wtorek, 1 października 2013

Nowy Dwór Mazowiecki (NDM), 22 września 2013, Mazovia-16

...   czyli największa niespodzianka in minus w tegorocznym cyklu.

Do 22 września 2013 NDM kojarzył mi się z prostą szybką trasą i z takim nastawieniem jechałem z całą rodziną na ten niedzielny wyścig. Pogoda była typowo jesienna. Wrednie zimno, pochmurno i całe szczęście prawie, że nie padało. Tak naprawdę pogoda czysto rowerowa. Trasa była na tyle zmoczona, że w sumie była twarda i sucha. Wydawałoby się, że bedzie idealnie. Pierwsze moje zanipokojenie zaczeła wzbudzać długość trasy, czym bliżej startu tym trasa stawała się coraz dłuższ tak by ostatecznie zakończyć się na 69km. Trochę dużo ale nie powinno to stanowić problemu dla mnie, niestety stanowiło.
Startowałem z 5 sektora, niestety tym razem nie z Filipem bo on po Rawie został w sektorze 6.
Na początku próbowałem trzymać się sektora ale wychodziło mi to średnio. Powolutku wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy. O tym, że dobrze nie będzie przekonałem się na 10km kiedy wyprzedził mnie Filip poczepiony do jekiegoś starszego zawodnika. Nie miałem szansy dotrzymać im koło. Przez kilka kilometrów nawet widziałem ich przed sobą ale było to wszystko na co było mnie stać.
Pomimo to jechałem dzielnie. Około 10km wjechałem na znaną mi z maratonu 24 godzinnego petlę położoną koło Wieliszewa. Tym razem pokonywałem ją w odwrotnym kierunku. Fajnie było przypominać sobie kolejne zakręty, trudne odcinki i miejsca na odpoczynek. W sumie pomimo wolnego tempa do rozjazdu jechało mi się całkiem fajnie. Rozjazd był zaraz za bufetem na 22km. Moja prawdziwa droga przez nękę zaczeła się właśnie tutaj. Następne 30km stanowiły leśne dróżki, czasami przebrzydłe łąki, wiele razy trzeba się było wspinać na te niskie mazowieckie wydmy. Dzisiaj juz niewiele z tego pamietam, pozostały tylko obrazy.
Obraz pierwszy: Nagórski, zawodnik z mojej grupy wiekowej, dosyć chrakterystyczny, rok temu jeździł FIT duzo wolniej ode mnie. Dzisiaj jeździ MEGA znacząco szybciej niż ja. Gdzieś na początku tego 30km odcinka wyprzedziłem go bo zmuszony był do naprawy pękniętego łańcucha. Niestety łańcuch zreperował i wyprzedził mnie na jednym z zespołów wydm. Jeździ bardzio odważnie, ja newet gdybym nie miał kryzysu nie pokonałbym tego dołka tak szybko. Nagórski wyprzedzał mnie raz jeszcze gdzieś w połowie tego odcinka.
Obraz drugi:Kibice. Byłem trochę zdziwiony, ze tak życzliwie przyjmują nas ludzie tak blisko Warszawy. Fajnien jest jechać gdy ktoś ci kibicuje, szczególnie wtedy gdy nie masz siły.
Obraz trzeci: wątpliwości. Mam je do dzisiaj czy całą trasę przejechałem poprawnie. Gdzieś koło 33km przydarzył mi się odcinek jakby trochę gorzej oznakowany. Nie jechałem sam, przede mną była dwójka zawodników za mną tęż kilku podążało. Mam nadzieję, ze się nie pomyliliśmy,dziwne tylko, że Nagórski wyprzedzał mnie dwukrotnie. Chyba pierwszy raz w historii startów w Mazovii przydarzyła mi się taka sytuacja.
Obraz czwarty: Kilar. Sczytem mojej słabopści było gdy na końcu tego 30km odcinka wyprzedził mnie ten zwodnik. Gość jest super ale na tak ciężkiej trasie nie powinienem być przez niego wyprzedzony.
Obraz piąty: radość wewnętrzna. Wybuchła wtedy gdy w końcu dotarłem do znajomego odcinka drogi. Drogi, którą już pokonywałem. Drogi którą pokonałem 13 razy podczas 24 godzinnego maratonu. Wiedziałem, że jedzie ją FIT. Byłem przekonany, że już tak ciężko nie będzie jak było. Myliłem się.
Dzisiaj już nie pamietam czy ja dogoniłem czy zostałem dogoniony w każdym razie przed rozjazdem (52km) dołaczyłem do grupki kilku zawodników. Początkowo jechałem za nimi, wyprzedziłem ich na pamiętnych piaskach maratonu 24 godzinnego. Myslałem nawet, że ich zgubiłem. Myliłem się na łąkach mnie doszli. Długo za nimi nie jechałem. Właśnie tutaj był odcinek nie do przejechania na rowerze, trzeba było z niego zejść i przeprowadzić rower bokiem. Zejście z roweru było dla mnie trochę straszne. Zaraz po zejściu złapał mnie skurcz uda, dzisiaj juz nie pamiętam którego lewego czy prawego. Właśnie wtedy dałem się wyprzedzić dzielnemu młodzianowi. DCałe szczęście dałem radę podążać za nim. Chwilę potem miałem śmieszną sytuację. Prowadziliśmy rowery ścieżką w wysokich szuwarach. Staneliśmy na przeciwko kauży, którą należało przejechać na rowerze. Nie było to trudne technicznie, łatwo mozna było przejechać na najniższym biegu ale mój młodzian poprosił mnie bym się cofnął bo on jak to powiedział musi wziąść rozbieg. Obaj przejechaliśmy ta kaużę bez problemu. Razem przejechalismy kolejne kilometry. Razem znaczy on jechał pierwszy a ja próbowałem dotrzymać mu koła i jechałem za nim. Dla mnie były to najgordsze kilometry w roku 2013. Długo będę pamiętał twardą polną drogę usłaną większymi lub mniejszymi dołkami, których czasami po prostu nie szło wyminąć. To tutaj moja chęć zatrzymania się i odpoczęcia była największa. Dziwne ale to przetrwałem.
Razem z poprawą jakości drogi, znikneły doły, poprawie uległo moje samopoczucie. Wyprzedziłem młodziana i w szybszym tempie ruszyłem do mety. Wtedy właśnie poczułem, że dzisiaj jestem w stanie zaliczyć etap. Miałem nawet nadzieję, ze może kogoś dogonię. Niestety tak się nie stało do samego końca jechałem sam.
Jechałem sam ale udało mi się nawiązać kontakt z jednym z kibiców. Było to nad Narwią. Jechałem malowniczą drużka, prubując dogonić jadącą przede mną zawodniczke CRAZY RAICING TEAM. Za bardzo skupiłem się na pedałowaniu i w pewnym momencie z dużą energią rąbnąłem kaskiem w położone nad drużką drzewo. Ostro było. Zatrzymałem się. I wtedy usłyszałem głos kibica informujacego mnie, że szkoda, że mnie nie ostrzegł. Pomyslałem rzeczywiście szkoda ale teraz to nie wiem po co mi to mówisz. Jak dochodziłem do siebie gość powiedział jeszcze jedno zdanie "Głowa za nisko". Pomyslałem zwariował, odkrzyknełem " za wysoko" i wtedy usłyszałem " za nisko bo trzeba było patrzyć na drogę". Ruszyłem dalej analizując całą śmieszną sytuację.
Dziewczyna z CRAZY RAICING TEAM zostawiła mnie daleko tyle. Ja miałem jeszcze chwile radości gdy zobaczyłem strzałki HOBBY. Słyszałem za sobą jakieś odgłosy, widziałem przed sobą plecy zawodnika, którego nie dogoniłem.
Na mecie czekała na mnie Bogusia. Zrobiła kilka zdjęć. Ja byłem okropnie zmęczony. Cztery godziny w siodle. Nie wiem czy kiedykolwiek tak długo jechałem non-stop. Na pewno dawno już nie byłem tak zmęczony. Długo odpoczywałem, jeszcze podczas jazdy podjąłem decyzję, że mój start za tydzień w PB w Ostrowii Mazowieckiej jest raczej wykluczony, muszę odpocząć i przygotować się na Płock czyli finał Mazovii.
Dzieci też nie odnioeśli znaczących sukcesów. Oskar jak zawsze pojechał najlepiej ale nie starczyło mu siły na finisz. Filip zancząco się poprawił chociaż rewelacji nie było a Martynka dalej nie panuje nad przerzutkami. Rodzinnie utrzymaliśmy 8 pozycję ale pierwsza 10 jeszcze nie jest pewna, musimy dobrze pojechać Płock i mamy sznsę uplasować się jako rodzina na 9 pozycji. Do walki.

Janki, 1/10/12013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz