że będzie to sobota jak co tydzień. Ułożyło się tak szczęśliwie żaden z chłopaków nie miał meczu ani turnieju więc spokojnie wszyscy razem mogliśmy wybrać się na piątą edycję biegów górskich do Falenicy. Pogoda jak na środek lutego była fantastyczna brakowało tylko słońca. Pierwszy zgrzyt przeżyłem zaraz po wyjściu z łóżka. Pomimo, że trąbiłem o biegach cały poprzedni wieczór Bogusia wyrwała mnie z łóżka dopiero o godzinie 9:40. 
W związku z powyższym nie mieliśmy za dużo czasu na przygotowania. Chłopców musiałem dodatkowo zmotywować do działań karami na komputer Zadziałąły. Sam poświęciłem śniadanie. Pełna mobilizacja zadziałała. Wszycy bylismy w samochodzie lekko po godzinie 10. Spokojnie dojechaliśmy na miejsce imprezy. 
To chyba jeszcze w samochodzie zaczęła tworzyć się historia naszej rodziny. Wygarnąłem Oskarowi całą historię jego biegów w Falenicy. Od pierwszej edycji Oskar odnotowywał stały regres. Za każdym razem przegrywał z 50 letnim niewytrenowanym ojcem. Oskar nic nie powiedział na moje zarzuty ale chyba wziął sobie to wszystko mocno do serca. 
Na starcie było chyba trochę mniej uczestników niż zwykle, powód: rozpoczynające się ferie w województwie mazowieckim. Przed startem miałem nawet trochę czasu by porobić zdjęcia naszej rodzinie i nie tylko. 
Start jak zawsze był punktualny. My jak zawsze startowalismy w ostatniej grupie o godzinie 11:06. Filip i Oskar ustawili się w pierwszej linni. Ja startowałem z końca stawki. Tym razem wyprzedzanie jakby było trudniejsze, może dlatego, że zamiast z boku wyprzedzałem w środku stawki. Oskara dogoniłem na drugim podbiegu. Dziwne ale zauważyłem, że pomimo mojego wysiłku na podbiegu dystans pomiędzy nami wcale się nie zmniejszał wręcz odwrotnie odległość rosła. Doszedłem go na grzbiecie. Powiedziałem mu kilka miłych słów ale cały czas podążałem za nim. Na zbiegu nie miałem szans, wiedziałem, że robi to szybciej. Biegłem za nim. Doganiałem go na płaskich odcinkach. Zacząłem obawiać się o jego zdrowie. Byłem przekonany, ze ujął się honorem i zaraz pęknie. Myślałem, ze wyprzedzę go na trzecim podbiegu. Się nie udało po prostu podbiegał szybciej ode mnie. Na grzbiecie trzeciej górki powiedziałem sobie basta. Synu tak być nie może. Wyprzedziłem go. Niestety nie na długo. Oskar włączył drugi bieg i po chwili ponownie biegł przede mną. Niestety nie miałem już  siły by wyprzedzić go ponownie. Oskar zniknął mi z pola widzenia na piątym podbiegu. Ja jak zawsze męczyłem się bardzo. Przeżywałem chwile słabości tuż przed każdym wierzchołkiem. Bałem się, że będę musiał się zatrzymać. Po prostu walczyłem sam z sobą. Udało się. Dobiegłem do mety bez zatrzymania. Ustanowiłem swój rekord trasy równe 18:00 minut chciał bardzo chciałem zejść poniżej. Oskar pomimo mojego finiszu przybiegł 10 sekund przede mną. Ustanowił swój rekord. Przebiegł 2 minuty szybciej niż ostatnio. Pokonał w biegu swojego ojca. Coś niesamowitego. 
Nie wiem czy jeszcze nie większe osiągnięcie zanotował Filip. O ponad minutę poprawił swój najlepszy rezultat i zajął 2 miejsce w klasyfikacji generalnej. Martyna nie biegła. Przymilała się do wszystkich psów na mecie.
Po biegu wziąłem aparat i poszedłem na wydmę zrobić kilka zdjęć. Chociaż OLYMPUS nie jest aparatem do sportowej fotografii to niektóre zdjęcia wyszły całkiem super.
Gdy skończyła mi się karta pamięci wróciłem do bazy i razem z rodziną wróciliśmy do samochodu. Tym razem nie korzystaliśmy z żadnej konsumpcji. Pojechaliśmy prosto do domu oglądać olimpiadę. 

Janki, 17 luty 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz