sobota, 2 lutego 2013

2 luty 2013, Falenica, Biegi Górskie, edycja 5, dystans 3,300m

....   czyli jak za drugim razem się udało.

To był mój drugi start w Falenickich biegach górskich. Cel miałem jeden przebiec całą trasę bez przerwy. Za pierwszym razem mi się to nie udało.
Nie za bardzo przygotowałem się do tego startu. Wszystkie kupiłem sobie wcześniej a właściwie to prawie wszystko ale o tym później. W ogóle nie trenowałem w tygodniu. Nawet nie za bardzo rozgrzewałem się przed startem. Od tygodnia wiedziałem, że wystartuję, od tygodnia wiedziałem jaki jest mój cel.
Przed startem dobrze się wyspałem, Bogusia zrobiła zapiekanki, zjadłem trzy, próbowałem kogoś z rodziny namówić na start ale się nie udało. Pogoda trochę wredna, lekko powyżej zera i wredny deszcz, całe szczęście, że nie tak mocny jak podawali w piątek w prognozach. Wyszedłem z domu kwadrans przed 10. W bazie imprezy byłem lekko przed wpół do 11. Zaparkowałem jak tydzień wcześniej przy kościele. Rejestracja przebiegła bez problemu. Dostałem różowy numer 622. Tym razem założyłem go na nogę bo założyłem rowerową kurtkę i nie chciałem jej dziurawić. Było odczuwalnie mniej zawodników. Zgodnie z moimi przypuszczeniami w Falenicy śnieg nie zdążył jeszcze całkowicie stopnieć. Na drogach i chodnikach lód, śliski jad diabeł. Po rejestracji założyłem moje terenowe ASICSy. 10 minut przed 11 a 16 przed startem wyszedłem z samochodu. Nie planowałem się za bardzo się rozgrzewać. Ale najpierw musiałem dotrzeć do linii startu. Wcale nie było to łatwe, szczególnie ostatni odcinek po leśnej drodze wyjeżdżonej przez samochody. Istna masakra, ledwo co szedłem, mało brakowało bym się kilkakrotnie wywrócił. Ale dotarłem. Obejrzałem początek i koniec trasy, wyglądało to znacznie lepiej, nie jeździły tam samochody więc aż tak ślisko nie było. Trochę wody, trochę lodu, trochę śniegu i runa leśnego. Nie jest źle ale na pewno musiałem uważać tym bardziej, że na pewno podłoże będzie zmienne. Miałem trochę czasu na przyjrzenie się startującym. Lubię to. Zauważyłem, że wielu zawodników miało założone na buty nakładki anty poślizgowe . Przypomniałem sobie zakupy w sobotę tydzień temu kiedy podczas wizyty w GO SPORT przez kilka minut stałem przed takimi nakładkami. Były przecenione, kosztowały coś koło 35PLN. Był mój rozmiar. Nie kupiłem. Ale jestem głupi. Zdecydowanie powinienem je kupić tydzień temu a dzisiaj założyć. Trudno za głupotę trzeba płacić mam nadzieję, że nie upadkiem dzisiaj.
Krótko czekałem na start. Najpierw wystartowali profesjonaliści na 10km, potem amatorzy na ten sam dystans no i na końcu reszta czyli biegacze, którzy zamierzali pokonać dystans 6,600 i 3,300m a wśród nich ja. Ja zawsze wystartowałem na końcu. Tym razem nie było tak tłoczno a ja chyba rozpocząłem wolniej. Wyprzedzałem tak właściwie na pierwszym i drugim podbiegu, potem starałem się trzymać tempo zawodników przede mną. Po trzeciej górce wyprzedziłem jakiegoś starszego pana, który wydawał podejrzane dźwięki, ale biegł cały czas. Jeszcze bardziej się zdziwiłem gdy zauważyłem, że takie dźwięki wydawać będzie jeszcze przez dwa i pół okrążenia. Oprócz uważania bym się nie wywrócił zawzięcie liczyłem podbiegi. Wiedziałem, że jest ich siedem. Wiedziałem, że przed tygodniem problemy miałem już z piątym a szósty i siódmy podchodziłem. Tym razem podbieg 6 nie wydał już mi się aż tak stromy. Co prawda nie miałem na nim już siły wyprzedzić małego chłopca ale co najważniejsze wolno bo wolno ale podbiegłem bez przerwy. Żeby jeszcze bardziej dobić mnie psychicznie tuż przed wierzchołkiem wyprzedziły mnie dwie dziewczynki niewiele starsze od mojej Martynki. Obie biegły w długich kozakach. Ale tym razem miejsce nie było moim celem. Nie załamałem się. Przyspieszyć to i tak nie mogłem bo miałem przed sobą jeszcze jeden podbieg. Dobiegłem do niego. Byłem przekonany, że tydzień temu był dużo bardziej stromy. Początek bez problemu, końcówka ciężka ale wiedza, że to ostatni duży wysiłek wniosła mnie na szczyt. Na szczycie radość. UDAŁO SIĘ, PRZEBIEGŁEM. Ale radość była krótka. Po lewej zobaczyłem ludzi wbiegających na kolejną górkę, czyżbym się pomylił, czyżbym źle policzył. Spojrzałem przed siebie, mety nie zobaczyłem. Niestety pomyłka. Wiedziałem, że kolejny raz pod tą cholerną wydmę nie wbiegnę. Aż tu nagle niespodzianka, za kolejnym zakrętem zobaczyłem jakąś gromadkę ludzi, META, JEST, UDAŁO SIĘ. Do przebiegnięcia pozostało mi około 200m. Tym razem nie finiszowałem. Było ślisko. Wiedziałem, że tylko wywrotka może mi pokrzyżować plany. Ale udało się. Dobiegłem do mety. Nie wiem, które miejsce zająłem. Usłyszałem, że czas mój to około 20min, 4 minuty szybciej niż tydzień temu a warunki wcale nie były lżejsze. Tym razem nie czekałem na zwycięzców. Zdjąłem numer i poszedłem w kierunku samochodu. Wybrałem inną drogę bo powrót po lodowisku po takim wysiłku byłby dla mnie samobójstwem. Byłem bardzo zadowolony z siebie. Przy samochodzie zrobiłem kilka zdjęć, zmieniłem buty i 20 minut przed 12 wyruszyłem w kierunku mojego domu.

Andrzej, 2 luty 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz