czwartek, 1 sierpnia 2013

Supraśl, Mazovia, 28 lipiec 2013

…. czyli mój kolejny maraton w ekstremalnych warunkach przyrody.

Długo czekałem na tą Mazovię. W Supraślu jechałem już dwa razy, za pierwszym razem zaliczyłem FITa a za drugim miałem ogromne problemy by ukończyć dystans MEGA. Pogoda była prawie identyczna jak rok wcześniej, pełnia lata temperatura grubo powyżej 30 stopni Celcjusza, duszno i upalnie.
Na maraton pojechaliśmy całą rodziną jak na każdą Mazovię. Następne nasze trzy starty niestety będą bez Filipa bo wyjeżdża obóz piłkarski. Pobudka o godzinie 5:30, śniadanie, pakowanie rowerów a potem wyjazd o 7:00. Ostatnio droga do Białegostoku znacząco się poprawiła, oddana została obwodnica Zambrowa i ukończona została dwupasmówka wjazdowa do Białegostoku. Niestety pod jednym względem dojazd do Supraśla jest fatalny. Słońce, świeci cały czas w oczy, nieważne czy jedzie się do czy wraca z Białegostoku. Jest to bardzo męczące szczególnie dla kierowcy czyli dla mnie.
Z Supraślem miałem stare porachunki. Chciałem pokazać, że to co stało się rok temu to był wypadek przy pracy. Miałem „znakomite” warunki do potwierdzenia tego, temperatura wcale nie była niższa niż rok wcześniej.
Mój rower to już oddzielna historia. Po Puławach i Nałęczowie wydałem na niego ponad 600 pln. Wymieniłem łańcuch i kasetę. Myślałem, że to już koniec wydatków, myliłem się. Po Supraślu do wymiany doszły jeszcze tryby w mechanizmie korbowym.
Jak już wspomniałem wcześniej do Supraśla wyjechaliśmy o godzinie 7. Na miejscu byliśmy trochę przed godziną 10. Bez problemu zaparkowaliśmy naprzeciw kościoła, bezpośrednio przy wejściu do ratusza miejskiego. Rozpakowałem rowery. O godzinie 10:oo skończyła się msza w kościele. Szczęśliwym trafem po mszy ksiądz rozpoczął święcenie samochodów. Staliśmy na tyle blisko, że i nasz samochód z rowerami został poświęcony. Martynka dodatkowo załatwiła sobie indywidualne poświęcenie rowerka. Pobiegła do księdza z rowerkiem i dopadła pomiędzy samochodami a ksiądz skropił go sowicie wodą święconą.
Było strasznie gorąco. 30 minut przed startem ruszyliśmy na start. Cale szczęście, że sektory zlokalizowane były w cieniu. Mimo tego było bardzo gorąco. Jak nigdy przed startem usiadłem na brzegu sektora i czekałem na 11. Start był punktualny. Ja startowałem z sektora 7 czyli na trasę ruszyłem o 11:06. Zaraz na początku miałem dwie niespodzianki: po pierwsze rower dalej przepuszczał, po drugie mój licznik GARMIN nie działał. Drugi problem był do zniesienia tym bardziej, że miałem jeszcze naręczne SUNTO. Pierwszy problem mnie załamał. Tydzień wcześniej w Zaniemyślu pokonałem 200km na zepsutym rowerze dzisiaj musiałem przejechać MEGA na przepuszczającym rowerze. Wymieniłem już kasetę i łańcuch. Pozostała korba. Mam nadzieję, że wymienię ją przed 24 godzinnym maratonem. Przez chwilę nawet zastanawiałem się czy jechać dalej, czy może zakończyć moje zmagania po przejechaniu FITa. Ale gdy pomyślałem o „Super Klasyfikacji”, w której zajmuje 9 miejsce postanowiłem pomimo problemów przejechać w Supraślu MEGĘ. Wbrew pozorom, nie był to aż tak ciężkie. Kilka razy stawałem z tego powodu, wiele razy zwalniałem a przez cały czas towarzyszyły mnie dziwne odgłosy osuwającego się łańcucha. Ogólnie trasa była fajna. Całe szczęście, że znacząca jej część prowadziła w lesie. Było chłodniej. Drugie szczęście jakie przytrafiło mi się podczas tego wyścigu to fakt, że mała przednia przerzutka pracowała poprawnie. Dzięki niej mogłem bez zatrzymania wjechać na kilka fajnych górek. Na zjazdach byłem ostrożny, powiedziałbym teraz nawet, że za ostrożny. Na jednym nawet przeżyłem chwilę grozy bo zgubiłem pedały. Ludzi na trasie było niewielu ale byli pozytywnie nastawieni do kolarzy. Na trasie spotkałem dwie znane mi osoby: starszy pan Borkowski, którego wyprzedziłem na jednej z ostatnich górek na której POM prostu stanął, ja też zszedłem z roweru ale na piechotę go wyprzedziłem, drugą był znajomy z GM 2012 kiedy kilka etapów jechaliśmy razem ale w finale wyraźnie mnie pokonał. Tym razem dogoniłem  go na drodze szutrowej 4km przed metą. Wyprzedziłem go ale on sprytny lis jechał mi na kole do samej mety, wyprzedził mnie na brukowym podjeździe przed metą. Niestety stan mojego roweru nie pozwalał mi na kontratak.
Myślałem,  że pomimo awarii roweru osiągnąłem całkiem niezły rezultat. Niestety tak nie było. Zająłem 217 miejsce na 250 startujących, niewątpliwie poniżej moich oczekiwań. Nie jestem pewny, że awaria roweru wszystko tłumaczy.
Na mecie byłem bardzo zmęczony. Woda lała się ze mnie jak z cebra. Dziwne ale po przyjechaniu nikt na mnie nie czekał. Długo siedziałem sam odpoczywając. Pierwszego zobaczyłem kudłatego filipa. Krzyknąłem do niego. Za Filipem pojawił się Oskar, Bogusia i Martynka. Przynieśli mi izotonic. Usiedliśmy w cieniu. Martynka jak zawsze przyniosła mi makaron. Następnie razem z Filipem mi go zjadła. Bardzo smakuje jej kolarskie żarcie.
Oskar zajął 2 miejsce w swojej kategorii, Martyna była 4 a Filip 7. Jako rodzina osiągnęliśmy rezultat powyżej 1300pkt.. To dobry rezultat. Utrzymaliśmy 2 pozycję w klasyfikacji rodzinnej.
Janki, 1 sierpień 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz