wtorek, 31 maja 2016

Pruchnickie Harce .......

..............   czyli  ciężka decyzja w ostatniej chwili.

Już na początku maja postanowiłem ustanowić mój osobisty rekord kolejnych startów w rajdach rowerowych na orientację. Taka szansa pojawiła się na przełomie miesięcy maja/ czerwca i lipca. Dziewięć kolejnych rajdów, jeden po drugim, każdy w innym miejscu Polski. Coś fantastycznego. Dodatkowa chciałem przynajmniej jeden z nich zaliczyć razem z Filipem. Padło na PRUCHNICKIE HARCE, drugi rajd w kolejności. Niestety na horyzoncie pojawił się tylko jeden problem. Tydzień przed rozpoczęciem rajdu na liście startowej znajdowało się tylko trzech zawodników. To mnie trochę załamało. Postanowiłem Filipa zapisać na rajd 28 czerwca nad morze a PRUCHNICKIE HARCE wymazać w tym roku z kalendarza. Ale trzy dni przed startem nagle na liście startowej pojawiło się 20 nowych startujących. Jak widać organizatorzy mają stosunek obojętny do frekwencji.
Dla mnie pojawiła się niespodziewana szansa. Nagle zmieniły się okoliczności. Zapaliło się zielone światło na starty. Warunki noclegowe były średnio zachęcające, postanowiłem więc zapisać nas obu i wyjechać z rana czyli rajd bez noclegu.
Filip oczywiście się bardzo ucieszył, nagle okazało się, że ma dużo nauki, spotkań z kolegami koncerty i inne imprezy i to wszystko oczywiście w dzień zawodów. Ale było już za późno. Decyzję podjąłem samodzielnie, może z odrobiną pomocy Bogusi.
W piątek z Filipem pojechaliśmy na Zapustną celem skompletowania sprzętu. Ja oczywiście na Camberze, Filip wybrał EPICA. W Filipa rowerze musiałem tylko wymienić pedały. Rowery spakowaliśmy do samochodu i przygotowany samochód zaparkowaliśmy w garażu.
Ten dzień naprawdę był hardkorowy. Nawet mi przyszło bardzo ciężko wstanie o godzinie 3:50. Bogusia wstała jeszcze wcześniej. Filip wstał ostatni. Chciałem wyjść o godzinie 4 udało się 30 minut później. Na początku GPS wskazywał 9:15 jako godzinę dotarcia do bazy. Jechałem szybko. Cała trasa była szczelnie obstawiona radarami, po drodze mineliśmy nawet odcinkowy pomiar prędkości.
Na miejsce dotarliśmy kwadrans przed godziną dziewiątą. Spokojnie się zarejestrowaliśmy i przygotowaliśmy do startu. Impreza organizowana przez grupkę starszych osób, niesamowite. Bazą była szkoła przypominające te z lat mojego dzieciństwa. W głośnikach była muzyka przypominające mieszankę dysko polo i śląskiej muzyki ludowej. Atmosfera naprawdę niepowtarzalna. Pogoda chyba nawet za dobra, upał jest moim przeciwnikiem.
Start nastąpił równo o godzinie 9:30. Dostaliśmy mapy. Punkty były przesunięte lekko na zachód w stosunku do imprezy z przed roku. Zadanie było bardzo ciężkie. W ciągu ośmiu godzin należało zaliczyć co najmniej 12 punktów z 18. Strategię miałem już wymyśloną przed startem, zrobić minimum jak najmniej podjeżdżając. Szybko wyznaczyłem trasę. Najpierw punkt na rynku w Pruchniku, potem wspinaczka na górę, 8 kolejnych punktów kontrolnych i przemyślenie co dalej. Zdecydowanie nie chciałem zjeżdżać w dolinie Sanu a było tam umieszczonych 5 punktów.
Już dojazd do Pruchnika nie był najprostszy, trochę zjazdów i trochę podjazdów zrobiły swoje. Lekko zmęczeni dojechaliśmy do pierwszego PK. Filip odpowiedzialny był za stemplowanie. Niestety robił to wszystko stosunkowo wolno pomimo mojej mobilizacji. Ale prawdziwe góry zaczęły się za rzeką. Już na pierwszym podjeździe wymiękłem. Podprowadzałem rower około 500m. Filip podjechał i na górze czekał na mnie. Tutaj były dwa PK. Na pierwszym pt. "Siodło na płocie" zrobiono nawet nam kilka zdjęć. Trzeci PK był moim pierwszym błędem nawigacyjnym, wybrałem złą drogę i zamiast cofnąć się pojechałem dalej i przynajmniej 20 minut poszło się jebać.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz