sobota, 31 sierpnia 2019

KoRNO czyli .............

.................. rajd na który tak bardzo nie chciało mi się jechać.

KoRNO w tym roku odbyło się w ostatni dzień miesiąca sierpnia w miejscowości o nazwie Dłużec koło Wolbromia w południowej części Jury Krakowsko Częstochowskiej. Byłem bardzo rozleniwiony. Długo nie jeździłem na rowerze, teraz głównie zajęty jestem kupnem samochodu i leczeniem mojej ostrogi. Mimo to zapisałem się na trzy kolejne rajdy. KoRNO był tym pierwszym. Opłaciłem go w ostatniej chwili.
Do bazy wyjechałem w piątek tak późno, że w bazie byłem po godzinie 23.oo. Mimo późnego przybycia zdążyłem się zarejestrować. Przy rejestracji spytałem o spanie i bardzo się zdziwiłem bo pani powiedziała, że spanie jest możliwe w każdej sali klasowej za wyjątkiem sali gimnastycznej. Nie lubię takiej sytuacji. Przyjechałem tak późno, że wszystkie klasy były już zajęte, szczęśliwie w jednej znalazło się trochę miejsca przy oknie. Miejsce miałem niezłe. Po zjedzeniu dwóch kanapek i jednej bułki położyłem się spać. Niestety zrobiliśmy jeden fundamentalny błąd, przed spaniem nikt nie otworzył okna i rano w pokoju można było stawiać siekierę. Ja po przebudzeniu też nie najlepiej się czułem.
Wstałem koło godziny 6.3o. Ubrałem się, skorzystałem z kibla i złożyłem swoje spanie. Śniadanie zjadłem w samochodzie. Za dużo pracy nie miałem. Koła trzymały powietrze, całe potrzebne wyposażenie udało mi się zabrać z domu. Niestety byłem tak zajęty, że nie dzwoniłem i nie pisałem SMSa do Bogusi przed startem.
Start był równo o godzinie 8.oo. Przed startem Grzegorz powiedział kilka ciekawych rzeczy o niektórych PK. Ja starałem się to znakami zapisać na mapie. PK było strasznie dużo, nawet nie marzyłem o zaliczeniu wszystkich. Po rzuceniu okiem na mapę stwierdziłem, że skieruje się na południowy zachód. Tam wydawało mi się, że jest najwięcej najcięższych punktów do zdobycia.
Od samego rano było strasznie gorąco, ja mimo to założyłem moją czarną koszulkę z żółtymi rękawami a po drugim PK dodatkowo naciągnąłem na szyję białą apaszkę. Chyba wyglądałem trochę jak idiota ale mnie to naprawdę nie przeszkadzało a jak nie przeszkadzało to na pewno pomagało. Na głowę założyłem nowy kask ze szkiełkiem na czole. Kask sprawdził się bardzo, tylko muszę pamiętać kiedy powinienem opuszczać szkło na oczy. Czasami zapominałem i kilka razy musiałem wyciągać owady z oczu.
Ogólnie nie jechałem najszybciej ( jak kiedykolwiek jeżdżę szybko). Oprócz temperatury przeszkadzały mi mniejsze i większe wzniesienia.
W zasadzie nie miałem problemów z odnajdywaniem kolejnych PK. Za wyjątkiem jednego, który opisany był jako podnóże skały. Najpierw miałem problemy by znaleźć samą skałę, potem szukałem punktu, szukałem i szukałem. Na rysunku wyraźnie było pokazane, że PK znajduje się na południowej stronie skały. I od tej strony podjechałem pod skałę. Najpierw podszedłem jak po swoje. Żeby podejść pod podnóże skały trzeba było pokonać trochę metrów pod górę. Była to już 7 godzina mojej walki z upałem i wszystko było bardzo ciężkie. Jak wspiąłem się pod skałę kilka razy obszedłem południowe podnóże. Nic nie znalazłem. Najpierw obejrzałem wszystkie większe drzewa, potem spenetrowałem wszystkie pozostałe pnie by na koniec przejrzeć wszystkie skały znajdujące się u podnóża. Nic, kompletnie nic nie znalazłem. Wróciłem do roweru, wziąłem mapę i jeszcze raz z mapą spenetrowałem południowe zbocze skały. Znowu kompletna porażka. Złośliwie przez cały czas byłem sam. No nie zupełnie sam. W przerwie poszukiwań jak zszedłem po mapę zobaczyłem gościa, który spokojnie obchodził skałę wokół. Patrzyłem jak przeszukuje teren ale nie zauważyłem by cokolwiek znalazł. Ja po drugiej porażce byłem załamany. Byłem pewny, że byłem pod złą skałą. Wziąłem rower i zacząłem wracać z nadzieją, że znajdę drugą skałę. Szanse były niewielkie bo wbrew pozorom okolicę dość dobrze spenetrowałem docierając do skały.
Na drodze spotkałem gościa, który wcześniej obchodził skałę. Spytałem go czy nie widział PK. On powiedział, że znalazł wskazał kierunek skąd przyszedłem i dodał kilka dodatkowych informacji. Ostatnie zdanie załapałem dopiero po kilku minutach a końcówka jego brzmiała "...... od północnej strony". Gdy to zrozumiałem zacząłem się zastanawiać czy warto wspinać się po raz trzeci do odnóża skały. Tak warto było. Szkoda tylko, że straciłem kilkadziesiąt minut. W domu już zobaczyłem, że na mapie po odprawie miałem zaznaczone, że coś nie tak jest z tym PK.
Po tej wpadce zaliczyłem już tylko kilka PK. Mało co nie wszedłem do jaskini bo jak po kilku minutach znalazłem jaskinie to nie było przy nim PK. Zajrzałem z latarką do środka, całe szczęście, że było tam stosunkowo ciasno więc zacząłem szukać dalej i kilka metrów dalej znalazłem jaskinię z PK.
Na jednym z ostatnich PK spotkałem zawodnika naprawiającego rower. Najpierw pożyczyłem mu kombinerki a potem dałem dętkę bo jego zapas jak zwykle w takich przypadkach okazał się dziurawy. Gość kombinerki oddał mi w bazie.
Na metę dotarłem 28 minut po czasie, tym razem jak powiedział Grzesio "opłaca się spóźniać".
W sumie przejechałem około 85km. Dość dużo jak na upał, który panował na trasie. Wynik nie był najlepszy. Zdobyłem około 1300 punktów gdy zwycięzcy mieli ich ponad 2000. Zająłem 37 miejsce na 49 sklasyfikowanych. Kiepsko bo wyprzedziło mnie aż 7 kobiet.

Obywatelka, 8 września 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz