piątek, 3 maja 2013

Mazovia, Toruń ....................

......   czyli jak czasami nie dojeżdża się do mety.


Pierwsze dwudniowe zawody MAZOWII odbyły się w Toruniu i Bydgoszczy w dniach 3-4 maja 2013. Plan naszej całej rodziny był prosty. Wstajemy bardzo rano w piątek i jedziemy na zawody w Toruniu. Śpimy w hotelu CARITAS koło Torunia i rano w sobotę jedziemy na zawody do Bydgoszczy skąd wracamy do domu. Nic nie mogło nam w realizacji tego planu przeszkodzić.
Niestety wszystko zaczęło się fatalnie. Już przed pobudką, którą zaplanowałem na godzinę piątą słyszałem ten przebrzydły deszcz walący w okno naszej sypialni. Niebo nwyglądało jakby zamierzało przestać płakać w następnym tygodniu. Jak wstawałem to byłem pewny, że będzie to najbardeziej mokry start w MAZOVII ever. Pogoda nie mobilizowała mnie do szybkich przygotowań. Wykąpałem się, ubrałem obudziłem dzieci, wyciągnąłem rowery i zapakowałem je na samochód. Robiłem to wyjątkowo powoli. Nie wyjechaliśmy o tej porze o której planowałem. Tym razem przeze mnie wyjechaliśmy później niż planowaliśmy. Wybraliśmy trasę przez Płońsk i Sierpc. Padało równa do Sierpca. Ale od Sierpca cud nie dość, że przestało padać to dodatkowo wszędzie było w miarę sucho. Bez większych problemów dotarliśmy przed Motoarenę w Toruniu ale czasu na przygotowanie bylo bardzo mało. Jak co roku start odbył się z tego pięknego stadionu żużlowego.
Niestety znowu mieliśmy za mało czasu na przygotowaniua. Oprócz standardowych czynności musiałem jeszcze uruchomić nowy licznik Filipa. Poświęciłem temu dużo czasu, całe szczęście, że się udało ale tuż przed startem byłem w dużym niedoczasie. Bezpieczne założyłem na wyścig moją zółtą kurtkę przeciwdeszczową. Z tego pośpiechu jak nigdy zapomniałem zabrać pompki. Zorientowałem się gdy byłem już na stadionie a klucz od samochodu przekazałem już Bogusi. Zdecydowałem, że pojadę bez pompki w końcu ostatni raz podczas wyścigu używałem ją 10 miesięcy temu (Mazovia, Ciechanów, wrzesień 2012). Nie myślałem, że będzie to mój aż tak duży błąd.
Wystartowałem z 8 sektora. Co najbardziej istotne, razem ze mną wystartował Filip, tylko on z sektora 11 bo to był jego pierwszy start w normalnej Mazovii. Filip wystartował na dystansie FIT. Do przejechania miał około 35km. Jak na debiut poszło mu sałkiem nieźle. W swojej kategorii zajął 9 miejsce na 15 startujących a ogólnie w FICie zajął 136 miejsce na 216 uczestników.
Mi łatwo się nie jechało. Pocieszałem się faktem, że bez jako jeden z niewielu z mojego sektora przejechałem hałdę piachu znajdującą się przy motoarenie. W ogóle do 26km żadne piachy mnie nie zatrzymały. Jechałem jak czołg, w dosłownym słowa tego znaczeniu. Wjechałem tak na górkę z Zamkiem Bieluszowickim. Potem był ostry zjazd po szutrowej drodze, skręt w prawo na polną drogę i tak w miarę rozpedzony skręcając w prawo miałem wjechać w leśną drogę. Jechałem za szybko. Na lewym obrzeżu drogi jakiś zawodnik naprawiał rower. Za późno zahamowałem. Upadłem na prawą stronę. Neszczęśliwie tylne koło bokiem otarło się o szkło z rozbitej butelki i nastąpił głośny wybuch dętki. Opona było lekko uszkodzona. Szło naprawić i możliwe, że szło nawet dojechać ale nie miałem pompki. Przez chwilę myślałem co robić. Postanowiłem wymienić dętkę. Trochę się pomęczyłem i dętkę wymieniłem. Pozostało mnie skombinować pompkę. Nie myślałem, że bedzie to aż tak trudne. Dopiero dziesiąty zawodnik chyba z mumerem 309 zatrzymał się i pożyczył mi pompkę. Był tak zmęczony, że sam musiałem zdemontować jego pompkę. Ale pompka jego była dziwna. Zacząłem pompować. Pompuje, pompuje i nic. Byłem przekonany, że jesr to wina pompki. Kombinowałem na wiele sposobów i nic. W tym czasie podeszło do nie dwóch młodych tubylców z rowerami. Jeden z nich przez cały czas mojej walki z pompką zadawał "dziwne" pytania. Swoje odpowiedzi minimalizowałem, szkoda bo w sumie to był fajny chłopak. Poddałem się gdy zaczeli przejeżdżać koło mnie pierwsi zawodnicy GIGA, którzy rozpoczynali robić drugie okrążenie.Wziąłem rower i cofnełem się do miejsca gdzie stał strażak z obsługi wyścigu. Po drodze znalazłem drugą pompkę. Nawet próbowałem nią napompować koło ale oczywiście nic z tego nie wyniło. Jak sprawdziłem potem w bazie moim problemem była dętka SCHWABLE. Nowa, nie używana ale już dziurawa. To już drugi raz gdy dętki SCHWABLE mnie zawiodły. Nigdy więcej ich nie kupię. Nigdy więcej nie będę ich używał. Człowiek z ochrony poinformował mnie, że na górce jest zamek a przy nim droga, którą można dojechać do Torunia. Spojrzałem jeszcze w dół na drogę na której rok temu najprawdopodobniej miałem najbardeziej niebezpieczny wypadek w sezonie. W tym roku aż tak daleko nie dojechałem. Wepchałem rower na górke i zadzowniłem do kochanej żony by po mnie przyjechała. Czekałem stosunkowo długo. Zjadłem batona z wyścigu i właśnie wtedy po raz pierwszy stwierdziłem, że wcale nie są takie niedobre, napiszę więcej, baton całkiem mi smakował. Podczas czekania na Bogusia obejrzałem sobie zawodników jakiegoś biegu długodystansowego, który przebiegał koło zamku. Zawodnicy byli bardzo ciekawi: mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy ale wszyscy jacyś dziwni jakby z domu opieki społecznej. Tym więszy był mój podziw dla tych ludzi. Widać było, że nie są mistrzami olimpijskimi a mnie aż zakręciła się łezka w oku. Czy ja kiedykolwiek przebiegnę maraton? Chciałbym ale nie wiem czy będę miał wystarczającą ilość siły by się zmobilizować.
Długo czekałem na czarne GALAXY. W końcu jak przyjechało to okazało się, że oprócz Bogusi jest w nim Martyna i Filip. Jedynie dzielny Oskar zostałw bazie by pilnowac naszych rowerów. Ja wpakowałem rower na górę i od razu pojechaliśmy do motoareny. Na parkingu, przebrałem się i razem z rowerem poszłem do środka areny. Jeszcze co poniektórzy zawodnicy przyjeżdżali na metę. Ja od razu po budkach zacząłem szukać nowej dętki. Udało się, u gościa który zwijał stoisko udało mi się kupić ostatni egzemplarz dętki GIANTa za 27PLN. Założyłem nową detkę i nową oponę, którą przypadkiem zabrałem na wyścigi i rower był gotowy na start następnego dnia w Bydgoszczy. Kamień spadł mi z serca.
Niestety dzieci moje nie pojechały najlepiej: Martyna była 8/11 a Oskar 6/11 z ddużymi stratami do zwycięzcy. Zapewne dobił ich piach i w sumie ciężka trasa. Nie sądzę by ten nasz start liczony był do klasyfikacji rodzinnej, zdobyliśmy zaledwie 1088 czyli mniej niż w Legionowie gdzie nie było Filipa. Trudno bedzie załapać się do 10 w tym sezonie.
Na imprezie byliśmy do końca. Znowu nic nie wygrałem na Tomboli. Filipowi też się nie udało. Przed wyjazdem chłopaki poglądzli sobie pokazy jazdy rajdowej samochodem wyścigowym. Z parkingu wyjeżdżaliśmy jako jedni z ostatnich.
Pojechaliśmy do hotelu. Pierwszy problem był w recepcji. Nasza rezerwacja została skonsumowana. Zamiast jednego pokoju czteroosobowego dostaliśmy dwa pokoje dwu osobowe. Porażka ale trudno. Potem udaliśmy się na stare miasto w Toruniu. Najgosze, że było strasznie zimno. Zamarzaliśmy wszyscy jak jedliśmy dwógałkowe ogromne lody. Na obiad poszliśmy do pierogarni. Zapłaciliśmy stówkę a pierogi były takie wielkie, że większą część ich nie zjedliśmy.
W sumie nie było najgoerzej szkoda tylko, ze nie dojechałem do mety.

Warszawa, 16 maj 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz