niedziela, 8 września 2013

Płock, 8 września 2013, Poland Bike

...   czyli moja chęć rewanżu.

Do Płocka pojechałem sam. Pogoda była przepiękna, bardzo podobna do tego co było w Płocku rok wcześniej w tym samym cyklu. Na stronach internetowych ciągle powtarza się wyrażenie "kultowa trasa". Dla mnie trasa w Płocku jest fajna ale czy zasługuje aż na miano trasy kultowej nie powiedziałbym tego.
Ja miałem tutaj stare porachunki z przed roku. Nie pamiętam imprezy na której wyprzedziło mnie więcej konkurentów niż w Płocku rok temu. Bardzo chciałem pojechać lepiej niż w 2012.
Do Płocka przyjechałem 60 minut przed startem. Zaparkowałem we wrednej okolicy. Było mi aż strach zostawiać tam samochód. Jak nigdy dotąd zabrałem ze sobą całą zawartość portfela. Bardzo się bałem, że po powrocie samochód zostanie splądrowany. Szczęśliwie nic takiego się nie stało.
Rozgrzewkę miałem bardzo któtką. Startowałem z sektora 4. Ustawiłem się prawie w pierwszym rzędzie. Wystartowaliśmy punktualnie. Zdziwiłem się bardzo jak w pierwszej części dystansu nie tylko wytrzymałem tempo czołówki czwartego sektora ale nawet zacząłem wyprzedzać co po niektórych zawodników. Czułem się świetnie. Początkowo jechałem na końcu kilkuosobowego pociągu. Trasa była fajna. Początek po asfalcie, potem drogi polne, które szybko i płynnie przeszły w leśne ścieżki. Do rozjazdu dzielnie trzymałem się pierwszego pociągu. Pociąg rozleciał się kompletnie gdy dojechaliśmy do rozjazdu, prawie wszyscy pojechali na MINI. Za wyjątkiem jednego wzniesienia nazwanego potocznie drugą Górą Wajsa wszystko pozostało udało mi się podjechać, przepraszam dwóch, skarpę tuż przed metą także pokonywałem z nogi ale o tym napisze na końcu. Trochę było mi przykro jak na jednym z ostatnich wzniesien wyprzedził mnie NAGÓRSKI chociaż na starcie miał 60 sekund straty do mnie ale on jest młody i chyba musze się już z tym pogodzić  Końcówka był ciężkla. Pokonywałem ją sam aż do momentu gdy wyprzedziła mnie znajoma dziewczyna z Węgrowa. Ruszyłem za nią i kilka kilometrów pokonaliśmy razem zmieniając się na prowadzeniu. Na ostrym zjezdzie tuż przed metą straciłem z nią kontakt. Dystans ten powiększał się do ostatniego wzniesienia. Na skarpie wydawało mi się, że ją wyprzedziłem i byłem z siebie tak dumny, że ostatnie metry finiszowej góry podszedłem a było ciężko. Naprawdę wdzięczny byłem jak ktoś podciągnął mój rower na dwa ostatnie stopnie schodów. Na mecie okazało się, że wyprzedziłem zawodniczkę z tej samej drużyny a moja partnerka wyprzedziła mnie o jedną minutę.
W sumie wyścig fajny. Pojechałem znacznie lepiej niż rok wcześniej. Fajnie, że jeszcze powrócimy na te trasy przy ostatniej MAZOVII.
Niestety był to jeden z nielicznych wyścigów na którym nie robiłem żadnych zdjęć. Na takie wyścigi muszę zabierać bardzo mały aparacik, który będę mógł zabrać z sobą na trasę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz