niedziela, 16 września 2012

Dąbrowa Górnicza, 16 września 2012, Scandia

...  czyli warto było.


Ostateczną decyzje o wyjeździe do Dąbrowy Górniczej (DG) podjąłem tydzień wcześniej. Zmusił mnie do tego brak maratonów w bliższej i dalszej okolicy Warszawy. Dzisiaj muszę przyznać. że był to trochę samobójczy pomysł ale niestety wtedy do końca sezonu pozostało zaledwie 6 maratonów (7 z DG) i słusznie uznałem , że kazdy termin powinienem uszanować.
Zaplecze SCANDII w cieniu katedry
Jak planowałem do DG pojechałem sam.   Wstałem lekko po godzinie 5. Spakowany byłem już wcześniej. Przed godziną 6 byłem już w samochodzie i pomimo przebudowy trasy Katowickiej w DG byłem już o godzinie 9.  Start i meta maratonu w centrum miasta. DG przywitała mnie wielką, tajemniczą katedrą z czerwonej cegły. Widok fantastyczny. Był to mój pierwszy start w SCANDII i muszę powiedzieć, że rozczarowałem się bardzo pozytywnie. Rejestracja przebiegła bardzo sprawnie i widać w niej było pełen profesjonalizm. Pierwszy raz zobaczyłem imprezę rowerową gdzie rząd kibelków czekał na klienta a nie jak zwykle kolejka zawodników czeka na wolny kibel. Na posiłek dostałem profesjonalny plastykowy żeton.
Trener i siatkarka DG podczas prezentacji
Przed startem maratonu odbyła się prezentacja siatkarek z Dąbrowy Górniczej, oczywiście na rowerach. Niewątpliwie z taką obsadą w tym roku będą walczyć o medal mistrzostw polski.
Przed startem miałem przyjemność porozmawiać z prawdziwym Ślązakiem, sąsiadem na parkingu. Jest on dokładnie w przeciwnej sytuacji niż ja. Jego syn pasjonuje się wyścigami, on w ogóle nie jeździ. Ciekawe czy udało mi sie namówić go w kolejnych wyścigach.
Wystartowałem o godzinie 11:30. Byłem w 6 sektorze, mój dystans wystartował także z sektora 5. Na początek była asfaltowa rozbiegówka prawie 10km. Potm 15 km w terenie ale po płaskim. Jechało mi się dobrze, wolno przebijałem się do przodu. Od 12km rozpczeli wymijać mnie szarpagany z MINI. Całe MINI wystartowało 1 minutę za mną. Do rozjazdu było strasznie gęsto. Prawdziwe ściganie rozpoczęło  się właśnie od rozjazdu. Na początku załapałem się na przyczepkę do zawodnika nr 531. Fajnie się z nim jechało, wyprzedziliśmy kilkunastu zawodników aż w końcu na kolejnym podjeździe puściłem koło. A góry były ciekawe zapowiadane było 350m przewyższeń a było dwa razy więcej. Na ogół podjazdy były długie i męczące.  Dwa z nich pokonywałem z nogi. Pozostałe podjeżdżałem. Nie szło mi to najgorzej, powiedziałbym nawet, że podjazdy pokonywałem wyjątkowo sprawnie. Zjazdy były szalone, jeden wyjątkowo niebezpieczny a reszta fantastyczne. Nie mogłem tylko zrozumieć dlaczego 350m podjazdów trwa tak długo. Od pewnego momentu myślałem, że każdy kolejny podjazd to już ostatni. Niestety potem był następny, a po następnym następny i następny. Skończyły się na 57km. Na jednym z ostatnich podjazdów zacząłem mieć problemy z kamerą, źle zamocowana zaczęła się osuwać i blokować koło. Zatrzymała mnie to 2-3 razy. Żeby było weselej to pomimo pełnego naładowania przed metą dostrzegłem, że kamera jednak nie nagrywa. Całe szczęście, żę nie nagrała się jedynie sama końcówka, która nie była najciekawsza. Szkoda tylko, że przez kiepskie zamocowanie obraz z kamery jest stosunkowo kiepski. Muszę nad tym jeszcze popracować. Wracając do wyścigu. Osłabłem na 60km. Dziwne, wydawało mi się że nogami mogę kręcić ale jakoś nie miałem siły wszędzie indziej. Nawet zastanawiałem się dlaczego tak jest i doszedłem do wniosku, że powodem było ogólne zmęczenie. Bolał mnie kark i plecy, ogólnie czułem się wyczerpany. Na ostatnim 17km płaskim głównie asfaltowym odcinku wyprzedziło mnie kilkunastu zawodników. Nie miałem chęci za nimi podążać. Ale ogólnie było nie najgorzej. Zająłem 140 miejsce na 215 startujących z czasem niemal 3 godziny 35 minut. Nigdy tak długo nie siedziałem na rowerze odliczając feralną Bydgoszcz. Chyba tego rekordu już nie pobiję  w tym sezonie.
Ja, pełen optymizmu jeszcze przed startem
Dzisiejszy maraton był bardzo męczący. W trakcie tego maratonu moja lewa noga kilkakrotnie była łapana przez skurcze. Dziwne pierwszy skurcz łydki złapałem na zjeździe, gdy wysunąłem lewą nogę by nie zjechać z drogi. Do tej pory skurcz kojarzył mi się z nadmiernym wysiłkiem. Dzisiejszy dzień to zweryfikował. Drugi skurcz ale już łydy złapał mnie gdy przenosiłem rower przez tory. Myślałem, że bez przerwania jazdy tego bólu nie pokonam ale udało się. Ostatni raz spotkałem się ze skurczem na mecie, był taki wredny, że ledwo co zlazłem z roweru.
Na mecie byłem bardzo zmęczony. Za plastykowy żeton wybrałem pyszną karkówkę, do wyboru było jeszcze kilka innych dań. Naprawdę pełna profeska. Ale ja i tak ze zmęczenia byłem pół przytomny, przeszło mi to dopiero po godzinie jazdy i wypiciu kawy z termosu.
W sumie impreza bardzo udana. Bilans wyjazdu: w samochodzie 6,5 godziny na trasie 3,5 godziny, przygotowywanie się do startu 2 godziny, odpoczynek i pakowanie 1,5 godziny, czyli następna wspaniała niedziela.

+ SCANDIA organizacja
+ kibicujące stojący i klaskający na trasie
+ trasa chociaż duzo bardziej górzysta niż wynikało z informacji przed startem
+ pogoda
- przejścia z kamerą na trasie maratonu i kiepska jakość nagrania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz