sobota, 14 grudnia 2013

Falenica, Biegi Górskie, Edycja 1, 14 grudnia 2013


......    czyli jak moje obawy się nie potwierdziły.

Był to mój trzeci start w Falenickich Biegach Górskich. Dwa wcześniejsze starty miały miejsce jeszcze na początku tego roku i odbyły się w ekstremalnych warunkach przyrody, śnieg, mróz i lód w hard corowym wydaniu.
Nic dziwnego, że do 14 grudnia 2013 mój rekord okrążenia wynosił aż 20:45 (2 luty 2013). Był tak słaby, że dzisiaj byłem pewny, że uda mi się go poprawić.
Na pierwszą edycję tegorocznego cyklu biegów pojechaliśmy całą rodziną. Ja, Filip i Oskar wystartowaliśmy a Martynka z Bogusią nam kibicowali. Martynka chciała nawet no początku wystartować ale ostatecznie postanowiła kibicować. Cały tydzień była chora. Jak na połowę grudnia pogoda była fantastyczna . Temperatura około 5 stopni, bezwietrznie i bez opadów. 
Wstaliśmy późno. Nie było czasu na nic. Bogusia przygotowała na śniadanie zapiekanki z pieczarkami. Jak zawsze było duże zamieszanie z przygotowaniem do imprezy. Z domu wyszliśmy lekko przed godziną 10. Bogusia wsiadła do samochodu ostatnia jak zawsze, już po godzinie 10. W momencie wyjazdu z osiedla GPS wskazywał, że na miejscu zawodów będziemy o godzinie 10:38. Jak zawsze byłem zdenerwowany bo czasu było za mało.
Na miejsce przyjechaliśmy kwadrans przed godziną 11. Zaparkowaliśmy prawie w wejściu do bazy zawodów. Jak wchodziliśmy do sali zapisów organizator zawodów właśnie ogłaszał, że pomimo tłumu zawodników start będzie punktualny a ci co nie zdążyli się zarejestrować będą mieli start uzgodniony indywidualnie z sędzią zawodów. Kolejka była straszna. Nie było szansy by zdążyć zarejestrować się przed 11. Stanąłem na końcu. Byłem zły i załamany. Chciałem odpocząć. Zająłem się przygotowaniem aparatu fotograficznego. Za mną ustawiło się kilka osób. Pocieszałem się, że nie przyjechaliśmy ostatni. Po kilku minutach ktoś zwrócił nam uwagę, że przez przypadek pomyliliśmy ogony i aktualnie stanowimy końcówkę kolejki do toalety damskiej. Bez słowa dałem kilka kroków do przodu. To mnie obudziło. W kolejce ustawiłem chłopaków a sam podszedłem do sekretariatu zawodów. Najpierw znalazłem długopis, potem papiery do wypełnienia a na samym końcu zorientowałem się, że na naszą trasę (najkrótszą) jest oddzielne stanowisko zapisów i nie ma kolejki. Wykupiłem dla wszystkich chłopów karnety na wszystkie starty. Dostaliśmy numery kolejne 738, 739 i 740. Pojawiła się szansa zdążenia na start. W końcu najkrótszy dystans startował najpóźniej. Oddaliśmy wszystkie rzeczy Bogusi i w trójkę pobiegliśmy na linię startu. Trochę się zmęczyliśmy bo blisko nie było ale zdążyliśmy.  Nie mieliśmy za dużo czasu. Zdążyłem tylko jeszcze posłać Filipa na początek startujących i wytłumaczyć Oskarowi co ma robić jak zabraknie mu siły. 
Ruszyliśmy. Filipa nie widziałem w ogóle. Oskara wyprzedziłem na pierwszym podbiegu. Było tłoczno, miałem problemy z wyprzedzaniem na pierwszym podbiegu. Czułem, że nie jestem rozgrzany. Wybierałem tor biegu po najtwardszym podłożu. Liczyłem podbiegi. Na całej trasie jest ich 7. Zastanawiałem się na, którym się zatrzymam, który będzie krytyczny. Pierwsze trzy podbiegi nie stanowiły problemu. Czwarty już poczułem. Od czasu do czasu wyprzedzały mnie dzieci nie większe od Martynki. Ja biegłem, biegłem non stop. Przed piątą górką było fajne jeziorko, nie zauważyłem go rok wcześniej. Zapewne było zasypane śniegiem . Piąty podbieg był krótki. Od niego właśnie zacząłem wyprzedzać nawet tych kurdupelków z początku dystansu. Cały czas liczyłem ile podbiegów jeszcze zostało. Bardzo chciałem dobiec bez zatrzymania. Końcówka siódmego podbiegu była ostra ale nie mogłem na niej już stanąć. Teraz wiedziałem , że dobiegnę. Na finiszowej prostej nawet wyprzedziłem kilku zawodników ale niestety nie byli to uczestnicy mojego dystansu. Zaraz za mną przybiegł Oskar. Nie myślałem, że pójdzie mu aż tak dobrze. Filip niestety nie wygrał. Podobno uplasował się gdzieś koło 10 miejsca ale przybiegł cztery minuty przede mną. 
Po krótkim odpoczynku wziąłem od Bogusi aparat i zrobiłem kilka zdjęć prawdziwym twardzielom, którzy przebiegli tego dnia więcej niż jedno okrążenie. 
Po drodze do samochodu zawadziliśmy jeszcze o barek w szkole. Kupiliśmy trochę domowego jedzenia i ruszyliśmy do domu. W naszym kochanym mieszkanku byliśmy lekko po godzinie 13. 

Warszawa, 14 grudnia 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz