sobota, 9 marca 2013

Złoto dla Zuchwałych, Chorośl, 9 marca 2013

.......   czyli moje pierwsze rowerowe zawody na orientację w roku 2013.

Właśnie zaczęła się zima. O godzinie 4 rano w Warszawie była śnieżyca. Musiałem wstać nawet wcześniej. Bogusia przygotowała mi śniadanie i ciepłe picie na drogę. Rower już wcześniej spakowałem do samochodu. Wystartowałem pod Bydgoszcz lekko po godzinie 4. W okolicy Warszawy pogoda była fatalna, śnieg padał obficie, nawet autostrada była zaśnieżona. Bałem się, że mogę nie zdążyć na start. Całe szczęście, że wraz z oddalaniem się od Warszawy pogoda się poprawiała.
Gdy dojechałem na miejsce temperatura była poniżej zera ale przynajmniej śnieg nie padał i ogólnie nie było go za dużo. Miejsce bazy było ciekawe. Polana w Puszczy Bydgoskiej z jednostronną możliwością dojazdu. Baza mieściła się w szkole. Zaparkowałem na łące przed szkołą. Szkoła naprawdę nieduża. Miałem około 30 minut na rejestrację i przygotowanie do rajdu. Rejestracja przebiegła sprawnie. Nie wystarczyło mi jednak czasu na przygotowanie się do startu. Po otrzymanie mapy i ogłoszeniu startu musiałem spędzić jeszcze kilka minut na przygotowaniu się do rajdu. Wystartowałem kwadrans po godzinie 9. Do przejechania miałem około 100km, zaliczeniu  9 PK w czasie krótszym niż 8 godzin.
Pierwszą moją ofiarą miał być punkt kontrolny numer 1 [PK1]. Oddalony zaledwie 2,5km od bazy. Bez trudu znalazłem właściwą drogę do celu. Jak już wspomniałem wcześniej śniegu było mało ale drogi były bardzo zmrożone. Najgorsze były enklawy z kałużami, które były kompletnie zamarznięte i stanowiły bardzo śliskie enklawy na leśnych drogach. Nie jechałem za szybko. Dodatkowym plusem dla mnie był zawodnik który jechał jakieś 300m przede mną. Wahałem się czy pierwszy ostry skręt nie jest za szybko ale pojechałem za zawodnikiem przede mną. PK1 znajdował się na szczycie. Jadący przede mną zawodnicy pokazali mi dokładnie gdzie się zatrzymać. Na małą górkę gdzie znajdował się PK1 wszedłem bez roweru. Podbiłem kartę i wróciłem do roweru.
A tu wielka niespodzianka, zawodnik jadący przede mną szukał partnera do jazdy bo zapomniał licznika. Zgłosiłem się. Od tego momentu jechałem z Iżym. Pamiętam go z mojego pierwszego RRnO HARPAGAN 44. Trochę jechałem za nim, razem szukaliśmy nieszczęśliwie położonego w lesie PK. Ja zdążyłem w limicie dojechać do mety on natomiast nie. Umówiliśmy się, że ja będę pilnował licznika a on trasy. Ruszyliśmy razem na PK8. PK znajdował się na brzegu małego bagienka. Bez trudu go znaleźliśmy i pojechaliśmy dalej.
Przed nami był PK12 znajdujący się na drzewie przy strumieniu. Trochę pogadałem sobie z Iżym. Okazało się że jest to zagorzały uczestnik rajdów rowerowych. Ma 55 lat i jest ze Szczecina. Startuje i lubi rajdy "adventure". Startował w takim w Funexsie. Nawet zaproponował mi towarzystwo. Ja nie powiedziałem tak, nie powiedziałem nie. Bez większych problemów Iży naprowadził nas na PK12. Był zlokalizowany na skraju puszczy i całkiem dużo jechaliśmy po łąkach. Przed nami podążało dwóch innych rowerzystów.
Do PK11 całą nawigację prowadził Iży. Jechaliśmy razem, przez łaki, drogą asfaltową i leśnymi drogami. Jak wspomniałem wcześniej leśne drogi nie były za przyjemne. Mój towarzysz właśnie na tym odcinku odnotował pierwszą wywrotkę gdy wpadł z pełną prędkością w obszar śniegu i lodu. Nic się nie stało ale pamiątka z rajdu na pewno pozostała.  Dzięki wspanialej nawigacji Iżego bezbłędnie dotarliśmy do PK11. Znajdował się na małej górce. Tak w ogóle to właśnie tutaj zaczęły się pierwsze górki. O ile technicznie lepiej radził sobie mój partner Iży to górki były moją domeną.
Po PK11 naszym następnym celem był PK10. Na początku mały błąd nawigacyjny kosztował nas kilka minut, zamiast w lewo skręciliśmy w prawo. Szybko to nadrobiliśmy. Chcieliśmy jeszcze więcej nadrobić więc jechaliśmy szybko. Nagle wpadliśmy na kolejne lodowisko i Iży zanotował poważniejszy upadek a ja mało co nie wjechałem na niego. Iży niestety oprócz kilku guzów zanotował straty materialne. Porwaniu uległy jego nowe majtki rowerowe i jak powiedział poprzez zły dobór stroju zamiast jednego kompletu zniszczonego kompletnie i drugiego nowego będzie teraz miał dwa komplety uszkodzone. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy w dalszą podróż. Lokalizacja PK10 nie była łatwa pomimo to Iży podprowadził nas bezbłędnie. Co prawda w końcówce powadziliśmy rowery bo skończyła się droga a ruin nie było ale większej liczby minut nie straciliśmy.
Nie pamiętam już jak dotarliśmy do PK9 ale zdecydowanie bez kłopotów.
Do PK5 prowadziła szeroka i prosta droga. Próbowałem śledzić mapę ale zdziwiłem się bardzo gdy przechodziliśmy przez tory, były zdecydowanie za szybko.
Startując z PK5 do PK14 wskazałem Iżemu kierunek bo on się troszeczkę zagubił. W poziomie droga była prosta jak strzała, w pionie górki były fantastycznie, chwili przerwy, do dołu i na dół non stop przez 2km. Bardzo żałowałem, że nie miałem aparatu fotograficznego. Jechałem pierwszy, Iży podążał daleko za mną. Poczekałem na niego gdy dojechaliśmy do ruchliwej szosy. Tutaj Kierunek wskazał Iży. Ale ja po pewnym czasie ponownie wyszedłem na prowadzenie. Po pewnym czasie bram śladów na malutkim świeżutkim śniegu uzmysłowił mi, że przegapiliśmy skręt w prawo o którym wspomniał nam mijający nas wcześniej zawodnik. Wróciliśmy się około 400m i po lewej stronie zobaczyliśmy jakieś budowle. Zostawiliśmy rowery i pieszo poszliśmy szukać pk. Budowle były imponujące, wielkie nietypowe, niezamieszkałe w dzikim lesie. Pk znajdował się przy drugim budynku. Jak zawsze gdy trzeba dojść do punktu Iży robił to zdecydowanie szybciej. Całe szczęście, że od czasu do czasu miał tendencję zabierania skuwek od pisaków przypiętych do pk. Tak było i tym razem. Iży musiał zrobić z kilkaset metrów dodatkowo by zwrócić skuwkę, którą pożyczył z pk.
PK4 pozwalał poszaleć na rowerach. Po dojechaniu do asfaltu trzeba było przejechać asfaltową ruchliwą drogą kilka dobrych kilometrów. Wiatr nie ułatwiał jazdy. Tutaj pokazałem Iżemu kto jest lepszy na rowerze. Nawet potem on sam pochwalił mnie za szybką jazdę i przyznał, że sam nie miał siły dotrzymać mi tępa. Z asfaltu zjechaliśmy w drogę polną, którą po dwóch ostrych skrętach dotarliśmy do miejsca gdzie miał być zlokalizowany PK4. Miał bo pomimo poszukiwań naszych, kilku innych rowerzystów i całej gromady piechurów nie udało nam się znaleźć. Miejsce było piękne ale punktu nie było. Wreszcie ktoś odważył zadzwonić do organizatora, który wyjaśnił, że pk nie ma i należy w karty wpisać BPK (brak punktu kontrolnego). Nie lubię takich sytuacji już bardziej lubię stowarzyszone (SKORPION).
Do kolejnego pk prowadziła prosta droga. Trochę zdziwiłem się gdy Iży chciał nagle zjechać z drogi ale udało mi się go przekonać i miałem rację. Szybko dotarliśmy do wielkiej góry. Iży bezbłędnie wskazał lokalizację szczytu gdzie był PK7. Trawersem z wielkim wysiłkiem wszedłem na wielką górę i grzbietem dotarłem do szczytu. Iży trochę inną drogą ale razem ze mną osiągnął cel.
Mieliśmy pewne rozbieżności jaką drogę wybrać do PK3. Ja chciałem bardziej bezpieczny, dłuższy dojazd. Iży w zasadzie zaproponował jazdę na azymut. Wybraliśmy wariant Iżego. Na tym odcinku to ja podążałem za Iżym. Z jedną małą pomyłką, leśnymi dróżkami dotarliśmy do drogi asfaltowej. Muszę powiedzieć, że ten właśnie odcinek dał mi bardzo w kość. Ledwo co nadążałem za Iżym. Tutaj właśnie najbardziej poczułem, żę żyję. Potem zrobiliśmy błąd. Za wcześnie zjechaliśmy z asfaltu na drogę, która okazała się nieprzejezdna, musieliśmy prowadzić rowery. Potem pogmatwanymi leśnymi drogami dotarliśmy do miejsca gdzie znajdował się PK3. Tutaj zaczęliśmy wierzyć, że możemy dzisiaj zaliczyć wszystkie pk.
Szybkie odszukanie PK13 i bezbłędne dotarcie do PK15 upewniły nas w naszej wierze. Ja byłem coraz bardziej zmęczony. Coraz rzadziej jechałem na pierwszej pozycji. Starałem się dotrzymać tępa Iżemu, który przejął także całkowitą władzę nad nawigacją. Bezbłędnie znajdywał drogi do poszczególnych pk.
Zdobyłem się jeszcze na prowadzenie gdy jechaliśmy do PK6 ale tylko w pierwszej fazie bo potem jechałem już za Iżym i to w dość dużej odległości.
Miałem pewne zastrzeżenia przy wyborze drogi do ostatniego pk. Pojechaliśmy zgodnie z sugestią Iżego i rzeczywiście było to optymalne rozwiązanie. Przy PK2 spotkaliśmy samotną zawodniczkę w wieku około dwudziestu kilku lat. Dołączyła do nas. Teraz w dwójkę jeździliśmy za Iżym. Najpierw trochę błądziliśmy. Musieliśmy nawet się cofnąć. Leśnymi duktami kierowaliśmy się na północ. Z mapy wydawało się, że wkrótce będzie asfalt a my jechaliśmy i jechaliśmy a asfaltu nie było. Zmęczony i zwątpiony zapytałem nawet Iżego kiedy pojawi się asfalt. Powiedział, że wkrótce i miał rację. Radość miałem wielką gdy pod moimi kołami była czarna masa. Do bazy pozostało zaledwie kilkaset metrów. Poczekaliśmy na naszą współtowarzyszkę.
W trójkę zameldowaliśmy się w bazie. Co najważniejsze to zmieściliśmy się w limicie czasu i zaliczyliśmy wszystkie punkty. Podziękowaliśmy sobie za towarzystwo. Zanotował to nawet lokalny fotograf.
Ja po konsumpcji udałem się do samochodu. Spakowałem siebie i rower. Do domu wyjechałem przed piątą. Droga była ciężka. Na autostradzie próbowałem wywietrzyć samochód otwierając okno od strony pasażera. Okno się zacięło i pomimo usilnych moich prób nie dawało się zamknąć. Zatrzymałem się nawet na parkingu. Próbowałem różnymi sposobami zamknąć okno ale nie dały one żadnych pozytywnych rezultatów. Ubrałem się lepiej. Ustawiłem nadmuchy i z otwartym na oścież oknem ruszyłem do domu. Było strasznie. Pomimo ubrania powietrze wdzierające się do samochodu przy prędkości 130km/h powodowało spustoszenie. Tak przejechałem około 50km martwiąc się, że następnego dnia nie będę mógł wystartować w rowerowym maratonie ale całe szczęście zdarzył się cud. W pewnym momencie, niespodziewanie po naciśnięciu przycisku okno się zamknęło. Co za ulga. Mimo wszystko do domu przyjechałem w dobrym humorze.
Kilka dni później dowiedziałem się, że zająłem  miejsce na 21 startujących zawodników.

Warszawa, 6 kwietnia 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz