sobota, 22 czerwca 2013

Łomianki, 12h maraton, 22 czerwca 2013

.............   czyli jak chciałem się przetestować.

Nie planowałem startu w tej imprezie. Planowałem raczej w ten weekend zaliczyć dwa maratony, kresowy w Drochiczynie i Mławę lub Góry Świetokrzyskie. Dopiero 6 dni przed UNIOR przeglądając stronę Mazovii zaczęłam zastanawiać się nad startem w tej ekstremalnej imprezie. Rzeczą, która przeważyła była SUPER KLASYFIKACJA, jedyna w której mam szanse na jakieś sensowne miejsce. Liczone są do niej wszystkie kilometry przejechane w imprezach organizowanych przez ZAMANę. Przed startem zajmowałem w niej 19 miejsce. Wygrać nie wygram ale mogę walczyć o pierwszą trzydziestkę, która jest dekorowana.
Nigdy nie startowałem w tego typu imprezie. Przypomniałem sobie mojego ulubionego dziennikarza z BBC, Bena Fogl, który w jednym z odcinków "Roku Przygód" startował w podobnej imprezie w stanach, tylko on startował w parze a ja w Łomiankach jechałem sam. Prze startem wyznaczyłem sobie cel minimum, 10 okrążeń oraz cel maximum, 12 okrążeń.
Impreza odbyła się w sobotę. Start o godzinie 12:00 zakończenie o północy. Pojechałem sam. Nikt nie był zainteresowany wspieraniem mnie podczas ekstremalnego wysiłku. Całe szczęście, że mogłem już jechać na własnym rowerze. Serwis AIRBIKE na Rondzie Sybikraków wymienił mi klocki z przodu i tyłu oraz tarcze hamulcową z tyły. Zapłaciłem 400PLN.
Wyjechałem z domu o godzinie 10:00. Na miejscu byłem lekko po wpół do 11. Bez problemu się zarejestrowałem. Dostałem numer 51. Zrobiłem kilka zdjęć. Fajne miejsce. Dużo koni, knajpa i całkiem fajne tereny. Pierwszy problem z którym się zmierzyłem to co zrobić z oświetleniem. Byłem sam. Nie miałem namiotu, który mógłbym rozstawić przy linii startu. Parking był oddalony około 500m od trasy wyścigu. W końcu postanowiłem zostawić wszystko w samochodzie. Trudno pokonam kilometr więcej.
Pogoda istotnie letnia. Temperatura około 30 stopni Celcjusza. Parno jak cholera. Całe szczęście, że Bogusia nasmarowała mnie kremem. Przed startem zorientowałem się jeszcze, że zapomniałem mojego zabrać moją doczepkę do roweru, pack pierwszej pomocy bo w Kozienicach jechałem Bogusi rowerem.
Start w tej imprezie jest nietypowy. Wszyscy uczestnicy zostawiają rowery przed metą, sami ustawiają się 100m dalej gdzie jest linia startu. Na sygnał startera o 12 wszyscy ruszyli biegiem do rowerów. Ja śladem Filipa ustawiłem się jak najbliżej lini startu i pomimo tego, że wielu zawodników mnie wyprzedziło na rower siadłem na całkiem dobre pozycji. Pierwsze okrążenie to poznanie trasy. Trasa była dosyć trudna jak na miejsce gdzie była zorganizowana. "Górki" tylko dwie, dwa podjazdy pod wał przeciw powodziowy. Pierwszy podjazd dłuższy i do sforsoawnia. Drugi na tyle ostry, że nie udało mi się go pokonać na rowerze ani razu. Za pierwszym razem próbowałem ale spadł mi łańcuch i wiecej nie walczyłem. Na moim liczniku GARMINa petla miała równe 12km. I to było najfajniejsze. Po kilku okrążeniach nauczyłem się: 1,2km koniec łatwej trasy; 4,0km skręcamy z głównej drogi; 5,0 pomiar czasu, pierwszy podjazd na wał, koniec cięzkiej trasy i nudnej części trasy; 6,0km - ostry zakręt nad starą Wisłą; 7,0km koniec długiej prostej przy wale; 8,3km - ciężka błotniste miejsce blisko mety; 10,0km- drugi pomiar czasu; 12,0km- start meta, możliwość przerwy.
Na początek w tym upale przejechałem cztery okrążenia. W zasadzie nic ciekawego się nie działo. Na drugim okrążeniu zaczął mi hałasować przedni hamulec. Dźwięk był tak przeraźliwy, że chyba trudno się koło mnie jechało. Z czasem zorientowałem się, że wciśniecie przedniego hamulca powoduje krótkotrwały zanik tego przeraźliwego dźwięku. Udoskonaliłem tą technikę w późniejszym etapie jazdy. Dźwięk się nie pojawiał jak trzymałem lekko wciśniętą rączkę przedniego hamulca. Problem w tym, że granica pomiędzy hamowaniem a kasowaniem hałasu była bardzo wąska a ręka od trzymania po pewnym czasie trochę bolała. Na początku zostałem wyprzedzony przez kilku zawodników a potem jechałem w miarę stabilnej grupie. Jedyną znaną mi osoba był Nagórski. Dużo czasu potrzebowałem by dojść do wniosku że on też jedzie solo. Wyznaczyłem sobie jeszcze jeden cel, pokonać Nagórskiego. W pewnym momencie byłem pewny, że go nie zrealizuję. Pierwsza jazda poszła mi wyjątkowo dobrze. Na pierwszej liście byłem aż na 31 pozycji. Średnio potrzebowałem około 37-38 minut na pokonanie jednego okrążenia. Około 14:30 ( po czterech okrążeniach) zrobiłem sobie przerwę. Planowałem ją na 30 minut. Trwała 45 minut ale nie było źle. Pełen energii ruszyłem na trasę. Co prawda na początku planowałem trzy rundy po 5 okrążeń ale w takich warunkach każdy wjazd na trasę to duży krok odwagi. Już na początku tej drugiej rundy zaczepił mnie narzeczony Krysi i poinformował mnie, że jemu podczas maratonu w podobnej sytuacji hamulec zblokował koło. Fajny gość ale tym razem nie miał racji. Te dwie kolejne rundy w tym strasznym upale prawie mnie wykończyły. Przejechałem je w miarę normalnym tempie ale potem odpoczywałem dłużej niż dwie godziny. Zastanawiałem się czy nie skończyć tej mojej męki. Na koniec podjąłem decyzję, że przejadę jeszcze dwa okrążenia i skończę swoją walkę z siłami natury. Ale po pierwsze robiło się coraz chłodniej a po drugie na 7 okrążeniu spotkałem gościa, chyba trochę starszego ode mnie. Od roku jeździ na rowerze. Ma strasznie duże ciśnienie podczas jazdy rowerem (średnie 170, pik ponad 200). Był strasznie zmęczony. Dogoniłem go na wale. Podciągnąłem go do mety. Tuż przed metą powiedział mi, że ma dwa cele: przekroczyć setkę i przejechać jedne okrążenie kiedy zapadnie noc. Cele te wyjątkowo pasowały do mnie. Po osmiu rundach miałem na koncie 96km. Do jazdy w nocy specjalnie kupiłem sobie lampkę MAGICSHINE 872. Pomyślałem, że przecież muszę ją przetestować. Jego cele stały się moimi celami. Postanowiłem trochę odpocząć i kiedy będzie już zmierzchało wyruszyć na dwie ostatnie rundy. Planowałem godzinną przerwę ale po 30 minutach doszedłem do siebie. Jeszcze było jasno. Wcześniej zobaczyłem Bolka i mojego znajomego ruszającego na kolejne okrążenie. Oni ostatecznie zmobilizowały mnie do zrobienia jeszcze jednego okrążenia prze zmrokiem. Udało się przejechałem. Po tym okrążeniu, pojechałem do samochodu, zmieniłem górna część ubrania i zamontowałem moją nową lampkę. Świeciła fantastycznie. Nastawiona na najmniejszy poziom, świeciła fantastycznie a po 90 minutach świecenia zużyła się w stopniu mniejszym niż 75%. Pierwsze okrążenie pokonywałem jeszcze w szarówce, drugie przy kompletnych ciemnościach. Chociaż przez pełnie księżyca tylko bardzo zadrzewione odcinki trasy były w kompletnych ciemnościach. O ile moje przedostatnie okrążenie było w miarę normalne to ostatnie mogę śmiało nazwać finiszem. W końcówce wyprzedziłem kilkunastu zawodników. Miałem szansę zaliczyć jeszcze jedną pętlę ale zrezygnowałem i z 11 okrążeniami skończyłem moje zmagania. Na przedostatnim okrążeniu zaliczyłem upadek. Na zakręcie na nierównym terenie pedałem zahaczyłem o ziemię i upadłem na prawą stronę. Najgorsze, że zaraz potem złapał mnie skurcz prawej łydki. Całe szczęście, że nikt za mną nie jechał. Podniosłem się szybko i w zasadzie bez przerwy ruszyłem dalej. To już chyba wszystkie swoje przygody opisałem. Może za wyjątkiem jednej. Jak tylko zrobiło się chłodno i miło pojawiły się komary. Gryzły strasznie. Wiele z nich przywiozłem w samochodzie na Zapustną.
Podsumowując. Fajna impreza. Szkoda, że było tak gorąco. Jest mi strasznie ciężko mobilizować się do dużego wysiłku. Za rok postaram się przejechać znacznie więcej.
Miejsce: 16 z 25 w kategorii. W klasyfikacji generalnej zająłem 54 miejsce na 78 startujących. Nie było żle ale na pewno mogło być lepiej. Powinienem zabrać rodzinę.


Warszawa, 23 czerwiec 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz