niedziela, 22 grudnia 2013

Wiązowna, Mienia Trial, 22 grudnia 2013

...   czyli jak pierwszy raz przebiegłem więcej niż 5km.


Decyzję o wystartowaniu  w biegu Mienia Trial podjąłem po zaliczeniu pierwszej edycji Biegów Górskich w Falenicy. Mienia Trial jest to nietypowy bieg górski. Odbywa się co roku tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Impreza organizowana jest przez tych samych gości co przygotowali FUNEX ORIENT i kilka innych tego typu imprez,  w których niestety jeszcze nie startowałem. Termin i miejsce wskazują charakter tej imprezy.
Mimo tego, ze podjąłem decyzje o starcie tydzień przed imprezą to mój start nie był pewny do samego końca. Powód był bardzo przyziemny, od początku tygodnia lekko podupadłem na zdrowiu. Dodatkowo w poniedziałek miałem małą firmową imprezkę po której kac męczył mnie dłużej niż 24 godziny. Krótko mówiąc tydzień przed startem był wyjątkowo ciężki. Całe szczęście, że zapisy internetowe na imprezę były możliwe niemal do końca tygodnia. Nie można się było zapisać bezpośrednio przed startem. Niestety ja nie zdążyłem zapisać się normalnie. W czwartek w nocy, w końcu gdy Bogusia dopuściła mnie do komputera okazało się, że lista startujących została zamknięta kilkanaście minut przed moim wejściem na stronę organizatora. Byłem załamany. Podjąłem decyzję, że wyślę maila do organizatora i jeżeli dopuści mnie do startu i wpisze na listę startujących to przyjadę na biegi. Jeżeli mi nie odpowie znaczy, że 7km to jeszcze nie jest dystans dla mnie. Jednak się udało. W piątek rano dostałem informację, że jak tylko zapłacę dopiszą mnie i Filipa do listy startowej. Tak zrobiłem i w piątek w południe wiedziałem, że wystartuję w MIENIA TRIAL 2013.
Trochę się bałem. Nigdy nie przebiegłem tak długiego dystansu. Do tej pory to dystans długości około 5km, który pokonałem na BIEGU WEDLA w 2013 stanowił mój rekord.
W MIENIA TRIAL chciałem osiągnąć czas poniżej 45min i nie zatrzymywać się od startu do mety.
W dniu imprezy pogoda była fantastyczna. Powyżej 5 stopni i piękne słońce podczas całego biegu. Trochę psuło to główną ideę biegu ale dla mnie było to poważnym ułatwieniem. Jak już wcześniej wspomniałem na bieg zapisałem też Filipa. Jako bazę zabrałem Oskara. Bogusia z Martyną nie przyjechały bo obie trochę się pochorowały. Do karczmy w Wiązownej gdzie była baza imprezy przyjechaliśmy 45 minut przed startem. Bez problemu zarejestrowaliśmy się. Mieliśmy trochę czasu przed startem. Postanowiłem pokazać chłopcom ostatnie metry w tym najcięższy technicznie kawałek z przejściem przez rzekę Mienie bez podpórek. Ostatni kilometr wydawał się być stosunkowo krótki. Przejście przez Mienie nie wyglądało za przyjaźnie. Sam lekko się cykałem przechodząc po dwóch związanych pniach przez rzeczkę. Filip nawet zapytał się czy jest głęboko. W celach edukacyjnych razem z Filipem pokonaqliśmy rzeczkę dwukrotnie. Po powrocie na linię startu i mety nie mieliśmy za dużo czasu. Filip jeszcze szukał kibla. Ja przygotowałem aparat fotograficzny dla Oskara i przekazałem mu ostatnie uwagi. Byłem tak podekscytowany, że zapomniałem przed startem uruchomić moje SUUNTO.
Start odbył się  punktualnie. Wysłałem Filipa na początek. Sam ruszyłem w połowie stawki. Przed pierwszą i jedyną wydmą udało mi się uruchomić mój stoper. Asfaltowa droga była lekko zmrożona. Po około 500m rozpoczął się ostry podbiegł na wydmę. Dobrze, że największy podbieg był na samym początku. Wtedy miałem jeszcze dużo sił. Biegło mi się całkiem dobrze szczególnie gdy zbiegaliśmy z wydmy. Bałem się trochę drugiego podbiegu całe szczęście okazał się bardzo szczątkowy i nie sprawił mi większych problemów. W pierwszej części dystansu byłem głównie mijany. Sam wyprzedzałem bardzo sporadycznie i to głównie na pierwszym podbiegu. Po 2km ustawiłem się za drobną dziewczyną w czarnym dresie i różowej czapeczce. Biegła w moim tempie, może nawet trochę szybciej ale udawało mi się je dotrzymać jej kroku. Na najostrzejszym zakręcie wyprzedziliśmy nawet zawodnika z numerem 8. Byłem coraz bardziej zmęczony. Czekałem na Mienię. Mostek na niej miał był usytytułowany  na 3700m. Nagle pojawił się punkt żywieniowi, miał być w połowie dystansu czyli na 3500. Ucieszyłem się, że dobiegłem już tak daleko. Marzyłem o mostku. Wiedziałem, że przez niego przejdę i chociaż troszeczkę odpocznę. Mostek był całkiem długi. Troszeczkę odpocząłem. Cały czas biegłem za różową czapeczką. Za mną podążała już dość duża grupa zawodników. Za mostkiem rozpoczynała się 2km wąska kręta dróżka wzdłuż malowniczej rzeczki Mienia. Niestety kilkaset metrów za mostkiem mój różowy kapturek pomylił dróżkę, jak krzyknąłem, że nie tędy droga wyszedłem na prowadzenie. Czułem wielką odpowiedzialność. Biegłem pierwszy. Za mną podążała całkiem duża grupa zawodników. Próbowałem dać się wyprzedzić ale przez kilkaset metrów nikt mnie nie minął. Zacząłem bać się, że będzie tak aż do mety. W końcu moje tępe zrobiło się na tyle wolne, że kilku zawodników mnie wyprzedziło. Nie byłem w stanie dotrzymać im kroku a co gorsze nie było widać oczyszczalni ścieków. Miała być na 5700m. Byłem coraz bardziej zmęczony. Po kolejnym podbiegu postanowiłem odpocząć. Zmieniłem wolny bieg na szybki marsz. Przeszedłem tak około 70m aż wyprzedziła mnie grupka 4-5 zawodników w tym zawodnik z numerem 8 i moja różowa czapeczka. Ruszyłem za nimi. Po 200m zobaczyłem oczekiwany budynek oczyszczalni ścieków i wtedy z tyłu usłyszałem biegnące za mną  pytanie "czy mogę zapytać?", zdziwiłem się ale odpowiedziałem "oczywiście". Pożałowałem swojej odpowiedzi bo pytanie brzmiało " a dokąd wy tak biegniecie?". Gość chyba zrozumiał moja konsternacje bo szybko dodał "bo ja nie biorę udziału w tym biegu tylko tak sobie trenuję". Początkowo myślałem, że zażartuje i odpowiem " do mety" ale rozmowa podczas wysiłku fizycznego zawsze mnie bardzo męczy więc wskazałem mu karczmę jako punkt docelowy. Dobiegliśmy tak do mostka. Od samego początku było to moje drugie zaplanowane miejsce odpoczynku. Jako przedostatni z grupy najpierw przeszedłem pod trasą Lubelską. Potem dość nieoczekiwanie postałem przed kładką przez Mienię bo kobieta z UMSCu bała się przejść przez rzeczkę. Dopiero pomocna dłoń kogoś z drugiej strony rozładowała korek. Ale ja odpocząłem dzięki temu trochę więcej niż planowałem. Przeszedłem jeszcze dodatkowe 50m. Straciłem kilka metrów do mojej grupy ale byłem zmęczony. Byłem tak bardzo zmęczony, że nie zamierzałem już nikogo wyprzedzać. Do mety było bardzo blisko. Biegłem ostatkiem sił. Wbiegłem na metę 12 sekund za różową czapeczką i zawodnikiem nr 8. Odebrałem medal " ekologiczny wykonany z materiału typowego dla mazowieckich lasów" ale byłem tak zmęczony, że zaraz za metą usiadłem na zimnych kamieniach. Zdziwiłem się, że nie było chłopaków. Nie musiałem się długo dziwić bo wkrótce podeszli obaj. Oskar zrobił mi kilka zdjęć. Dość szybko doszedłem do siebie. Za namową organizatora weszliśmy do karczmy. Tutaj wypiliśmy herbatę i zjedliśmy zupę ogórkową z wkładką mięsną. 15 minut po przybiegnięciu na metę rozpocząłem realizować mój drugi cel. Zdjęcia.
Wyciągnąłem z Oskara plecaka mój wielki NIKON D700. Jest potężny szczególnie jeżeli porówna się go z Olympusem, którym robiliśmy zdjęcia do tego momentu. Ruszyliśmy w trójkę w kierunku Mieni celem znalezienia dobrego miejsca do fotografowania. Wybraliśmy polankę pomiędzy rzeka a zabudowaniami. Spędziliśmy tutaj około półtorej godziny i wykonaliśmy blisko 1000 zdjęć.
Do domu przyjechaliśmy lekko po godzinie 14. Po kąpieli obejrzałem mecz polskich piłkarek ręcznych o trzecie miejsce na mistrzostwach świata. Niestety przegrały.
W sumie poszło nie najgorzej. Co prawda zająłem ostatnie miejsce wśród mężczyzn i nie udało mi się biec non stop ale chociaż uzyskałem czas poniżej 44 minut, czyli ponad minutę szybciej niz planowałem. Filip chyba lekko zawiódł. Przybiegł co prawda kilka minut przede mną ale nie uplasował się w pierwszej trójce. Sraczka go nie tłumaczy.

Warszawa, 22 grudnia 2013



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz