wtorek, 2 października 2012

Maraton Jastrzębi Łaskich, 30 września 2012, Łask

...  czyli fajny maraton jest fajny nawet gdy coś fajne nie jest.

Po Jasienicy to już wyjścia nie miałem. Musiałem zamazać jak najszybciej mój kiepski występ szczególnie w oczach swoich.
Do Łaska pojechałem autostradą A2. Szkoda tylko, że 50km jest po jednym pasie a potem trzeba było przebijać się przez Łódź. Na miejscu byłem przed godziną 10.oo. Spokojnie zapisałem się, przygotowałem siebie i rower. Miałem też wystarczająco dużo czasu na rozgrzewkę. Do wyboru były dwa dystanse, mini 40km i max 70km  (dwie pętle). Wybrałem krótszy dystans. Na starcie stanęło około 150 zawodników i zawodniczek, około 20 pojechało pojechało MAXA, reszta ruszyła na MINI gdybym zdecydował się na MAXA, byłbym na podium w swojej kategorii. Pogoda super nawet wiatr  lekko zelżał, słońce i 10 stopni Celcjusza.
Pojechałem oczywiście z kamerą, niestety testowałem nowe mocowanie, które nie za bardzo się sprawdziło. Za długie ramie powodowało za duże wstrząsy, obraz nie najlepszy.
Jak zawsze wystartowałem z ostatniego rzędu. Już na stadionie wyprzedziłem kilkunastu "turystów". Dalej też wyprzedzałem. Pierwsza część trasy to dużo piasku. Dzisiaj rower po piasku mi nie jechał. Gdy wielu rowerzystów przejeżdżało przez łachy piachu ja często musiałem pchać rower ale za każdym razem  szybko udawało mi siędoganiać tych co mnie wyprzedzili. Trochę się zdezorientowałem na 10km kiedy nie wiadomo dlaczego razem z grupką kolaży musiałem nagle przejechać pod taśmą by ponownie znaleść  się na trasie. Zwolniłem i przez kilka kilometrów miałem wyrzuty z tego powodu. Z tego letargu obudziła mnie dopiero zawodniczka, która mnie wyprzedziła. Przez chwilę jechałem za nią by następnie ją wyprzedzić i ruszyć do przodu. Przyspieszyłem znacznie, minąłem kilkunastu zawodników ciągnąc za sobą tą zawodniczkę i kilku wcześniej  miniętych zawodników. Mój rajd skończył się gdy w lesie między drzewami za późno skręciłem, wjechałem w krzaki a jeden z nich zablokował mi koło. Odblokowanie zajęło mi kilkanaście sekund i wtedy minęło mnie 7 zawodników, wiem to dzięki mojej kamerze. Jechałem dalej szybko, ale kolejna łacha piachu zmusiła mnie do zatrzymania i ręcznej zmiany przedniej przerzutki. Straciłem następne kilkadziesiąt sekund. Znowu musiałem gonić ale szło mi to super chociaż wymienionej wyżej dziewczyny nie dogoniłem już do samej mety. Wyprzedzałem natomiast wielu innych zawodników. Trasa stawała się coraz ciekawsza. Nie jechałem chyba w tym roku na żadnym wyścigu aż tak ciekawych singli. Potem jeszcze wydma, którą przejeżdżaliśmy ją wzdłuż i w poprzek. Raz nawet udało mi się podjechać pod wyjątkowo stromą górę, byłem z siebie dumny. Niestety na koniec ponownie musiałem się zatrzymać i ręcznie zmienić przerzutkę. Najdziwniejsze w okolicach wydmy to były całe grupy zawodników wyjeżdżających z różnych stron. Teraz ja byłem pewny, że jechałem po trasie oni na pewno nie ale taki jest już urok takich wyścigów. Końcówka może trochę nudna ale ja miałem co robić. Wyprzedziłem wszystkich zawodników, których zdołałem zobaczyć. Na stadion wjechałem samotnie. Gdy przekraczałem linię mety byłem zadowolony. Zająłem 46 miejsce na 114 sklasyfikowanych. Byłem 4 w swojej kategorii wiekowej. W domu przeglądając wyniki zmartwił mnie tylko fakt że do Szymona Bregiera, rówieśnika mojego syna Oskara  straciłem aż 19min, jeszcze rok temu na takich wyścigach udawało mi się z nim wygrywać.
Po wyścigu super żarcie, ciepła zupa z mięsem, kiełbaska z rożna i na deser cały wędzony i świeży pstrąg. Na losowanie nie zostałem. W domu byłem przed godziną 17. Zdecydowanie nie żałują niedzieli.


-  oznakowanie trasy, masowe pomyłki zawodników
+  posiłek na mecie
+  trasa
+  moja postawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz