czwartek, 23 maja 2019

Gryf Pazura .....................

................. czyli pierwszy rajd na którym bardzo podpadłem organizatorowi,

Był to dziwny rajd. Pierwszy raz w ogóle startowałem w Gryfie Pazura, Powodem odległa lokalizacja. Głównym moim powodem o starcie była długa przerwa w startach, nie licząc Harpagana na którym zepsuł mi się rower i więcej spacerowałem niź jechałem.
W tym roku bazą rajdu było małe miasteczko koło Słuopska o nazwie Łopawa. Przyjechałem dzień wcześniej, zarejestrowałem się po przyjeździe, przespałem, przygotawałem do startu i wystartowałem razem z wszystkimi o godzinie 8:30. Na starcie dostaliśmy na dwóch kartkach A4 20PK. Tereny rajdu położone były na południe i południowy zachód od bazy rajdu. Już na odprawie organizator zapowiedział, że do przejechania jest około 120km w tym tylko kilka po drogach asfaltowych. Nie wierzyłem temu ale olazao się to prawdą, przez asfaltowe drogi głównie przejeżdżałem.
Nakreśliłem sobie koło o ruchu zgodnym z ruchem wskazówek. Pierwsze trzy PK zaliczyłem w zasadzie bez historii jadąc za lub przed kilkoma innymi rywalami. Tereny były naprawdę super. Dużo lasów, jeziora, rzeki i górki.  PK też były umieszczone w ciekawych miejscach. Po zaliczeniu 6PK musiałem przejechać na drugą mapę. Po drodze miałem do zaliczenie PK nr 11. Nie wydawał się trudny ale jakoś udało mi się zabłądzić. Za wcześnie skierowałem się na południe, musiałem przedzierać się przez gęstwiny w stosunkowo górzystym terenie. W pewnym monencie zorientowałem się że muszę skierować się na zachód i tak szedłem przez dobra 500m i wyszedłam na skraj wielkiej polany zarośniętej zółtym rzepakiem. Musiałem wejść niemal na sam szczyt skąd mogłem się rozejrzeć. Pozwoliło mi to na zorientowanie się w terenie. Jakimś cudem wypatrzyłem miejsce gdzie powinien być umieszczony szukany prze ze mnie PK. Widziałem go z blisko kilometra. Miałem do niego z górki przez żółte pole rzepakowe. Było super bo w polu rzepakowym była ścieżka, którą pojazdy rolnicze spryskiwały rzepak. Jechało się tym śladem super, kierownica obijała się o żółte kwiaty rzepaku, super wrażenie. Na punkcie kontrolnym spotkałem i pogadzłem sobie z rówieśnikiem. Zdradził że jest po kontuzji i dalej na zachód już nie jedzie wraca do bazy. Ja postanowiłem pojechać w przeciwnym kierunku, wtedy jeszcze wierzyłem, że mogę zaliczyć wszystkie PK. Chociaż do kolejnego PK było stosunkowo daleko dotarłem do niego w miarę bezproblemowo. Pobłądziłem dopiero na następnym odcinku. Przez to że zapomniałem jednej z dwóch uwag z odprawy całkowicie niepotrzebnie cofnąłem się kilka kilometrów a rzekę co prawda niewielką musiałem pokonać w bród. Szkoda bo oprócz siły spokojnie stracjłem kolejne 15minut. Po zaliczeniu z problemami PK nr 20 skierowałem się do najdalej oddalonego od bazy PK nr 18. Już wtedy wiedziałem, że nie zalicze wszystkiego. PK 18 zaliczyłem bez większego problemu ale po nim miałem problem ze znalezieniem drogi na wschód. Żeby znaleść PK nr 17 musiałem wrocić pod górę około 500m. Potem zmieniłem plany i zamiast na wschód pojechałem drogą na północ do asfaltowej drogi. Trochę wydłużyłem dojazd do PK16 ale było bardzo szybko. Lokalizacja PK16 była obłedna, chciałbym tu kiedyś wrócić. Do Pk13 też pojechałem dłuższą ale pewną drogą. Gdy teraz patrzę na mapę myślę że mogłem zaoszczędzić około 3km. PK13 był jednocześnie punktem odżywczym, niestety przyjechałem bardzo późno i już niewiele tam zostało. Wziąłem ciasteczko i pojechałem dalej. Ostatni PK który zaliczyłem to PK12. Położony był w bardzo malowniczym miejscu. Byłem na nim około godziny 19:30 czyli do końca limitu czasu miałem około 2 godzin, myślałem, że spokojnie wrócę. Musłełem że wystarczy dojechać do najbliższej miejscowości i znaleźć tam prostą drogę prowadzonca na północny wschód. Niestety pomyliłem drogę z trakcją elektryczną i bardzo się dziwiłem zaliczając kolejne kilometry niezauważając żadnej drogi prowadzącej prosto do bazy. Jechałem długo dłużej na wschód niż planowałem, szczęśkiwym fartem w ostatniej chwili nadzieji znalazłem mostek przez który już przejeżdżałem jadąc w przeciwnym kierunku. Czasowo byłem na styk, jadą 20km na godzinę miałem szansę sdążyć przed  końcem limitu czasu. Niestety szybko robiło się ciemno a dojazd do bazy był cały czas skomplikowany. Kiedy w końcu wjechałem na ostatnią prostą droga powoli zaczynała wygasać zmieniając sie na konie w nieprzejezdną miedzę. Musiałem zawrócić. W końcu długą zygzakowatą drogą dotarłem do asfaltu, którym już bez problemu dotarłem do bazy. A tutaj wielka niespodzianka, już przed bramą czekało na mnie dwóch organizatorów wypominając mi, że nie odbierałem ntelefonu i że na metą dojechałem ponad godzinę po czasie. I to bym chyba jeszcze przeżył. Spokojnie wytłumaczyłem im, że chyba czegoś nie zrozumiałem z regulaminu bo myślałem, że koniec czasu jest o 21:30  (przyjechałem o 21:40) a gdy jeżdżę rowerem to nie odbieram telefonu. Gdy potem spojrzałem to zauwarzyłem, że dzwonili do mnie przynajmniej 5 razy. Mieli pecha że zegarek który utrzymuje łączność z telefonem zepsół mi się kilka dni wcześniej. Nie za bardzo nawet się wkurwiłem że nie zostało nic do jedzenia za wyjątkiem resztek mrożonego żurku. Zjadłem i wtedy przyszedł blondyn, chyba główny organizator, gość który chyba kilka lat wcześniej na Harpaganie na drodze asfaltowej wjechał we mnie i nieźle sie poturbował. To on mo wygarnął, że przez ludzi takich jak ja to niechce sie takich imprea organizować. Przesadził. Moim zdaniem regulamin był wyjątkowo pojebany a o limicie czasu powinien przypomnieć na odprawie. Trudno stało się ale flaszki im nie kupiłem bo swoja postawą na to nie zasłużyli.
Noc spędziłem w bazie. Do domu wróciłem w niedzielę rano. Pojechałem starą 7 i musze powiedzieć że jak nie ma korków to wcale nie jedzie się do Gdańska wolniej niż autostradą.

Obywatelska, 25 maj 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz