niedziela, 24 lutego 2013

24 luty 2013, Jabłonna, Santini Northtec MTB Zima 1/3

......   czyli prawdziwe zimowe ściganie.


Pierwsze moje wyścigi rowerowe w tym roku. Mazovia zima. Tak naprawdę była to moja pierwsza jazda rowerem w roku. Nie liczę styczniowego triathlonu, na którym przejechałem 12km. Na swoje nieszczęście dwa dni przed startem moja prawa ręka doznała oparzeń drugiego stopnia przy testowaniu nowego termosu. Była nawet taka chwila w sobotę, ze wydawało mi się, że przez tą ranę nie będę startował. Oparzenie jest duże ale szczęśliwie nie przeszkadza w trzymaniu kierownicy. Rower przygotowałem w sobotę: zmieniłem łańcuch i manetki, przykręciłem to co zostało odkręcone, wymieniłem pedały. Rower był gotowy do startu. W niedzielę wstałem o godzinie 7:00. Przez wprowadzone zmiany w kategoriach wiekowych postanowiłem, że w cyklu zimowym będę startował sam tak więc przygotowania poranne były bardzo spokojne. Bogusia opatrzyła mi rękę. Ja się ubrałem, zjadłem owsiankę i z kilkoma tobołami wybrałem się do samochodu. Zapomniałem napisać ale jednym z celów mojej wyprawy było sprawdzenie zegarka SUUNTO AMBIT. Elektroniki w ogóle miałem dużo oprócz zegarka, licznik, kamera i aparat fotograficzny. Oczywiście telefon też.
Dojazd był szybki, po 30 minutach byłem w Jabłonnej. Pokrążyłem trochę zanim znalazłem miejsce do parkowania. Poszedłem do biura zawodów a tam była straszna kolejka. Wszedłem z jej pominięciem i zostawiłem oświadczenie. W czasie przygotowania do wyścigu dostrzegłem, że zapomniałem dużej pompki a na rowerze nie przykręciłem mocowania do małej. Nie był to duży problem bo małą szło dopompować koła a kieszeni miałem tak dużo, że bez problemów do jednej z nich weszła pompka. Na linii startu byłem 15 minut przed 10. Ustawiłem się w 4 sektorze i sobie stałem. Najpierw do 10 a potem jeszcze dodatkowe 10 minut. Wydawało mi się, że jest strasznie dużo ludzi. Teraz wiem, że trochę się myliłem bo sumie startowało około 350 osób. W każdym razie sektory były oddzielne a nie łączone jak rok wcześniej.
Wyścig ruszył o godzinie 10:10. Od początku muszę powiedzieć, że jechało mi się kiepsko. Koła w ogóle nie trzymały. Na większej części trasy pod 5-10cm warstwą śniegu znajdował się lód. Było strasznie tłoczno. Pierwsze okrążenie to non stop wężyk zawodników. Ludzie z przodu, ludzie z tyłu i jeszcze wariaci wyprzedzający z boku. Tam gdzie tylko mogłem próbowałem jechać. Nie szło mi to najlepiej. Często właśnie gdy jechałem wyprzedzały mnie tłumy prowadzący rower. W zasadzie nie upadłem. Dużą przeszkodą dla mnie były pedały. Od 2km buty nie chciały się w nie wpiąć. Początkowo z tym walczyłem ale w końcu się poddałem. Szkoda, że nie przykręciłem pedałów platformowych. Pedały i tak muszę sprawdzić przed następnym startem bo coś było w nich nie tak. Jak już wcześniej wspomniałem jechałem wolno. Na tyle wolno, że dogonił mnie "kamerzysta" który startował przynajmniej sektor po mnie. Wyprzedził mnie też dzielny Szymon. Ale jazda szła mu jeszcze ciężej niż mnie bo w końcu go wyprzedziłem i został gdzieś z tyłu. W tym tłoku trochę śmiesznie wyglądał człowiek, który przyczepił sobie do roweru dzwonek i cały czas jak jechał to dzwonił jak owieczka. Wkurzający byli ludzie jadący z tyłu, którzy kazali innym zjeżdżać z drogi lub jechać szybciej w tym tłoku. Muszę się przyznać, że jazda w tym tłoku była tak męcząca, że w pewnym momencie pomyślałem, że pojadę FITa. Byłem bliski realizacji ale się opanowałem. Pojechałem drugą rundę. Pomimo, że byłem już trochę zmęczony, drugą rundę jechało się znacznie fajniej. Nawet na tym lodzie można było się rozpędzić. Można było poćwiczyć precyzje i balans na rowerze. Ale były takie fragmenty, na których prowadziłem rower po prostu za mało miałem techniki i siły by je przejechać. Właśnie na drugim okrążeniu pogadałem sobie z młodzieńcem. Rozmowa zaczęła się od pytania do mnie czy to co mam na rowerze to kamera. Odpowiedziałem mu oschle jak potrafię, że tak ale zaraz potem wdzięcznie zagaiłem o długości nagrania. Ten młodzieniec był właściwie jedyną osobą, która mnie wyprzedziła na drugim kółku. Ja z kolei wyprzedziłem kilku zawodników w tym człowieka z dzwoneczkiem. Dzwoneczek cały czas dzwonił. Na mecie byłem zmęczony i cały spocony. Pomimo średniej prędkości około 12km/h byłem strasznie zmęczony. Po przebraniu się i spakowaniu roweru nie miałem już siły wrócić do biura zawodów po grochówkę. Ruszyłem prosto do domu. Mokre ubranie strasznie mnie oziębiło. Wkurzyłem się także ustawianiem rowerów w schowku. Jest za mały. Dopiero obiad i sen poprawili mi humor.
Wyniki były fatalne. Dużo gorzej niż rok wcześniej. W generalce MEGI zająłem 93 miejsce na 106 startujących. W kategorii byłem szybszy od zaledwie dwóch zawodników. Ale MEGĘ przejechałem. Brawo Andrzej.

Warszawa, 24/2/2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz