sobota, 5 sierpnia 2017

Tradycja rodzinna (???) ..........

................  czyli trzeci raz w Czaplinku z synem.

Rajd Konwalii, Czaplinek, 5 sierpnia 2017

To już stało się tradycją. W każdy pierwszy weekend sierpnia jedziemy z Filipem do Czaplinka zaliczyć wszystkie PK w rajdzie Konwalii.
W tym roku też się udał. Pojechaliśmy z Filipem do Czaplinka. W bazie raju (szkole) pojawiliśmy się jak było już kompletnie ciemno. Zdążyliśmy się jeszcze zarejestrować. Tradycyjnie oprócz rowera było jeszcze trzy rodzaje rajdów przygodowych. Maże by taką przygodówkę razem z Filipem kiedyś pokonać. Szkoda, że tylko ja tak myślę.
Rajd był trochę nietypowy, kolejność zaliczania PK była narzucona przez organizatora. Nikomu to nie pasowało ale miało to swoje plusy.
Jak co roku, start był ze starego rynku małego miasteczka. O punkt godzinie 9.oo ruszyliśmy dużą grupą. Na nasz wyjazd z miasteczka zamknięte zostały drogi. Początek był bardzo ciężki. Droga prowadziła dość ostro pod górę ale wyczerpujący był wiatr wiejący bardzo mocno prosto w twarz. Było to tylko koło 5 kilometrów ale kosztowało mnie bardzo dużo. Filip cały czas jechał za mną. Nie wiem czy ze zmęczenia czy z innych powodów. Początek był bardzo ciężki pod względem nawigacyjnym: drogi w lesie nagle się kończyły, jak były to już tylko w rzeczywistości a nie na mapie, trudno się było zorientować gdzie naprawdę jesteśmy długi dojazd sprawił że nie było już za kim jechać. Jechaliśmy też pod pewną presją bo za nami podążali też inni. Pierwszy PK przejechaliśmy i musieliśmy się wracać. Do drugiego pojechaliśmy naokoło. Na początku z nami podążała samotnie młoda dziewczyna bez licznika i kompasu.. Podziwiam takie osoby. Szkoda, że moje dzieci nie są takie. W zasadzie od 3PK jechaliśmy sami. Bez problemu odnajdowaliśmy kolejne PK. Szło nam tak dobrze, ze w połowie dystansu nabraliśmy już przekonania, że uda nam się ponownie zaliczyć wszystko.
Pewne problemy mieliśmy w połowie. Był tam odcinek specjalny na mapach w skali 1:15000. Problemem była lokalizacja. Gęsty dziewiczy las gdzie rower bardziej przeszkadzał niż pomagał. Do tego wszystkiego komary, straszne komary. Gryzły jak szalone, szczególnie jak się zatrzymaliśmy. Ja wytrzymywałem Filip nie wytrzymywał.
W końcówce dogoniliśmy naszych bezpośrednich przeciwników: dwóch starszych panów, którzy zawsze mówią mi dzień dobry i dwóch młodzieńców z dziewczyną. Chyba niepotrzebnie wtedy zarządziłem przerwę. Byłem zmęczony i chciałem coś zjeść ale właśnie wtedy straciliśmy już do końca z nimi kontakt.
Jechaliśmy sami. Byliśmy bardzo zmęczeni i właśnie w końcówce zrobiliśmy największy błąd nawigacyjny rajdu. Mineliśmy skręt drogi w lewo i zanim się zorientowaliśmy zjechaliśmy z górki koło 1km. Potem jeszcze beznadziejnie szukaliśmy ostatniego PK, jakieś początkujące dziewczyny pomogły go nam znaleźć.
Dodatkowo dzielny Filip nie wytrzymywał ciężkiej jazdy pod wiatr. Rzeczywiście było ciężko a Filip nie był w stanie jechać na moim kole, wlókł się samotnie. Dodatkowo zaczęło padać. Całe szczęście na początku był to tylko deszczyk i przed ulewą zdążyliśmy dotrzeć do mety. Szkoda tylko, że do naszych współkonkurentów na końcówce straciliśmy niemal 60 minut.
Początkowo planowaliśmy przespać się w bazie. Jednak wcześniejsze przybycie do bazy pozwoliło nam podjąć decyzję o wyjeździe do domu.
W domu byliśmy po północy.
Było super a najważniejsze, że Filip radzi sobie coraz lepiej.

Poznań, 30 sierpień 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz