poniedziałek, 6 października 2014

Nowy Dwór Mazowiecki, 5 październik 2014, Finał MAZOVII 2014

Pechowy finał Mazovii ........

czyli wszystko może się zdarzyć.

Mój kolejny "wyścigowy" dzień po długiej przerwie blogowania.

W tym roku finał Mazowii odbył się w Nowym Dworze Mazowieckim. Fajnie bo blisko. Pojechaliśmy wszyscy. Filipa i Oskara musieliśmy zwolnić z meczów piłkarskich. Martyna pojechała ze starym rowerem chłopaków bo jej kochana MERIDA została skradziona tydzień przed zawodami prosto z klatki schodowej.
Pogoda była piękna.
Bogusia po upadku cztery tygodnie wcześniej była w stelażu i z Martą po raz drugi pojechałem ja.
Już na początku okazało się, ze sama wymiana łańcucha nie za bardzo pomogła mojemu rowerowi. Powinienem wymienić też kasetę. Rower po prostu przepuszczał.
Martyna jechała dzielnie ale wynik jej nie był za bardzo rewelacyjny, 80%.
Oskar pojechał dobrze, po raz kolejny stanął na najniższym pudle.
Filip także nie zawiódł, co prawda od podium był daleko ale 71 miejsce w generalce to całkiem dobry rezultat.
Na początku mnie jechało się fajnie. Pomimo usterki po 10km bez wahania zdecydowałem się przejechać MEGĘ. Po kilku płaskich kilometrach zaczęły się górki. Były super jak dla mnie. Na początku nawet rower spisywał się dzielnie. "Pierdział" ale jechał. Niestety po 20km zaczęły się moje problemy. Najpierw spadał mi łańcuch, nawet jazda na małym kole za przodu nie pomagała. Musiałem stawać kilkakrotnie. Zwolniłem ale to nie wystarczyło. Mniej więcej w połowie dystansu zerwałem łańcuch. Początkowo byłem troszeczkę załamany ale przypomniałem sobie o moim zabezpieczeniu. W sakwie miałem schowane złote ogniwo. Wywróciłem rower i naprawiłem usterkę. W tym czasie wyprzedzili mnie prawie wszyscy zawodnicy. Całe szczęście, że napraw mi się udała, rower dalej przepuszczał ale można było jechać dużo, dużo szybciej. Postawiłem sobie jedno zadanie: przegonić kobietę, której wymyśliłem krzywkę "Duży S...". Wydawało mi się, że bardzo szybko zrealizowałem swój plan, na którejś z kolejnych górek wyprzedziłem  ją jak i wielu innych zawodników. Jechałem sam od czasu do czasu wyprzedzając kolejnych zawodników. Po wyjechaniu z lasu zrobiło się płasko. Pamiętałem tą drogę z ostatniej Mzovii. Wtedy dla mnie była to straszna mordęga. Tym razem było łatwiej. Zdziwiłem się na jednym z ostrych zakrętów przy wale. 200 metrów za mną jechał mój Duży S... . Wiedziałem, że czasowo już z nią nie wygrałem. Chciałem tylko przyjechać pierwszy na metę. Przewagi nie utrzymałem. Zostałem wyprzedzony na asfalcie. Całe szczęście, że przed metą było jeszcze trochę góreczek. Odrobiłem straty. Po wjeździe na szutrową drogę wyprzedziłem Dużego S.... jak i kilku innych zawodników. Rozpocząłem swój finisz. Mój rower pierdział. Niestety tylko Duży S...ek wytrzymał moje tempo. Na stadionie zostałem wyprzedzony. Próbowałem jeszcze walczyć ale 50m przed metą poddałem się. Całkowita klapa, przegrałem z Dużym S... .
Tym razem nikt na mnie nie czekał. Byłem strasznie zmęczony i załamany.
Ledwo doszedłem do siebie a zaczęła się dekoracja generalki HOBBY. Martyna zajęła 3 miejsce. Brawo córko. Oskar uplasował się na czwartej pozycji.
Filip był 6 co też nie jest złym wynikiem.
Mój wynik nie był najlepszy, uplasowałem się na 37 pozycji w gronie prawie 400 zawodników. O dziwo okazało się, że był to mój najlepszy rezultat w mojej trzyletniej historii Mazovii. Do tej pory zajmowałem w MEDZE 49 miejsce  (2013) i 41 (2012). Pomyśleć co by było gdybym nie gubił trasy (Nałęczów), nie miał awarii (NDM) i startował trochę więcej razy bo zaliczyłem rekordową małą liczbę startów na dystansie MEGA, tylko 10.
Po dekoracji HOBBY to była już tragedia. Niestety nie obroniliśmy 6 miejsca w klasyfikacji rodzinnej. Spadliśmy na miejsce 7 ale i tak to był nasz rekord, wcześniej plasowaliśmy się na pozycji 9 (2013)  i 10 (2012).
Najgorsze było czekanie. Dekoracja klasyfikacji rodzinnej miała być o godzinie 19:15. Ostatecznie odbył się o godzinie 21:00. Bogusia z nogą cierpiała. Dzieci dostawali pierdolca ale dotrwaliśmy do końca, uścisk Zamany bezcenny.
Gorycz oczekiwania osłodziły nam kurczaki z KENTAKI FRIED CHIKEN.
Zdecydowanie nie był to zmarnowany dzień, a może i więcej nie był to zmarnowany rok.

Warszawa, 5 październik 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz