poniedziałek, 4 marca 2013

3 marzec 2013, Skrzeszew, PB prolog

..... czyli pierwsze w roku prawdziwe ściganie.

Pogoda zrobiła swoje. Gorąco nie było ale w przeciągu tygodnia całe masy śniegu znikły. W niedziele zimę przypominały tylko łaty śniegu na trasie i bardzo zimny (silny) wiatr, który powodował, że temperatura 5 stopni Celcjusza momentami odczuwalna była jak minus 10.
Był to prolog edycji Poland Bike 2013. W tym roku razem z prologiem planowanych jest 13 edycji. Wyścigi zyskały silnego sponsora tytularnego firmę LOTTO. Inne zmiany jakie zauważyłem na prologu to: zmienione godziny startu 11:15 dzieci i 12:30 pozostali (zamiast 11:00 i 12:00), więcej kategorii wśród dzieci, trochę inne punktacja OMNIUM.
Ale powracając do mnie. Rower przetestowałem w Jabłonnej na zimowej Mazovii. Sprawdził się. Ani myć ani czyścić przed PB nie musiałem bo to była śnieżna męka. Na wyścigi postanowiłem pojechać sam. Wstałem o godzinie 8, spokojnie się spakowałem, zjadłem jajecznicę na boczku i kwadrans po 10 wyjechałem w kierunku Wieliszwa. GPS wskazał mi, że o 10:45 będę na miejscu. Byłem o 11. Zaparkowałem stosunkowo daleko od szkoły gdzie mieściło się biuro zawodów. Poszedłem do biura kupiłem pakiet half, zrobiłem kilka zdjęć i przystąpiłem do zbrojenia roweru i siebie do startu. Pracy miałem dużo. Licznik, kamera, pompka to wszystko musiałem zamontować przed startem. Zastanawiałem się przez chwilę czy założyć nowe ochraniacze na buty, ale było zimno więc założyłem je po raz pierwszy. Nie za bardzo pasują do moich butów. Mam obawy czy dużo wyścigów wytrzymają. 10 minut po 12 byłem gotowy na rowerze. Zrobiłem bardzo lekką rozgrzewkę i 10 minut przed startem ustawiłem się w moim sektorze nr 3.
Start był punktualny. W momencie kiedy ruszył sektor 2 rozpocząłem uruchomianie moich sprzętów: kamera, licznik i zegarek SUUNTO. Udało się przed startem zdążyłem. Wystartowałem spokojnie na końcu. Jak wyjechaliśmy na pierwszą prostą to aż się zdziwiłem. Pomimo, że mój licznik wskazywał 39km/h byłem ciągle na końcu. Pierwszych zawodników udało mi się wyprzedzić po wjechaniu na drogę gruntową. Początek był super. Wąskie leśne dróżki to to co każdy prawdziwy kolarz lubić powinien. W początkowej fazie wyścigu wyprzedziłem kamerzystę. Znalazłem sobie miłe towarzystwo, zawodniczkę z numerem 288. Długo podążałem na jej kole za co muszę jej zdecydowanie za to podziękować. Przy kolejnym wjeździe do lasu dogonił nas facet z dzwoneczkiem. Jechał tak szybko, że nawet udało się mu nas nawet troszeczkę wyprzedzić. Pierwsze dwie górki nawet podjechałem. Przy trzeciej zdecydowanie największej zdecydowanie pękłem psychicznie. Górka zdecydowanie była do podjechania. Za wcześnie się poddałem. Wtedy straciłem trochę metrów do 288. Ale goniłem ją dzielnie. Goniłem kilka kilometrów i nawet ja dogoniłem. Dalej jechaliśmy w trójkę. Ja bylem na końcu. Prowadził jakiś młodszy ode mnie chłopak. Robił to dzielnie ale w pewnym momencie po prostu pękł. Został i przyjechał daleko po mnie. Ja z kolei nie wytrzymałem tempa mojej towarzyszki. Przez kilka kilometrów widziałem ją jeszcze przede mną ale w końcówce zgubiłem ją całkowicie z pola widzenia. W sumie straciłem do niej ponad dwie minuty. Och gdybym taką stratę mógł utrzymać w sezonie. Ogólnie trasa była ciężka, szczególnie jej druga część. Jechało mi się ciężko. Pod koniec wielokrotnie prostowałem kręgosłup. Po zgubieniu dziewczyny przez pewien okres czasu jechałem za zawodnikiem w czarnym stroju. Dogoniłem go bo robił coś przy rowerze. Minąłem go ale wkrótce on mnie dogonił i nawet wyprzedził. Siadłem mu na koło i tak przejechaliśmy trochę. Nie wiem czy to moja presja, czy problemy z rowerem, 6km przed metą wjechał w kaurzę i w niej został. Mnie udało się ja pokonać bez zatrzymania. Właśnie tutaj zgubiłem gościa. Musiał stracić do mnie kilka minut. Końcówkę jechałem sam. Było mi ciężo. Łudziłem się, że może trasa będzie krótsza ale informacja, że do mety 5km mnie przybiła. Pojawiła się gdy na liczniku miałem 29km. Ździwiłem się tylko, żę 2,5km później pojawiła się informacja 1km do mety. Końcówka była po asfalcie. Silny wiatr i brak oznakowania lekko osłabiły mój finisz. Dodatkowo dobiła mnie dekoracja gdy wjeżdżałem na metę. To, że nie witają ostatnich to szczegół ale słuchanie dekoracji w momencie wjazdu na metę to średnia przyjemność. Jak będą dłuższe dystanse to chyba będę wjeżdżał na metę już po dekoracji. Tylko, żeby zegar i ostatnia brama była.
W sumie troszeczkę zrehabilitowałem się za Jabłonnę. Zająłem 61 miejsce na 77 startujących. Dopełni szczęścia zabrakło mi około 5 minut. Ale nie było źle. Szkoda tylko, że przed Bydgoszczą będę musiał umyć rower bo brudny jest strasznie.
Następny weekend będzie ciężki. Przed Mazovią rajd na orientację pod Bydgoszczą. Ale dam radę.

Warszawa, 25 marca 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz