niedziela, 22 września 2019

Szago 2019 czyli .....................

............................... moje nieznośne kikuty.

Moja definicja kikuta: Kikut to dublująca się trasa jazdy bez sensu.
Zacząłem od tej definicji bo w tym radzie moich kikutów było wiele.
SZAGO to jeden z ciekawszych rajdów pomimo tego, że trwa zaledwie 8 godzin i do przejechania jest zwykle około 100km. Zapewne jest wiele tego powodów ale na pewno jednym z głównych jest okolica w której jest organizowany. Organizuje go Uczniowski Klub Sportowy Włóczykij z Osieka.
Więc zapewne domyślacie się wszyscy wokół jakiej miejscowości odbywają się wszystkie rajdy.
Tym razem bazą rajdu była miejscowość Opalenie leżąca w odległości około 20km na wschód od Osieka. Z domu musiałem wyjechać po godzinie 19 bo organizator w komunikacie startowym poinformował, że baza rajdu zostanie zamknięta o godzinie 23. Zdążyłem ale tylko przyjechać, nie zarejestrowałem się bo chyba w piątek rejestracji nie było. Miejsce do spania trochę mnie zawiodło ale to właśnie chyba tym wyróżnia się SZAGO także. Bazy w małych wiejskich szkołach. Tym razem za wyjątkiem sali gimnastycznej krótkiego korytarza i toalet dla uczestników rajdu nie było więcej przestrzeni. Szczęśliwie zaraz po rozpakowaniu zostało zgaszone światło na sali konferencyjnej i mogłem spokojnie pogrążyć się w głębokim śnie. Spało mi się nie najgorzej, wstałem o godzinie 7.
Przed godziną 8 byłem przy samochodzie i rozpocząłem bezpośrednie przygotowania do startu. Żadnych niespodzianek nie było więc 30 minut przed startem byłem gotowy.
Start był równo o godzinie 9. Otrzymaliśmy dwie kartki A4 na których było 20PK o różnej wartości: 8 o wartości 1 punktu przeliczeniowego, 6 o wartości 2 i 6 o wartości 3 punków przeliczeniowych. Czyli w sumie było do zdobycia 38 punktów przeliczeniowych. Jak zwykle na SZAGO czym dalej oddalony PK tym był większej wartości czyli PK o wartości 3 punków przeliczeniowych były na samym końcu przekazanych map.
Taktykę miałem prostą jechać na koniec mapy pozbierać wszystkie PK o wartości 2 i 3 punktów przeliczeniowych a potem zastanowić się co dalej.
Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Ruszyłem ostro asfaltem pod górę. Już po kilku kilometrach jechałem sam. Związku z tym, że PK nr 7 o wartości 1 punktu przeliczeniowego leżał stosunkowo blisko trasy przejazdu postanowiłem w drodze wyjątku go zaliczyć. Pamiętałem dobrze, że na odprawie zostało powiedziane, że do tego PK konieczne będzie dojście. Stosunkowo szybko dotarłem do wiaduktu ale szybko stwierdziłem, że nie jest to ten wskazany na mapie bo właściwy powinien być 250m dalej. Dlaczego?
Dlatego że: 1. do właściwego PK trzeba było dojść na piechotę, 2. na nim miał znajdować się punkt żywnościowy, 3. nie wiem jak ale mapa potwierdziła, że jest to troszeczkę dalej, 4. w dole na starych torach zauważyłem wydeptaną ścieżkę, będąc pewnym, e prowadzi ona do PK.
Zaparkowałem rower przy wiadukcie i skierowałem się torami na zachód. Liczyłem kroki. Po przekroczeniu setki lekko się zaniepokoiłem. Wiaduktu nie było a teren nie zwiastował, że będzie w najbliższej odległości. Przeszedłem jeszcze z 200m i dopiero wtedy pomyślałem, że najprawdopodobniej poszukiwany wiadukt to ten przy, którym zaparkowałem rower. Wkurzony wróciłem i miałem racje PK był pod wiaduktem gdzie zaparkowałem rower. Punkt żywnościowy wyglądał skromnie: bezosobowy, kilka 5 litrowych butli wody i worek cukierków różnych. Nawet się poczęstowałem cukierkami. Wziąłem cztery krówki i muszę powiedzieć że były super. Były tak super że gdy dotarłem do drugiego punktu żywieniowego wybrałem wszystkie krówki, które zostały w worku.
Ale powracając do mojej pomyłki. Nie wiem ale czasami mam takie zaciemnienia nie tylko na rajdach na orientację.
Dalej jechałem dzielnie na zachód. Trzeci mój kikut na tym rajdzie zrobiłem przed przekroczeniem autostrady. Tak mi się dobrze jechało asfaltową drogą, że przez nie parzenia na mapę bez sensu pojechałem około 500m w złym kierunku.
Środkową część trasy pojechałem w calkiem dobrym tempie. Udało mi się zachować tępo lepszych ode mnie zawodników. Zaliczałem po kolei 6 PK o wartości 3 punktów przeliczeniowych. Na drodze powrotnej zostały mi do zaliczenia 2PK po dwa punkty przeliczeniowe i jeden bądź dwa PK po 1 punkcie przeliczeniowym. Na tym odcinku zrobiłem czwartego kikuta. Znowu najpierw pojechałem a dopiero później pomyślałem. Po drodze miałem tez problem techniczny. Z tylnego koła ciekło mi powietrze. Myślałem, że wystarczy dopompować i do mety dojadę. Niestety nie dało rady. Po 15 minutach znowu byłem bez powietrza. Całe szczęście, że zabrałem mleczko. Dostrzegłem tylko problem, z udrożnieniem buteleczki z mleczkiem. Musiałem trochę popracować. Straciłem kilkanaście minut.
Trochę minut straciłem także przez wybranie nie najlepszego dojazdu bo pojechałem za innymi.
Następne kilka minut straciłem na zdjęcia ale co miałem zrobić jak okolica była taka piękna z zachodzące słońce dodawało niezapomniany klimat. Zdjęcia powinny być fantastyczne.
Po tych kilku stratach okazało się że mogę mieć problem z zaliczeniem dwóch ostatnich PK. Tym bardziej że pierwszy z nich nie był łatwy. Musiałem wepchnąć rower na niezłą gorę gdzie dodatkowo trochę pobłądziłem.
20 minut przed kocem limitu czasu dotarłem do asfaltu. Do bazy miałem około/ 1 km. Do PK musiałem się cofnąć (najpierw asfaltem, potem drogami leśnymi) około 2km. Nie ryzykowałem. Pojechałem do bazy, szkoda bo ten 1 punkt przeliczeniowy zapewne dawał mi dużo.
Do bazy przyjechałem mało zmęczony. Posiłek był skromny, kawałek ciepłej kiełbasy z musztardą i keczupem.
Lekko po 18 ruszyłem w drogę powrotną do domu. Postanowiłem zrezygnować z autostrady. Straciłem przez to ponad 40 minut i prawdopodobnie ze 100PLN bo mam podejrzenia że radar na skrzyżowaniu zrobił mi zdjęcie.


Obywatelska, 22.9.2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz