wtorek, 3 września 2013

Skarżysko, 1 wrzesień 2013, Mazovia

....  czyli następny trudny maraton na którym mogłem się sprawdzić.

Już przed startem odnotowaliśmy wielkie zwycięstwo. Harmonogram meczów chłopaków pozwolił nam wszystkim uczestniczyć w niedzielę w maratonie. Ja już przed maratonem nie byłem za bardzo zadowolony ze swojego progresu wyników. Wydaje się, że rok wcześniej jeździłem lepiej. Koniecznie chciałem pokazać sobie, że jednak mały progresik nastąpił.
Pierwszy raz przed wyścigiem mogłem przeczytać sobie blog z przed roku, przypomnieć sobie jakie naprawdę te Skarżysko było w 2012.
Z Warszawy wyjechaliśmy kwadrans przed godziną ósmą. W Jankach dorwała nas straszna ulewa. Ja przyjąłem to spokojnie. Już wiele razy padało w Warszawie a na miejscu wyścigu była ładna pogoda. Bywało też odwrotnie. Tym razem sprawdził się pierwszy scenariusz. Pomimo lekko pochmurnej pogody przez cały wyścig spadło zaledwie kilka niezauważalnych kropel deszczu. Trasa też była znacznie suchsza niż w rok wcześniej.
Przed startem zdążyłem się lekko rozgrzać, przejechałem około 4km. Startowałem razem z Filipem z 6 sektora. Tuż przed startem Filip pokazał mi, że jego rower jeszcze nie jest dorobiony po ostatniej wizycie w serwisie, hamulce nie odbijały i lekko hamowały oba koła. Zaleciłem mu by jak najmniej hamował i nie przejmował się problemem. Nie wiem czy mu to pomogło ale wystartował razem ze mną.
Ja ogólnie czułem się dobrze, pogoda też pasowała mi wyjątkowo. Przed startem zmieniłem przednią oponę z FAST TRUCK na ROCKET RON. Dobrze zrobiłem.
Wystartowałem szybko, wbrew moim obawą do rozjazdu udało mi się dotrzymać tempo Filipkowi. Straciłem go wzroku dopiero na rozjeździe. Razem ze mną z 6 sektora startował mój odwieczny rywal Patryk. Przez pierwsze 20 kilometrów wyprzedzaliśmy się kilkakrotnie aż w końcu zostałem wyprzedzony finalnie. Ja w pierwszej połowie jechałem cały czas w grupie. Raczej więcej wyprzedzałem niż byłem wyprzedzany. W pierwszej połowie dystansu bardzo charakterystyczna była prosta szutrowa droga prowadząca raz stromo pod górkę, drugi raz stromo w dół i tak kilka razy. Ostatni podjazd wykonywałem już na ostatnim oddechu. Potem chyba była piaskownica, którą chyba wszyscy pokonali z nogi. Ja jak zawsze idąc byłem wyprzedzany. Na 35km była ta sama górka, której rok wcześniej nie podjechałem. Tym razem to też mi się nie udało. Poddałem się za wcześnie. Zszedłem z roweru bo byłem zmęczony a zawodniczka przede mną zrobiła to wcześniej. Trochę wstyd bo wszyscy inni wjechali. Wyprzedziło mnie wtedy kilku zawodników, z którymi jechałem do tej pory. Pomimo mojego pościgu już ich nie dogoniłem do samej mety. Ale właśnie wtedy doszedłem zawodnika z 5 sektora, ponad 60 letniego zawodnika od którego lepiej jeździłem w 2012 roku. Ostatnio wyprzedzał mnie o dobrych kilka minut na każdym maratonie. Długo jechaliśmy razem wyprzedzając się kilkakrotnie. 15 kilometrów przed metą wyszedł na prowadzenie i powolutku powiększał przewagę ale cały czas był w zasięgu mojego wzroku. Miałem nadzieję jeszcze go dogonić prze metą. Niestety upadek około 8 kilometrów przed metą zmienił moje plany. Był to chyba najbardziej efektowny mój upadek w 2013. Zjeżdżając leśną droga z dużą szybkością, najprawdopodobniej zahaczyłem korbą o jakiś wystający element. Przeleciałem przez kierownicę na prawą stronę. Upadłem na prawy bok. Dziwne ale dla mnie w takich momentach czas jakby się zatrzymywał. Nie mogę już nic zrobić ale własnie wtedy przechodzi mi dużo myśli przez głowę. Przy tym, wypadu myślałem o tym by nie obić sobie żeber. Nie wiem dlaczego, może powodem był ostatni upadek teściowej na którym mocno obiła sobie żebra. Najpierw myślałem, że nie będę w stanie powstać, potem miałem obawy, że mój rower nie nadaje się do jazdy. Całe szczęście nic takiego się nie stało. Mijającym mnie zawodnikom powiedziałem, że ze mną wszystko OK, założyłem zsunięty łańcuch i ruszyłem. Ale jechało mi się ciężko już do samej mety. Nikogo nie dogoniłem ale tylko dwie osoby wyprzedziły mnie do mety. Pamiętam, że byłem bardzo rozczarowany gdy po kilku kilometrach dotarłem do czerwonych strzałek dystansu HOBBY a chwilę dalej informację, że do mety zostało jeszcze 5km. Podjeżdżając pod kolejne górki, byłem pełen podziwu dla mojej Martynki, która przejechała to wszystko przede mną. Stadion ku mojej radości pojawił się nagle. Na tyle mnie uradował, ze wydobyłem resztę sił na finisz. Szkoda tylko, że do mety trzeba było objechać cały stadion dookoła.
Na mecie czekała już na mnie cała rodzina. Niestety na pudle nawet Oskar się nie uplasował. Do klasyfikacji rodzinnej uzyskaliśmy ponad 1250pkt czyli całkiem dobrze. Nie awansowaliśmy ale już dzisiaj możemy śmiało powiedzieć, że w klasyfikacji generalnej drugi rok z rzędu mamy dużą szanse na pierwszą dziesiątkę. Indywidualnie niestety Oskar powoli traci szansę na pierwszą trójkę. Będzie czwarty.
Ja nie pojechałem najgorzej. W zasadzie uzyskałem rezultat porównywalny z tym z przed roku.
Ogólnie trasa była fajna. Osobiście bardziej pasował mi Orzysz i Bydgoszcz ale Skarżysko też było fajne.

Warszawa, 3 wrzesień 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz