poniedziałek, 27 maja 2013

Legionowo, Poland Bike, 26 maj 2013

......   czyli drugi pod rząd długi maraton.

To był mój drugi start w ten weekend, po Wielunio Legionowo. Plusem Poland Bike jest to, że rozpoczyna się stosunkowo późno, 12:30 czyli można sobie spokojnie pospać. Ja co prawda wstałem wcześniej ale tylko dlatego, że jak zasnąłem o godzinie 20 to z krótką przerwą na końcówkę ligi mistrzów ( Bayern- Borusia 2:1) obudziłem się po godzinie 6. Bogusi w domu nie było więc do wyścigu musiałem przygotować się sam. Nie miałem z tym problemu. Na śniadanie zrobiłem sobie jajecznicę na boczku. Zjadłem ją z Oskarem, Filip się nie skusił. Rower po wczorajszych wyścigach zostawiłem w samochodzie więc nie musiałem go rano targać z powrotem. Do samochodu wsiadłem przed godziną 11. Ruszyłem, myślałem, że po 40 minutach dotrę na miejsce i spokojnie będę mógł się przygotowywać do startu. A tu niespodzianka. Przed wjazdem na wiadukt przy Kasprowicza zauważyłem, że Trasa Toruńska w kierunku, którym jechałem jest kompletnie zakorkowana. Po krótkim namyślę doszedłem do wniosku, że najrozsądniej będzie się zawrócić i pojechać Trasą Łazienkowską. Tak też uczyniłem. Na miejsce dotarłem kilka minut przed godziną dwunastą. Jak nigdy PB wyznaczyło fajny parking wzdłuż torów, zlokalizowany całkiem blisko startu. Spokojnie się przygotowałem i 15 minut przed startem byłem gotowy. Bardo lekko się rozgrzałem  i ustawiłem się w moim startowym sektorze nr 5. Na starcie zobaczyłem trzech moich "znajomych-rywali": Zienkiewicza, Rajczyka P i Grzegorczuka. Jak się potem zorientowałem wszyscy reprezentują barwy jednego teamu PATNET TEAM. Moim celem stało się przynajmniej wyprzedzenie dwóch z nich. Zienkiewicz i Grzegorczuk wystartowali z sektora 4, Rajczyk ruszył z sektora 6.
Start był punktualny. Najpierw kilkaset metrów krętymi asfaltowymi drogami a potem w zasadzie już tylko: leśne i polne drogi i dróżki. Starałem się trzymać czołówki sektora. W miarę mi się to udawało. Na 5 kilometrze spotkałem Waisa, który nawet krzyknął do mnie "Trzymaj koło". Zorientowałem się o tym trochę później. Powód jego krzyku był prosty. Ja zamiast jechać jak Filip w odległości 5cm od koła zawodnika mnie wyprzedzającego, trzymam kontakt wzrokowy. Po prostu lubię gdy widzę co mam przed kołami. Powoduje to, że fajnie mi się jedzie ale nie wykorzystuje korzyści wynikającej z jazdy na kole. Może powinienem nad tym popracować.
Od 5km rozpoczęła się jazda na wydmie. Może było by fajnie, może było by szybko ale tak być nie mogło. Tłum ludzi, jeden za drugim, jeden szybko podjeżdża ale wolno zjeżdża, drugi odwrotnie. W efekcie jechało się bardzo wolno jeden po drugim. Sekcja ta kosztowała mnie dużo wysiłku. Nie było tutaj szansy wykorzystać energii zjazdu do podjazdu. Na podjazdach też trzeba było się męczyć stosunkowo długo bo zawodnik przede mną znacząco ograniczał moją szybkość. Na końcu tej części wyprzedziłem pierwszego z moich "znajomych" Zienkiewicza. Przez chwilę nawet wdzięczyliśmy się do siebie, kto pierwszy ma ruszyć bo on zaplątał się na wąskich dróżkach a ja jechałem za nim. W końcu ja ruszyłem pierwszy.Tutaj też po raz pierwszy zobaczyłem plecy Grzegorczuka. Wyprzedziłem go zaraz po zakończeniu sekcji singli. Rajczyka nie widziałem do końca wyścigu. Na mecie okazało się, że wyprzedziłem go o kilka sekund.
Na trasie działo się niewiele. Przez pierwsze 34km jechałem z zawodniczką o rudych włosach o numerze startowym 1598. Pamiętałem ją z ubiegłego roku. Wiele razy się wyprzedzaliśmy. Byłem szybszy na odcinkach trudniejszych technicznie ona natomiast bez problemu wyprzedzała mnie na podjazdach i podobnych odcinakach trasy. Po prostu mocniej kręciła. Przyjechała jedną minutę przede mną. Na mecie nawet podziękowała mi za moją jedną krótką zmianę. Ale tak naprawdę to ja dużo dłużej jechałem na jej kole niż ona korzystała z mojej pomocy. Podziękowałem jej za to. Ja na trasie trochę się męczyłem. Jak nigdy koło 35-40km poczułem ból brzucha. Ból był na tyle upierdliwy, że doszedłem do wniosku, że obowiązkowym wyposażeniem rowerzysty powinien być kawałek srajtaśmy. Przetrwałem. Po drugim bufecie przyspieszyłem ale wyprzedzenie kogokolwiek nie było tak łatwe jak podczas BIKE MARATONu. Do mety wyprzedziłem koło 7 zawodników. Ostatnią dwójkę doszedłem około 2km przed metą. Nie mogłem ich wyprzedzić, bo obaj jechali stosunkowo szybko po wąskiej leśnej dróżce. Super rowerowa ścieżka. Jeden z fajniejszych odcinków całego wyścigu. Zaraz po wyjechaniu na asfalt wyprzedziłem najpierw jednego a potem drugiego zawodnika. Na metę wjechałem 2 sekundy przed rywalami.
Na mecie standard, makaron i pomarańcza. Muszę napisać, że na PB kroją je fajniej niż gdzie indziej. Zjadłem ich z kilogram i poszedłem do samochodu.
W domu byłem o godzinie 17. Udało mi się przeżyć ten ciężki kolarski weekend. Brawo Andrzej tak trzymaj.
Moje miejsce i czas nie był rewelacyjny ale sektor utrzymałem, znajomych pokonałem i spokojnie do mety dotarłem. Dobry prognostyk przed GM.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz