niedziela, 10 lutego 2013

9 luty 2013, Bieg Wedla

........  czyli relax z rodziną.

Była to moja pierwsza weekendowa impreza z udziałem mojej rodziny. Zabrakło niestety Filipka, który właśnie dzisiaj tylko po południu wrócił z obozu piłkarskiego. W planach mieliśmy start w Biegu Wedla i uczestnictwo w rodzinnym biegu na Orientację. Założyłem także do przetestowania zimowe buty SALOMONA, w których za tydzień wybieram się na SKORPIONA.
Wszyscy z małymi kłopotami wstaliśmy stosunkowo wcześnie. Dzieci po otrzymaniu kary na komputer też się uspokoiły. W samochodzie byliśmy o godzinie 8:30, a lekko przed dziewiątą byliśmy w sekretariacie imprez w Parku Skaryszewskim.
Byliśmy tak wcześnie, że nic jeszcze nie było gotowe. Z problemami kupiliśmy pakiet startowy na Bieg Wedla dla mnie (5,4km) i Oskara (1,8km). Martynka nie wystartowała. Nawet ja stwierdziłem, że przebiegnięcie przez moją kochaną siedmiolatkę 1800m może stanowić problem. Bogusia oczywiście mi przytaknęła. Potem wybraliśmy się do sekretariatu biegów na orientację i zapisaliśmy się na trasę familijną.
Harmonogram był następujący:  o godzinie 10 bieg rodzinny na orientację, o godzinie 11 Oskar startuje w Biegu Wedla na dystansie 1800m (do lat 15) i mój start o godzinie 12. Pogoda była piękna, temperatura około minus 3 stopni Celcjusza, bezwietrznie, dużo śniegu wszędzie. Z czasem wokół startu zaczęło pojawiać  coraz więcej ludzi, uczestników biegów, osób towarzyszących oraz serwisu. Lekko po godzinie 10 ustawiliśmy się w małej kolejce i odebraliśmy mapę do rodzinnego biegu na orientację. Przed startem Bogusia dokładnie wypytała się o zasady jakbym ja nie startował w naszej drużynie. Gdy zegar wskazał godzinę 10:09 ruszyliśmy na trasę. Podział zadań był następujący: Martyna miała biec pierwsza i prowadzić całą ekipę, Oskar miał trzymać mapę i korygować ewentualne błędy Martyny ewentualnie wskazywać właściwy kierunek, zadaniem Bogusi było zamalowywanie kratek na PK, ja z kolei niosłem plecak i robiłem zdjęcia. Na trasie mieliśmy do odszukanie 5 punktów. Ruszyliśmy ostro. Już przed pierwszym PK  wyprzedziliśmy pierwszą konkurencyjną drużynę, dziadka z wnuczką. Niestety szybko naszej dziewczynce zabrakło siły i musiałem jej często pomagać prowadząc ją za rączkę. Od trzeciego punktu nawigację przejęła Bogusia. Pomogłem jej odszukać PK nr 3. Bogusia z kolei poprowadziła nas do PK numer 4. Szło nam to całkiem sprawnie. Nawet się trochę spieszyliśmy. Punkt numer 5 wyprwadził nas wszystkich poza park. Sam musiałem dokonać korekty trasy by odnaleźć PK numer 5. Na metę wbiegliśmy wszyscy razem trzymając się za ręce, tylko najsłabszy nasz element Bogusia przyczłapał zadowolony na końcu. Okazało się, że osiągnęliśmy najlepszy czas czyli wygraliśmy rodzinne zawody na orientacje przeprowadzone w Parku Skaryszewskim przy okazji czwartej edycji Biegu Wedla. Zabawa ta trochę przyćmiła główny cel naszej wizyty w Parku Skaryszewskim, udział w Biegu Wedla. Jak wspomniałem wcześniej Oskar został zapisany na bieg dzieci do lat 15. Bieg wystartował o godzinie 11. Oskar był trochę nieprzygotowany. Biegł w butach zimowych i standardowym ubraniu. Wystartował nawet za dobrze aż sam krzyczałem "Oskar zwolnij". Nie wiem czy mnie wysłuchał ale na mecie czekałem na niego długo. Przybiegały takie małe dzieci a Oskarka nie było nawet widać. Ale największe moje dziwienie zrobił bieg Oskara. Nie wiem czy ze zmęczenia czy z innych powodów Oskar w ogóle nie podnosił kolan. Ten jego bieg naprawdę wyglądał komicznie. Muszę go chyba nauczyć biegać. Ale nie było najgorzej, Oskarek zajął 33 miejsce na 46 startujących. Biegł przez cały czas, kryzys miał w połowie ale go pokonał. Powiedział, że dał z siebie wszystko i nawet tak wyglądał na mecie. Pomimo braku pakietu dzieci załapali się na gorącą zupę i super czekoladę.
Po biegu Oskara pozostał jeszcze tylko albo aż mój bieg na 5 kilometrów. W całym tym zgiełku trochę o nim zapomniałem. Nie wiem czy kiedykolwiek w swoim życiu przebiegłem bez przerwy pięć kilometrów jeżeli tak to było to na pewno ponad 30 lat temu. Trochę się bałem. W zasadzie byłem przygotowany do startu. Musiałem jedynie zmienić buty i zdjąć kurtkę. Wymiana butów na stojąco na śniegu nie była prosta. Po zdjęciu prawego SALOMONA złapał mnie straszny skurcz ale przetrwałem. Oczywiście rodzina moja rozlazła się po całym terenie. Jeszcze pięć minut przed startem szukaliśmy Martynki a gdy były dwie minuty do gwizdka Bogusia robiła zdjęcie Martynki z konikami policyjnymi. Ledwo co zdążyłem na start. Z całego pośpiechu nie zdążyłem zabrać rękawiczek. Jak zawsze wystartowałem z ostatniej linii. Przez pierwsze 500m przedzierałem się przez tłumy zawodników. Nie było to łatwe. Tłok, ciasnota i śliska nawierzchnia towarzyszyły mi dzielnie. Musiałem "salomować", zwężać się, zwalniać i przyspieszać. Ale było to tylko na początku, potem pozostało już tylko śliska nawierzchnia. Miałem do przebiegnięcia trzy pętle, każda długości około 1700m. Połowa pętli wyznaczała główna alejka parkowa. Biegłem ze stoporem. Mogłem kontrolować swoje czasy. Wiedziałem od pierwszego pomiaru, że będę walczył z limitem czasu 30 min. Zdawałem sobie sprawę, że trudno będzie mi te 30 minut pokonać chociaż po pierwszym okrążeniu, które przebiegłem poniżej 10 minut, wydawało się, że będzie to możliwe. Rodzina kibicowała mi na linii mety. Na pierwszym okrążeniu strasznie zmarzły mi ręce więc jak mijałem rodzinę powtórzyłem kilka razy głośno " rękawice, rękawice, rękawice" ale nim moi się zorientowali zdążyłem odbiec. Domyślałem się, że gdy będę mijał ich drugi raz rękawice będą czekały. Dosyć długo biegłem za dziewczyną w niebieskim dresie z napisem "team Łęczna", ale czym bliżej byliśmy mety tym odległość między nami była większa. Pozycja moja była stabilna. Od drugiego okrążenia minąłem zaledwie kilku zawodników. Chyba jeszcze mniejsza liczba mnie wyprzedziła w tym dwóch na ostatniej prostej. Było mi ciężko chociaż kryzysu to chyba nie miałem, cały czas zerkałem na stoper i obliczałem ile męki mi jeszcze zostało. Wytrzymałem, dobiegłem do samej mety. Ustanowiłem mój kolejny rekord. Zdecydowanie wygrałem z sobą. Nieważne, że przekroczyłem 30min, mój czas i zarazem nieoficjalny rekord na 5km to 30:32. Nieważne, że nie zmieściłem się w pierwszej połówce, zająłem 115 miejsce na 207 zawodników. Nieważne, że zdublowany zostałem przez co najmniej dwóch zawodników. Ważne, że zrobiłem jeszcze jedną rzecz, o której rok temu nawet nie marzyłem.

Warszawa, 10 luty 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz